Jordan Penny Ożeń się ze mną.pdf

(583 KB) Pobierz
31422489 UNPDF
Penny Jordan
ISBN 83-7070-876-5
Indeks 360325
Ożeń się ze mną
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Guard, czy ożenisz się ze mną?
Rosy przemierzała z kąta w kąt niewielką przestrzeń
swojej sypialni. Patrzyła nieobecnym wzrokiem gdzieś
przed siebie i miała napięty wyraz twarzy. W jej dużych
oczach, rozświetlonych zazwyczaj szczerością i ufnością,
zalegały posępne cienie. Zwieszone po bokach ręce zaciś­
nięte były w pięści. Wyrzucała z siebie szeptem kołowrót
kilku słów:
- Ożenisz się ze mną? Ożenisz się ze mną? Ożenisz się
ze mną?
Przypominało to uczenie się kwestii przez aktorkę. Wre­
szcie za piątym czy szóstym razem pytanie wynurzyło się
z niewyraźnego szeptu i zabrzmiało głośno i dobitnie.
Przynajmniej to jedno miała już za sobą. Poczuła się śmiel­
sza i pewniejsza. Zaczęła wierzyć, że da sobie radę z całą
resztą.
Spojrzała na aparat telefoniczny przy łóżku. Podjęła już
decyzję i dalsza zwłoka nie miała najmniejszego sensu.
Musiała doprowadzić sprawę do samego końca.
Ale nie tutaj, w sypialni, w tej atmosferze...
Oderwała wzrok od białej, usianej różyczkami kapy,
pokrywającej łóżko. Wybrała ją przed ośmioma laty jako
czternastoletnia dziewczynka. Lecz cóż z tego, że od tam­
tego dnia minęło tyle czasu? Nadal pozostawała naiwną
6
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
i nieśmiałą licealistką. Przynajmniej tak twierdził pewien
dobrze jej znany mężczyzna. Poczuła nerwowe dławienie
w gardle. Mężczyzna ów wciąż zresztą obrzucał ją tego
rodzaju wątpliwymi komplementami.
Otworzyła drzwi sypialni i zbiegła po schodach na
dół. Postanowiła, że zadzwoni z aparatu stojącego w ga­
binecie, który niegdyś należał do jej ojca, a jeszcze przed­
tem do dziadka. Gabinet był pełen książek, a słowa, któ­
re miała wypowiedzieć, wymagały przestrzennej oprawy.
Ich doniosłość musiała być podkreślona rangą i znacze­
niem miejsca.
Podniosła słuchawkę i nerwowymi ruchami wykręciła
z pamięci siedmiocyfrowy numer.
- Mówi Rosy Wyndham - rzuciła, gdy rozległ się
uprzejmy głos sekretarki. - Proszę z Guardem Jamie-
sonem.
Czekając na połączenie, skubała palcami dolną wargę
- przyzwyczajenie nabyte w dziecięcych jeszcze latach,
z którego dotąd nie udało się jej wyzwolić.
- Tylko małe dziewczynki obgryzają paznokcie czy
wyczyniają takie rzeczy z wargami - zbeształ ją Guard,
gdy miała osiemnaście lat. - Natomiast kobiety...
Przerwał, a w jego oczach pojawiło się rozbawienie.
- Co robią kobiety? - zapytała, nie mając zielonego
pojęcia, na co się tym pytaniem naraża.
- Naprawdę nie wiesz? - Spoglądał na nią wzrokiem
egzaminatora-prześmiewcy. - Kobiety, moja kochana, nie­
winna Rosy, jeżeli już czują potrzebę dotknięcia swych
ust... - Przeciągnął opuszkiem palca po jej dolnej wardze,
co miało ten skutek, iż natychmiast stanęła w ogniu dziw­
nie przyjemnego doznania. - Zatem kobiety dotykają
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
7
swych ust wyłącznie po to, ażeby sprawdzić, jak bardzo są
one obrzmiałe po ostatnim spotkaniu z kochankiem, dodaj­
my, gorącym kochankiem.
I oczywiście na widok ceglastych rumieńców, które za­
lały jej twarz, hałaśliwie roześmiał się. Bo Guard był właś­
nie taki. W tamtych dniach przypominał korsarza, pirata,
bajronowskiego buntownika, kogoś, kto ustanawia swoje
własne prawa i nie liczy się z nikim i z niczym. Przynaj­
mniej tak twierdził jej dziadek. Ale chociaż jej dziadek
nigdy się do tego nie przyznał, Rosy podejrzewała, że miał
do Guarda słabość.
- Rosy, jesteś tam? Co się stało?
Ścisnęła kurczowo wiśniowy bakelit słuchawki.
W szorstkim głosie Guarda pobrzmiewał niepokój zmie­
szany z irytacją. Za chwilę, być może, ustąpią one miejsca
gryzącej ironii. Tak, Guard wykorzystywał każdą okazję,
aby podroczyć się z nią i osmagać żartem i kpiną. W obe­
cności innych kobiet przeobrażał się nie do poznania. Był
wówczas uprzejmy, czuły, delikatny i zmysłowo ciepły. Bo
oczywiście w niej, Rosy, nie dostrzegł jeszcze dojrzałej
kobiety.
Chwyciła głęboki oddech.
- Tak, jestem tu, Guard. I dzwonię do ciebie z pewną
sprawą. Otóż...
- Wybacz, Rosy, ale nie mogę w tej chwili z tobą roz­
mawiać. Czekam na bardzo ważny telefon. Wpadnę do
ciebie wieczorem i wówczas przedstawisz mi swoją spra­
wę, a ja ci udzielę pożytecznych rad.
- Nie - wykrztusiła w panice, woląc zadać mu swoje
pytanie z bezpiecznej odległości kilku kilometrów.
Ale było już za późno. Guard rozłączył się.
8
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
Boże, i jak ona teraz stanie z nim twarzą w twarz?!
Odłożyła słuchawkę gestem lunatyczki i prawie z roz­
paczą w oczach rozejrzała się po pokoju.
Zgromadzone tu były, jak też w całym domu, cztery
wieki historii. Budynek wzniesiony został pod koniec szes­
nastego stulecia na terenach podarowanych przodkowi Ro­
sy przez królową Elżbietę. Oficjalna wersja głosiła, że
w ten sposób królowa wynagrodziła dyplomatyczne zasłu­
gi Piersa Wyndhama. Natomiast szeptany i pokątny wa­
riant tej historii wspominał coś o zasługach poniesionych
w królewskiej sypialni.
Piers Wyndham nazwał swoją posiadłość Łąką Królo­
wej, pragnąc w ten sposób upamiętnić hojność ofiarodaw­
czyni. Sam dom nie miał w sobie nic z pałacu czy zamku
i był jedynie dość obszernym dworkiem. Dostatecznie ob­
szernym, by zamieszkująca w nim samotna osoba lub na­
wet cała rodzina mogła czuć się w pozycji wyraźnie uprzy­
wilejowanej w stosunku do większości innych ludzi, nie
mówiąc już o bezdomnych, z którymi Rosy niemal co­
dziennie spotykała się w schronisku. I właśnie ich widok,
ludzi bez dachu nad głową, wywoływał w niej coś w ro­
dzaju poczucia winy.
- Więc cóż zrobiłabyś, mając wolny wybór? - pewnego
razu zapytał ją Guard. - Sprowadziłabyś tutaj tę całą hała­
strę i patrzyłabyś, jak odzierają ściany ze starych boazerii
i palą szlachetnym drewnem w kominku?
- Jak możesz w ogóle tak mówić? - Rzadko ogarniał
ją gniew, ale tym razem nie posiadała się z oburzenia.
Ale nawet Ralph, dyrektor schroniska, niejednokrotnie
wytykał jej idealizm oraz zbyt miękkie serce. Poza tym
podejrzewała, że okazywana jej przez Ralpha sympatia
Zgłoś jeśli naruszono regulamin