Zelazny Roger - Korytarz luster.pdf

(93 KB) Pobierz
Roger Zelazny
Roger Zelazny
Korytarz Luster
Aż do chwili, gdy wpadliśmy w zasadzkę założoną przez pół tuzina zbójów,
nie wiedzieliśmy, że nastąpiła w nas przemiana.
Noc spędziliśmy w Tańczących Górach, gdzie wraz z Shaskiem byłem
świadkiem osobliwej gry między Dworkinem a Suhuyem. Słyszałem wprawdzie
dziwaczne opowieści o tym, co przytrafiło się ludziom, którzy spędzili noc
w tamtym miejscu, ale, do licha, wtedy nie miałem żadnego wyboru. Nadeszła
burza, ja byłem zmęczony, a mój wierzchowiec zamienił się w posąg. Nie
wiem, jak potoczyła się gra, ale mylnie wspomniano, że byłem jej
uczestnikiem, co wciąż budzi moje największe zdumienie.
Następnego ranka błękitny rumak Shask i ja przekroczyliśmy Granicę Cienia
dzielącą Amber od Chaosu. Shask był wierzchowcem cienia i mój syn, Merlin,
wynalazł go dla mnie w królewskich stajniach Dworców. W tej chwili Shask
przybrał postać olbrzymiej, niebieskiej jaszczurki. Umilając sobie czas
podróży, wspólnie śpiewaliśmy pieśni pochodzące z różnych czasów i miejsc.
Zza otaczających szlak skał wynurzyło się dwóch mężczyzn z wycelowanymi w
nas kuszami. Pojawiło się też dwóch innych – jeden ze zwykłym łukiem,
drugi z imponująco wyglądającym mieczem, niewątpliwe skradzionym, biorąc
pod uwagę profesję uprawianą przez tych ludzi.
-Stójcie, a nie spotka was żadna krzywda! – odezwał się ten z mieczem.
Ściągnąłem cugle.
-Jeśli chodzi o pieniądze – oświadczyłem – to jestem chwilowo kompletnie
spłukany, a wątpię, by któryś z was mógł albo chciał dosiadać mego
wierzchowca.
-Może tak, może nie – odburkną przywódca. – Czasy są tak ciężkie, i tak
trudno jest utrzymać się przy życiu, że bierzemy wszystko, co wpada nam w
ręce.
-To nie najlepszy pomysł zostawić człowieka bez niczego – powiedziałem. –
Niektórzy ludzie mogą się obrazić.
-I dlatego większość z nich już stąd nie odchodzi.
-Brzmi to jak wyrok śmierci.
Wzruszył ramionami.
-Masz piękny miecz – stwierdził. – Czy mogę go obejrzeć?
1
-To bardzo zły pomysł – odparłem.
Dlaczego?
-Jeśli wyciągnę go z pochwy, mógłbym cię zabić.
Wybuchną śmiechem.
-Wyciągniemy go z twego ciała – powiedział, rozglądając się w prawo i
lewo.
-Może – odrzekłem.
-Pokaż go.
-Skoro się nalegasz.
Wyrwałem Grayswandira z pochwy. Broń wydała śpiewny ton. Zatoczyłem nią
wdzięczny łuk i oczy przeciwnika rozszerzyły się z osłupienia, kiedy
klinga wymierzonym torem zbliżała się do jego szyi. Zatoczył łuk swoim
mieczem, podczas gdy ostrze mojego przeszło mu przez kark. Ciął Shaska w
grzbiet. Ani jego cios, ani mój nie wyrządziły nikomu krzywdy.
-Jesteś czarnoksiężnikiem? – zapytał, a ja w odpowiedzi zadałem cios,
który odciąłby mu ramie.
Ale ostrze nieszkodliwie przeniknęło przez jego ciało.
-Nie takim, który potrafi robić takie rzeczy. A ty?
-Tez nie – odparł i ponownie uderzył – Co się dzieje?
Wsunąłem Grayswandira do pochwy.
-Nic – odparłem. – A teraz idźcie zaczepiać innych.
Ściągnąłem cugle i Shask ruszył drogą.
-Zastrzelcie go! – wrzasną przywódca.
Mężczyźnie po obu stronach spuściwszy cięciwy, podobnie jak uczynił to
człowiek przede mną. Strzały przeszły przez Shaska, zabijając lub raniąc
trzech ludzi stojących po moich przeciwnych stronach.
Grot stojącego przede mną napastnika przeszedł gładko przez mnie, nie
czyniąc mi żadnej szkody ani nie sprawiając bólu. Kolejny cios miecza
pierwszego przeciwnika też nie odniósł skutku.
-Jedź dalej – powiedziałem.
Shask posłusznie zastosował się do polecenia i ruszyliśmy przed siebie,
nie zwracając uwagi na przekleństwa zabójców.
-Najwyraźniej znaleźliśmy się w osobliwej sytuacji – zauważyłem.
Zwierze skinęło łbem.
-Ale przynajmniej uniknęliśmy kłopotów – dodałem.
-Zabawne, sądziłem, że właśnie bardzo lubisz kłopoty – odrzekł Shask.
Zachichotałem.
-Może. A może nie – mruknąłem. – Zastanawiam się, jak długo będzie trwał
ten czar.
-Może trzeba go przerwać?
-Do diaska. Z tym zawsze są problemy.
-Lepsze to, niż być niematerialnym.
-To prawda.
2
-Z pewnością znajdziemy kogoś w Amberze, kto będzie wiedział, co z tym
zrobić.
-Mam nadzieję.
Kontynuowaliśmy podróż, ale do końca dnia nikogo już nie spotkaliśmy. Gdy
podczas biwaku, otulony opończą, leżałem na gołej ziemi, w plecy boleśnie
wrzynały mi się kamienie. Dlaczego je czułem, skoro nie czułem ani klingi
miecza, ani strzał przenikających me ciało? Było zbyt późno, by pytać o to
Shaska, ponieważ wierzchowiec zamienił się już na noc w kamień.
Ziewnąłem i przeciągnąłem się. Do połowy wysnułem z pochwy Grayswandira i
pod palcami poczułem normalne ostrze. Ponownie schowałem broń i zapadłem w
sen.
Po porannych ablucjach ruszyliśmy w drogę. Shask, podobnie jak większość
rumaków z Amberu, nieźle znosił piekielny rajd. Na swój sposób nawet
lepiej. Przemierzaliśmy zmieniającą się dziko okolicę. Wybiegałem myślami
do Amberu i wracałem pamięcią do czasów, kiedy byłem więźniem w Dworcach.
Dzięki medytacjom niebywale wyostrzyłem swe zmysły i byłem ciekaw, czy to
właśnie owe ćwiczenia czy też inne osobliwe praktyki, które zacząłem
uprawiać, wzmogły moją niedotykalność. Sądziłem, że mogły mieć w tym jakiś
udział, ale czułem zarazem, że głównym darczyńcą w tym względzie były
Tańczące Góry.
-Zastanawiałem się, co to znaczy i skąd pochodzi? – powiedziałem na głos.
-Założę się, że sprokurowała to specjalnie dla ciebie twoja ojczyzna –
odrzekł Shask.
-Dlaczego tak sądzisz?
-Podczas naszej wędrówki opowiadałeś mi o swej rodzinie. Na twoim miejscu
nie dowierzałbym im.
-Tamte czasy to przeszłość.
-Kto wie, co wydarzyło się tam pod twoją nieobecność? Starych nawyków
niełatwo się pozbyć.
-Żeby coś takiego uczynić, trzeba mieć motywy.
-Przecież wiesz, że jeden z nich ma je bardzo silne.
-Zapewne. Ale to mało prawdopodobne. Od jakiegoś czasu nie było mnie w
domu, a tylko niektórzy wiedzą, że odzyskałem już wolność.
-Zatem zapytaj tych niektórych.
-Zobaczymy.
-Chcę ci tylko pomóc.
-I dalej pomagaj. Jakie są twoje plany, gdy dotrzemy już do Amberu?
-Nie mam jeszcze pomysłu. Dotąd byłem kimś w rodzaju wędrowca.
Roześmiałem się.
-Jesteś zwierzęciem, o takim samym sercu jak ja. Twój sentyment w tym
względzie w niczym nie przypomina zwierzęcych uczuć. Jak ci się odwdzięczę
za transport, jakiego mi udzieliłeś?
-Nie spiesz się. Odnoszę wrażenie, że tym zajmą się Mojry.
3
-Niech więc tak zostanie. A tymczasem, jeśli tylko przyjedzie ci do głowy
jakiś ciekawy pomysł, natychmiast mi o nim powiedz.
-Lordzie Crowinie, służyć ci pomocą to przywilej. I niech tak już będzie.
-W porządku. Dzięki.
Mijaliśmy cień za cieniem. Słońca cofały się, a z przepięknego nieba
spadały na nas burze. Lekceważyliśmy noce, które mniej zręczne i pomysłowe
stworzenia niż nasza dwójka, mogły wpędzić w potrzask. O zmierzchu
rozbijaliśmy obóz i zjadaliśmy wieczorny posiłek. Później Shask zamieniał
się w kamień. Tej nocy nic już nas nie zaatakowało, a sny miałem takie, że
nie warto ich było śnić.
Następnego dnia wyruszyliśmy bardzo wcześnie. Stosowałem wszystkie znane
mi sztuczki, by jak najbardziej skrócić naszą, wiodącą przez Cień drogę do
domu. Dom… Mimo kąśliwych uwag Shaska na temat moich krewnych cieszyłem
się, że do niego wracam. Nie zdawałem sobie dotąd sprawy z tego, jak
bardzo potrafię tęsknić za Amberem. Wielokrotnie go opuszczałem i za
każdym razem miałem tylko bardzo mgliste pojęcie, kiedy wrócę. Ale
więzienie w Dworcach było ostatnim miejscem, gdzie można było snuć domysły
o terminie powrotu.
Rwaliśmy zatem do przodu, gnaliśmy przez równiny, ogniska w górach, w
głębokich wąwozach rzeki. Tego wieczoru poczułem, że zaczyna się opór,
opór, jaki zawsze pojawia się, ilekroć wkraczasz do Cieni leżących blisko
Amberu. Próbowałem go zwalczyć, ale nie wyszła mi ta sztuka. Noc
spędziliśmy w pobliżu miejsca, gdzie kiedyś biegła Czarna Droga. Teraz nie
było po niej śladu.
Następnego dnia posuwaliśmy się wolniej, ale pojawiały się coraz głębsze i
głębsze, znajome cienie. Kolejną noc spędziliśmy w Ardenie, lecz Julian
nas nie znalazł. Ale śniło mi się granie jego myśliwskiego rogu; a może
też przez sen naprawdę słyszałem go w oddali. Chociaż jego ton często
stanowił preludium śmierci i zniszczenia, jednak mnie napełniał serce
nostalgią. W końcu byłem blisko domu.
Następnego ranka obudziłem się przed wschodem słońca. Shask wciąż jeszcze
miał postać niebieskiej jaszczurki i leżał zwinięty pod gigantycznym
drzewem. Zaparzyłem herbatę i zjadłem jabłko. Kończyła się nam żywność,
ale niebawem mieliśmy wjechać w okolice, gdzie jedzenia będzie pod
dostatkiem.
Gdy na niebie pojawiło się słońce, Shask powoli rozwiną i wyprostował
gadzie ciało. Nakarmiłem go resztką jabłek i zebrałem swój dobytek.
Podróżowaliśmy długi i powoli, ponieważ droga ostro pięła się pod górę.
Podczas pierwszego odpoczynku poprosiłem Shaska, by przyjął postać
wierzchowca on posłusznie spełnił moją prośbę. Najwyraźniej nie robiło to
dlań różnicy, wiec poprosiłem jeszcze, by pozostał już w takiej postaci.
Pragnąłem zaprezentować jego urodę w takim właśnie kształcie.
-Czy po dotarciu na miejsce, chcesz natychmiast wracać? – zapytałem.
4
-O tym właśnie zamierzałem z tobą pomówić – odrzekł. – W Dworcach
wszystkie sprawy zwolniły, a ja nie jestem wierzchowcem wyznaczonym dla
kogoś konkretnego.
-O?
-Będziesz potrzebował dobrego rumaka, lordzie Corwinie.
-Tak, to oczywiste.
-Chciałbym ubiegać się o tą posadę, na czas nieokreślony.
-Będę zaszczycony – odrzekłem. – Jesteś bardzo wyjątkowy.
-Tak, jestem.
Jeszcze tego samego popołudnia wspięliśmy się na wierzchołek Kolviru i w
niewiele godzin później wjechaliśmy na teren Pałacu Amber. Znalazłem dla
Shaska dobry boks, oporządziłem wierzchowca, nakarmiłem i zostawiłem, by
znów zmienił się w kamień i odpoczął. Znalazłem odpowiednią tabliczkę,
wyryłem na niej imię Shaska i swoje, a następnie przymocowałem ją do drzwi
boksu.
-Zobaczymy się później – powiedziałem.
-W każdej chwili, lordzie. W każdej chwili.
Opuściłem stajnie i ruszyłem do pałacu. Był wilgotny, pochmurny dzień, od
morza nadciągał chłodny wiatr. Jak dotąd nikt jeszcze nie spostrzegł
mojego powrotu.
Wstąpiłem do kuchni, gdzie pracowała nowa służba. Nikt mnie nie rozpoznał,
ale z pewnością wzięto mnie za stałego rezydenta Pałacu. W każdym razie z
należytym szacunkiem odpowiedziano na moje powitanie i nie protestowano,
gdy wsuwałem do kieszeni kilka owoców. Służba spytała, czy życzę sobie
posiłek do komnat. Odpowiedziałem „tak” i poprosiłem o butelkę wina oraz
kurczaka. Pełniąca tego popołudnia obowiązki szefowej rudowłosa kobieta o
imieniu Clare, zaczęła mi się bacznie przyglądać, a jej wzrok spoczął nie
raz na srebrnej róży na mej opończy. Ale ja nie chciałem jeszcze zdradzać
swej tożsamości. Sądziłem, że mogłoby to być niebezpieczne. Wolałem
jeszcze kilka godzin odczekać. Oprócz tego chciałem w spokoju wypocząć i w
samotności ponapawać się powrotem do domu.
Powiedziałem „dziękuję” i skierowałem się do swoich komnat.
Poszedłem kuchennymi schodami, których używała zarówno służba, by swą
obecnością nie zakłócać spokoju mieszkańcom Pałacu, ora my, gdy chcieliśmy
ukradkiem wymknąć się z domu lub niepostrzeżenie do niego wrócić.
W połowie schodów zatrzymały mnie tam porozstawiane tam kozły do cięcia
drewna. Dalszą drogę blokowały stosy narzędzi, nigdzie nie było widać
robotników, i nie wiedziałem, czy tylko zrezygnowano z tej części starych
schodów, czy tez miała na to wpływ jakąś inna siła.
Wróciłem skrótem do frontowych drzwi i zacząłem się wspinać po rozległych
schodach. Po drodze zauważyłem, że w pałacu trwają prace remontowe
zakrojone na szeroką skalę. Wymieniano całe ściany i wielkie partie
posadzek. Liczne pokoje stały otworem, a ja spieszyłem się, by sprawdzić,
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin