20.Roberts_Nora_Czarny_Koral.pdf

(736 KB) Pobierz
Nora Roberts Czarny Koral
NORA ROBERTS
CZARNY KORAL
Tłumaczyła Natalia Kamińska-Matysiak
 
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Proszę uważać na stopień. Uwaga, stopień! Dziękuję - powiedziała z uśmiechem Liz,
przyjmując bilet od opalonego mężczyzny w kolorowej koszuli w palmy.
- Mam nadzieję, Mabel, że go nie zgubiłaś - burknął turysta i spojrzał potępiająco na
żonę, która nerwowo przeszukiwała olbrzymią torbę plażową. - Mówiłem, żebyś mi go
oddała.
- Oczywiście, że nie zgubiłam biletu - odparła kobieta z godnością i zajrzawszy do
drugiej, równie wielkiej torby, wyciągnęła w końcu niewielki błękitny kartonik.
- Dziękuję. Proszę siadać. - Liz znów się uśmiechnęła i wskazała parze wolne miejsca.
- Panie i panowie, witam na pokładzie „Fantasy" - powiedziała po chwili, gdy wszyscy już
wygodnie się usadowili.
Liz zaczęła swój powitalny monolog, ale myślami wciąż była daleko. Kiwnęła głową
mężczyźnie, który odwiązał liny cumujące łódź i przerzucił je na pokład. Przemawiała
spokojnym i łagodnym tonem, ale uważnie obserwowała plażę. Było na niej już tłoczno. Na
złotym piasku, rozgrzanym promieniami słońca, opalali się beztroscy turyści. Niektórzy
wybierali leżaki i miły cień plażowych parasoli. Nikomu się nie spieszyło, nikt nie biegł w
stronę łodzi. Liz miała już piętnaście minut spóźnienia i nie mogła dłużej czekać.
Płynnie wyprowadziła łódź z przystani. Znała te wody jak własną kieszeń i mogłaby
sterować z zamkniętymi oczami. Błękitne niebo z białymi kłaczkami chmur zapowiadało
wspaniałą pogodę. Lekka bryza tańcząca w jej włosach była ciepła, mimo wczesnej pory dnia.
Woda zaś była tak przejrzysta, jak zachwalały biura podróży. Idealna atmosfera do
wypoczynku.
Jednak doświadczenie nauczyło Liz niczego nie przyjmować za pewnik. Spojrzała na
pasażerów. Zachwyceni wycieczkowicze już zaczęli pokazywać sobie ryby i podwodne skały,
widoczne przez szklane dno łodzi. Dziewczyna wiedziała, że żaden z pasażerów nie myśli o
kłopotach, które zostawił w domu.
- Niedługo dotrzemy do północnej części rafy Paraiso - Liz mówiła tak, by jej głos
docierał do zainteresowanych, a jednocześnie nie przeszkadzał pozostałym. - Głębokość dna
morskiego waha się od dziewięciu do piętnastu metrów. Woda ma doskonałą widoczność,
więc będziecie mogli podziwiać rafę pokrytą koloniami gąbek i różnymi rodzajami korali.
Zwróćcie uwagę na ukwiały, które z powodu kolorowych wzorów i fantazyjnych kształtów
przypominają kwiaty. Blisko dna możecie wypatrzyć rozgwiazdy.
310037565.002.png
Utrzymywała stałą prędkość łodzi, pozwalającą turystom na dokładne oglądanie
podwodnego świata. Kolejno opowiadała o mieszkańcach rafy koralowej i przybrzeżnych
wód. Opisywała wygląd i zwyczaje ryb, które mogli zobaczyć podczas swej podróży. Nie
zapomniała także powiedzieć o niebezpieczeństwach, które zagrażają nurkującym.
Przestrzegła swych podopiecznych przed dotykaniem jeżowców i meduz, które choć niezbyt
ruchliwe, potrafią boleśnie zranić. Poprosiła, żeby powstrzymać się przed zabieraniem
pamiątek z dna morza, a szczególnie fragmentów korali, gdyż nieostrożni zbieracze mogliby
wyrządzić nieodwracalne szkody na rafie.
Już tyle razy prowadziła morskie wycieczki, że wszystkie czynności wykonywała
rutynowo. Nigdy jednak jej wykład nie był monotonny. Liz kochała morze, czuła się tu wolna
i doskonale panowała nad łodzią. Oprócz „Fantasy" miała jeszcze trzy inne łodzie. Prowadziła
też niewielki sklep „Czarny Koral" z akcesoriami do nurkowania i wypożyczalnię sprzętu
wodnego. Sama do tego doszła, choć na początku było jej ciężko. Z trudem udawało się
wiązać koniec z końcem, gdy przychodziły stosy rachunków, a zarobione pieniądze wpływały
do kasy bardzo powoli. Ale się udało. Dziesięć lat trudów sprawiło, że Liz miała własną,
dobrze prosperującą firmę. Uważała, że wyjazd z kraju i zaczynanie wszystkiego od początku
nie były zbyt wygórowaną ceną za spokój ducha.
Właśnie ciszą i spokojem szczyciła się niewielka wyspa Cozumel, należąca do
meksykańskiej części Wysp Karaibskich. Teraz tu był dom Liz i tylko to się dla niej liczyło.
Tutaj była lubiana i darzono ją szacunkiem. Nikt na wyspie nie zdawał sobie sprawy, co
przeszła i jak bardzo została upokorzona, zanim uciekła do Meksyku. Liz rzadko o tym
myślała, choć miała żywy dowód tamtych bolesnych wydarzeń. Faith. Na myśl o córeczce na
twarzy Liz pojawił się czuły uśmiech. To była jej mała, jasna gwiazdeczka, która teraz
mieszkała, niestety, dość daleko stąd. Jeszcze tylko sześć tygodni, pocieszała się Liz. Za sześć
tygodni skończy się szkoła i Faith wróci do domu na całe lato.
To dla jej dobra, powtórzyła sobie w duchu, gdy znów poczuła tęsknotę. Uważała
jednak, że wysłanie córeczki do dziadków i do dobrej szkoły jest dużo ważniejsze niż jej
własne potrzeby. Pracowała w pocie czoła, podejmowała konieczne ryzyko i walczyła z
konkurencją, żeby Faith miała wszystko, na co zasługuje, wszystko, co dałby jej ojciec,
gdyby...
Liz pokręciła głową. Już dawno przyrzekła sobie, że wyrzuci tego człowieka ze
swoich myśli, tak samo, jak on usunął ją ze swojego życia. Była naiwna i zakochana. I to był
błąd, który popełniła z miłości. Jednak, oprócz nauki na przyszłość, dostała także od losu
cenny prezent. Faith.
310037565.003.png
- A poniżej możecie państwo zobaczyć wrak statku pasażerskiego - powiedziała i
zmniejszyła prędkość łodzi, by wszyscy mogli się przyjrzeć podwodnej atrakcji. - Proszę się
jednak nie martwić. Nie wydarzyła się tu żadna tragedia. Statek zatopiono dla potrzeb filmu i
pozostawiono pod wodą ze względów turystycznych - dodała z uśmiechem, gdy z wraku
wypłynęła grupa nurków.
Powinnam się zająć pasażerami, a nie rozmyślaniem o przeszłości, wytknęła sobie.
Teraz, gdy zabrakło współpracownika na pokładzie, było to trudniejsze. Musiała nie tylko
prowadzić łódź, ale także opowiadać, pilnować grupy, obsłużyć wszystkich, podając posiłek i
pomagając założyć sprzęt do nurkowania. Jednak nie mogła już dłużej czekać, aż pojawi się
Jerry.
Liz nie chodziło o to, że swoim zniknięciem przysporzył jej dodatkowej pracy, lecz o
to, że klienci firmy powinni być obsłużeni z największą starannością. Powinna przewidzieć,
że nie można na nim polegać. Innego dnia z łatwością mogła go zastąpić kimś innym. Miała
jeszcze dwóch pracowników do obsługi łodzi i dwóch innych w sklepie. Jednak dziś także
druga łódź wypływała na wycieczkę, więc nikt nie był w stanie jej towarzyszyć. A Jerry
sprawdził się jako dobry pracownik. Szczególnie kobiety nie mogły się go nachwalić.
Gdyby sama nie uodporniła się na męskie uroki już dawno temu, Jerry mógłby jej
zawrócić w głowie. Niewiele kobiet potrafiło się oprzeć jego męskiej urodzie, postawnej
sylwetce, zawadiackiemu uśmiechowi i pełnym obietnic szarym oczom. Oprócz wyglądu,
Jerry posiadał także dar wymowy. W pobliżu tego mężczyzny żadna kobieta nie była
bezpieczna.
Jednak nie dlatego Liz wynajęła mu pokój i dała pracę. Po prostu potrzebowała
dodatkowej gotówki i jeszcze jednego pracownika. Szybko przekonała się, że Jerry jest
obrotny i ma doskonałe podejście do klientów. Lepiej, żeby dobrze usprawiedliwił swoją
nieobecność, pomyślała.
Cichy szum silnika, słońce i lekki wietrzyk sprawiły, że Liz przestała myśleć o
nieprzyjemnych sprawach i odprężyła się. Wciąż opowiadała o podwodnym świecie,
umiejętnie korzystając z własnych doświadczeń w nurkowaniu i z wiedzy, którą zdobyła,
studiując biologię, a szczególnie morską florę i faunę. Czasem któryś z pasażerów zadawał jej
jakieś pytanie lub zachwycał się okazami, przepływającymi pod szklanym dnem łodzi. Wtedy
Liz z przyjemnością odpowiadała i zaczynała snuć kolejną opowieść. Wszystko powtarzała
także po hiszpańsku, gdyż kilku pasażerów pochodziło z Meksyku. Na pokładzie miała
również kilkoro dzieci, więc dbała, by niektóre z jej historyjek były zabawne. Gdyby jej życie
potoczyło się inaczej, mogłaby zostać nauczycielką. Już dawno jednak zrezygnowała z tego
310037565.004.png
marzenia, tłumacząc sobie, że bardziej pasuje do świata biznesu, a więc do własnej firmy, z
której była tak dumna. Popatrzyła na lekkie chmurki na błękitnym niebie, słoneczne błyski na
falach i rafę koralową pod powierzchnią wody. Tak, dawno wybrała swoją drogę i nie czuła
żalu.
Nagle usłyszała kobiecy krzyk. Zanim zdążyła się odwrócić, kolejna osoba krzyknęła.
Liz pomyślała, że turyści przestraszyli się rekina, który zapuścił się na przybrzeżne wody.
Pozwoliła łodzi dryfować i odwróciła się z zamiarem uspokojenia pasażerów. Wtedy
zauważyła, że jedna z kobiet płacze na ramieniu męża, a inna przytula dziecko. Pozostali
turyści wpatrywali się w szklane dno łodzi. Liz zdjęła okulary przeciwsłoneczne i zeszła do
części pasażerskiej.
- Proszę zachować spokój. Zapewniam państwa, że nic złego nie może was tu spotkać
- oznajmiła pewnym głosem i zbliżyła się do przestraszonej grupy turystów.
Mężczyzna z aparatem fotograficznym podniósł wzrok i rzucił jej poważne spojrzenie.
- Chyba powinna pani jak najszybciej wezwać przez radio policję - poradził.
Liz spojrzała w dół przez szklane dno łodzi i zamarła. Zrozumiała, dlaczego Jerry nie
pojawił się na czas. Leżał na dnie morza z kotwicznym łańcuchem owiniętym wokół klatki
piersiowej.
W chwili gdy samolot wylądował, Jonas zerwał się niecierpliwie, chwycił swoją torbę
i ruszył do wyjścia. Stanął na podeście metalowych schodków i poczuł falę gorącego
powietrza. Skinął głową stewardesie i szybkim krokiem przeciął płytę lotniska. Przyleciał na
Cozumel w określonym celu i nie miał czasu na podziwianie błękitnego nieba, bujnych palm
czy kolorów kwiatów. Mrużąc oczy przed słońcem, wszedł do budynku.
Hala przylotów była mała i zatłoczona. Turyści stali w niewielkich grupkach albo
błąkali się niezdecydowanie. Jonas nie znał hiszpańskiego, lecz bywał już na wielu lotniskach
i wiedział, dokąd powinien się udać. Szybko znalazł wypożyczalnię samochodów i po
piętnastu minutach od lądowania wyjeżdżał z parkingu niewielkim samochodem. Rozłożył
mapę na siedzeniu pasażera i opuścił osłonę przeciwsłoneczną.
Poprzedniego dnia Jonas siedział wygodnie w swym przestronnym klimatyzowanym
biurze i przyjmował podziękowania od klienta, którego po długim i skomplikowanym
procesie wybronił od dziesięciu lat więzienia. Zainkasował swoje honorarium i starał się
uniknąć rozgłosu, jaki prasa nadała sprawie. To miał być jego ostatni proces przed
zasłużonymi wakacjami. Pierwszymi od długiego czasu. Jonas Sharpe był zadowolony, lekko
zmęczony i pełen optymizmu. Dwa tygodnie w Paryżu miały zregenerować jego siły.
310037565.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin