Młodzi rycerze Jedi 5 - Najciemniejszy rycerz - Anderson Kevin J.pdf

(591 KB) Pobierz
1035905299.002.png
Kevin J. Anderson
Rebecca Moesta
Najciemniejszy rycerz
(Darkest Knight)
Przełożył: Andrzej Syrzycki
1035905299.003.png
Rozdział 1
Ogromne drzewa Massassów, które piętrzyły się nad porastającą Yavin Cztery gęstą dżunglą,
były co prawda mniejsze niż gigantyczne wroszyry porastające rodzimą planetę Wookiego, ale
Lowbacca uważał, że muszą mu wystarczyć. Zwłaszcza kiedy pragnął być sam i przebywać
w miejscu, w którym mógłby zebrać myśli.
Na porośniętym bujną roślinnością czwartym księżycu zapadał zmierzch, nadający wszystkim
barwom intensywniejszy odcień. Lowie wspinał się po grubych konarach najwyższego drzewa
rosnącego w sąsiedztwie wielkiej świątyni, która była siedzibą kierowanej przez Luke’a Skywalkera
akademii Jedi. Świadomy, iż każdy ruch zwiększa odległość dzielącą go od ziemi, młody Wookie
chwytał gałęzie pazurami i korzystając z siły mięśni długich rąk, przenosił ciężar chudego ciała
z niższego poziomu na wyższy. Wydawało mu się, że jeżeli nie przestanie się wspinać, będzie mógł
sięgnąć gwiazd... i znajdzie się bliżej domu.
Przystanąwszy na chwilę, by odpocząć, wyciągnął rękę i pochwycił kosmaty zielony pęd dzikiej
winorośli. Szarpnął, pragnąc się upewnić, czy utrzyma ciężar jego ciała, po czym posłużył się nim,
żeby wspiąć się jeszcze wyżej. Musiał znaleźć się na samym wierzchołku. Tylko szczyt ogromnego
drzewa wydawał się najodpowiedniejszym miejscem.
Najodpowiedniejszym miejscem, aby w samotności oddawać się medytacjom.
Upłynęło wiele czasu, odkąd przebywał na rodzimej planecie, Kashyyyku. Prawdę mówiąc, nie
widział nikogo z najbliższej rodziny od czasu, kiedy odleciał na Yavin Cztery, żeby szkolić się na
rycerza Jedi. Podobnie jak siostra i rodzice, uwielbiał zajmować się komputerami, ale nade wszystko
pragnął rozwijać szczególny i trudny do określenia talent – umiejętność posługiwania się Mocą –
którego nie wykazywał nikt inny spośród jego bliskich krewnych i przodków.
Kiedy Lowie, niepewny i osamotniony, przyleciał, żeby uczyć się w akademii Jedi, jego wuj
Chewbacca podarował mu gwiezdnego skoczka typu T-23, by siostrzeniec mógł latać nad dżunglę na
dalekie wyprawy. Młody Wookie często zabierał na nie swoich przyjaciół: Jainę, Jacena i Tenel Ka,
wojowniczkę z Dathomiry. Czasami jednak pragnął spędzać czas z daleka od innych i wówczas
wyprawiał się sam. Czuł, że właśnie teraz nadeszła taka chwila.
Bardzo tęsknił za rodziną, a szczególnie za młodszą siostrą Sirrakuk. Zwłaszcza teraz, kiedy
szybko zbliżała się bardzo trudna chwila w jej życiu...
Ciężko westchnąwszy, wyciągnął długą rękę, żeby wspiąć się jeszcze wyżej, w pobliże miejsca,
gdzie gęstwina splątanych gałęzi służyła jakimś stworzeniom za gniazdo. Spłoszył stado skrzeczących
i żarłocznych drzewnych gryzoni zwanych stintarilami. Zwierzęta żywiły się zazwyczaj wszystkim, co
spotkały na swojej drodze i co się poruszało. Kiedy jednak Lowbacca ostrzegł je najgroźniejszym
spośród wszystkich charakterystycznych dla Wookiech ryków, stintarile w popłochu rozbiegły się we
1035905299.004.png
wszystkie strony, unosząc chmury kurzu i strącając mnóstwo zeschłych gałązek i liści.
W końcu Lowbacca wysunął głowę ponad ostatnią warstwę liści baldachimu, na których
malowały się wszystkie barwy nadciągającego zmierzchu. Oparł szerokie płaskie stopy na grubym
konarze i stał, zachwycony widokiem ciągnącym się po horyzont. Spoglądał na bezkresną dżunglę
otaczającą go niczym ocean zieleni i ruiny prastarych świątyń, wystające tu i ówdzie nad
powierzchnię. Zbliżający się wieczór drażnił jego nozdrza woniami, pośród których dominował
zapach budzących się do życia nocnych kwiatów, jakich wiele zdobiło pędy wijących się między
liśćmi długich winorośli. Czuł chłodną wilgoć promieniującą od drzew Massassów i unoszącą się
nad baldachimem liści w postaci delikatnej mgiełki, podobnej do powietrza wydychanego przez
uśpioną dżunglę.
Nisko nad horyzontem wisiała miedzianobrązowa tarcza gazowego giganta, Yavina – olbrzymiej
kuli wirujących gazów, w tej chwili mającej barwę dogasających węgli. W pobliżu pomarańczowej
planety krążyła niewidoczna dla Wookiego orbitalna stacja wydobywcza Landa Calrissiana.
Ciemnoskóry mężczyzna, zapuszczając się w sąsiedztwo jądra gazowej kuli, zajmował się
chwytaniem drogocennych klejnotów corusca.
Lowie odwrócił spojrzenie od zachodzącej planety i skierował je w przeciwną stronę, gdzie
horyzont przybierał ciemniejszą barwę, a granat nocnego nieba zdążyły ozdobić rozsypane niczym pył
iskierki gwiazd.
Poszukał wygodniejszego miejsca, w którym mógłby się oprzeć o jakąś rozłożystą gałąź drzewa
Massassów. Stał nieruchomo, głęboko oddychając, napawał się widokiem drzew ciągnących się bez
końca... i rozmyślał o Kaskyyyku.
Powinien być spokojny, ale nie umiał przestać martwić się o siostrę. Nie mógł uczynić nic, by jej
pomóc, a poza tym to ona musiała dokonać wyboru – i ponieść wszystkie konsekwencje. Mimo to
Lowie doskonale znał niebezpieczeństwa, jakie mogły czyhać na Sirrakuk na najniższych poziomach
tropikalnych lasów porastających powierzchnię planety Wookiech.
Drugimi silnymi palcami musnął perłowe nitki pasa, splecionego z włókien, które wykradł
z bezlitosnych szczęk krwiożerczej rośliny zwanej syreniowcem. Odcięcie włókien ze środka kwiatu
było bardzo trudną próbą, ale przeszedł ją zwycięsko. I to sam.
Czując, że powietrze się ochładza, Lowie usiadł na gałęzi. Napływające ze wszystkich stron
dżungli dźwięki stawały się coraz głośniejsze i głośniejsze. Do życia budziły się nocne owady
i drapieżniki szukające nowych ofiar.
Zawieszony u pasa na biodrze miniaturowy android-tłumacz, Em Teedee, pozostawał niemy.
Lowie wyłączył urządzenie, aby syntetyzowany piskliwy głosik nie przeszkadzał mu
w rozmyślaniach. Niepomny na upływ czasu, siedział na samym wierzchołku gigantycznego drzewa.
Wiedział, że nie zdąży wrócić do akademii Jedi, żeby spożyć kolację, ale nie przejmował się tym ani
trochę.
Miał na głowie inne, ważniejsze sprawy.
Kiedy Jaina Solo skończyła jeść posiłek, większość pozostałych uczniów Jedi kształcących się
w wielkiej świątyni zdążyła opuścić przestronną salę pełniącą funkcję jadalni. Zaabsorbowana
własnymi myślami, dziewczyna pochłaniała ostatnie kęsy prażonych krabich orzechów i solonych
owoców boffa, raz po raz zbierając sos kawałkiem świeżego chleba.
Brat bliźniak, Jacen, siedzący obok niej przy stole, także zjadł dopiero mniej więcej połowę
1035905299.005.png
porcji. Wyglądało na to, że nic nie wie, iż po jego policzku powoli spływają krople zielonkawego
syropu. Chłopiec paplał jak najęty, co chwilę mrugając powiekami bursztynowych oczu o odcieniu
brandy i przeczesując palcami rozwichrzone włosy.
– I w końcu udało mi się pochwycić tę żądlącą jaszczurkę w hangarze, w samym kącie lądowiska
– mówił. – Przez kilka ostatnich tygodni przekonywałem ją, by nie obawiała się wyjść z kryjówki.
Może teraz dysponować całą nową klatką, którą dla mnie zbudowałaś, ale nie mam pojęcia, czym się
żywi.
Chłopiec przerwał na chwilę, tylko po to, żeby włożyć do ust kawałek jedzenia.
Jaina kiwnęła głową, chociaż słuchała tylko jednym uchem. Niepokoiła się, dlaczego Lowbacca
nie przyszedł na kolację. Młody Wookie wyglądał ostatnio na zatroskanego, zamkniętego w sobie
i unikającego kontaktów nawet z przyjaciółmi.
– Nie mówiąc już o tym, że wkrótce wylęgnie się kilka poczwarek z kokonów, które
sporządziłem dla żukociem! – paplał podniecony Jacen. – Zamierzam większość wypuścić na
wolność, ale dwie zatrzymam jako okazy doświadczalne. Chcę przekonać się, czy będą się
rozmnażały w niewoli. No i powinnaś obejrzeć te naprawdę fascynujące błękitne grzyby, które
znalazłem nad rzeką w szczelinie między dwoma kamieniami.
Przełknął jeszcze trochę soku, po czym uniósł rękę i wyciągnął w górę palce, jakby nagle o czymś
sobie przypomniał.
– Ach, tak, właśnie miałem cię o to zapytać. Czy mogłabyś obejrzeć klatkę kryształowego węża?
Sądzę, że stworzenie szykuje dla mnie jakąś niespodziankę. Może nawet stara się znów umknąć
z klatki? Sama wiesz, ile zamieszania może to wywołać.
Jaina nie mogła powstrzymać krótkiego chichotu. Przypomniała sobie piekło, jakie się rozpętało,
kiedy prawie niewidzialny wąż umknął z niewoli. Gad ukąsił wówczas zarozumiałego ucznia,
Raynara, który pod wpływem tego ukąszenia natychmiast zasnął. Nie wszystkie kryształowe węże
sprawiały jednak chłopcu kłopot. Inne takie stworzenie pomogło odwrócić uwagę Qorla,
zagubionego pilota imperialnego myśliwca typu TIE, kiedy mężczyzna zamierzał zaatakować
akademię Jedi. Nieco wcześniej bliźnięta spotkały Qorla, który po wypadku, jakiemu uległa jego
maszyna, żył jak dobrowolny pustelnik głęboko w ostępach dżungli porastającej Yavin Cztery.
Jaina miała nadzieję, że stary pilot Imperium zachowa pamięć o pomocy, jakiej starali się mu
udzielić. Qorl jednak nie okazał się ich sprzymierzeńcem. Rygorystyczne szkolenie, jakiemu został
poddany, kiedy kształcił się w imperialnej akademii, w końcu wzięło górę, a nawet okazało się
bardziej zakorzenione, niż ktokolwiek mógł sądzić. Pilot powrócił w rejony wciąż jeszcze
opanowane przez Imperium, a później związał swój los z Akademią Ciemnej Strony.
Przenosząc spojrzenie na brata, dziewczyna kiwnęła głową. W końcu ocknęła się z zadumy.
– Dobrze – odparła. – Mogę rzucić okiem na klatkę twojego węża.
Nagle usłyszała piskliwy metaliczny głosik miniaturowego androida. Raptownie odwróciła
głowę.
– Panie Lowbacco, muszę nalegać, żeby odżywiał się pan w sposób bardziej urozmaicony –
mówił Em Teedee. – Znam normy żywieniowe obowiązujące dla istot pańskiej rasy, i wiem, że to, co
pan spożywa, nie wystarczy, aby dostarczyć dorosłemu Wookiemu odpowiedniej energii... chociaż
z drugiej strony muszę przyznać, że ostatnio, zamiast oddawać się ćwiczeniom fizycznym, jest pan
trochę przygnębiony. Pańska dieta powinna uwzględniać przede wszystkim duże ilości czerwonego
mięsa, które zawiera o wiele więcej protein niż te świeże owoce i warzywa, które ma pan w tej
1035905299.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin