Krzepkowski Andrzej - Obojętne planety.pdf

(444 KB) Pobierz
Andrzej Krzepkowski
ANDRZEJ KRZEPKOWSKI
OBOJĘTNE PLANETY
OD ZIEMI
- ... i tylko ona świeci, kiedy inne gasną. Powiedz mi Reel, dlaczego nigdy nie
podjąłeś decyzji?
- Chyba... chyba bałem się, Tika. Tak po prostu...
- Ty? Nieustraszony? Przecież kiedyś nie bałeś się polecieć nawet do alfy
Wężownika...
- Ale teraz boję się...
- Czego?
- Tego, co mógłbym tam zobaczyć.
- Myślisz o tej starej legendzie? Przecież to bzdura, którą...
- Nie, Tika. Legenda. O dobrym świecie, o szczęściu... Ty tego i tak nie zrozumiesz...
- Ale to przecież zwykła bajka. Obalone hipotezy. W dwudziestym trzecim wieku...
- ... liczą się tylko fakty, tak? Zawsze chciałem je znać i szukałem prawd najbardziej
bezstronnych. Boję się tylko...
- Przecież możesz je znać - to ledwie dwa tygodnie światła stąd...
- Więcej, Tika - to marzenia pokoleń...
- Niech więc wreszcie dowiedzą się prawdy.
- I ja czasem chciałbym ją znać...
- Więc czemu nie lecisz? Gdzie indziej latałeś...
- Zrozum, Tika. Inne światy - Orion, Tau, Syriusz i miliony jeszcze odleglejszych - są
nam po prostu obce. Są złe. Nie boję się tego ich zła, bo właśnie nie bać się, to jest nasz
zawód. Dlatego polecę w każde miejsce, które trzeba poznać, ale tego świata - świata z
legendy - nie wolno mi zobaczyć. On naprawdę musi pozostać szczęśliwy...
MÓZG
Ma na imię Ahia. Widzę ją codziennie przez okno, jak śpieszy się do Instytutu.
Maleńka zgrabna figurka przesuwa się na taśmie transportera, wdzięcznym łukiem skręca w
bramę. Znika mi na chwilę z oczu, potem słyszę jej kroki w korytarzu - uśmiecha się od
drzwi. Pracujemy razem cały dzień. Ahia przesyła mi potem uśmiech na pożegnanie i znów
niecierpliwie czekam na jutro. Trochę pracuję, trochę marzę... Nudne obliczenia i wykresy
-tak było zawsze i chyba dalej musi tak być. Zanim rakiety polecą w kosmos trzeba obliczyć
parametry najmniejszej nawet śrubki, uwzględnić przeciążenia, bezwładność, odporność
materiału na wysoką i niską temperaturę, na zmiany szybkości i przyspieszenia - deceleracje i
zero bezwzględne dają się we znaki nie tylko ludziom...
Marzę czasem o takiej podróży - przecież wiem, jak się to wszystko odbywa. Na
początek pierwsza kosmiczna, potem trochę orbity, prędkość międzyplanetarna, z jonowego
na grawitacyjny, szybkość międzysłoneczna wreszcie...
Razem z Nią usnęlibyśmy w hibernatorach na te, powiedzmy, trzy lata i wędrowali
sobie potem z planety na planetę, spalibyśmy w małych hotelikach dla kolonistów i kochali
się gdzieś na orbicie Vegi... Taak, znam to wszystko doskonale. Z opowieści tych, którzy tam
byli...
To musi być ciekawe chyba i piękne uczucie, kiedy można skierować rakietę tam,
gdzie się tylko chce. Dlatego zazdroszczę wszystkim, którzy latają. Ja mogę tylko siedzieć tu
i czekać... Czekać... Kiedy Ona wreszcie przyjdzie?
Właśnie dziś spóźniła się całą godzinę - robiłem błędy nawet w głupim dodawaniu. A
kiedy przyszła... - pod bramę Instytutu odprowadził ją wysoki chłopak z emblematem zwiadu
kosmicznego na rękawie. Schylił się do jej twarzy.
Usłyszałem szybsze niż zwykle kroki, trzasnęły drzwi laboratorium. Uśmiechnęła się
tym uśmiechem przeznaczonym specjalnie dla mnie, usiadła w wygodnym fotelu i jak co
dzień położyła szczupłe, delikatne palce na moich klawiszach...
DESZCZ
Fyx przyjrzał się najpierw całemu Układowi z daleka, potem rozpoczął bezpośrednią
obserwację interesującego go globu. Przylgnął do powierzchni statku całym cv, uderzał
niecierpliwie emitowaną falą w nieprzejrzystą powłokę chmur nad planetą. Jego receptory
powiększyły się nieomal czternastokrotnie tworząc przed statkiem ażurową, wirującą z wolna
paraboloidę splotów obnażonych nerwów wyczulonych na każdy najmniejszy choćby as
przestrzeni. Wszystkie niezbędne obliczenia mózg Fyxa przeprowadzał szybko i pewnie, lecz
w uczuciowej części jego skomplikowanej struktury nieprzerwanie szalał dojmujący żal -
bezustanne wyładowania potencjału podpsychiki i wściekłe błyski nieprzyjemnych myśli
rozdzierały spójną zazwyczaj jaźń Fyxa w niezależne, równoległe tory...
Dziewięćdziesiąt procent wyprawy stanowiła pewność śmierci - wiedział o tym
równie dobrze jak ci, którzy go wysłali, oderwali brutalnie od wszystkiego, co cenił
najbardziej. Bowiem jego myśli właśnie - te o Gjuk, Iolpłasd i alercie - stanowiły dodatkową i
wcale przecież niemałą gwarancję, że zrobi wszystko by wrócić i do pamięci rasy przekazać
zebraną w kosmosie informację. Było to podstawowe Prawo- najstarsza zasada obowiązująca
wszystkich eksplorerów przestrzeni, przekazywana z pokolenia w pokolenie od niezliczonych
eonów obiegów okołogwiezdnych. Fyx przyjmował ją i rozumiał w pełni, co jednak nie
zmieniło faktu, że w uczuciowej części jego mózgu brakowało tym razem krystalicznej logiki.
Wyparła ją panosząca się bezczelnie zazdrość. Czy Wert go nie zdradzi? Czy nie przekona
samic do innego kosmona?
Tym czujniej i nieufniej oglądał każde podejrzane zakłębienie chmur. Coś przecież
tutaj żyło, coś emitowało radiofale, które wyczuł już z sąsiedniego sektora galaktyki. I coś
chroniło zapewne tę planetę przed rozmaitymi niespodziankami z kosmosu. Przed
odwiedzinami nie zapowiedzianych, niepożądanych może gości...
Fyx szybko zwijał receptory - statek wdzierał się już w górne warstwy atmosfery.
Trochę za późno wyłączył grawistaty i gdyby mieszkańcy globu mieli zmysły choć w części
podobne do jego własnych, to nie mógłby im lepiej zasygnalizować swojego przybycia...
Początkowo było bardzo przyjemnie - wolne jony przemykały zygzakami przez całe
ciało Fyxa dając mu złudzenie rozkosznego dreszczu - niżej jednak atmosfera stała się
cokolwiek niebezpieczna. Nie była wprawdzie aż tak przesycona trucizną, by nie można było
wytrzymać, lecz Fyx wolał na wszelki wypadek wywołać cząstki obojętne na powierzchnię
ciała.
Jak posępna, brunatna chmura popłynął w chybotliwym powietrzu i, otoczony cienką
warstewką kryształów ochronnych, powoli opadł na zgromadzenie kanciastych budowli.
Większość zabawnych, jednokształtnych dwunogów okryła się na jego widok niewielkimi
przenośnymi kopułami, reszta natomiast zaczęła pospiesznie wsiąkać do wnętrz budynków
przez dostosowane do tego celu otwory.
A potem zaczął się chaos - właśnie w tym momencie, w którym Fyx dotknął
pierwszego mieszkańca. Może trafił na jakiś wyjątkowo nietrwały okaz? Dotknięty stwór
wyemitował sygnał akustyczny, na który pozostałe istoty zareagowały zaciekawieniem,
zaniepokojeniem, paniką wreszcie - po stworku w ułamku sekundy została jedynie mała,
wilgotna plama na podłożu... Ta śmieszna, nietrwała istotka umiała bronić się zaciekle,
potrafiła zadawać ból. Długo jeszcze, nawet po wyłączeniu receptorów wrażeń
nieprzyjemnych, Fyx czuł w całej sieci psychiki obrzydliwy szok zetknięcia z tlenkiem
wodoru...
Wszystkie następne próby włączania się w systemy nerwowe mieszkańców planety i
przejścia na bezpośrednie porozumienie nie dawały pożądanych rezultatów-za każdym razem
reagowali na niego identycznie i wszędzie, we wszystkich miastach i osiedlach natykał się na
opór równie zacięty jak w przypadku pierwszego kontaktu. Tak bardzo ksenofobicznej reakcji
nie umiał sobie wytłumaczyć żadną znaną mu teorią...
Wnikał do budynków, zostawiał wciąż nowe mokre plamy na ścianach i podłogach,
wysiłkiem woli opanowywał narastający nieodparcie gniew. I próbował, bez przerwy
próbował dogadać się nareszcie z jednym bodaj stworzonkiem, lecz żadna próba kontaktu nie
dała rezultatu...
A potem przyszło to właśnie, czego Fyx obawiał się najbardziej - uznali go za wroga i
usiłowali zniszczyć, podczas gdy on nadal nie mógł im nic wytłumaczyć... Najpierw chcieli
rozproszyć go przy pomocy powietrznych i termicznych udarów, a kiedy nic im z tego nie
wyszło, sięgnęli po broń stokroć skuteczniejszą. Na próżno Fyx otulał całe ciało neutralnym
kokonem-warstwa ochronna okazała się zbyt słaba i cienka...
*
...W pierwszej chwili wszyscy myśleli, że to zwyczajna chmura. Potem zaczęła
obezwładniać wzmożoną grawitacją i z niezrozumiałą zaciekłością atakować wszystkie żywe
istoty - miażdżyła i rozpuszczała w sobie każdego człowieka, który tylko znalazł się w jej
zasięgu. Wsiąkała do domów przez nie uszczelnione okna i zdawało się, że nic nie może jej
powstrzymać. Płynącej przez powietrze galarecie nie szkodziły żadne zdalnie sterowane
Zgłoś jeśli naruszono regulamin