Harrison Harry - Planeta śmierci 2 a.pdf

(573 KB) Pobierz
Slavecio
Planeta Śmierci 2
Harry Harrison
712895330.004.png 712895330.005.png
Rozdział 1
- Chwileczkę - powiedział Jason do mikrofonu, odwrócił się na
chwilę i zastrzelił szarżującego diabłoro-ga. - Nie, nie robię nic
ważnego. Zaraz przyjdę i może będę mógł ci pomóc.
Wyłączył mikrofon i obraz radiooperatora zniknął z ekranu. Kiedy
mijał nadwęglonego diabłoroga, bestia w ostatnich przebłyskach
swego wrednego życia zgrzytnęła rogami po jego
metaloplastykowym bucie. Jason kopniakiem zrzucił cielsko z
muru w leżącą poniżej dżunglę. Meta zerknęła na niego,
uśmiechnęła się i znów zaczęła wpatrywać się w tablicę kontrolną.
- Idę na wieżę radiową kosmoportu - oznajmił Jason. - Na orbicie
jest jakiś statek, który stara się nawiązać łączność, ale używa
jakiegoś nieznanego języka. Może będę mógł pomóc.
- Pośpiesz się - odparła Meta i sprawdziwszy szybko, że wszystkie
lampki świecą zielenią, odwróciła się na krześle i objęła go. Jej
ramiona były muskularne i silne jak u mężczyzny, ale wargi miała
gorące, kobiece. Oddał jej pocałunek, ona jednak wyswobodziła
się równie szybko, znowu całą uwagę poświęcając systemowi
alarmowo-obronnemu.
- W tym cały problem z Pyrrusanami - powiedział Jason. -Zbyt
duży współczynnik wydajności. - Pochylił się i ugryzł ją delikatnie
w kark, ona zaś roześmiała się i klepnęła go żartobliwie, nie
odrywając wzroku od indykatorów. Odsunął się, ale nie dość
712895330.006.png 712895330.007.png
szybko i wyszedł, rozcierając stłuczone ucho. - Damski ciężaro-
wiec! - mruknął pod nosem.
Radiooperator dyżurował w wieży kosmoportu sam. Był to
nastolatek, który nigdy dotąd nie opuszczał planety i w związku z
tym znał jedynie język pyrrusański, podczas gdy Jason, dzięki
swej karierze zawodowego gracza., władał wieloma językami, a
niektóre tylko rozumiał.
- Jest teraz poza zasięgiem - powiedział operator. - Zaraz znowu
się pojawi. Mówi jakoś inaczej. - Włączył głośnik i przez trzask
zakłóceń atmosferycznych zaczął przebijać się obcy głos.
- ...jeg kań ikkeforsta... Pyrrus, kań dig hor mig...?
- Nie ma sprawy - stwierdził Jason, sięgając po mikrofon. - To
nytdansk, mówią nim na większości planet regionu Polaris. -
Przycisnął włącznik.
- Pyrrus til rumfartskib, odbiór - powiedział. Natychmiast w tym
samym języku nadeszła odpowiedź:
- Proszę o zezwolenie na lądowanie. Jakie są wasze koordynaty?
- Nie zezwalam lądować i stanowczo zalecam poszukać sobie
zdrowszej planety.
- To niemożliwe. Mam wiadomość dla Jasona dinAlta i
poinformowano mnie, że znajduje się tutaj.
Jason spojrzał na potrzaskujący głośnik z nowym
zainteresowaniem. - Informacja prawdziwa, tu dinAlt.
Co to za wiadomość?
- Nie mogę przekazać otwartym kanałem łączności. Schodzę po
waszym sygnale kierunkowym. Czy dostanę instrukcje?
- Czy zdaje sobie pan sprawę, że zapewne popełnia pan
samobójstwo? To najbardziej śmiercionośna planeta w całej
galaktyce i wszystko co żyje, od bakterii po pazurosokoły, które są
rozmiarów pańskiego statku, jest wrogie człowiekowi. Mamy teraz
coś w rodzaju zawieszenia broni, ale dla kogoś z zewnątrz, takiego
jak pan, to pewna śmierć. Czy mnie pan słyszy?
Odpowiedzi nie było. Jason wzruszył ramionami i spojrzał na
ekran radaru podejścia.
- Cóż, to pańska głowa nie moja. Proszę jednak nie mówić wydając
swe przedśmiertne tchnienie, że pana nie ostrzegaliśmy.
Sprowadzę pana do lądowania, ale tylko pod warunkiem, że
pozostanie pan na statku. Przyjdę sam, w ten sposób będzie pan
miał pięćdziesiąt procent szansy, że system odkażania śluzy
pańskiego statku zdoła zniszczyć miejscową mikrofau-nę i
mikroflorę.
- Zgoda - nadeszła odpowiedź - wcale nie mam ochoty umierać,
tylko chciałbym przekazać wiadomość.
Jason sprowadzał statek, obserwował jak wyłania się z niskiej
warstwy chmur, zawisa i rufą w dół opada wreszcie ze
zgrzytliwym łoskotem. Amortyzatory wygasiły większą część siły
uderzenia, ale mimo to statek miał wygięty wspornik i stał
712895330.001.png
wyraźnie przechylony na bok.
- Koszmarne lądowanie - mruknął radiooperator i odwrócił się w
stronę swej aparatury, zupełnie nie
interesując się przybyszem. Pyrrusanie nie odznaczali się czczą
ciekawością.
W przeciwieństwie do Jasona. Ciekawość sprowadziła go na
Pyrrusa, wplątała w planetarną wojnę i prawie zabiła. Teraz zaś
ciągnęła do statku. Kiedy zdał sobie sprawę, że radiooperator nie
zrozumiał jego rozmowy z obcym pilotem i nie wie, że Jason ma
zamiar wejść na pokład, zawahał się przez moment. Jeżeli grożą
mu jakieś kłopoty, nie może liczyć na żadną pomoc.
- Sam dam sobie radę - powiedział do siebie ze śmiechem i gdy
uniósł rękę, pistolet wyskoczył z automatycznej kabury
umocowanej do wewnętrznej strony jego przegubu i wpadł prosto
do dłoni. Palec wskazujący był już przygięty i gdy pozbawiony
osłony język spustowy trafił weń, huknął pojedynczy strzał spopie-
lając odległego lianooszczepnika.
Był dobry i wiedział o tym. Nie miał najmniejszych szans, by
osiągnąć poziom rodzimego Pyrrusanina, który urodził się i
wychował na tej planecie śmierci o podwójnej sile ciążenia, ale był
szybszym i bardziej śmiercionośnym przeciwnikiem niż
jakikolwiek człowiek spoza Pyrrusa. Podołałby każdemu
problemowi, który by wyniknął - a mógł się tego spodziewać. W
przeszłości bywało już, iż wywiązywały się różnice zdań pomiędzy
nim a policją, czy też innymi władzami planetarnymi. Z drugiej
jednak strony nie mógł sobie wyobrazić, że komukolwiek
zechciałoby się wysłać policję w przestrzeń międzygwiezdną tylko
po to, aby go aresztować.
Po co przyleciał ten statek?
Na rufie kosmolotu widniał numer rejestracyjny
i skądś mu znany znak rozpoznawczy. Gdzie go już widział?
Jego uwagę odwróciło otwarcie zewnętrznego włazu śluzy. Wszedł
do środka i gdy tylko luk zatrzasnął się za nim, zamknął oczy,
podczas gdy ultradźwięki i promieniowanie nadfioletowe cyklu
odkażającego robiły co w ich mocy, by zniszczyć rozmaite formy
życia, które mogły się znajdować na powierzchni jego ubrania.
Proces ten wreszcie się zakończył i gdy wewnętrzny luk zaczął się
otwierać, przywarł mocno do niego, gotowy przeskoczyć przez
właz natychmiast, gdy tylko zdoła się przezeń przecisnąć. Jeżeli
miała tu być jakaś niespodzianka, to sam chciał być jej autorem.
Gdy znalazł się za drzwiami, poczuł nagle, że pada. Pistolet
wskoczył do jego dłoni i Jason zdołał unieść go, kierując lufę w
stronę człowieka w skafandrze siedzącego w fotelu pilota.
- Gaz... - zdołał tylko powiedzieć, zanim stracił przytomność i runął
na metalowy pokład.
Świadomość powróciła przy akompaniamencie koszmarnego bólu
głowy. Jason poruszył się, skrzywił z bólu, a kiedy otworzył oczy,
712895330.002.png
przeraźliwie rażące światło sprawiło, że szybko znowu zacisnął
powieki. Czymkolwiek go załatwiono, musiał to być jakiś szybko
działający i szybko utleniający się preparat. Ból głowy
przekształcił się w delikatne ćmienie i wreszcie mógł otworzyć
oczy nie odnosząc przy tym wrażenia, że ktoś wbija w nie
rozpalone igły.
Tkwił w standardowym fotelu pilota wyposażonym dodatkowo w
uchwyty krepujące ręce i kostki nóg. W sąsiednim fotelu siedział
mężczyzna, pochylony w skupieniu nad przyrządami
sterowniczymi. Statek leciał i znajdował się dość daleko od
Pyrrusa. Nieznajomy pracował przy komputerze programując
przejście do lotu w podprzestrzeni.
Jason wykorzystał tę okazję, by poobserwować tego człowieka.
Wydawało mu się, że jest on zbyt stary na policjanta, ale na dobrą
sprawę trudno było określić jego wiek. Siwe włosy miał tak krótko
ostrzyżone, że przypominały myckę, natomiast zmarszczki na
wygarbowanej na rzemień skórze wyglądały raczej na rezultat
działania słońca i wiatru niż świadectwo podeszłego wieku.
Wysoki, trzymający się prosto, sprawiał wrażenie nieco
niedożywionego, ale Jason wkrótce zorientował się, że na
człowieku tym nie było zbędnego grama. Wyglądało to tak, jakby
słońce paliło go, a deszcz chłostał dopóty, dopóki nie pozostały
jedynie kości, ścięgna i mięśnie. Gdy poruszył głową, muskuły
napięły się pod skórą jego szyi jak liny, a ręce na przyrządach
sterowniczych przypominały szpony jakiegoś ptaka. Przycisnął
włącznik uruchamiający sterowanie lotem w podprzestrzeni,
potem zaś odwrócił się do tablicy kontrolnej i spojrzał na Jasona.
- Widzę, że się obudziłeś. To był łagodny gaz. Użyłem go
niechętnie, ale tak było najbezpieczniej.
Gdy mówił, jego usta otwierały się z bezapelacyjną powagą
bankowego sejfu. Głęboko osadzone, lodowato niebieskie oczy
spoglądały niewzruszenie spod gęstych, ciemnych brwi. W wyrazie
twarzy i wypowiadanych słowach nie było nawet cienia czegoś, co
sugerowałoby poczucie humoru.
- To nie był zbyt przyjazny gest - rzekł Jason, delikatnie próbując
krępujące go więzy. Trzymały mocno. - Gdybym przypuszczał, że
ta ważna, osobista wiadomość sprowadza się do porcji
obezwładniającego gazu, jeszcze raz przemyślałbym metodę
sprowadzenia pańskiego statku do lądowania.
- Kto podstępem wojuje, od podstępu ginie - odparł trzaskającym
głosem nieznajomy. - Gdybym mógł pojmać cię w inny sposób,
niewątpliwie bym to uczynił. Biorąc jednak pod uwagę twą
reputację bezwzględnego zabójcy, a także fakt, że masz na
Pyrrusie przyjaciół, pochwyciłem cię jedynym możliwym sposo-
bem.
- To bardzo szlachetne z pańskiej strony, bez wątpienia. - To
bezkompromisowe przekonanie rozmówcy o własnej słuszności
712895330.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin