Liga Chuliganów: Roman Zieliński - "Liga Chuliganów" (1997)
Spis treści :
? Super łosz end gol, czyli sto meczów w jednym
? Życie
? Amica Wronki
? Arka Gdynia
? Bałtyk Gdynia
? Chrobry Głogów
? Cracovia Kraków
? Działacze
? Frekwencja
? GKS Katowice
? GKS Tychy
? Górnik Wałbrzych
? Górnik Zabrze
? Jagiellonia Białystok
? Hutnik Kraków
? Lech Poznań
? Lechia Dzierżoniów
? Lechia Gdańsk
? Legia Warszawa
? ŁKS Łódź
? Miedź Legnica
? Motor Lublin
? Nobiles Włocławek
? Odra Opole
? Olimpia Poznań
? Petrochemia Płock
? Pogoń Szczecin
? Polonia Bydgoszcz
? Polonia Bytom
? Polonia Warszawa
? Raków Częstochowa
? Ruch Chorzów
? Sparta Wrocław
? Stal Mielec
? Stilon Gorzów
? Śląsk Wrocław
? Widzew Łódź
SUPER ŁOSZ END GOL, CZYLI STO MECZÓW W JEDNYM
17.06.2003
Wstęp
Rozlega się dźwięk gwizdka. Skacowany sędzia jest zobligowany do dmuchnięcia weń w
tym miejscu, o tej właśnie godzinie. Jest to dla niego bodaj najmniej przyjemna faza
operacji pod tytułem "ligowa młócka". Przedtem odbyło małe przyjęcie weselne, którego
był postacią główną. Miejscowi działacze uwijali się niczym charty na polowaniu. Teraz
należy zejść na dalszy plan. Głównymi aktorami stają się nagle jacyś szmatławi piłkarze.
Na niektórych twarzach rysuje się złośliwy uśmieszek, wszakże to właśnie sędzia może
grać pierwsze skrzypce w spektaklu, w którym bierze udział kilka tysięcy osób. To zależy
od wysokości premii, jaka za komplet punktów może trafić do kieszeni. Czasem arbiter
jest po prostu złośliwy niemal bezinteresownie. "Ta ruda dziwka, którą mi przyprowadzili
na noc, miała krzywe nogi, a mówiłem im, że tego nie lubię".
Właściwie ile osób zdaje sobie sprawę z tego, że podczas jednego meczu piłki nożnej
odbywa się równolegle szereg "innych"? Gdy piłkarze walczą jak lwy o swoje pieniądze na
murawie, po tej samej murawie biegają faceci z gwizdkami. Też po swoje. Dla jednego
jest to premia, dla innego łapówka, trzeci ma umowę z kwalifikatorem i będzie nabijał
sobie punkty by awansować na międzynarodowego. Na trybunach zasiadają ludzie,
którzy oglądają poczynania zawodników przez zupełnie inny pryzmat. Tak naprawdę
zwycięstwo drużyny i tylko ono obchodzi jedynie niedzielnych kibiców. Reszta gra o swoje
cele. Trener wychodzi ze skóry po nieudanych zagraniach swoich wychowanków, gdyż
zbyt długa seria niepowodzeń odbije się na jego osobie. Wyleci z hukiem i trzaskiem.
Działacze kombinują jak znaleźć kolejnego jelenia, który nie poskąpi grosza na
skórokopów, a będzie to tym łatwiejsze, im wyniki lepsze. A część pieniędzy trafi
oczywiście do kieszeni działaczy. Zaciskają więc granatowomarynarkowi kciuki za swoich,
by było z czego uszczknąć dla siebie. Menago też patrzy uważnie na boiskowe poczynania
swych podopiecznych. Zwłaszcza ich. Ci, których do tego samego klubu ściągnęli inni
działacze, zbytnio go nie obchodzą. To swojego" zawodnika menedżerowie później
sprzedadzą, więc każde dobre zagranie podopiecznego kwitują ochami i achami, "nie
zauważając" dobrych zagrań reszty biegającej w tych samych koszulkach. Personel, czyli
kierownicy sekcji, drużyn, sekretarze, sekretarki, masażyści także patrzą na dochody
klubu przez pryzmat swoich kieszeni. Dziennikarze w tym czasie kalkulują, ile przypadnie
‚"wierszówki" za opis kolejnego meczu. Fajnie, gdy nasi grają w pierwszej lidze, zawsze
więcej miejsca w gazecie wytnie się na sport.
Swój mecz rozgrywają także szalikowcy. O pardon, dla nich pojedynek w zasadzie trwa
wiecznie. Po gwizdku sędziego następuje jedynie kolejna jego faza. Skończyły się
podchody w okolicach dworca, gdzie czatowano na fanów drużyn przyjezdnych. Teraz jest
moment, w którym trzeba wyrzucić jak najwięcej papierków w powietrze, jak najdalej na
boisko serpentyny. Pokazać swoje pirotechniczne zaplecze i zagłuszyć kiboli
przeciwników.
Niejeden zakrwawiony rękaw unosi się w tej chwili w górę wraz z obitą pięścią, a z gardła
wydobywa się ryk zwycięstwa. Nie ma znaczenia, czy piłkarze jego drużyny rzeczywiście
w tym meczu wygrają, to - przynajmniej w tej chwili - schodzi na plan dalszy. Teraz
najważniejsze jest, kto się lepiej zaprezentuje na trybunach. Bo wokół nich, gdy fazą
spotkania były podchody", górowali nasi. To nic, że trzeba spierdalać jak zając przez
krzaki. Przecież to tylko odwrót taktyczny przed przeważającymi siłami wroga lub policją.
Później się jeszcze tylko obrzuci pociąg tamtych kamieniami i do wieczora będzie spokój.
Wtedy przez nasze miasto będzie wracać inna ekipa kiboli.
Swój mecz ma także policja. Ich szef, psychopata patrzy tylko, jak tu komuś przyłożyć
blondynką. Blondynka - bo biała. Czarne lepiej ciągną, zwłaszcza te z rączkami.
Najlepiej odwrócić pałki i trzepać po gło wach niesfornych skurwielków łażących po
stadionie tymi właśnie rączkami. Trzeba to zrobić dyskretnie, bo cholera, posypało się już
parę skarg z tytułu bicia "nieprawomocną" stroną. Szeregowi funkcjonariusze myślą
sobie, jak dobrze byłoby jakiemuś gnojkowi zabrać szalik, bo skoro oni je sobie zabierają
na zasadzie skalpu, to dlaczego on, policjant, ma być gorszy? Także Sierżant również ma
swój mecz. Taką małą wojenkę. W razie czego mój oddział skoczy z tarczami na tych
rozwydrzonych czubków. Chłopaki aż się rwą do jakiejś małej pacyfikacji. Trzeba troszkę
ich podpuścić i będzie dobrze. Pierdolnie któryś takiego cymbała oplątanego w te swoje
barwy i będzie miał co przez tydzień opowiadać. Nie będzie przynajmniej marudził nad
uchem, że żarcie "małokaloryczne."
Jeden mecz, a tyle atrakcji. Każdy gra o swoje. Dla kibiców ich mecz jest najważniejszy.
To spotkanie odbywa się w LIDZE CHULIGANOW. Czasem klub, który gra w ekstraklasie,
w tej lidze się nie mieści i vice versa, zespół z 3 lub 5 ligi ma fanatyków na miarę Ligi
Mistrzów. Funkcjonuje tu zupełnie inna tabela.
*
Cześć. Po Pamiętniku Kibica otrzymałem od was mnóstwo listów.
Dzięki za wszystkie, te z wyrazami sympatii, i te nie pozostawiające na mnie suchej nitki.
Niestety, notoryczny brak czasu i wrodzone lenistwo w tych nie pozwoliły mi na odpisanie
na znakomitą większość z nich. Wszystkich, liczących na odpowiedź, której jednak nie
otrzymali - przepraszam, prosząc jednocześnie o odrobinę wyrozumiałości. Dostał mi się
jeden wyrok śmierci. Jak widać ów sędzia dał mi jeszcze zawiechę. Po Lidze Chuliganów
pewnie dostanę wyrok potrójny, już bez wyrozumiałości dla mojej powłoki cielesnej.
Trudno, najwyżej zostanę męczennikiem.
Największe wrażenie z recenzji tego "arcydzieła - jak pieszczotliwie nazywam Pamiętnik
- wywarła na mnie reakcja koleżki, który nigdy w życiu nie był na meczu, a książkę
przeczytał jedynie ze względu na starą znajomość. Najpierw stanął i przez chwilę
wpatrywał mi się uważnie w o boisko czy, potem stwierdził, iż nie miał najmniejszego
pojęcia o tym, co się na stadionach piłkarskich dzieje. Nie znał, bidulina, ich podskórnego
życia. Ludzie o Lidze Chuliganów nie wiedzą, bo w niej nie uczestniczą. Nie mają o niej
informacji, bo przecież nikt poważny nie będzie się w ich zdobywanie angażował.
Dziennikarz wszystko spłaszcza, gdyż nie zna tematu. Jeśli już coś załapie, to i tak jego
głupkowate domysły przesłaniają prawdę. Na razie dotarłem do dwóch publikacji
zamieszczonych w tzw. poważnych gazetach, w których rzeczywiście czuć bluesa. Jedna z
nich, I to luźna w formie relacja z wyjazdu Legii do Goeteborga, jaką sporządził do 2000
numeru Polityki Marcin Meller. Druga była merytoryezna. Dość sensownie (choć
nieprzychylnie) wypowiadał się policjant z Komendy Głównej Policji.
Gościem, który potrafi wczuć się w skórę fana, jest naczelny Piłki Nożnej, zauważający,
że krzywe zwierciadło, w którym widziani są szalikowcy, z reguły zmienia obraz tylko z
jednej strony. Dla wielu ta druga nie jest zauważana.
Facet z boku wie tyle, ile dowie się z telewizji. Pamiętnik jest spojrzeniem od wewnątrz.
Jednych dziwi, innych szokuje. Dla jeszcze innych stanowi źródło informacji.
Siedziałem kiedyś i przysłuchiwałem się rozmowie, na podstawie której koleżka ze Słowa
Polskiego, Bartek Czekański miał zrobić wywiad do gazety. Cezary Fuchs, niezły kierowca
rajdowy, stwierdził, że dla niego kibic to facet opatulony w szalik, pijany jak sztucer i
koniecznie trzymający w ręku łańcuch.
- Raczej kij bejsbolowy - zakpiłem wtrącając się.
- Albo kij - potwierdził rajdowiec z zapałem.
Policjant na komendzie bacznie przygląda się zatrzymanemu. Podejrzany jest o coś tam,
jednak nic na niego nie mają. Mundurowy musi wypuścić ptaszka. Wzrok uważny,
lustrujący nieogoloną twarz zdaje się czegoś szukać w postaci stojącej vis a vis. Nagle
wyraz twarzy się zmienia:
- Aaaa, to ty chciałeś ruchać tego psa. To ty jesteś Boguś Winiucho!
- gość w mundurze promienieje i wyciągając z szuflady egzemplarz mojej książki dodaje
- powiedz temu autorowi, że nie każdy policjant jest idiotą.
- Zapewne miał na myśli siebie. Inteligencik, bo umie czytać - śmiał się jeden z
koleżków słuchając relacji Bogusia.
Jeśli szukasz czegoś podobnego do tego, co wyczytałeś w Pamiętniku, to skończ na
pierwszym rozdziale. Najdłuższym i najluźniejszym - ŻYCIE. Bo w życiu trzeba dużo
luzu. Żeby na starość nie dojść do wniosku, że gdyby się jeszcze raz miało okazję
urodzić, to ho ho, bo aktualna egzystencja była diabła warta.
Liga Chuliganów jest znacznie bardziej wyprana z emocji od Pamiętnika. Choćby dlatego,
że częściej sucho opisuje fakty, mniej jest indywidualnych relacji, które siłą rzeczy
stanowią jeden kłębek nerwów, fascynacji, strachu, wiary, emocji, nadziei lub przemyśleń
na temat uczuć, jakie przez mózg człowieka przechodzą w czasie zagrożenia.
W zamyśle książka ta miała być Leksykonem Ligi Chuliganów. Jednak spore różnice w
dostępie do informacji np. z Warszawy i Poznania (co się tam dzieje, wiem na bieżąco z
najlepszych źródeł) i Chorzowa lub Włocławka (skąd informacje spływają drogą okrężną)
nie zezwalają na pełny obiektywizm, jaki w leksykonie byłby konieczny. Na liście
nieobecnych odnotować trzeba całą ligę hokejową (swego czasu sporo się działo w
Nowym Targu.) Nie ma słowa o Mazowszance Pruszków i Polonii Przemyśl (koszykówka),
gdzie można nieźle dostać po zębach. Nie usatysfakcjonowani będą fanatycy kilku
zespołów piłkarskich, którzy nie znajdą "swoich" rozdziałów. Nie ma także rozdziału pt.
POLICJA, a być powinien. Nie utrzymuję kontaktów z mundurkowymi, trudno więc mi
powiedzieć, co czuje taki opancerzony żuczek, który dostał właśnie rozkaz przyprawiający
go o gęsią skórkę ze strachu. Nie wiem, co myśli wydający taki rozkaz ani jaki jest
schemat dowodzenia w akcjach przeciwko zamieszkom, jakie miały miejsce np. pod czas
dwóch meczów Legii w Poznaniu jesienią 94 i rok później czy na Łazienkowskiej po finale
PP Legia - GKS Katowice. Swój rozdział powinni mieć sędziowie. Jednak nie mają. To
środowisko jest na swój sposób hermetyczne. O sędziach jest parę słów w rozdziale
DZIAŁACZE.
W książce wykorzystałem materiały z dwóch najlepszych krajowych zmów traktujących o
rodzimych hools - "Szalikowców" wydawanych przez Tomka Drogowskiego z Bydgoszczy
(85-204 Bydgoszcz 4, skr. poczt 35), oraz "Polskiego Kibola" - wydawca Tomasz
Gawroński (fan Widzewa), 90-927 Łódź 56 z dopiskiem "przegródka". Jest tu mimo
wszystko trochę wątków autobiograficznych. Niektóre sytuacje są nawet opisane
subiektywnie. Dotyczy to przede wszystkim sporej części rozdziału ARKA i niemal całego
BAŁTYKU.
Tym, którzy wiedzą, w co jest grane, nie muszę życzyć przyjemnej lektury. Reszta musi
uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Czasem tuż obok nich.
ŻYCIE
Ten rozdział będzie inny niż wszystkie pozostałe. Po prostu opowiada o zdarzeniach,
sytuacjach, jakie się w kibicowskim życiu zdarzają na co dzień. Stylem i klimatem
rozdział ten będzie przypominał "Pamiętnik Kibica". Nie będzie zachowana chronologia
zdarzeń.
***
W kwietniu 95 w redakcji tygodnika "Piłka Nożna" odbyło się spotkanie zespołu
redakcyjnego z kibicami kilku drużyn. Zaproszenia swoimi kanałami" zostały
wystosowane praktycznie do każdej liczącej się ekipy. Wielu zabrakło.
- To ja jestem ten idiota - podchodzi do mnie cblopak z ŁKS-u. Chodziło mu o swoją,
olbrzymią flagę z napisem Łódź moim miastem, ŁKS. moim życiem", a którą opisałem w
Pamiętniku" dobierając podobnych słów. Ubodło go to.
- A pewnie, że jesteś. Ile metrów ma twoja flaga? - Okazało się,że kilkanaście, czy
nawet kilkadziesiąt. Tłumaczę, że na fladze zamiast "moje" powinno być "nasze". Chyba,
że sam będzie nad tą flagą stał. A nie o to chodzi. Łodzianin przyjmuje argumentację, ale
widzę po oczach, że raczej boi się wdać w dyskusję z bardziej wyszczekanym
"redaktorkiem"., niż faktycznie przyjął do siebie, to co mówiłem.
- Jutro będę we Wrocławiu - informuje mnie Sitek z Warszawy. Na co dzień fanatyk
warszawskiej Legii. - Zorganizuj jakieś video, to obejrzysz sobie kasetę z naszym
wyjazdem do Moskwy na Spartaka.
Widelec znalazł się u Niełaca. Oglądamy sobie wesołą podróż pijanej gawiedzi pijanym
pociągiem.
- Znacie tego gościa? - Sitek pokazuje paluchem na jednego z chłopaków.
- No pewnie. Lejzerek - nie ma najmniejszych wątpliwości. Koleś przez kilka lat jeździł
na wyjazdy Śląska. Ciekawa postać. Pochodzi z Nowej Rudy i jeszcze jako zupełny
małolat, w połowie lat osiemdziesiątych zaliczył parę spotkań w barwach tamtejszego
Piasta W pewnym momencie, mając jakieś szesnaście lat, wyszedł z domu i już do niego
nie powrócił. Związał się z Wrocławiem. Zaczął chodzić na mecze Śląska i jeździć na
wyjazdy. Przyuważył go Orzeł. Wypytał co za jeden.
Lejzerek nie ukrywał, że jest pociągowym obieżyświatem. Polskę ma opanowaną w
stopniu wystarczającym do zrobienia magisterium z tras na wszystkich możliwych
szlakach.
Doskonale znał przesiadki z jednych pociągów do drugich, tak by nie marznąć na
dworcach. Często spał w ten sposób, że będąc "na dłużej" we Wrocławiu wsiadał do
pociągu przemyskiego, wysiadał w Krakowie i rano, już wyspany, pojawiał się ponownie
we Wrocławiu. Lejzerkowi zorganizowało się spanie u Pociska.
I tak na placu Grunwaldzkim cały czas się imprezowało. Lejzerek przynajmniej dokarmiał
Pociska, bo ten nie potrafił kraść, a po każdy odwiedzinach tego pierwszego w pobliskich
delikatesach w zepsutej 1odówce pojawiały się wiktuały. Nieraz można go było spotkać w
nieoczkiwanych miejscach. Kiedyś jedziemy sobie kolejką w Trójmieście. Zrobiliśmy
towarzyski nalot na koleżków z Lechii. Na którejś ze stacji wyłania się uśmiechnięta gęba
Lejzerka. Ciągniemy go na chatę, ale nie chce. Woli pojechać do Warszawy. W pociągu
też się wyśpi, czasem uda się coś zarobić. Jak postanowił, tak zrobił. W pewnym momenc
rzucił tylko cześć" i tyleśmy go widzieli. Pojawił się we Wrocławiu na kolejnym meczu
Śląska. Później postanowił zabrać się do uczciwej pracy. Zaczepił się w cukrowni bodaj w
Matczycach. Kiedyś w pracy, podczas nocnej zmiany usłyszał daleki gwizd pociągu. Nie
wytrzymał. Zostawił robotę, wyskoczył za płot i poszedł na stację. Już tam nie wrócił.
Bujał się później przez długi czas gdzieś na trasie Warszawa - Lublin czy Warszawa -
Gdańsk, znajdując jakąś babę w stolicy. Stanął na nogi jednak te mu się podwinęły. W
kwietniu 95 wyskoczył z pudła.
- Był taki nieswój, wreszcie po pewnym czasie stwierdził, że mu nam powiedzieć, że
jeździł na Śląsk - śmieje się Sitek patrząc w ekran
- I w dalszym ciągu, gdy jesteśmy w pobliżu stolicy, Lejzerek się wynurza.
Kacper z wrocławskiego Trójkąta jest gościem, którego nie sposób nie lubić. Wesoły,
towarzyski, a jednocześnie cholerny zagryziak. Maniak na punkcie gry na automatach.
Miał też swoją przerwę w życiorysie. Po jej odbębnieniu raczej niechętnie wracał do
więziennych wspomnień. Nie żył jak inni, światem grypsery. Dopiero po latach
usłyszałem jego opowiastkę jak to został przywitany w celi przez starego złodzieja z
wysokim wyrokiem
- Te, małolat, ile wyłapałeś?
- Szóstaka.
- No, to jesteś kozaczyna - stary więzienny wiarus wie, że sześć 1at nie dostaje się za
kradzieże kur z kurnika. Nagle Kacpra ogarnia olśnienienie.
- Ale ja mam sześć miechów...
- Iii... tyle to ja mogę odpierdolić z hujem w ścianie ziemianki.
Ciekawą personą na Legii jest Rouen. Niedługo przed jednym z me czów z LKS-em na
własnym stadionie, zmieniał miejsce zamieszkania. Bardzo chciał w nowym otoczeniu
zachować anonimowość.
Podczas przyjazdu kibiców biało-czerwono-białych, ktoś z telewizji doszedł do wniosku, że
na dworcu może być wesoło. Ekipa z kamerami usadowiła się idealnie. Tuż nad
wysiadającymi fanatykami LKS-u. Legioniści czekali nieopodal. Zaczęła się zadyma.
Rouen trafił aż kilku gości. Urywki z zadymy pokazywał Teleexpress, a następnie
wiadomości sportowe w dzienniku. Rouena było widać jak na dłoni, poznano go nie tylko
w Warszawie.
Następnego dnia jedna z nowych sąsiadek spotyka na klatce scho dowej żonę Rouena.
- Ale ten pani mąż awanturny. Gali Anonim, hi, hi.
Po meczu Śląsk - Lech inaugurującym sezon wiosenny 1993, na którym nie obyło się
bez drobnych zadym, policja wyciągnęła z poznańskiego młyna kilku przyjezdnych. Po
zakończeniu spotkania Puzon ze swoją dziewczyną dość niespiesznie opuszczał trybuny.
Gdy na stadionie opróżniło się, rzuciło się na niego trzech typków w cywilu wymachując
przed nosem policyjnymi szmatami. Puzon został zwinięty. Jemu i poznaniakom
postawiono zarzuty uczestniczenia w zadymie, sprawa tra fiła do sądu. Na pierwszej
rozprawie, która odbyła się prawie rok po wydarzeniach na Oporowskiej, Puzon
rozmawiał z Uszolem z Lecha. Te matem tych dyskusji był także Pamiętnik Kibica. Uszol
był nim zdeczko rozeźlony.
- Czemu nie byłeś na sprawie? - pyta się mnie Puzon.
- Działo się coś ciekawego?
- Przyjechały pyrusy. Normalni. Jeden chce się z tobą spotkać, mówił coś o solówie. Jest
taki... trochę duży.
Przed następną rozprawą stawiam się w gmachu sądu. Bractwo jeszcze urzęduje przed
salą rozpraw. Poznaniacy z rodzinami. Puzona przyszło dopingować kilku koleżków z
Nabojki. Wyławiam okiem największego z przyjezdnych. Niski to on nie jest faktycznie.
Podchodzę, przedstawiam się.
- Słyszałem, że masz do mnie pretensje.
- O książkę - odpowiedział, prostując się, gdyż do tej pory stał oparty o kaloryfer.
O kurwa - pomyślałem sobie. Po prezentacji gabarytów wynik ewentualnej potyczki był
dla mnie jasny jeszcze przed jej rozpoczęciem. Wyższy, co najmniej o dwadzieścia
centymetrów, waga ciała adekwatna do wzrostu, zasięg rąk moich i jego to dwie zupełnie
inne skale. Błyskawicznie oceniam swoje szanse w solówce. Mogę liczyć jedynie na
szybkość, refleksu poznaniaka nie znam.
- Co ci się nie spodobało?
- Ja tak... ogólnie, nie czytałem jej jeszcze.
- Chciałeś wyjść na solo.. - trzymam fason.
- Wiesz... dzisiaj jestem z matką, jeszcze na pewno przytrafi się okazja - słysząc te
słowa zrobiło mi się lżej na duszy. Panienka, którą poznałem wczoraj, nie będzie musiała
już drugiego dnia znajomości oglądać mojego opuchniętego pyska.
Romuald Szukiełowicz jest trenerem takim, jakim jest. Podczas rozmowy z Maćkiem
Głowackim, dziennikarzem i jednym z teoretyków pro wadzenia treningu, gdy tamten
powiedział kilka fachowych uwag, Szukiel" odparł, że chodzi o to, by noga dobrze kopała.
Ma Ów szkoleniowiec jedną, cholerną zaletę. Potrafi jak mało kto zmobilizować ludzi z
którymi rozmawia. Jednak wśród wrocławskich kibiców nie cieszy się zbytnim szacunkiem
ani poważaniem. Zadecydował o tym jego komentarz do regionalnej telewizji Echo
spotkania Śląsk - Widzew w 91 (?) roku, na którym wrocławianie przyatakowali łodzian
na trybunach.
Poproszony akurat o użyczenie swego głosu stwierdził coś o stadionowej hołocie i kilka
tym podobnych wstawek. Fani są pamiętliwi i po kilku latach, gdy ponownie został
trenerem wrocławskiej drużyny, przyjęto go obojętnie.
- Niech będzie nawet Helenio Herrera, ale skoro on nas nie lubi, to jest tylko najemnym
pracownikiem, który teraz bierze w Śląsku pieniądze, a później go nie będzie -
stwierdzono na trybunach. Jego poprzednik (nie licząc czterech spotkań pod okiem
Bogusława Wilka), Stanisław Świerk, był prze...
Rudy1950