083.Roberts_Nora_Jak_dobrze_miec_sasiada.pdf

(1027 KB) Pobierz
113868470 UNPDF
ROZDZIAŁ 1
Zark czuł potworny ból w płucach. W statku rozpaczliwie brakowało tlenu, a
to oznaczało tylko jedno: śmierć. MęŜczyzna wiedział, Ŝe za chwilę ujrzy w ostrym i
jak błyskawica oślepiającym skrócie całe swoje Ŝycie. Dobro i zło, czyny mądre i
głupie, chwile radosne i pełne smutku. Ostateczny bilans tych lat, które dane mu było
przetrwać. Był sam i cieszył się z tego, bo nikt nie powinien mu towarzyszyć w tak
szczególnej chwili.
Leilah, zawsze Leilah. Widział jasne, niebieskie oczy i złote włosy swojej
ukochanej. Wycie syreny alarmowej w kokpicie mieszało się z jej śmiechem, najpierw
czułym i słodkim, potem drwiącym.
– Na wszystkie słońca galaktyki, jak bardzo byliśmy szczęśliwi! – wykrzyknął,
z trudem podciągając się z podłogi do konsoli dowodzenia. – Miłość, przyjaźń,
partnerstwo...
Ból w płucach stawał się nie do zniesienia. Przeszywał go dziesiątkami
rozŜarzonych noŜy nasączonych trucizną z kraterów Argenham. Zark nie powinien był
marnować powietrza na bezuŜyteczne słowa, lecz jego myśli... jego myśli nawet teraz
naleŜały do Leilah.
To na pewno ona, jedyna kobieta, którą kochał, spowodowała ostateczną
zagładę! Zagładę zarówno Zarka, jak i świata, który znali... ich świata. Co za
szatański obrót fortuny sprawił, Ŝe z wybitnego naukowca stała się wcieleniem zła i
nienawiści?
Przemieniła się w jego wroga. Leilah, kobieta, którą pojął za Ŝonę. Nadał nią
była, powtarzał w myślach, z nadludzkim wysiłkiem posuwając się w kierunku
konsoli. Jeśli uda mu się przeŜyć, jeśli uda mu się zniweczyć jej plan zniszczenia
cywilizacji Perth. ruszy za swą Ŝoną w pogoń. Stanie się dla niej przekleństwem,
nieuchronnym wyrokiem losu. Będzie musiał ją zniszczyć, unicestwić. Leilah,
kobietę, którą kochał. Zrobi tak, bo tego wymaga sprawiedliwość i ład świata. O ile
starczy mu sił.
Komendant Zark. obrońca wszechświata i przywódca Perth, bohater kosmosu i
mąŜ pięknej, zbrodniczej Leilah, nacisnął guzik. O dalszych, niezwykłych przygodach
komendanta Zarka przeczytasz w następnym odcinku.
– Cholera! – wymamrotał Radley Wallace i rozejrzał się szybko, sprawdzając,
czy matka nie usłyszała.
Zaczął kląć, choć tylko po cichu, jakieś sześć miesięcy temu i nie chciał, Ŝeby
wyszło to na jaw, bo wtedy matka zrobiłaby tę swoją minę.
Na szczęście właśnie rozpakowywała pudła wniesione przez pracowników
firmy przewozowej. Radley dobrze wiedział, Ŝe nie powinien teraz, zajmować się
lekturą, lecz zrobił sobie przerwę. No cóŜ, broszury Universal Comics, a szczególnie
przygody komendanta Zarka. stanowiły zbyt wielką pokusę. Wprawdzie mama
wolałaby, Ŝeby czytał prawdziwe ksiąŜki, lecz te miały za mało ilustracji. Radley
bardziej sobie cenił Zarka niŜ Długiego Johna czy Hucka Finna.
Przetoczył się na plecy i ujrzał świeŜo pomalowany sufit swego nowego
pokoju. Uznał, Ŝe nowe mieszkanie jest w porządku. Najbardziej podobał się mu
widok na park, a takŜe winda. Przyjemny nastrój chłopca mącił jedynie zbliŜający się
poniedziałek, czyli pierwszy dzień w nowej szkole.
113868470.002.png
Mama powiedziała, Ŝe będzie świetnie. Pozna nowych przyjaciół, a przecieŜ
nadal moŜe odwiedzać starych. Była w tym naprawdę dobra. Zmierzwiła mu włosy i
tym swoim specjalnym uśmiechem natchnęła go wiarą, Ŝe wszystko pójdzie dobrze.
No tak, ale nie będzie jej przy nim, gdy dzieci zaczną mu się przyglądać. Ile czasu
upłynie, zanim z „tego nowego” stanie się normalnym kolegą? Tydzień, moŜe nawet
dwa, czyli niewyobraŜalnie długo. Oczywiście nie włoŜy kupionego specjalnie na tę
okazję swetra, choć mama twierdziła, Ŝe pasuje do koloru jego oczu. TeŜ coś! To
dobre dla dziewczynek. Wciągnie na siebie jakąś starą koszulkę, bo w niej będzie czuł
się pewniej w tych trudnych chwilach. Mama na pewno to zrozumie. Zawsze
rozumiała.
Była naprawdę w porządku i Radley to doceniał, dlatego tym bardziej bolało
go, gdy dostrzegał w jej oczach smutek. Pragnął, by mama przestała wreszcie cierpieć
po odejściu ojca. Wydarzyło się to dawno temu i sam prawie nie pamiętał taty, który
nie odwiedzał go, tylko co kilka miesięcy dzwonił. Chłopiec zacisnął zęby.
MęŜczyźni przecieŜ nie płaczą. W porządku, byłoby nawet lepiej, gdyby ojciec w
ogóle przelał się wysilać na te telefony.
– W porządku, mamo. wszystko jest w porządku, radzimy sobie bez niego –
szepnął.
Mama nic powinna tego usłyszeć. Naprawdę nie potrzebował ojca, gdyŜ miał
ją. Powiedział jej to kiedyś. Uściskała go tak mocno, Ŝe nie mógł oddychać. Potem,
późnym wieczorem, usłyszał, jak płakała w swym pokoju. Nie powtarzał więc juŜ
tych słów.
Dorośli są zabawni, myślał Radley z mądrością dziewięcioletniego
męŜczyzny. Mama jednak była najlepsza. Nigdy... no, prawie nigdy na niego nie
krzyczała, a jeśli juŜ, to później tego Ŝałowała. No i była ładna. Radley uśmiechnął
się. Mama była piękna jak księŜniczka Leilah, tyle Ŝe zamiast złocistych miała
brązowe włosy, a zamiast ciemnoniebieskich oczu – szare.
Obiecała, Ŝe następnego dnia zjedzą pizzę, Ŝeby uczcić przeprowadzkę do
nowego mieszkania. Pizzę bardzo lubił. Zaraz po komendancie Zarku.
Wreszcie zasnął, i wreszcie z pomocą Zarka mógł zabrać się do ratowania
wszechświata.
Gdy Hester zajrzała do jego pokoju, zobaczyła syna, czyli swój prywatny
wszechświat. Spał z dłonią zaciśniętą na komiksie. Pozostałe ksiąŜki nadal
spoczywały w pudłach. Gdy Radley się obudzi, zrobi mu łagodny wykład o
odpowiedzialności, lecz teraz oczywiście nie miała serca wyrywać go ze snu. Tak
dobrze zniósł przeprowadzkę, kolejny wstrząs w swoim Ŝyciu.
– Tym razem na pewno ci się spodoba, kochanie – szepnęła.
Zapomniała o stosach nierozpakowanych rzeczy. Usiadła na brzegu łóŜka i
wpatrzyła się w chłopca.
Z wyglądu przypominał ojca. Włosy blond, ciemne oczy i zdecydowana linia
podbródka. Teraz juŜ rzadko, spoglądając na syna, wspominała człowieka, który był
kiedyś jej męŜom. Ten dzień był jednak inny. Oznaczał dla nich początek nowego
Ŝycia. Zawsze, gdy coś się zaczynało, przypominała sobie o tym, co dobiegło kresu.
To juŜ ponad sześć lat, pomyślała nieco zdziwiona upływem czasu. Allan
odszedł, gdy Radley był jeszcze malutki. Zmęczyły go rachunki, zmęczyła rodzina, a
zwłaszcza Ŝona. Ból zdąŜył przeminąć, choć trwało to bardzo długo. Nigdy jednak nie
113868470.003.png
wybaczyła i nie wybaczy człowiekowi, który bez namysłu porzucił swego syna.
Zdawać by się mogło, Ŝe Radley nie przywiązywał do tego Ŝadnej wagi. Nie
zdąŜył przywiązać się do ojca, nie darzył go Ŝadnym Ŝywszym uczuciem. Hester czuła
z tego powodu samolubną ulgę, dzięki temu miała bowiem syna tylko dla siebie,
wiedziała jednak, Ŝe nie była to cała prawda. Instynktownie rozumiała, Ŝe jej
chłopczyk krył w sobie głęboki uraz, z którym musiał sam się zmagać, bo za nic by
się nie przyznał do trapiącego go bólu. Mały, dzielny męŜczyzna.
Lecz ona nigdy nie wybaczy Allanowi, Ŝe naraził swoje dziecko na takie
cierpienia.
Gdy jednak teraz spojrzała na spokojnie śpiącego chłopca, uznała, Ŝe
przesadza w swoich obawach. Jak kaŜda matka jest po prostu przewraŜliwiona.
Zmierzwiła Radleyowi włosy i przeniosła spojrzenie na okno, za którym rozpościerał
się widok na Central Park. Jej syn był otwarty na ludzi, szczęśliwy i obdarzony
dobrym charakterem. Bardzo się zresztą o to starała. Nigdy nie mówiła źle o Allanie,
choć trudno jej było zapanować nad gniewem i goryczą. Próbowała nie tylko spełniać
dobrze obowiązki matki, lecz równieŜ zastąpić ojca. Na ogół jej się to udawało.
Czytała ksiąŜki o bejsbolu, by towarzyszyć Radleyowi w treningach. Dreptała,
trzymając za siodełko pierwszy dwukołowy rower, a gdy chłopiec z entuzjazmem
ruszył na swoją pierwszą samodzielną przejaŜdŜkę, potrafiła ustać na miejscu i tylko
niespokojnym wzrokiem śledziła chwiejne wyczyny synka. A kiedy upadł,
powstrzymała się od dramatycznego okrzyku i spokojnie poinstruowała małego
cyklistę, Ŝe ma wracać na siodełko i jechać dalej.
Znała teŜ komendanta Zarka. Z uśmiechem wyciągnęła komiks z dłoni
śpiącego syna. Biedny, heroiczny Zark i jego zbłąkana Ŝona Leilah. Tak, Hester
wiedziała wszystko o polityce i kłopotach planety Perth. No cóŜ, wprawdzie tylko
połowicznie udało jej się przekonać Radleya do Dickensa czy Twaina. lecz i tak, jak
na samotną matkę, spisywała się nieźle.
– Jeszcze zdąŜy przekonać się do prawdziwej literatury – mruknęła,
wyciągając się na łóŜku obok syna. Prawdziwa literatura, prawdziwe Ŝycie...
Wszystko to było przed tym małym, dzielnym, kochanym chłopcem.
Miała nadzieję, Ŝe postępowała właściwie. Lecz skąd mogła wiedzieć, czy tak
jest naprawdę? Zamknęła oczy. Los samotnej kobiety, samotnej matki... Tak bardzo
pragnęła, by obok niej był ktoś, z kim mogłaby porozmawiać, poradzić się w tych
wszystkich trudnych sprawach, ktoś, komu mogłaby zaufać, zawierzyć jego opinii.
Ktoś, kto od czasu do czasu podjąłby za nią decyzję, niewaŜne, dobrą czy złą. Byleby
choć na chwilę zdjął z niej przygniatający cięŜar odpowiedzialności za wszystko.
Hester zasnęła.
Gdy się obudziła, panował półmrok. W pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie
się znajduje, potem wszystko sobie przypomniała. Nowe mieszkanie, pokój synka.
Rozejrzała się wokół, lecz Radleya nie było obok niej. Odczuła lekki niepokój. choć
wiedziała, Ŝe jest bezpodstawny. Radleyowi moŜna było zaufać. Na pewno nie
wyszedł samowolnie z domu. Nie był ślepo posłuszny, lecz przestrzegał dziesięciu
ustanowionych przez nią najwaŜniejszych zasad. Wstała i wyruszyła na poszukiwanie
chłopca.
– Cześć, mamo.
Oczywiście był w kuchni. Trzymał w rękach kostkę masła orzechowego i
113868470.004.png
kanapkę z galaretką owocową.
– Myślałam, Ŝe chciałeś pizzę. – Naturalnie zauwaŜyła, Ŝe stół aŜ kapał od
galaretki, a kromka oklejona była celofanem, Radley bowiem zbyt się spieszył, by
przed przyłoŜeniem noŜa zdjąć go z bochenka.
– Jasne, Ŝe chcę. – Odgryzł duŜy kawał chleba i uśmiechnął się. – To tylko tak,
Ŝeby silnik odpalił.
Chętnie by go pocałowała, ale wiedziała, Ŝe dziewięcioletni chłopcy nie lubią
babskich czułości.
– Mogłeś mnie obudzić, dałabym ci paliwa. Lepiej znam się na dystrybutorze.
– Nie ma sprawy, tylko nie mogłem znaleźć szklanki. Hester rozejrzała się. W
poszukiwaniu szklanek jej syn opróŜnił dwa pudła.
– Jasne, zaraz poszukamy.
– Gdy się obudziłem, padał śnieg.
– Tak? – Odgarnęła włosy z oczu i wyjrzała przez okno. – Dalej pada.
– MoŜe nasypie ze dwa metry i w poniedziałek zamkną szkołę – rozmarzył się
Radley i usiadł na krześle.
– I moją nową pracę... – niepedagogicznie wyrwało się Hester. Roześmiała się.
– No cóŜ, porzućmy złudne nadzieje. – Znalazła szklanki i zaczęła je myć. –
Naprawdę tak bardzo się niepokoisz?
– Trochę. Wzruszył ramionami. Do poniedziałku zostało jeszcze sporo czasu i
wszystko mogło się zdarzyć. Trzęsienie ziemi, burza śnieŜna, atak kosmitów... Atak
kosmitów!
– Bohaterski kapitan Radley Wallace z Ziemskich Sił Specjalnych – niemal
usłyszał głos spikerki – ocalił nasz świat przed inwazją...
– Jeśli chcesz, mogę z tobą pójść.
– Coś ty, mamo, to byłby straszny obciach! – Zatopił zęby w kanapce. –
Spoko, przynajmniej w nowej szkole nie będzie tej głupiej Angeli Wiseberry.
Nie chciała mu mówić, Ŝe głupie Angele Wiseberry rozpleniły się po
wszystkich szkołach.
– Panie pułkowniku, zgodnie z rozkazem naczelnego dowódcy ma pan
dokonać bojowego zwiadu na terenie oznaczonym kryptonimem „Nowa Szkoła”, a ja
mam sprawdzić kwartał „Nowa Praca”. O szesnastej koma zero zbiórka w Kwaterze
Głównej, kryptonim „Nowy Dom”, w celu zdania raportów.
Natychmiast się uśmiechnął. Jeśli miała to być wojskowa operacja, to on był
za.
– Tak jest, pani gene... – Zastanowił się chwilę i postanowił zdegradować
matkę. – Dziękuję za przekazanie informacji, pani sierŜant. – Udało mu się zachować
kamienną twarz, lecz Hester ta sztuka nie wyszła.
– Pułkowniku, jeśli pan pozwoli, zamówię pizzę. Proponuję teŜ, abyśmy do
czasu jej dostarczenia rozpakowali resztę naczyń.
– Mamy od tego jeńców.
113868470.005.png
– Uciekli. Wszyscy.
– Spadną głowy – groźnie mruknął Radley i pochłonął resztę kanapki.
Mitchell Dempsey II ze smętną miną siedział przy stole kreślarskim i
wpatrywał się w pustą kartkę. śadnego pomysłu. Pociągnął łyk zimnej kawy w
nadziei, Ŝe pobudzi tym wyobraźnię, jednak bez skutku. Wiedział, Ŝe tak się zdarza,
ale innym, lecz nie jemu. A jeśli juŜ, to nie wtedy, gdy zbliŜał się termin oddania
pracy. Po raz kolejny sięgnął do miseczki z orzeszkami, lecz i to nic nie pomogło.
Pomysł, rozpaczliwie potrzebował pomysłu. Stworzenie samych ilustracji było kaszką
z mlekiem, lecz jak miał rysować, gdy nie wiedział co? Z rozpaczy postanowił
odwrócić kolejność i coś tam nabazgrał... Bez sensu, zupełnie bez sensu!
Zamknął oczy i zaczął modlić się do muz... Bo była chyba jakaś muza od
komiksów? Lecz cóŜ, widocznie przestała go lubić. Przymknął oczy i usiłował
poszybować w dwudziesty drugi wiek, wiele lat świetlnych od Ziemi, gdzie toczyła
się okrutna kosmiczna wojna...
I nic. Jałowa pustka, Ŝadnego pomysłu. Mitch otworzył oczy i spojrzał na
czystą kartkę. Jej nieskalana biel była jak wyrzut sumienia. A przecieŜ jego wydawca,
Rich Skinner, nie przyjmował Ŝadnych wymówek. Brak natchnienia uznawał za
zwyczajne lenistwo, a zarazę, tornado lub powódź za drobne niedogodności, które w
niczym nic usprawiedliwiały zawalenia terminu.
Załamany Mitch znów zanurzył dłoń w miseczce z orzeszkami. Tylko tyle
mógł zrobić. Katastrofa, kompletna klapa.
Potrzebował zmiany otoczenia, nowych wraŜeń, ruchu. Jego Ŝycie stało się
zbyt uporządkowane, łatwe i nudne. I przez to jałowe. śadnych podniet, Ŝadnej
inspiracji. Tak dłuŜej być nie mogło.
Wstał i zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju, rozgniatając bosymi
stopami skorupki po orzeszkach, które swoim zwyczajem ciskał gdzie popadło.
Był wysoki i silny, a jego gibkie ruchy zdradzały, Ŝe od lat systematycznie
trenował. Jako chłopiec był przeraźliwie chudy, choć zawsze jadł za dwóch. Nie
przejmował się tym, dopóki nie zainteresował się dziewczętami. To odmieniło jego
Ŝycie, bo obok umysłu zaczął równieŜ ćwiczyć ciało. Zajadłe, uparcie, bez Ŝadnej
taryfy ulgowej. Z czasem przyniosło to wspaniałe rezultaty i nikt juŜ nic pamiętał
śmiesznej, chudej tyczki. I tak pozostało do dziś. Kobiety patrzyły na niego z
uwielbieniem, a męŜczyźni z respektem. Mitch kaŜdy dzień zaczynał od intensywnych
ćwiczeń fizycznych, potem zabierał się do pracy. Nie zaniedbywał teŜ rozrywek
intelektualnych, szczególnie pasjonowała go szeroko pojęta literatura.
Zgromadził niezwykle bogatą bibliotekę. Na podłodze kusicielsko leŜała
nierozpakowana paczka z księgarni wysyłkowej. Nie teraz, nie teraz, ze smutkiem
pomyślał Mitch. Jeśli zawalę termin, ten cholerny Skinner mnie zabije...
DuŜy brązowy kundel wylegiwał się na podłodze i obserwował swego pana.
Mitch nadał mu imię Taz, tak jak nazywał się diabeł tasmański ze starych filmów
rysunkowych. Jednak w przeciwieństwie do swojego imiennika, Taza wcale nie
rozpierała energia. Wręcz przeciwnie, charakter miał raczej flegmatyczny. Teraz
ziewnął i leniwie potarł grzbietem o dywan. Lubił Mitcha, nigdy bowiem do niczego
go nie zmuszał ani nie robił rabanu o sierść na dywanie czy grzebanie w śmieciach.
Zawsze teŜ wiedział, gdzie naleŜy podrapać swojego pupila. Naprawdę wielce
113868470.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin