01 Przynieście mi głowę księcia.pdf

(775 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl
R OGER Z ELAZNY & R OBERT S HECKLEY
P RZYNIEŚCIE MI GŁOWĘ K SIĘCIA
T ŁUMACZYŁ : M IROSŁAW P. J ABŁOŃSKI
SCAN- DAL
JUTRZNIA
ROZDZIAŁ l
Te bękarty znowu się obijały, natomiast Azziemu było wygodnie; znalazł sobie
miejsce dokładnie pomiędzy gorejącą dziurą ziejącą pośrodku Otchłani, a otaczającą ją,
pokrytą szronem, żelazną ścianą. Przegrody były utrzymywane w temperaturze bliskiej
absolutnego zera przez własny, diabelski system klimatyzacji; w centralnej Otchłani było
wystarczająco gorąco, by obłuskać atomy z ich elektronów, a powtarzające się sporadycznie
wybuchy mogły stopić protony.
Rzecz nie polegała na tym, że potrzeba było dużo ciepła lub zimna - wszystkiego tego
było dokuczliwie zbyt wiele, bowiem człowiek ciśnięty po śmierci w głąb Otchłani
zachowywał nadal swoje wąskie (w kosmicznym tego słowa znaczeniu) pasmo odporności na
warunki zewnętrzne. Raz przekroczywszy granicę strefy komfortu termicznego, istnienia
ludzkie traciły możność odróżnienia warunków złych od jeszcze gorszych. Po cóż zatem było
poddawać nieszczęśnika działaniu milionów stopni Celsjusza, jeżeli odczuwał je tak samo,
jak nędznych pięćset? Te ekstremalne warunki miały na celu dręczenie demonów oraz innych
nadprzyrodzonych stworzeń, zajmujących się dozorowaniem przeklętych. Potwory miały
daleko szersze widmo zmysłów od ludzi; czasem ku swej niewygodzie, a niekiedy dla
nadzwyczajnej przyjemności. Nie wydaje się jednak właściwym mówić o rozkoszach w takim
miejscu, jakim jest Otchłań.
Piekło ma oczywiście więcej Otchłani niż tylko jedną. Zmarłych są miliony
milionów, a każdego dnia przybywają następni. Większość z nich spędza w końcu jakiś czas
w Otchłani. Oczywistym jest, że warunki przestrzenne pozwalają na przyjęcie ich wszystkich.
Otchłań, w której służył Azzie, nazywała się Północną Dolegliwością nr 405 i oddano ją do
użytku w czasach babilońskich, kiedy to ludzie naprawdę potrafili grzeszyć; należała tym
samym do jednych z najstarszych. Do dziś dnia nosiła na ścianach zardzewiałe płaskorzeźby
skrzydlatych lwów i znajdowała się na liście Piekielnego Rejestru Miejsc o Historycznym
Znaczeniu. Na Azziem nie robiło wrażenia, że służy tak słynnej Otchłani; wszystko, czego
pragnął, to wydostać się stamtąd.
Jak i inne Otchłanie, Północna Dolegliwość nr 405 składała się z żelaznej ściany
otaczającej olbrzymi dół na odpadki; w jego centrum znajdował się otwór, a w nim buzował
nadzwyczaj gorący ogień. Bryzgała stamtąd płonąca lawa i gorący żużel oraz bił nieustający
blask, a tylko w pełni wykwalifikowane demony, jak Azzie, mogły używać okularów
przeciwsłonecznych.
Tortury, jakim poddawano potępionych, wzmocnione były przez akompaniujący
wszystkiemu hałas, pragnący uchodzić za muzykę. Podręczne diabełki wygrabiły do czysta
półkole w samym środku spleśniałego, gnijącego rumowiska ubitego z tłucznia rudy
miedziowo-niklowej. Orkiestra, usadowiona amfiteatralnie na pomarańczowych pakach
udających podium, składała się z nieudaczników, którym zmarło się w trakcie dawania
koncertu. W Piekle zmuszeni byli grać utwory najgorszych kompozytorów, jakich tylko znali,
których imion nikt już na Ziemi nie pamiętał; lecz tu, gdzie ich dzieła wykonywano bez
najmniejszej chwili przerwy, a nawet transmitowano w sieci składającej się z buczących tub i
membran, byli naprawdę sławni.
Diabełki pracowały zawzięcie, obracając i poprawiając ułożenie pokutujących na
rusztach. Biesy, niczym wampiry, lubiły, by ich ludzie byli dobrze nadpsuci i serwowani w
marynacie z domieszką octu, czosnku, sardeli i zrobaczywiałej kiełbasy.
Coś wyrwało Azziego ze stanu błogiego odpoczynku; w sektorze znajdującym się
bezpośrednio nad jego głową zmarli ułożeni byli jeden na drugim w pryzmach liczących
zaledwie osiem do dziesięciu warstw. Niechętnie opuścił swoje względnie wygodne
legowisko i poprzez gnijące skorupki jajek, gąbczaste wnętrzności i głowy kurczaków
wygramolił się na równy grunt, gdzie mógł łatwo stąpać po zwłokach.
- Kiedy mówiłem: układajcie potępieńców wysoko - powiedział do diabełków -
miałem na myśli: o całą furę wyżej!
- Ale oni spadają, gdy próbujemy układać wyższe sterty! - zaprotestował naczelny
diablik.
- W takim razie powiążcie ich lub postarajcie się o jakieś klamry, aby to towarzystwo
porządnie przytrzymać. Chcę, by te stosy były wysokie co najmniej na dwadzieścia ciał w
górę!
- To będzie trudne, proszę pana.
Azzie wytrzeszczył oczy. Diablik miał czelność mu odszczekiwać?
- Rób, co mówię, albo znajdziesz się na ich miejscu! - powiedział.
- Rozkaz, panie. Już się robi! - Diabełek odbiegł rączo, wykrzykując polecenia do
swoich pracowników.
Wszystko zaczęło się jak w każdy typowy dzień w jednej z Otchłani Piekła, ale już w
następnej chwili miało wziąć zgoła dramatyczny i nieoczekiwany obrót. Tak to właśnie jest ze
zmianą! Chodzimy utartymi ścieżkami ze spuszczoną głową oraz miną winowajcy, zmęczeni
naszą nieustanną rutyną i pewni, że tak, jak jest teraz, będzie już zawsze. Dlaczegóż zresztą
miałoby się cokolwiek odmienić, skoro na horyzoncie nie rysują się zapowiedzi
ekscytujących wypadków, nie oczekujemy na żaden list, nie wyglądamy przesyłki poleconej
ani paczki, nie nadsłuchujemy nawet dzwonka telefonu zapowiadającego jakieś ważkie
wydarzenie? Tak więc rozpaczamy, nie zdając sobie sprawy z tego, iż goniec został już
wysłany i że nadzieje niekiedy się spełniają - nawet w Piekle. Niektórzy powiedzieliby - i
słusznie - że zwłaszcza w Piekle, ponieważ już sama nadzieja uważana jest za jedną z
szatańskich udręk. Trąci to jednak przesadą uprawianą przez osoby w duchownych
sukienkach, bazgrzące niezliczone tomy o podobnych sprawach.
Azzie obserwował swoich podwładnych i widział, że diabełki zaczęły pracować
zadowalająco. Na swojej zmianie musiał odpracować jeszcze tylko dwieście godzin (w
Otchłani dni są bardzo długie), zanim będzie mógł się wyspać przez trzy godziny, by potem
znów zacząć szychtę. Właśnie miał zamiar powrócić do tego wygodnego - względnie
wygodnego - miejsca, które dopiero co opuścił, kiedy nadbiegł zdyszany posłaniec.
- Czy ty jesteś szefem tej Otchłani?
Pytającym był efret o fioletowo upierzonych skrzydłach, jeden spośród starej
bagdackiej paczki, która teraz trudniła się głównie pracą kurierską, ponieważ Złym Mocom
Rady Wyższej podobały się ich różnobarwne turbany.
- Jestem Azzie Elbub - odparł demon. - Wszystko się zgadza: stoję na czele tej
Otchłani.
- W takim razie jesteś tym, którego szukam.
Efret wręczył Azziemu azbestowy dokument zapisany ognistymi literami i demon
włożył rękawiczki, zanim wziął go do ręki. Pism urzędowych tego rodzaju używano
wyłącznie w Radzie Wyższej Sądu Piekielnego.
Wiedzcie wszystkie demony - czytał Azzie - że popełniono Niesprawiedliwość; pewien
człowiek, mianowicie, został sprowadzony do Otchłani przed swoim czasem. Siły Światłości
już złożyły protest w jego sprawie, gdyby bowiem żył tak długo, jak mu było przeznaczone,
miałby jeszcze czas na skruchę. Jakkolwiek rzeczywiste prawdopodobieństwo, iż człek ten
istotnie będzie pokutował, jest zupełnie znikome i ma się jak 1 do 2000, to jednak szansa owa
- choć wyłącznie teoretycznie - istnieje. Prosimy cię więc i rozkazujemy, abyś zabrał tego
człowieka z Otchłani, wymazał z jego pamięci nas i przywrócił go żonie oraz rodzinie na
Ziemi; i abyś tam z nim został dopóty, dopóki nie będzie w stanie zarobić na życie; w
przeciwnym zasię wypadku to my będziemy odpowiedzialni za jego utrzymanie. Potem
będziesz wolny, aby sprawować normalne obowiązki demona na Ziemi. Z pozdrowieniami -
Asmodeusz, Dyrektor Północnej Dzielnicy Otchłani Piekła.
PS. Człowiek nazywa się Thomas Scrivener.
Azzie tak był uradowany wiadomością, że uściskał efreta, który cofnął się pośpiesznie
i poprawił swój turban, mówiąc:
- Nie przejmuj się, koleś.
- Jestem po prostu niezmiernie podekscytowany - wyjaśnił Azzie. - Nareszcie wyrwę
się z tego miejsca! Wracam na Ziemię!
- Zwodnicze miejsce - zauważył efret. - Inne dla każdego.
Azzie ruszył galopem na poszukiwanie Thomasa Scrivenera.
W końcu zlokalizował go w rzędzie 1002WW. Istnieje dokładny, wzorowy plan
Piekła, którego Otchłanie zbudowane są na kształt amfiteatrów, zatem do każdego miejsca
można łacno trafić - lecz w praktyce wygląda to zgoła inaczej. Diabełki niedbale rzucają ludzi
na stosy, sterty te obalają się na inne sagi i w końcu tylko w przybliżeniu wiadomo, gdzie
kogo szukać.
- Czy jest tutaj Thomas Scrivener? - zapytał Azzie.
Ci spośród grzeszników w rzędzie 1002WW, których twarze zwrócone były w
odpowiednim kierunku, przerwali swoje rozmowy i popatrzyli na niego. Zamiast solidnie
oddawać się pokucie i żałować za grzechy, uważali czas spędzany w Otchłani za okazję do
prowadzenia życia towarzyskiego: do poznawania sąsiadów, wymiany poglądów i myśli, do
śmiechu wreszcie. Tym sposobem umarli nadal się oszukują; zupełnie jak za życia.
- Scrivener, Scrivener? - stropił się stary człowiek w środku rzędu.
Z trudem odwrócił głowę, by zajrzeć pod swoją pachę.
- Z pewnością gdzieś tu jest. Nie wiecie, chłopaki, gdzie jest Scrivener?
Pytanie wędrowało w górę i w dół wielkiej sterty pokutujących. Ludzie przestali
rozmawiać o sporcie (w Piekle jest całe mnóstwo dyscyplin, ale twoja drużyna zawsze
przegrywa, chyba że akurat założyłeś się, że właśnie przegra!), aby zapytać:
- Scrivener, Scrivener? Ten wysoki, chudy, zbzikowany facet, z zezem w jednym oku?
- Nie mam pojęcia, jak on wygląda - przyznał się Azzie. - Miałem nadzieję, że
odezwie się, gdy wywołam go po nazwisku.
Sterta ludzi mamrotała, pokaszliwała i roztrząsała to na głosy między sobą, jak to
zwykle robią ludzie w tłumie - żywi lub umarli - i gdyby Azzie nie miał nadprzyrodzonego
słuchu właściwego demonom, nie usłyszałby słabego pisku dochodzącego skądś z głębi stosu.
- Hej, tam! Tutaj jestem! Czy ktoś o mnie pytał?
Azzie polecił diablikom wyciągnąć Scrivenera ze sterty, napominając swych
Zgłoś jeśli naruszono regulamin