zielarstwo_w_Polsce.doc

(122 KB) Pobierz
HISTORIA I SZANSE ROZWOJU ZIELARSTWA W POLSCE

2

 

 

HISTORIA I SZANSE ROZWOJU ZIELARSTWA W ASPEKCIE PRZYSTĄPIENIA POLSKI DO UNII EUROPEJSKIEJ

 

 

 

 

 

„I rzekł Bóg: Oto wam daję wszelką roślinę przynoszącą ziarno po całej ziemi i wszelkie drzewo, którego owoc ma w sobie nasienie: dla was będą one pokarmem.”

 

                                                                                   

Pismo Święte, Księga Rodzaju, 1.29

 

 

 

I.Wstęp

 

Leczenie ziołami jest najdawniejszym sposobem zwalczania wszelkich chorób i dolegliwości. Obecnie, po kilkudziesięciu latach zachwytu nad lekami syntetycznymi, zainteresowanie społeczeństwa produktami naturalnymi, jak rownież popyt na przetwory ziołowe, stale rośnie. Chciałbym przyjrzeć się historii ziół i ziołolecznictwa, jednak nie opisując ją wiernie, ale jedynie w bogatej tradycji światowego i polskiego zielarstwa upatrywać szans dla rozwoju tej produkcji. Polska we współczesnej Europie jest jednym ze znaczących producentów roślin leczniczych, a także znanym i cenionym ich eksporterem. Pozycja ta to zasługa długich tradycji i bardzo dobrych warunków dla rozwoju tej gałęzi, jednak możemy ją stracić, jeśli nie nadążymy z rozwojem za krajami Unii Europejskiej i Stanami Zjednoczonymi. Jako uczestnicy wspólnego, globalnego rynku musimy grać według wspólnych reguł, niestety grozi nam spadek do drugiej ligi, o ile nie zdamy sobie sprawy, że inwestycje, interwencjonizm państwowy i wsparcie środkami publicznymi, to typowe zasady narzucone przez bogate kraje w sektorze produkcji rolnej.

Na wstępie wyjaśniam również, że pojęcie zioła jest dość szerokie i stosowane do wszystkich roślin przemysłowo-leczniczych zawierających związki biologicznie czynne mogące wpływać na organizmy zwierzęce. Zaliczamy do ziół zarówno rośliny typowo lecznicze np. kozłek lekarski, naparstnica purpurowa, ale i rośliny przyprawowe, które poza wspólnym oddziaływaniem smaku i zapachu mają określoną fizjologiczną aktywność, oraz rośliny aromatyczne, które mając właściwości sensoryczne wpływają na nasze zmysły, a olejki eteryczne w nich występujące są podstawą modnej ostatnio aromaterapii.

 

 

II. Światowe tradycje ziołolecznictwa i zielarstwa

 

Od tysiącleci nękały człowieka głód, choroby, cierpienia fizyczne i psychiczne. Ratunku szukał w roślinach, które nie tylko łagodziły te dolegliwości, ale wzmagały siłę, wprowadzały w stan euforii, dawały narkotyczne wizje wzrokowe, czuciowe, dotykowe. Człowiek odnosił się z szacunkiem do otaczających go roślin, gdyż były niezbędne w gospodarstwie, służyły do budowania domów, do wytwarzania sprzętów domowych, do wyrobu odzieży, były pokarmem, z nich przyrządzano napoje i lekarstwa, także dla zwierząt. W najstarszych wykopaliskach wraz ze szczątkami człowieka odkrywane są duże ilości szczątków roślinnych, których człowiek używał.

Każda wielka cywilizacja istniejąca kiedykolwiek na naszym globie posiadała umiejętności wykorzysywania roślin w wielu dziedzinach życia. Czyżby więc nasza syntetyczna cywilizacja uznała, iż dorobek kilku tysięcy lat jest mało wart, a matka natura czy Bóg pomylili się dająć nam władzę nad królestwem roślin.

Aztekowie i Sumerowie 5000 lat p.n.e. znali i stosowali rośliny halucynogenne w obrzędach religijnych. Środki te miały ułatwić nawiązanie  kontaktów z duchami opiekuńczymi, które pomagały w trudnych okresach życia plemion. Już wtedy szamani i kapłani często podawali roślinne specyfiki chorym i cierpiącym, odpowiednio je dawkując.

W starożytnym Egipcie dzięki balsamowaniu ciał posiadano ogromną wiedzę o ludzkim organizmie. Egipscy lekarze znali i stosowali około 900 ziół wśród których są m.in len, werbena, kozieradka, mięta, chaber, tatarak, chrzan, piołun. Najsłynniejszy zachowany ślad to Papirus Ebersa, nazwany tak od imienia egiptologa, który go odnalazł. Jako ciekawostkę podam, że już w tym tekście pochodzącym z około 1600 roku p.n.e. zaleca się stosowanie spleśniałego chleba na otwarte rany. Wiele lat później, dokładnie w 1928 roku, przez czysty przypadek, sir Alexander Fleming odkrył w swoim laboratorium, że pleśń jest źródłem  silnego antybiotyku, co umożliwiło wyprodukowanie penicyliny. To tutaj narodziła się kosmetologia czyli nauka o sztuce upiększania ciała. Niesposób nie wspomnieć o kraju o najbogatszej tradycji stosowania ziół, czyli o Chinach. Około 4500 lat temu legendarny cesarz Shen Nong wypróbował 100 ziół i opisał 252 rośliny lecznicze, z których większość jest stosowana praktycznie do dziś. Największe, światowej sławy „Dzieło o materii medycznej” zostało napisane w XVI wieku przez Li Shi Zhen’a. Opisał w nim 1800 substancji leczniczych, głównie roślinnych i 11000 recept nadal aktualnych i stosowanych.

Rośliny przyprawowe lecznicze znali mieszkańcy Indii, Asyryjczycy, Babilończycy, Hebrajczycy.

Również w starożytnej Grecji rozwinęło się ziołolecznictwo, głównie na Krecie, gdzie powstał nawet zawód rizotomików (krojących zioła). Ludzie ci zajmowali się uprawą, zbieraniem i suszeniem ziół. Wiedzę o ziołach Grecy czerpali z Indii, Egiptu, Babilonu i Chin. Mityczny lekarz Asklepios dzięki wiedzy o stosowaniu roślin wyleczył wielu ludzi za co został zaliczony w poczet bogów, a jego metody są stosowane również we współczesnej medycynie. W VI wieku p.n.e. o uprawie roślin i stosowaniu ziół pisał Pitagoras, matematyk i filozof.

Rzymianie nie uprawiali ziół, ale był to ogromny rynek zbytu roślin importowanych z różnych krajów. Znawcą ziół był nadworny lekarz Marka Aureliusza – Gallen (130-210 r.), obecnie znane i popularne są jego receptury tzw. preparaty galenowe.

Po upadku naukowych ośrodków w Grecji i Rzymie przodująca rola w rozwoju zielarstwa przypadła Arabom. Zakładali oni plantacje nie tylko we własnym kraju ale również w europejskich krajach śródziemnomorskich. Rośliny z tych plantacji oraz wiedza o ich zastosowaniu i działaniu docierała daleko na północ, aż do Polski. Przekazicielami wiedzy zielarskiej na naszych ziemiach w XI i XII wieku były głównie klasztory, w których mnisi zajmowali się uprawą ziół. Średniowiecze było okresem stagnacji i to renesans wniósł dopiero powiew świeżości do ziołolecznictwo, a to głównie za sprawą wzrostu zainteresowania człowiekiem i rozwojem nauki. Wyprawy odkrywcze w XIV i XV wieku przyczyniły się do poznania nowych roślin jadalnych i leczniczych. Konieczne stało się opisanie ich wyglądu i zastosowania, stąd rozwój botaniki. Na wielu uczelniach, głównie kształcących lekarzy, wykłady z botaniki i praktyczne zapoznawanie studentów z roślinami prowadzono w semestrach letnich, a w semestrach zimowych zapoznawano słuchaczy z innymi działami nauki. Okres wielkich kampanii kolonialnych Hiszpanii, Portugalii a później Wielkiej Brytanii i Holandii, to upowszechnienie dostępności egzotycznych przypraw i ziół, modne stały się sklepy z przyprawami.Uzyskanie przez Perkina (1838-1907) syntetycznego barwnika purpurowego, moweiny, dało początek syntezie chemicznej barwników anilinowych, stąd już był tylko krok do produkcji leków syntetycznych. Po wiekach stosowania roślin we wszystkich dziedzinach życia nadszedł czas zachwytu nad środkami chemicznymi. Przykładem jest opracowanie przez Gerhardta (1853) syntezy kwasu acetylosalicylowego i wprowadzeinie go do lecznictwa przez Dresera (1899) pod opatentowaną nazwą „aspiryny”. Zyskała ona bardzo szybko miano jednego z podstawowych leków, obowiązującego zresztą do dnia dzisiejszego. Należy wymienić także witaminy, których odkrycie zapoczątkował Kazimierz Funk (1912).

Zielarstwo i ziołolecznictwo zaczęto lekceważyć, a zielarzy traktowano jako szarlatanów. Wiekowe doświadczenia ziołolecznictwa zepchnięto na wstydliwy margines wiedzy medycznej.

Po latach zachwytu syntetycznymi lekami, kosmetykami, środkami konserwującymi żywność zaczęto dostrzegać ich uboczne działanie, takie jak złą przyswajalność, oporność organizmu na leki, uczulenia, przyzwyczajenia do leków itp. W ostatnich latach zwraca się też uwagę na groźbę skażenia środowiska toksycznymi odpadami z zakładów farmaceutycznych, nawozowych, a nawet przemysłu spożywczego. Nie zrezygnowano i na pewno nie zrezygnuje się w przyszłości z syntetyków. Wiele krajów jednak stara się powrócić do naturalnych surowców, zwłaszcza w przemyśle spożywczym, farmaceutycznym i kosmetycznym. Znane od wieków, lecz zapomniane rośliny znowu stają się ważne i cenione. Coraz częściej też sięga się po zapiski w starych zielnikach, przypomina tradycje i wierzenia minionych pokoleń i uzupełnia się je dzisiejszą wiedzą naukową.

 

III. Zarys historyczny zielarstwa w Polsce

 

W Polsce wiodącą rolę we wczesnym rozwoju ziołolecznictwa odegrały klasztory, które wiedzę przyniosły z krajów śródziemnomorskich. W ogrodach przyklasztornych mnisi uprawiali rośliny, które wykorzystywali do leczenia swych braci oraz okolicznej ludności.

Jednak nie można powiedzieć, iż rozwój ziołolecznictwo to tylko zasługa zakonów. Równie dynamicznie rozwijała się medycyna ludowa, a raczej jej wczesna odmiana. Wiedza dotycząca środków uśmierzających ból czy przeciwgorączkowych była przekazywana z pokolenia na pokolenia w obrębie plemienia lub rodziny, a ludzi posiadających tę wiedzę nazywano znachorami. Zioła stosowano wtedy w celach leczniczych, profilaktycznych, ale nie tylko przeciw chorobom, ale i dla zabezpieczenia przed urokami, wzrokiem czarownicy czy uderzeniem pioruna. Do dziś w wielu regionach Polski wiesza się w oknach wianki z ziół święcone w Boże Ciało, które chronią domostwo przed piorunami. Wierzy się też, że pokruszone zioła ze święconych wianków dodane do paszy krów chronią je przed złym wzrokiem nieżyczliwych ludzi i utratą mleka. Z badań naukowych wiemy dziś, że niektóre zioła jak kminek, ogórecznik, fenkuł czy melisa mają właściwości mlekopędne.

Trzecim ośrodkiem, które stymulowało rozwój zielarstwa był dwór. Zarówno ten bogaty magnacki jak i zaściankowy szlachecki. Magnaci sprowadzali drogie przyprawy, mające oczywiście właściwości lecznicze, a szczególnie ułatwiające trawienie. Szlachta znana była z lubości do biesiad, gdzie królowało obżarstwo w myśl, że dobry szlachcic to gruby szlachcic, powszechnie żartowano z mężczyzn „delikatnej budowy”. Na tychże biesiadach karnawałowych szlachcic potrafił zjeść do 20 kg mięsa, które przecież nie było przechowywane w lodówce, więc zdarzało się, że było „czujne”. Stosowano więc przyprawy, które nadawały potrawą przyjemny smak, a w układzie pokarmowym człowieka ułatwiały trawienie. Popyt na barwne tkaniny podsycał także zainteresowanie barwnikami naturalnymi. W 1770 roku w Ciechanowcu na Podlasiu probostwo objął ksiądz Jan Krzysztof Kluk. Obok działalności duszpasterskiej zajmował się on botaniką. W opracowaniach Kluka można znaleźć przepis farbowania i garbowania skór z użyciem roślin np.marzanki barwierskiej, pięciornika gęsiego. Bogaty zbiór tradycji i wiedzy naukowej dotyczącej roślin można znaleźć na kartach starych kalendarzy, które docierały do szerokiej rzeszy czytelników.

Za czasów Kolbergera (1814-1890) na Kielecczyźnie włosy panny młodej przyozdabiano gałązką ruty, przewiązaną białą wstążką, jako dowód niewinności i nadziei. Narzeczony i jego goście przypinali gałązkę ruty do czapek.

Czasy zaborów to okres, gdy ziemie polskie podzielone były między trzech zaborców, więc należałoby mówić o trzech formach zielarstwa. Należy pamiętać, że do końca I. wojny światowej obowiązywały w każdym z zaborów try różne farmakopee: austriacka, niemiecka oraz rosyjska. Okres ten to stagnacja i odchodzenie od ziół na rzecz leków syntetycznych. Lekarze zachęceni łatwością ich dawkowania i w wielu przypadkach szybkością działania zaczęli drastycznie ograniczać stosowanie ziół i leków roślinnych. Te ostatnie bowiem nie zawsze wykazywały oczekiwane działanie na organizm ludzki. Obecnie wiemy, że w wielu przypadkach spowodowane to było zmiennym składem jakościowym niestandaryzowanych jeszcze surowców zielarskich. Zmalała również znacznie liczba gatunków roślin leczniczych zamieszczanych w urzędowych lekospisach i jednocześnie zmniejszyło się zapotrzebowanie na te surowce. Co ciekawe, pojawiło się wiele importowanych leków i egzotycznych surowców roślinnych. Zawarte w nich substancje biologicznie czynne miały zazwyczaj bardzo silne działanie. Wypierały tradycyjne rośliny lecznicze, znane i stosowane w Europie. Przedstawiony stan dotyczył głównie miast, gdyż szybciej docierały tam nowe osiągnięcia z zakresu farmacji i medycyny. Na prowincji nadal leczono ziołami pochodzącymi głównie ze stanu naturalnego. Decydującymi elementami w leczeniu była tradycja, która na pierwszym miejscu stawiała leki roślinne. Panował powszechny zwyczaj posiadania w domu apteczki z ziołami niezbędnymi w najczęstszych dolegliwościach. Obecnie nie jesteśmy w stanie ocenić jakiej ilości surowców wymagało zaopatrzenie domowych apteczek, czy to ze zbiorów w stanie naturalnym, czy z zakupu ziół na jarmarcznych straganach. Gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że do apteki lub lekarza udawano się wyłącznie w bardzo ciężkich dolegliwościach i to tylko w przypadku rodzin dość zamożnych, to uświadomimy sobie, jakie nieocenione usługi oddawały zioła pomagając w zapobieganiu i leczeniu wielu chorób wśród ludzi ubogich. Trzeba też zwrócić uwagę na skup ziół przez apteki, ktore we własnym zakresie przerabiały surowce według receptur i zgodnie z obowiązującymi przepisami farmokopealnymi. Laboratoria apteczne niejednokrotnie rozrastały się, poszerzając produkcję i dając w ten sposób początek przemysłowi zielarskiemu.

W roku 1914 wraz z wybuchem I wojny światowej import leków i surowców roślinnych z zagranicy załamał się, a bardzo wzrosło znaczenie zbioru roślin leczniczych dzikorosnących i ich przerób w aptekach orez we własnym zakresie. W wielu przypadkach należało krajowymi roślinami leczniczymi zastąpić brakujące leki syntetyczne i importowane zioła. Wciąż większość osób związanych w tym czasie z ziołolecznictwem swoją wiedzę czerpała z tradycyjnych form przekazu ustnego. Sposoby leczenia były często związane i wręcz przypisane do niektórych rodzin. Ich członkowie zapoznawali się w ramach „domowej edukacji” z roślinami zielarskimi. Zioła sprzedawali na jarmarkach lub odpustach, udzielając przy tym porad. Ten sposób funkcjonowania zielarstwa był najpowszechniejszy na ziemiach polskich. Dziś system ten nadal obowiązuje w słabo rozwiniętych państwach, a bliskim przykładem może być Białoruś i Ukraina. Nie ma jednak możliwości dokładnej oceny skuteczności tej formy ziołolecznictwa, a więc bez odpowiedzi pozostaje pytanie, na ile był pomocny żyjącym w tych czasach ludziom.

Po utworzeniu rządu polskiego w roku 1918 powstał Wydział Roślin Lekarskich przy  Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, a resorty rolnictwa i zdrowia miały zalecenia włączania się do rozwiązywania spraw związanych z produkcją surowców zielarskich oraz zagadnień szkolenia. Dotyczyło to organizowania kursów dla zbieraczy ziół i plantatorów. W roku 1926 powołano w Wilnie Towarzystwo Popierania Produkcji Roślin Leczniczych w Polsce. Działało ono do 1930 roku, kiedy powstał Polski Komitet Zielarski. Okazało się, że odegrał on bardzo dużą rolę w integracji środowiska zajmującego się zielarstwem. Konkretne działania rozpoczęto od reformy studiów farmaceutycznych. Działalność kadry naukowej na uczelniach i organizacji społecznych wpłynęła równiez na powoływanie do życia fachowego piśmiennictwa zielarskiego i wydawnictw monograficznych. Do najważniejszych należały: Acta Poloniae Pharmaceutica (1937-39), Kronika Farmaceutyczna, Informator Zielarski (1933-39), Wiadomości Zielarskie (1930-39). W tym okresie czołowymi postaciami w zielarstwie polskim byli profesorowie: Jan Muszyński, Marian Dobrowolski, Jan Wacław Strażewicz, Bronisław Koskowski, Jan Biegański, Lucjan Kaznowski oraz organizatorka i redaktor „Wiadomości Zielarskich” mgr inż. Maria Chmielińska. Byli oni autorami licznych i ważnych prac naukowych.

Szacunkowo masa surowców wynosiła rocznie około 3 tys. ton i utrzymywała się na zbliżonym poziomie do 1939 roku. Zauważalne zmiany w skupie i handlu ziołami ze stanu naturalnego następowały dopiero w drugiej połowie lat trzydziestych, kiedy zaczęły efektywnie działać hurtownie zielarskie np. „Barcinkowski” w Poznaniu, „Zioła Polskie” w Warszawie, „Tarosiński”, „Kmiotek” i kilkadziesiąt innych w różnych miastach Polski.

Uprawy roślin leczniczych rozwijały się bardzo wolno i dotyczyły zaledwie kilku lub kilkunastu gatunków takich jak: mięta pieprzowa, kminek, kolendra, kozłek, mak i gorczyca. Ich powierzchnia w roku 1927 wynosiła około 700 ha, ale po odjęciu maku i gorczycy zaledwie 70 ha. Wciągu następnych 11 lat, jak się szacuje, powierzchnia ta wzrosła dziesięciokrotnie. Jeszcze w latach dwudziestych import surowców zielarskich dominował nad niewielkim eksportem. Jednak już w 1938 r. wartość eksportowanych surowców przekroczyła wartość importu i przyniosła dochód (ponad milion sto tysięcy złotych). Zaczął również funkcjonować przemysł zielarski. Z niewielkich laboratoriów, często przyaptecznych, powstaly zielarskie zakłady przetwórcze.

Warto tu przytoczyć opinię niemieckiego aptekarza, który w 1938 r. odbył podróż po Polsce i opisał swoje wrażenia. Podkreśla on w swej relacji, że w Polsce ostatnio powstały znaczące firmy handlowe zajmujące się ziołami, corocznie podwajając swoje obroty zarówno w handlu krajowym, jak i w eksporcie ziół. Zwraca także uwagę na osiągnięcia polskich naukowców, prowadzących wnikliwe badania nad roślinami leczniczymi i ich uprawą oraz stosowaniem. W podsumowaniu uważa on, że Polska jest na najlepszej drodze, by stać się w Europie potentatem w dziedzinie zielarstwa.

Dynamiczny rozwój zielarswa polskiego przerwany został przez wybuch II wojny światowej w 1939 roku. Totalny charakter ostatniej wojny polegal m.in. na planowym niszczeniu prawie wszystkich struktur organizacyjnych państwa i społeczeństwa polskiego. Zawieszono działalność uczelni, jak i większości szkół i organizacji społecznych. Zioła w czasie wojny były towarem deficytowym. Stąd ogromny wzrost ich cen dyktowany przez hurtowników. Zarabiali oni znaczne kwoty skupując surowce od zbieraczy i plantatorów po niskich cenach. Przygotowywane przez siebie zioła sprzedawali zarabiając nawet 80%. Przyczyniło się to do zniechęcenia zbieraczy i plantatorów, a efektem stały się dotkliwe braki ziół na rynku.

Bezpośrednio po zkończeniu II wojny światowej, przez kilka pierwszych lat, w zielarstwie utrzymywały sie zasady wypracowane w czasie okupacji. Ogrom zniszczeń we wszystkich dziedzinach gospodarki nie pozwalał na podejmowanie zasadniczych racjonalnych reform. Rola zielarstwa znów staje się mało doceniana. Brakowało wówczas wielu podstawowych leków, gdyż przemysł farmaceutyczny był zupełnie zdewastowany, a możliwości organizacyjne centralnych instytucji były bardzo ograniczone. Jednakże już w roku 1946 podjęto pierwsze kroki w celu zmodernizowania struktur zielarstwa w Polsce, przystosowując je do gospodarki planowej. Skup surowców powierzono Spółdzielni „Społem” i obejmował on wszelkie możliwe do pozyskania surowce zielarskie. W latach 1946-48 masa suchego surowca dostarczanego na rynek wzrosła z około 300 ton do 1100 ton. Powstawały liczne firmy zajmujące się produkcją i skupem ziół. Na przełomie lat 1947/48 działało ich w kraju ponad 120. Poszerzał się stopniowo obszar plantacji zielarskich, w roku 1948 przekraczał 660 ha. Momentem zwrotnym w funkcjonowaniu przemysłu zielarskiego było upaństwowienie w 1950 roku, zgodnie z planem sześcioletnim, prywatnych przedsiębiorstw i aptek. Istniejąca w Warszawie Centrala Zielarska została zamieniona w Zjednoczenie Przemysłu Zielaeskiego „Herbapol”, które przejeło zarówno produkcję surowców roślinnych, jak i przetwarzanie na różne formy leków i wyrobów ziołowych. Nastąpiła zmiana organizacyjna, wydzielono 9 odrębnych przedsiębiorstw, które na podległych im terenach organizowały kontraktację upraw zielarskich, skup ziół ze stanu naturalnego, przerób surowców oraz handel w kraju. Ustalenie limitów produkcji zielarskiej odbywało się w centrali „Herbapolu” w Warszawie. Zjednoczenie stało się monopolistą w zielarswie na ponad 30 lat.  Ta potężna organizacja objęła swoją działalnością wszystkie dziedziny związane z zielarstwem. Praktycznie na krajowym rynku nie miała żadnej konkurencji. Tradycyjne formy zaopatrywania ludności sprowadzały się do kilku zielarnii, handlu ziołami na rynkach i bazarach. Należy zwrócić uwagę na ogromne możliwości rozwoju zielarstwa, jakie powstały po ugruntowaniu się funkcjonowania „Herbapolu”. Kierował on przez 30 lat wszelkimi sprawami związanymi z ta dziedziną. Dysponował znacznymi środkami finansowymi, jakich dostarczała produkcja leków i handel krajowy i zagraniczny. Wartość produkcji wzrastała bardzo szybko i wciągu około 20 lat zwiększyła się kilkunastokrotnie. Handel i przemysł był sterowany centralnie. Charakterysyczną cechą tej polityki była zasada , by surowce zielarskie kupowano po stosunkowo niskich cenach, a podczas przerobu ich na przetwory zyskiwały one na wartości i przynosiły duże dochody. Przybierało to czasami zupełnie niewiarygodne formy przewartościowania. Wystarczyło bowiem np. surowiec pociąć, a jego cena zwiększała się wielokrotnie. Czasem wystarczyło nawet samo przepisanie ze stanu jednego magazynu do drugiego, by osiągnąć podobny cel. Dobrą stroną było, iż Zjednoczenie zlecało prace badawcze instytutom naukowym i uczelniom np. akademiom medycznym i akademiom rolniczym. Na pewno popełniono też wiele błędów, które spowodowały, że produkcja surowców roślinnych była w większości przypadków mało opłacalna, a przemysł zielarski ogromnie niedoinwestowany i bez szans na uruchomienie produkcji nowoczesnych preparatów.

Za ostatni etap gospodarki socjalistycznej w zielarstwie należy uznać lata 1981-89. Formalnie ustawa o decentralizacji gospodarki w Polsce z dnia 25. września 1981 r. pozwalała przedsiębiorstwom (załogom i kierownictwu) na wybór samodzielnej lub ścisłej dotychczasowej współpracy.

Po roku 1989 nadal największym producentem w przemyśle zielarskim były prywatyzujące się zakłady „Herbapol”. Coraz większego znaczenia nabierać zaczęły nowe, prężne przedsiebiorstwa prywatne włączając się także do eksportu i importu surowców i leków. Produkcję szacuje się na około 5 tys ton ze stanu naturalnego i około 22 tys. ton z upraw.

 

IV. Warunki przyrodnicze rozwoju zielarstwa w Polsce

 

Można stwierdzić, że są one identyczne z warunkami ogólnymi dla rozwoju rolnictwa, ale jednak specyfika i różnorodność gatunkowa roślin leczniczych wymaga kilku słów wyjaśnień. Większość ziół uprawianych w Polsce występuje również dziko w naturalnym środowisku, nierzadko uznawane powszechnie za uciążliwe chwasty, więc są przystosowane do naszych warunków przyrodniczych. Już na wstępie pragnę zauważyć, że przy przemyślanym doborze gatunków do tychże warunków mogą one stać się największym sprzymieżeńcem plantatora w produkcji zielarskiej.

Spośród warunków przyrodniczych największy wpływ na rozwój rolnictwa w Polsce wywierają warunki klimatyczne i stosunki wodne oraz warunki glebowe i rzeźba terenu. Stanowią one łącznie układ powiązanych naturalnych czynników przestrzeni produkcyjnej, zmiennych w czasie i zróżnicowanych geograficznie. Warunki klimatyczne i ściśle związane z nimi stosunki wodne są bardziej zmienne w czasie, natomiast gleby i rzeźba terenu – w przestrzeni.

Ponieważ 54% powierzchni kraju leży poniżej 150 m, a tylko 9% powyżej 300 m n.p.m., Polska jest uznawana za kraj nizinny. Z punktu widzenia gospodarki rolnej większe znaczenie mają jednak wysokości względne, tzn. różnice wysokości na określonych terenach. Powodują one, że np. na północy kraju tereny nizinne pokryte morenami polodowcowymi mają rzeźbę urozmaiconą, niemal górską, a na wyżynach południowo-wschodnich występują tereny zupełnie płaskie. Znaczna większość obszaru Polski jest jednak równinna lub lekko pofałdowana i rzeźba jej terenu na ogół nie utrudnia uprawy roli, a tym samym są przydatne do produkcji ziół pozyskiwanych z uprawy. Rzeźba terenu, wpływając na stosunki wodne i mikroklimat, miąższość gleby, może powodować jedynie ograniczenia w zakresie mechanizacji prac i doborze uprawianych roślin.

Polskę cechuje klimat umiarkowany ciepły, zaliczany do przejściowego między kontynentalnym a oceanicznym. Na skutek napływu i ścierania się różnych mas powietrza, w tym przede wszystkim wilgotnych polarnomorskich z zachodu i północnego-zachodu oraz bardziej suchych mas kontynentalnych ze wschodu, zaznacza się duża zmienność i różnorodność warunków pogodowych w poszczególnych latach, co niewątpliwie bardzo utrudnia całą produkcję rolną.

Bardzo ważną cechą determinowaną przez klimat jest długość okresu wegetacyjnego, tzn. liczba dni o średnich temperaturach dobowych przekraczających 5°C. Okres ten trwa od 190-200 dni w Krpatach, Sudetach oraz we wschodniej wyżynnej częsci Pojezierza Mazurskiego i wyższych partiach Pojezierza Pomorskiego do 220-230 dni w zachodniej części Kotlin Podkarpackich oraz w pasie od Niziny Śląskiej po Szczecin. Okres wegetacyjny w Polsce jest na ogół korzystny dla uprawy większości roślin właściwych strefie umiarkowanej. Warto też wspomnieć, iż występowanie temperatur minusowych ma kapitalne znaczenie w walce z zanieczyszczeniami mikrobiologicznymi, które są szczególnie ważne w surowcach zielarskich, a w klimatach cieplejszych i wilgotniejszych, gdzie zima nie wystepuje rozwój mikroorganizmów, wśród nich drobnoustrojów chorobotwórczych, jest dużo łatwiejszy. Jako przykład można by tu wymienić surowce z Egiptu, Brazylii czy Turcji.

Poszczególne rośliny uprawne wymagają dla rozwoju różnego okresu wegetacyjnego i ściśle związanych z nim odpowiednich warunków cieplnych. Większość roślin naszej strefy wymaga sumy temperatur około 1400-2000°C, a tymczasem sumy średnich dziennych temperatur w okresie wegetacyjnym wynoszą np. w Wielkopolsce 2850°C, podobnie a nawet wyżej kształtuje się ta temperatura na Nizinie Śląskiej, a w północno-wschodniej części kraju dochodzi do 2400°C. Wszystkie te wartości nie stanowią  przeszkody dla dobrze dobranych gatunków roślin leczniczych.

Szczególnie ważną rolę dla produkcji roślinnej spełniają opady atmosferyczne. W Polsce średnie roczne sumy opadów wynoszą od poniżej 500 mm na terenach środkowych do ponad 1000 mm na obszarach górskich. Dla potrzeb rolnictwa ważna jest przede wszystkim wielkość i częstotliwość opadów w okresie wegetacyjnym. Wynoszą one 300-400 mm na Niżu Polskim i 400-500 mm na pojezierzach, obszarach wyżynnych i podgórskich, przy czym wielkość opadów w poszczególnych latach może się bardzo różnić, mogą być nawet dwukrotnie większe lub o połowę mniejsze. Opady są najbardziej niepokojącym czynnikiem wśród wszystkich warunków przyrodniczych. Są oczywiście bardziej deficytowe w wodę miejsca na ziemi, które rozwijają się rolniczo. Można tu wspomnieć choćby pustynne uprawy w Izraelu czy w Egipcie. Pewnym rozwiązaniem w warunkach polskich jest uprawa roślin leczniczych ozimych lub wieloletnich, które mając bardziej rozbudowany system korzeniowy są bardziej odporne na okresowe niedobory wody. Jako przykład podać mogę wielotetni dziurawiec czy choćby wiesiołek uprawiany w cyklu ozimym. Na obniżeniach terenu których równiez nie brak w Polsce gdzie podmokły teren nie jest dobry dla wielu roślin można by z sukcesami uprawiać miętę pieprzową, a na obszarach niemal stepowych i małożyznych zaś krzewy i drzewa na surowce lecznicze. Znany w świecie zielarskim przedsiębiorca Tadeusz Nowak, właściciel prężnego przedsiębiorstwa zielarskiego „Kawon”, poleca na łamach Wiadomości Zielarskich uprawę bzu czrnego i głogu. W pełni się z nim zgadzam rozszerzając listę gatunków np. o wierzbę i miłorząb japoński, choć uważam, iż niezbędne byłoby tutaj pewne wsparcie ze strony rządu, choćby pomoc materialna w zakupie sadzonek i czasowe zwolnienie z płacenia podatku rolnego. Doskonałym przykładem są tu Chiny. Na nieprzydatnych rolniczo gruntach wysadzany jest rokitnik, znany krzew o owocach podobnych do jarzębiny, bogatych w witaminy, uzyskują oni w ten sposób utrzymanie dla rzeszy bezrobotnych, a dodatkowo produkcja trafia na eksport wzbogacając budżet państwa. Może i Polska mogłaby brać przykład aktywnej walki z bezrobociem na terenach wiejskich z innych krajów, czemu poświęcę oddzielny rozdział mojej pracy.

Warunki agroklimatyczne w Polsce są na ogół pomyślne, aczkolwiek dość zróżnicowane przestrzennie.

Rozwój i zróżnicowanie przestrzenne rolnictwa uzależnione jest równiez w dużym stopniu od warunków glebowych. W Polsce, mimo przewagi kilku zasadniczych typów gleb, tworzą one dużą mozaikę iloścową i przestrzenną, zależnie od zróżnicowania głównych czynników glebotwórczych. Dla celów produkcji zielarskiej nie stanowi to istotnego problemu, gdyż wachlaż gatunków jest szeroki, jak również ich wymagania glebowe. Wartość użytkowa gleb jest określana za pomocą klasyfikacji (bonitacji), która uwzględnia przydatność gleb dla rolnictwa na podstawie ich właściwości przyrodniczych i agrotechnicznych. Bardzo duże, często niedoceniane znaczenie dla rozwoju rolnictwa mają zewnętrzne warunki  pozaprzyrodnicze, a więc przeszłe i obecne stosunki społeczno-gospodarcze, polityka rolna, poziom techniczny i kulturowy, rozmieszczenie ośrodków zaopatrzenia i przetwórstwa, a nawet zasady prawne i tradycje. To właśnie tutaj, a nie w warunkach przyrodniczych, należy szukać elementów ograniczających lub utrudniajacych produkcję ziół w Polsce.

 

 

V. Czynniki oddziaływujące na rozwój ziołolecznictwa.

 

Główna przyczyną, dla której umniejszano wartość ziołolecznictwa w XX wieku, nie był brak skuteczności działania ziół, lecz ekonomia. Zioła nie przynoszą takich zysków jak syntetyczne substancje chemiczne. W Stanach Zjednoczonych większość ziół nie uważa się za lekarstwa lub za środki posiadające jakiekolwiek wartości lecznicze, traktuje się je raczej jako produkty spożywcze lub dodatki do żywności. Nawet jeśli działanie lecznicze danego zioła jest znane, to nie można go sprzedawać, dopóki nie otrzyma się pieczątki rejestrującej od Agencji ds. Żywności i Leków (Food and Drug Administration), a rejestracji nie dokonuje się łatwo, szybko i tanio. Intensywne badania wymagane do osiągnięcia przez lek oficjalnego statusu, tzn. udowodnienie, że jest on bezpieczny i skuteczny, mogą pochłonąć miliony dolarów i trwać wiele lat. To wyjaśnia fakt, dlaczego koszt realizacji przeciętnej recepty wciągu ostatnich lat wzrósł kilkakrotnie. Paradoksalnie badania te nie dają najlepszych skutków, a niepożądane działanie leków głównie syntetycznych stanowią czwartą przyczynę zgonów w Stanach Zjednoczonych. Co więcej, substancji naturalnych nie można opatentować. Gdy firma farmaceutyczna wprowadza nowy syntetyczny lek, przyznaje się jej 17-letni okres ochrony patentowej. Dlatego nikt nie ma motywacji, aby wydawać pieniądze i tracić czas na badanie potencjalnych korzyści, jakie mogą przynieść zioła, które ludzie sami mogą uprawiać, a konkurencja ma wolny dostęp do rynku. Nie wzbudza zatem zdziwienia fakt, że w Stanach Zjednoczonych firmy farmaceutyczne nie są zainteresowane lekami pochodzenia naturalnego, a koncentrują się na badaniach i wdrażaniu syntetycznych medykamentów, często o substancjach identycznych z naturalnymi.

W Europie już w 1966 roku wprowadzono na szczęście pojęcie produktu medycznego, które obejmuje również leki roślinne i sytuacja jest o wiele lepsza niż w Stanach. Amerykanie coraz bardziej weryfikują swoje stanowisko, a na ich rynku można już kupić produkty ziołowe podobne do tych oferowanych w Europie Zachodniej, między innymi łatwe do przyjmowania kapsułki, które można też kupić w supermarketach.

Prawdą jest, że dawniej zdarzało się, iż zioła mogły być nieskuteczne. Działo się tak na przykład, gdy surowiec zielarski nie był standaryzowany pod względem zawartości substancji czynnej odpowiadającej za właściwości lecznicze. Przykładem może być krwawnik pospolity występujący w południowej Polsce jako dwa odmienne chemotypy, z których jeden ma właściwości lecznicze natomiast drugi typ nie posiada ich. Obecnie jednak dysponujemy matodami analitycznymi pozwalajacymi określić normy i kontrolować zawartość tych substancji w surowcu, a nawet możemy na drodze hodowli wyodrębnić i skierować do uprawy tylko te chemotypy, które odznaczają się optymalnym składem chemicznym.

W dzisiejszych czasach jesteśmy świadkami nowego zainteresowania lekami roślinnymi, i to nie tylko ze względu na modę, ale na niezaprzeczalne fakty naukowe. Jednym z powodów jest fakt, że chociaż leki syntetyczne zdziałały wiele cudów i uratowały niezliczone istnienia ludzkie, to nie stały się, jak spodziewali się farmakolodzy, „srebrną kulą”. Prawie wszystkie leki mają dobrze znane działania niepożądane, od odczuwania dyskomfortu podczas ich przyjmowania aż do spowodowania śmierci. W wielu przypadkach nie są nawet skuteczne. Dla przykładu, antybiotyki, walczące z zakażeniami bakteryjnymi, są bezużyteczne przeciwko wirusom, np. AIDS, grypa szanghajska, zespół przewlekłego zmęczenia.

Niepożądane działanie leków w Stanach, to po chorobach układu krążenia, nowotworach i udarach mózgu najczęstsza przyczyna zgonów. 85% Amerykanów sięga codziennie po medykamenty sprzedawane bez konsultacji z lekarzem. Najczęściej ulegają modzie, a sztuczny popyt to skutek sprawnych kampanii reklamowych. W rezultacie umiera 100 tysięcy ludzi rocznie. To samo zjawisko w Wielkiej Brytanii jest przyczyną 20 tysięcy zgonów. Duże zyski z produkcji leków doprowadziły do uchylenia pewnych warunków rejestracji i badań. Sprzedaż staje się ważniejsza niż bezpieczeństwo. Co istotne, leki sprzedawane bez nadzoru aptecznego w kioskach, drogeriach i supermarketach, jako rzekomo całkowicie bezpieczne, nie podlegają zakazowi reklamy. W efekcie ich sprzedaż systematycznie rośnie. Pierwsze skutki to zatrucia, ale są i inne, o których wiemy mniej. Substancje chemiczne zawarte w lekach mogą powodować mutacje, zarówno pozytywne jak i negatywne, które mogą ujawnić się w krótkim czasie lub w następnych pokoleniach.

Należy dodać, że leki roślinne  również należy przyjmować zgodnie z zaleceniami i w wielu przypadkach tylko po konsultacji z lekarzem. Jednak skutki uboczne przyjmowania leków roślinnych są o wiele łagodniejsze, a zioła przyprawowe i aromatyczne na przykład ułatwiające trawienie są całkowicie bezpieczne dla organizmu.

Być może główną przyczyną nawrotu zainteresowania ziołolecznictwem jest nacisk położony na profilaktykę. Wahadło nauki jest w fazie powrotnej, a my już wiemy, że tryb życia i odżywianie odgrywa zasadniczą rolę w zachowaniu dobrego samopoczucia. W przeciwieństwie do leków chemicznych, zioła zażywa się jako środki tonizujące, czyli podobnie jak witaminy można je stosować w celu utrzymania zdrowia.

Warto przyjrzeć się również nowemu aliansowi medycyny współczesnej i ziołolecznictwa, którego przykładem jest Peru. Na początku lat 60. XX wieku ojciec Edmund Szeliga, salezjanin mieszkający w Peru i pobierajacy nauki ziołolecznictwa od Indian, założył w Limie Instytut Fitoterapii Andyjskiej, przez który przewinęło się ponad 30 tys. pacjentów, leczonych skutecznie ziołami z najcięższych chorób, łącznie z nowotworami i AIDS. Następcy ojca Szeligi poszli znacznie dalej. Przy wsparciu ministerstwa zdrowia Peru powstały nowoczesne laboratoria zajmujące się preparatami ziołowymi. Zbudowano również supernowoczesny szpital w Pucallpie, wyposażony w dwa tomografy, urządzenia do rezonansu magnetycznego, jego trzy sale operacyjne są przystosowane do najbardziej skomplikowanych zabiegów – łącznie z przeszczepami i operacjami na otwartym sercu. Ciekawostką jest, że prócz wysoko kwalifikowanych lekarzy szpital zatrudnia sześciu zielarzy, zwanych tam curanderos – by „zwiększyć skuteczność leczenia” jak skomentował to ordynator szpitala, dodając, że współpraca lekarzy i zielarzy trwa od lat i układa się bardzo harmonijnie, co tylko wychodzi na zdrowie pacjentom. Ten przełom w myśleniu o medycynie zapoczątkował  w Peru polski salezjanin. A kiedy polscy lekarze docenią zioła, jakimi byli leczeni w dzieciństwie przez matki i babki?

Kolejnym czynnikiem, które według mnie przyczyni się do wzrostu konsumpcji ziół, jest niezaprzeczalny fakt, że społeczeństwa starzeją się. Najlepiej ten proces demograficzny widoczny jest w bogatych społeczeństwach Europy Zachodniej. Jako poparcie mojej tezy, przytoczę dane i prognozy z Rocznika statystycznego demografii 1995. Najbardziej wciąż interesującym dla nas rynkiem są Niemcy, a tam w 1990 roku było 17,9 % ludzi powyżej 60/65 roku życia (kobiety/mężczyźni), w 1995 roku odpowiednio 18,4%, w 2000 20,0 %, 2010 – 22,6%. Podobnie jest w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Włoszech. Należy dodać, że dane te są nieco zaniżone. Gdybyśmy uwzględnili stały dopływ głównie młodych emigrantów i fakt, iż rdzenni starsi mieszkańcy są zwykle zamożnymi ludźmi, można zaryzykować stwierdzenie, że to ludzie starsi, o wyższym zużyciu biologicznym, potrzebujący wsparcia medycznego będą ważną grupą konsumentów przetworów zielarskich. Ten stan rzeczy wytłumaczyć można również specyfiką działania leków roślinnych i ziół w ogóle. Przede wszystkim jako środki tonizujące mogą być przyjmowane profilaktycznie i przez długi okres czasu, przy tym nie powodują poważnych skutków ubocznych oraz nie uzależniają pacjenta. Bardziej też nadają się do kuracji długoterminowych, podczas gdy leki syntetyczne działają w dużym stopniu doraźnie. Choroby „jesieni życia” są z reguły przewlekłe, a dostępne leki syntetyczne na te schorzenia (prostata, reumatyzm), mogą przynosić chwilową ulgę lub powodować interakcje z innymi przyjmowanymi na inne choroby lekami.

Styl życia ludzi młodszych także predystynuje ich jako dużą grupę potencjalnych klientów przemysłu zielarskiego. Mówię tu głównie o chorobach cywilizacyjnych i o potrzebie ciągłego wspierania ludzi pracujących w środowisku sztucznym dla człowieka. Brak kontaktu z naturą w miastach-molochach, hałas, zanieczyszczenie środowiska i stres niszczą organizm człowieka. Ludzie sukcesu już w średnim wieku mają duże problemy z układem krążenia i nerwowym. Stąd przebojem w ostatnich latach stały się preparaty „promujące pozytywny nastrój”. Łatwe do stosowania kapsułki z dziurawca, wiesiołka, ogórecznika czy miłorzębu stały się niemal standardem w wyposażeniu samochodów i walizek zestresowanych businessmanów i ich przepracowanej załogi. Firmy dostarczające te preparaty na rynek notują rekordowe zyski, a co za tym idzie poszukują nowych naturalnych specyfików. Popyt na surowce zielarskie na te właśnie cele szybko rośnie i nie można tu mówić tylko o modzie. Prawdziwą rewolucją dla produkcji ziół może stać się „functional food”, żywność funkcjonalna, która zawiera tzw. naturalne substancje nieodżywcze (NSN) wspierające organizm ludzki nie w walce z głodem, ale z czynnikami chorobotwórczymi, a przy tym nie trzeba pamiętać o przyjmowaniu kapsułek czy tabletek i nie odczuwamy dyskomfortu w ich pobieraniu. Przykładem, który jest pierwszym krokiem w stronę „pożywienia funkcjonalnego”, są soki wzbogacone w witaminy i karotenoidy, szczególnie chętnie spożywane zamiast uciążliwych tabletek przez dzieci. Taka żywność poza działaniem profilaktycznym, względnie leczniczym, musi spełniać kryteria stawiane żywności konwencjonalnej, to znaczy ma być źródłem podstawowych substancji odżywczych i charakteryzować się pożądanymi cechami sensorycznymi. Definicja „żywności funkcjonalnej” ulega zmianom i w sposób ogólny można ją określić jako żywność, która obok składników odżywczych zawiera dodatkowo związki korzystnie oddziałowujące na zdrowie, rozwój i samopoczucie. Koncepcja produkcji tego typu żywności wywodzi się z Japonii, a celem jej było m.in. zmniejszenie rosnących kosztów ochrony zdrowia społeczeństwa poprzez zapobieganie występowaniu chorób cywilizacyjnych.  Można tu wspomnieć jodowanie soli kuchennej jako sposób hamowania nadczynności tarczycy, co stosowane jest od 1998 roku z bardzo dobrym skutkiem w Polsce, a oczywiście nosi znaki koncepcji „functional food”. Obecnie obserwuje się ogromne zainteresowanie na świecie żywnością funkcjonalną zarówno wśród jej producentów, jak i konsument...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin