Caite Dolan-Leach - Martwe listy.pdf

(1344 KB) Pobierz
Z powyższego wysnuć można pewien wniosek - otóż ostateczna prawda, jaką kryje w sobie puzzel, polega
na tym, że nie jest to, wbrew pozorom, samotna rozrywka: każdy gest układającego jest tylko powtórzeniem
gestu, jaki twórca puzzla wykonał już przed nim; każdy element, który bierze do ręki, który bada i pieści,
odkłada, znów po niego sięga, każda kombinacja, której bezskutecznie poszukuje, każdy przebłysk intuicji i
nadziei, każdy odruch zniechęcenia -jest wynikiem decyzji jego poprzednika, ów bowiem wszystko to dawno
już obmyślił, zbadał i wyliczył.
Georges Perec, Życie instrukcja obsługi,
przeł. Wawrzyniec Brzozowski
Zamiar tak zgubny, o ile nie jest godny Atreusza, godny jest Thyestesa.
E.A. Poe, Skradziony list, przeł. S. Wyrzykowski,
w tegoż: Opowieści miłosne, śmiertelne i tajemnicze
1
Moja siostra, urodzona twórczyni mitów, zawsze lubiła opowiadać historię o tym, jak błędnie nas
nazwano. Była z niej dumna, jak gdyby ona, mały różowy bobas, nagięła los siłą woli i przybrała imię,
które miało przypaść w udziale mnie. Rodzice próbowali być zmyślni (zanim jeszcze stali się wyłącznie
żałośni) i nasze imiona miały być częścią dziwacznej mitologii rodzinnej, zbudowanej przez nas samych.
Od A do Z, Ava i Zelda. Pierworodna miała otrzymać A jak Ava, a druga z kolei Z jak Zelda i razem
miałyśmy dawać cały alfabet naszym pomylonym i chwilowo szczęśliwym rodzicom, którzy oboje
ulokowali się nieefektownie pośrodku alfabetu: M jak Marlon i N jak Nadine. Mojego ojca nazwano po
gwieździe filmowej i z typowym dla siebie krótkowzrocznym narcyzmem usiłował stworzyć jakąś bujną
spuściznę dla swojej rozkwitającej małej rodziny.
Żadnego rozkwitu nie doczekał.
Urodziłam się druga i przeznaczony mi był koniec alfabetu. Jednak to moja siostra była Zeldą już od
pierwszego zaczerpniętego oddechu, dzika i nieustępliwa aż po swoją ostatnią ofiarę.
Nieuważna pielęgniarka podała mojemu ojcu dzieci w złej kolejności, przez co druga z kolei córka
dostała mu się w pierwszej kolejności i ochrzczono mnie Avą. Określenia „ochrzczono" używam w czysto
potocznym sensie. Matkę trafiłby szlag, gdyby pojawiło się jakiekolwiek pytanie na temat faktycznego
sakramentu. Rodzice nie byli dobrzy w niczym, ale akurat jako poganie sprawdzali się doskonale.
Ojciec, najwyraźniej zachwycony tym dziwnym zawirowaniem, nalegał, żebyśmy zatrzymały
pomyłkowo nadane imiona. Powiedział, że rodzina Antipovów zdoła postawić na głowie nawet alfabet.
Matka położyła się wtedy w łóżku i rozpaczała, zapewne odliczając sekundy do pierwszego ginu z tonikiem
od ośmiu miesięcy. Nawet teraz jej za to nie winię.
Pas bezpieczeństwa klika cicho, gdy odpinam go, by poszukać w torbie iPada. Czytałam ten mail tyle
razy, że nauczyłam się go na pamięć, ale wciąż czuję potrzebę wpatrywania się w te słowa na świecącym
ekranie.
Do: malaa@gmail.com
Od: nieconnor@gmail.com
21 czerwiec 2016, 3.04
Ava, po co ci telefon, skoro nie mogę do ciebie zadzwonić w nagłym wypadku? To właśnie jest wpadek.
Gdybyś odbrała ten cholerny telefon, nie musiałabym dawać ci znać przez E-MAIL, że twoja siostra nie
żyje. Po jednej z pijackich imprez oszło do pożaru i najwyraźniej nie udało jej się wydostać. Jeśli wylecisz
jutro z Paryża, to może zdążysz na ceremoię pogrzebową.
Nie potrafię ocenić, czy tekst zawiera literówki, bo mama a) jest pijana, b) nigdy nie nauczyła się
poprawnie pisać na klawiaturze („nie jestem pieprzoną sekretarką i nie po to zostawałam feministką, żeby
zajmować się korespondencją") czy c) z powodu demencji, która ma wpływ na jej poprawność językową.
Stawiam kasę na wszystkie trzy powody. Nigdy nie widziałam, żeby Nadine Antipova, z domu 0'Connor,
przyjmowała wieści - dobre czy złe - bez ćwiartki ginu. Śmierć córki, zwłaszcza tej ulubionej, wstrząsnęła
pewnie nawet nią. Zgaduję, że była wcięta już wtedy, kiedy jej to mówili, i nie była w stanie się dodzwonić,
bo nie pamiętała numeru albo nie potrafiła go wprowadzić. Musiałaby podreptać ostrożnie na górę i odpalić
starego MacBooka, który zbierał kurz na czymś, co służyło kiedyś mojemu ojcu jako biurko. Następnie
obniżyłaby rozklekotane krzesło biurowe i skrzywiła się z powodu blasku monitora. Po kilku frustrujących
minutach i falstartach (a także zapewne po kolejnym hauście ginu) namierzyłaby Firefoxa i przedostała się
do Gmaila, o ile nie spróbowałaby najpierw odpalić starego, dezaktywowanego już konta na Hotmailu.
Zapytana o hasło zapewne zbluzgałaby komputer, ponieważ polecenia, by przypomniała sobie konkretną
kombinację, Nadine uważała za szczególnie złośliwe wobec jej słabnących władz umysłowych.
Usiłowałaby coś wpisać, ale hasło samo pojawiłoby się w okienku, już wcześniej wprowadzone i
zapamiętane, ponieważ Zelda, na swój niekonsekwentny i beztroski sposób, usiłowała ułatwić matce trudne
życie. Dopiero wtedy pijana, poirytowana, wściekła i przerażona matka mogła napisać do mnie zrzędliwego
maila na temat tego, że moja siostra bliźniaczka spłonęła żywcem.
I jeśli dla mnie wybrała właśnie taki sposób, to nawet nie chciałam wiedzieć, jak dowiedział się mój
ojciec.
Po przeczytaniu listu pomyślałam najpierw, że Zeldzie pewnie spodobałaby się taka śmierć.
Właśnie tak chciała odejść. Był to stosowny sposób opuszczenia tego świata dla kogoś nazwanego po
pani Fitzgerald, zmarłej rzekomo w majakach, kiedy to ogień niszczył sanatorium, w którym zamknięto ją
na spory kawałek jej życia. Bertha Rochester umarła w dość podobnych okolicznościach. Jako dzieci
bawiłyśmy się w Joannę d'Arc i Zelda układała wielkie stosy dla lalek z patyków przebranych za nastoletnią
męczennicę (Zelda była Joanną, mnie przypadała rola nikczemnych angielskich inkwizytorów). Śmierć
przez spłonięcie była właściwa dla wizjonerek i wariatek, a Zelda należała do obu tych grup. Moja mroczna
połowa.
Ale potem, jako że dobrze znałam siostrę, zaczęłam o tym myśleć jeszcze inaczej.
To wszystko było bardzo w stylu Zeldy. Aż za bardzo. Kiedy wreszcie udało mi się dodzwonić do matki,
wymamrotała, że stodoła z Zeldą uwięzioną wewnątrz zajęła się ogniem. Ta sama stodoła na tyłach domu,
którą Zelda przemieniła w schron służący do ucieczek, kiedy już nie mogła wytrzymać przebywania z
chorowitą i chamowatą matką. Wiedziałam, że lubi uciekać na drugie piętro, patrzeć przez okno, palić
jednego papierosa za drugim, pić i pisać do mnie e-maile. Śledczy ze straży pożarnej byli zdania, że usnęła
z papierosem (typowe dla niej!) i drewno stodoły oraz wszystkie książki, które tam zgromadziła, łatwo
zajęły się ogniem w suchy czerwcowy dzień.
Spłonęła żywcem w dzień letniego przesilenia. Jej zwęglone resztki leżały na wprost okien domu i matka
- ze swoim słabnącym umysłem i na wpół zamarynowaną alkoholem wątrobą - miała na nie wspaniały
widok. Moja siostra nie mogła sobie wybrać bardziej odpowiedniego sposobu na śmierć.
Tacki z drinkami suną obok mnie, beztrosko obijając się raz po raz o kolana osób o długich nogach.
Niewielka, rozmiarem przystosowana do podróży, mam aż za dużo miejsca nawet na tradycyjnie
przymałym siedzeniu w samolocie. Pamiętam, by wziąć dla siebie Krwawą Mary w plastikowym kubku,
rozmyślając jednocześnie po raz enty nad związkiem nazwy tego cennego, życiodajnego drinka i naszej
dwójki, kiedy próbowałyśmy jako małe dziewczynki wywołać tę straszliwą pannę młodą z luster.
Mieszam gęsty sok pomidorowy ze zbyt wieloma kostkami lodu i niewystarczającą ilością wódki, a
następnie sączę napój przez czerwoną słomkę. Uwielbiam te wąskie słomki do mieszania. To, jakie są
malutkie. Usilnie próbuję za to nie myśleć o miejscu, które zostawiam, i o tym, które zamierzam odwiedzić.
Podróżowanie w tę stronę przez Atlantyk zawsze wydawało mi się okrutne.
Opuszcza się Europę w porze śniadaniowej i dolatuje do Stanów Zjednoczonych w porze brunchu, a przy
tym jest się wykończonym, głodnym i gotowym na obiad. Słońce cofa się po nieboskłonie.
Spotykasz się ze swoimi rozdrażnionymi znajomymi i krewnymi po piętnastu godzinach mordęgi, a
godziny te spędziłaś na jakimś dziwnym wygnaniu w niebycie pomiędzy lotniskami i samolotami.
Wieczny powrót do Ithaki. Zostanę odebrana z maleńkiego lotniska i zawieziona do domu rodzinnego,
pięćdziesiąt metrów od miejsca, gdzie raptem kilka dni temu moja siostra spaliła się na proch - i to jeszcze
przed obiadem. Zastanawiam się, czy zgliszcza jeszcze się tlą. Czy zgliszcza robią coś jeszcze? Od
niecałego miesiąca miałyśmy po dwadzieścia pięć lat.
Przejdę przez próg i momentalnie uderzy mnie zapach mojego dzieciństwa i domu rodzinnego.
Wejdę po schodach do pokoju matki. Jeśli będzie choćby minuta po piątej (a raczej będzie, kiedy już
Zgłoś jeśli naruszono regulamin