Jadowska Aneta - Wilk w owczej skórze.pdf

(837 KB) Pobierz
1175033924.001.png
1175033924.002.png 1175033924.003.png
Jadowska Aneta
Wilk w owczej skórze
Łącznik, między ''Złodziejem dusz'' a
''Bogowie muszą być szaleni''
Upiłam jeszcze jeden łyk zbyt słabej i za mało słodkiej
herbaty, czekając, aż kobieta przejdzie do rzeczy. Zwykle
pierwsze spotkanie z klientem odbywałam w Szatańskim
Pierwiosnku, na własnym terytorium, ale tym razem zrobiłam
wyjątek na wyraźną prośbę Katarzyny. Moja potencjalna
klientka, kobieta na oko pięćdziesięcioletnia, może nieco
młodsza, miała dobry powód, by nie oddalać się od domu –
jako wiedźma ziemi była dosłownie przywiązana do swojego
ogrodu. Godzinny spacer z centrum dla mnie był po prostu
irytujący, dla niej byłby bolesny. Zwłaszcza pod koniec cyklu
wegetacyjnego, a mieliśmy piękną końcówkę października.
Tak więc siedziałam w salonie kipiącym od falbanek i kwiecia
– na tapecie, na obiciu kanapy i w licznych wazonach
porozstawianych na każdym kawałku wolnej przestrzeni i
popijałam herbatę, która, byłam tego coraz bardziej pewna,
nawet nie była herbatą, a jakimś ziołowym naparem.
- Pani Kalino – zagaiłam, przerywając jej wywód o
tegorocznych zbiorach porzeczki – jeśli nie ma pani nic
przeciwko, chciałabym przejść do sedna. Dlaczego pani
potrzebuje prywatnego detektywa?
- Nie wygląda pani na detektywa – powiedziała cicho.
Spojrzałam po sobie. No cóż, nie nosiłam prochowca ani
panamy, tylko dżinsy i skórzaną kurtkę, spod której wystawał
czarny sweterek. Ale miałam za sobą wiele lat doświadczenia
w policji i od dwóch tygodni próbowałam rozkręcić w Thornie
swoją agencję. Zainteresowanie było spore, ale w dużej
mierze spowodowane ciekawością ludzi, chcących z bliska
obejrzeć dziewczynę, która gołymi rękoma wyrwała serce
wampirowi. Plotki rozchodzą się w Thornie błyskawicznie,
bez paparazzi czy tabloidów.
- Jestem nim. Może mi pani zaufać – zapewniłam.
- Katarzyna zapewniała mnie, że mogę…
Umilkła nagle i poczerwieniała. Doskonale zdawałam sobie
sprawę z tego, że jej wcześniejszy słowotok roślinny miał
maskować zdenerwowanie. Co wytrącało ją z równowagi?
- Chodzi o moją córkę, zaginęła, od tygodnia nie daje znaku
życia – powiedziała szeptem. Po jasnym blacie stolika
kawowego przesunęła w moją stronę fotografię.
Dziewczynka wyglądała na czternaście lat, drobna, o nieco
zbyt szczupłej buzi i oczach nieproporcjonalnie dużych, jak u
bohaterki mangi. Jasnobrązowe włosy, zaczesane za uszy,
wiły się na szyi miękkimi falami. W kąciku ust czaił się
uśmiech, który nie zdążył się rozwinąć przed błyśnięciem
flesza.
- Czy jest wiedźmą ziemi, jak pani? – zapytałam, bo jeśli tak,
to zaginięcie byłoby szczególnie niepokojące. Wiedźma nie
opuściłaby dobrowolnie swojego terytorium na ponad tydzień,
chyba że przenosiłaby się z posiadłości rodziców do własnego
domu i ogrodu, albo po przeprowadzeniu konkretnych
rytuałów podtrzymujących więź z ziemią, ale o tym Kalina by
pewnie wiedziała.
- Nie. Claudia nie jest wiedźmą… – przymknęła powieki,
niemal przejrzyste, lekko fiołkowe od drobnych naczynek
krwionośnych, widocznych przez cienką skórę. Drobny skurcz
w lewym kąciku ust zdradzał, że to dla niej trudne wyznanie. –
Claudia jest człowiekiem.
Zatkało mnie.
- Pani mąż?
- Nie, Witold jest znachorem, również z linii ziemi. Nasi trzej
synowie także. Tylko Claudia…
- No tak – powiedziałam, bo sytuacja była co najmniej
niezręczna i nietypowa.
W teorii, z dwójki magicznych rodziły się magiczne dzieci,
skoro z obu stron występowały recesywne geny istot
nadprzyrodzonych, ale od każdej reguły były wyjątki, jak
widać. To nie było częste i z pewnością nie było łatwe. Dla
nikogo. Nierzadko takie dzieci oddawane były do adopcji lub
dalszej rodziny tuż po narodzeniu i pierwszej ocenie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin