Lerum May Grethe - Córy Życia - 29 Na Koniec Świata.pdf

(803 KB) Pobierz
Na koniec świata
MAYGRETHELERUM
NA KONIEC ŚWIATA
407309792.002.png
ROZDZIAŁ I
W blasku ostrego czerwcowego słońca twarz Astrid wydawała się czarna niemal jak
węgiel. W jej włosach igrały granatowe cienie, każdy gruby skręcony lok wyglądał jak
wypolerowany tłustą mieszanką, którą stosowała, by ujarzmić niesforną grzywę pod
brązowym czepkiem. Teraz czepek leżał w trawie obok trzewików Johanny i białej parasolki
Reiny.
Siedziała wśród zielonych wierzb i w zamyśleniu wybierała nasiona z przekwitłych
bazi. Jej oczy były ciemne jak głębina tam w dole, gdzie rzeka gwałtownie zakręcała i zaraz
potem rozlewała się pięknie, tworząc kąpielisko dla ludzi, a także miejsce odpowiednie do
połowu małych pstrągów.
- Naprawdę chcesz o tym usłyszeć? - spytała Astrid z namysłem, szukając wzrokiem
twarzy Johanny skrytej pod szerokim rondem kapelusza.
Johanna spokojnie skinęła głową.
Ta kobieta była obcym człowiekiem, lecz jednocześnie kimś bliskim. W głębi serca
nikt już nie mógł zaprzeczyć, że to naprawdę przyrodnia siostra Marji. Bóg jednak namalował
jej rysy grubszymi pociągnięciami pędzla, a ponadto wyposażył ją w mowę, której
zrozumienie przychodziło Johannie z wielkim trudem. Duńszczyzna Astrid niosła w sobie
wspomnienie spalonych słońcem wysp i różniła się zarówno od słów, które Johanna nauczyła
się czytać, jak też i od tych, które sama wymawiała.
- Na Saint Thomas żył plantator Wendel. Owdowiał, najpierw raz, później drugi. Jego
młodziutka żona zmarła w połogu zaledwie parę lat po ślubie. Przez całe życie pozostawała
takim kochanym dzieckiem... Moja ciotka Maria była jej matką chrzestną, tak mi się
przynajmniej wydaje. W każdym razie przybyły na tę wyspę razem. Młoda pani Wendel
miała na imię Kristina i była córką oficera.
Johanna z namysłem pokiwała głową. Pamiętała Adriana Mulda jeszcze z ksiąg Marii.
Jakże pięknie wyglądało to nazwisko napisane jej wprawną ręką. Jakby z miłością? Jak gdyby
traktowała go jak brata?
- Poślubiłam plantatora Wendela. Dałam mu wszystko, czego chciał, i jeszcze
trochę...
Johanna zmarszczyła czoło. Astrid zaśmiała się krótko.
- Tak, mówię, że go poślubiłam. Musisz jednak wiedzieć, że tam wszystko odbywa się
nieco inaczej. Biały pan może sobie wziąć Mulatkę za żonę z lewej ręki, tak to się chyba
nazywa. Oznacza to, że wybranka może dzielić z
407309792.003.png
nim łoże i stół, a także rządzić gospodarstwem tak długo, jak jego zdaniem robi to
dobrze. Zdawałam sobie jednak sprawę, że taki układ nie daje mi żadnych uprawnień jako
wdowie po nim. On był ode mnie dużo starszy. A na dodatek miał dzieci. Dwoje.
Zrobiła pauzę, zapatrzyła się w szemrzącą rzekę. Topnienie śniegu w górach wciąż
trwało i wszystkie strumienie i potoki pełne były lodowatej nieprzejrzystej wody.
- Ja... nigdy nie zapomnę chwili, gdy ujrzałam tamte dzieci po raz pierwszy - miękko
powiedziała Astrid.
Johanna wychyliła się w przód. W głosie Astrid pojawił się ból, słowa jeszcze trudniej
było zrozumieć. Zamknęła oczy, a Johanna poczuła, jak serce jej topnieje. Wyobraziła sobie
tę beznadziejną sytuację. Dzieci męża stanowiły największe zagrożenie dla własnej
przyszłości Astrid, lecz mimo to pokochała je od pierwszego wejrzenia.
- Były takie biedne... Rozdziawiały do mnie buzie, a ich zapach... ich zapach
przywodził mi na myśl...
- Słodkawe kwaśniejące mleko! Astrid otworzyła oczy i zmieszana popatrzyła na
Johannę.
- Nie... Gniazdo karaibskiego ptaka. Tego, który się żywi padliną. Johanna
przekrzywiła głowę. Dostrzegła teraz w spojrzeniu kobiety wielki
żal. Astrid złożyła dłonie na podołku.
- One były chore. Chore na głowę. Nie umiały chodzić ani jeść jak ludzie. Moczyły
się, całe uda po wewnętrznej stronie miały pokryte obrzydliwymi wrzodami, z ust im ciekło.
Jedno było ślepe, w oczach leżały białe ziarenka ryżu, jajeczka robaków. One... one... ja je
zabiłam.
W ciszy, jaka zapadła, słychać było wyraźnie szum w koronach rosnących nieopodal
osik. Astrid czekała.
Johanna kilkakrotnie odetchnęła głęboko, wreszcie znów podniosła głowę i popatrzyła
na nią.
- Rozumiem - powiedziała spokojnie. Na wargach Astrid pojawił się cień uśmiechu.
Białe zęby lekko błysnęły,
gdy zwilżała wargi językiem.
- A potem stary pan umarł. Oczywiście podjęłam próby, ale wiedziałam, że
przegram. Jego bratanek przejął dwór z całym wyposażeniem, z chatami niewolników i
polami. I ze mną...
Teraz już naprawdę się uśmiechała. Wspomnienie tamtego triumfu zabarwiło jej
policzki młodzieńczym rumieńcem.
407309792.004.png
- Pozwolił się bez trudu oczarować, był bardzo, bardzo młody... Chyba go kochałam.
Tak...
Johannie potrzebne było takie zapewnienie. Ta kobieta w skromnej brunatnej sukni
przypominała wulkan, wysoka, mocna i piękna, lecz nigdy nie wiadomo, kiedy żar
wypełniający ją wybuchnie i spopieli wszystkich, którzy znajdą się w pobliżu.
- Urodziłam mu synów, a on sporządził dokument. Pragnął zapewnić mi
bezpieczeństwo. Moi synowie... byli piękni i mieli białą skórę, tak jak on. Nawet włosy mieli
proste i delikatne, w kolorze świeżego kukurydzianego chleba.
Johanna westchnęła.
Inne myśli krążyły jej po głowie. Astrid rzuciła hasło, było jednak za wcześnie.
Jeszcze nie czas na najprawdziwszą prawdę. Ona mogła zaczekać. Johanna znów skupiła się
na słowach opowieści.
- ... jak małe aniołki. Wciąż pamiętam tamte ciemne noce podczas burzy, kiedy nie
zgadzałam się, by od nich odejść. Siedziałam przy ich łóżku przy zapalonej lampie, a głowę
rozsadzał mi strach. Co będzie, jeśli morze się podniesie albo jeśli nowy dach nie wytrzyma?
W głowie już sobie wszystko poukładałam, wiedziałam, jak ich uratować, nawet gdyby
przyszło mi przypłacić to życiem...
Johanna kiwnęła głową. Tak mówikażda matka. Ale na twarzyAstrid wciąż
malowała się twardość.
- Oni mają teraz dwadzieścia jeden i dwadzieścia dwa lata. Są... dorosłymi
mężczyznami. Nie są już synami...
Jej milczenie trwało tak długo, że Johanna zaczęła się niecierpliwić.
Astrid wolno podniosła czepek i nakryła głowę. Słońce mocno tu prażyło, chociaż od
zimnej, bystro płynącej wody ciągnął chłód, oziębiał i poruszał powietrze, dzięki czemu
siedzenie w słońcu było prawdziwą przyjemnością.
- Aurora... jutrzenka. Ona stała się moim błogosławieństwem, a także moim
przekleństwem. Czyż nie tak bywa z dziećmi? Bez nich życie wolne jest od trosk, lecz też nie
ma w nim chyba prawdziwej radości.
Johanna wolno pokiwała głową. Może w istocie tak jest? A może to tylko
przekonanie, którym człowiek się broni, gdy całym jego życiem kierują więzy krwi,
odpowiedzialność i strach?
- On był taki piękny, był mój. Bardziej mój niż czyjś inny. On był... w domu. I duch
mojej matki wybrał go dla mnie. Tak, przyznaję, to brzmi jak szaleństwo, zostałam przecież
wychowana wśród wysokich murów kościoła, wiem, czym jest grzech. Lecz mimo
407309792.005.png
wszystko...
Westchnęła. Johanna zaczęła się niespokojnie kręcić. Cóż to za zwierzenia? Miała
wrażenie, że Astrid od dawna przygotowywała się do tej rozmowy. Już przez cztery tygodnie
poznawały swoje obyczaje, przyzwyczajały się do języka, opowiadały sobie nawzajem swoje
historie, rozgrywające się na dwóch różnych połówkach Ziemi.
- Miał na imię Mucha. Mieszkał wysoko w górach. Na pewno już nie żyje...
Oczy Johanny krążyły niespokojnie. Popatrzyła na dzieci bawiące się w dole.
Benjamin rzeźbił im łódeczki z kory, Reina siedziała na brzegu, odgrywała oficera marynarki,
inne dzieci brodziły w wodzie i były kapitanami, sternikami, marynarzami, nawigatorami.
- Niczego innego nie można się było spodziewać. Spotkaliśmy się nocą, w lesie,
ukradkiem. Nigdy nie widziałam go w blasku słońca. Nigdy... dopiero ostatniego dnia.
Johanna zdusiła uśmieszek. Skąd więc Astrid mogła wiedzieć, że był taki piękny?
Astrid mówiła teraz prędko. Skończyło się smakowanie słów, rozpamiętywanie
dawnych uczuć.
- Mój mąż jej nie chciał. Moi synowie... poprzysięgli, że zabiją ją przy pierwszej
nadarzającej się okazji. Boże, przecież sami byli tylko dziećmi... a ja ich matką. Bali się mnie,
wiedzieli, że z chaty niewolniczej wyniosłam przeróżne umiejętności. Lękali się mnie, nie
mieli odwagi, by coś zrobić. Przynajmniej dopóki nie będą starsi i silniejsi. Ale pewnego
ranka obudziłam się i zrozumiałam, że igram z życiem Aurory. Oni potrafiliby to zrobić,
mówili prawdę. Ona nigdy nie była dla nich siostrą, przynosiła im jedynie wstyd, tak jak ja.
W powietrzu rozległ się dźwięczny śmiech Reiny. Benjamin skubał ją i ciągnął, chciał
zawlec do zimnej wody. Dziewczynka broniła się, wciąż miała na nogach buty, śmiech też
zaraz przerodził się w krzyk. Wtedy Benjamin ją puścił, z chichotem przezywając kociakiem.
Jak można tak bać się wody!
- Posłałam wtedy po Muchę, choć przysięgłam, że nigdy więcej już go nie zobaczę.
Powiadomiłam go, że ma córkę i że nadszedł czas, by zamieszkała razem z ojcem.
- Ale... czy nie mówiłaś, że on mieszkał w górach? Jak przestępca? Astrid prychnęła.
- Ciążyło na nim kilka wyroków śmierci. Za to, co zrobił, w świecie białych nie
istniała dostateczna kara. Uważali go za czarnego diabła we własnej osobie. Ja jednak miałam
okazję raz być z nim dłużej, przez kilka godzin... i wiedziałam, że jest dobry. Wierzyłam w to
z całego serca. No bo po kim wzięłaby swoją dobroć Aurora?
W dole Reina pozwalała bratu się ochlapywać, lecz cały czas mocno trzymała się
gibkiego pnia wierzby. Dziewczynka ostatnio wprost rosła w oczach. Smukłe łydki
wystawały spod codziennego fartucha. Serdak miała rozsznurowany.
407309792.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin