Księga Małgorzaty 01 - Księga Małgorzaty - Riley Merkle Judith.pdf

(1516 KB) Pobierz
10998366 UNPDF
PROLOG
W Roku Pańskim 1355, trzeciego dnia po święcie Trzech Króli, Bóg polecił mi napisać książkę.
- Jestem tylko kobietą - odpowiedziałam głosowi, który rozbrzmiewał w moim umyśle - nie umiem pisać
i nie znam łaciny. Jakże więc i o czym napisać mam książkę, skoro nie dokonałam żadnych wielkich
czynów?
- Opisz to, co widziałaś na własne oczy - rzekł głos. - Nie ma niczego złego w tym, że jest się kobietą i
robi się zwyczajne rzeczy. Czasem w drobnych uczynkach objawiają się wzniosłe myśli. A skoro nie
potrafisz władać piórem, uczyń tak, jak postępują inni: niech ktoś pisze dla ciebie.
- Głosie, skąd mam wiedzieć, że pochodzisz od Boga, nie zaś od diabła kuszącego mnie, bym popełniła
jakieś głupstw(ł?
- Małgorzato, czyż ten pomysł nie jest dobry? Wszak złych Bóg nie podsuwa nigdy.
Pomysł wydawał mi się bardzo dobry. Im głębiej się nad nim zastanawiałam, tym stawał się lepszy.
Lubię słuchać głośnej lektury książek, ale nigdy nie słyszałam, by ktoś odczytywał opowieść o kobietach.
Czasami mój mąż czytuje domownikom książkę podróżniczą, mówiącą o cudach dalekiego świata. Niekiedy
prosimy jakiegoś księdza, by dla uszlachetnienia naszych dusz czytał wzniosłe rozważania i traktaty.
Chętnie posłuchałabym lektury książki, o jakiej rozmawiał ze mną głos.
Opowiedziałam mężowi, że jakiś głos, głos pochodzący prosto od Boga, każe mi napisać książkę.
- Znów jakiś głos, tak? - odpowiedział. - Czyż jednak nie po to mam pieniądze, by zaspokajać życzenia
mojej najsłodszej ? Nie bronię ci, muszę jednak ostrzec, że nie będzie łatwe znalezienie duchownego, który
napisałby książkę dla ciebie.
Mój mąż niemało wie o sprawach tego świata, ponieważ żyje na nim znacznie dłużej niż ja. Nie mylił
się. Pierwszy duchowny, do którego zwróciłam się ze swoją prośbą, wpadł w złość, odmawiając przy tym
przyjęcia jakiejkolwiek zapłaty za takie zadanie.
- Któż ci podsunął taką myśl, szatan?! - mówił, przeszywając mnie wzrokiem. - To on budzi w
kobietach grzeszne żądze! Niewiasty nie mają żadnego powodu, by w ogóle cokolwiek pisać! Nie
uczestniczą w ważnych wydarzeniach, myśląc zaś, nie czynią subtelnych rozważań, a tylko te dwie
przyczyny są podstawą do pisania książek. Reszta jest marnością, która prowadzi do zguby. Wracaj więc
do domu, by służyć mężowi, i dziękuj Bogu, że uczynił cię pokorną.
Byłam bardzo zniechęcona.
- Głosie - powiedziałam - zganiono mnie i pogrążona jestem w smutku.
- Nie poddawaj się, Małgorzato - rzekł głos. - Czy należysz do osób, które tak łatwo dają za wygraną?
- To dla mnie zbyt trudne. Wszyscy ciągle mówią mi, że to niemożliwe, i zdaje się, iż tym razem mają
rację. Żaden mężczyzna nie chce spisywać tego, CO ma do powiedzenia kobieta.
- Po prostu nie znalazłaś właściwego człowieka _ odparł głos. - Szukaj dalej.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W zachodnim końcu nawy wspaniałej katedry Świętego Pawła w Londynie wysoki, kościsty człowiek w
przetartym habicie nieokreślonego koloru, czając się za filarem, bacznie obserwował tłum zajętych swymi
sprawami kupców, pobożnych niewiast, służących i kleryków. W katedrze można było znaleźć pracę: przy
jednym z filarów na zatrudnienie czekali pozbawieni pracy służący, przy innym z większą dyskrecją
duchowni czynili to samo, rozklejając starannie napisane małe karteczki z informacjami, że gotowi są
przyjąć każde zlecenie. Tutaj zaś, w zachodnim końcu nawy, dwunastu katedralnych skrybów siedziało przy
pulpitach, przepisując listy i redagując dokumenty. Brat Grzegorz czatował tu przez kilka ostatnich dni, by
skwapliwie pochwycić jakiś powi0rzony do przepisania dokument, który mógł spaść z jednego z owych
pulpitów. Przed dwoma dniami napisał pewnej kobiecie list do syna w Calais, ale od tego czasu nic mu się
nie trafiło i zaczął już miewać nieprzyzwoite sny o kiełbasach i golonkach.
Jakże zdumiewająco odbijały się i niknęły w tej nawie dźwięki. Delikatną nić melodii, która spłynęła
skądś z daleka, przerwał nagle zgiełk dochodzący z bocznej nawy. Jakiś rycerz wszedł głównymi drzwiami,
nie pamiętając o zdjęciu ostróg. Zapanowało poruszenie i wkrótce rozległ się szczebiot chłopięcych głosów,
gdy chórzyści otoczyli go kołem, uświęconym zwyczajem domagając się datków.
Brat Grzegorz dostrzegł poprzedzaną przez służącą młodą damę. zagadnęła pierwszego skrybę. Choć brat
Grzegorz stał dość blisko, nie usłyszał ani słowa z rozmowy. Kobieta zwracała się do wszystkich kopistów
po kolei. Gdy stanęła przy drugim, pierwszy obrócił się, by zobaczyć, co zrobi kolega. Gdy drugi, patrząc na
nią z góry, zmarszczył długi nos, jakby wąchał zepsutą rybę, pierwszy zaśmiał się, przykrywając usta dłonią.
Kiedy odwróciła się, by pójść do trzeciego, brat Grzegorz ujrzał jej profil. Miała twardo zarysowany
podbródek.
"Uparta kobieta - pomyślał widząc, że zatrzymała się przy starcu czekającym za trzecim pulpitem. - U
niewiasty nieustępliwość jest wadą".
Następny skryba, gruby, czerwonolicy kleryk, roześmiał się jej w twarz, konspiracyjnie pochylił się ku
koledze i szeptał mu coś na ucho. Ów również szeptem zwrócił się do kolejnego, który, gdy stanęła w końcu
przed jego pulpitem, wskazał na brata Grzegorza. Obróciła się gwałtownie i utkwiła w nim wzrok.
Wyglądała na nieco zakłopotaną i rozczarowaną, ale po chwili ruszyła do przodu. Była młodsza, niż mu się
początkowo wydawało. "Nie dalej jak przed rokiem lub dwoma skończyła dwadzieścia lat" - pomyślał.
Ciemnoniebieski płaszcz z kapturem nasuniętym na głowę całkowicie okrywał jej suknię, odsłaniając
jedynie brzegi białego lnianego barbetu. Z pewnością była zamożna; płaszcz oblamowany drogim futrem
spięła złotą, filigranowej roboty broszą. Przybyła tutaj pieszo - drewnianymi chodakami chroniła przed
wiosennym błotem haftowane pantofelki ze skóry. Mimo średniego wzrostu nawet w wysokich chodakach
wydawała się niska, była bowiem drobnej budowy. Brat Grzegorz dostrzegł w jej twarzy wyraz zagubienia,
ale niektóre kobiety zawsze wyglądają na nieco zmieszane; poza tym wiele z nich nie potrafi poruszać się w
męskiin świecie i nie powinno się pozwalać, by wychodziły z domu. "Z pewnością niewiele oferowała za
wykonanie swojego zlecenia, skoro wszyscy skrybowie uznali, że to żart - pomyślał - ale cóż, lepiej dostać
marne zajęcie, niż nie mieć żadnego". Sny o jedzeniu zakłócały jego medytacje; może więc wyciągnąłby z
owej niewiasty chociaż tyle, by starczyło na porządny obiad. Potem już bez przeszkód kontynuowałby swoje
poszukiwania Boga.
Kobieta wahała się przez chwilę, mierząc go wzrokiem od góry do dołu, a następnie rzekła stanowczo:
_ Potrzebny mi jest ktoś, kto potrafi pisać!
_ To oczywiste - odpowiedział brat Grzegorz, przyglądając się jej dokładnie. Bogata, bardzo bogata. I
uparta. _ Mam na myśli pisanie; prawdziwe pisanie - dodała. "Katedralni pisarze zażartowali sobie ze mnie
- myślała Małgorzata. - Ten mężczyzna jest żebrakiem, jednym z owych wędrownych złodziei, którzy
udają zakonników, by dostać trochę pieniędzy. Prawdopodobnie w ogóle nie potrafi czytać ani pisać.
Będzie udawał tak długo, aż otrzyma zapłatę, a potem zniknie, zostawiając mnie ze stronicami pełnymi nic
nie znaczących znaczków i stanę się pośmiewiskiem, bo dałam się wystrychnąć na dudka. Ja zaś będę
szczęśliwa, jeśli przy okazji nie ukradnie srebrnych łyżek. Co za los! Dlaczego głos nie przemówił do
kogoś innego?"
_ Umiem pisać- powiedział brat Grzegorz z zuchwałą arogancją. - Potrafię pisać po łacinie, a także po
francusku. Moje pióro włada też potoczną angielszczyzną. Nie będę jednak pisać po niemiecku. Ten
barbarzyński język sprawia, że atrament warzy się jak nieświeże mleko.
"Wyraża się poprawnie - pomyślała Małgorzata - nie jak wieśniak czy cudzoziemiec. Najmę go do
pracy".
_ Potrzebny mi ktoś, kto potrafi napisać całą książkę· _ Kopista, który przepisałby modlitewnik? Mogę
to zrobić.
_ Nie modlitewnik, książkę. Książkę o kobietach. Książkę o mnie.
Brat Grzegorz był zaszokowany. Widział też błysk rozbawienia w oczach skrybów zerkających znad
pulpitów. Obrzucił kobietę groźnym wzrokiem. Uznał, że jest zepsuta do szpiku kości. Cóż to za
głupiec, ów bogacz, który ulega tak obłąkańczym zachciankom?! Czy za pieniądze można kupić
wszystko, nawet męską godność? Uprzejmie wprawdzie, ale odprawił niewiastę·
Małgorzata zmierzając ku wyjściu obróciła się jeszcze; na twarzy brata Grzegorza pojawił się wyraz
odpychającej dumy. Właśnie to przyciągnęło jej uwagę· Wszyscy, którzy naprawdę potrafią czytać i pisać,
są właśnie tacy. Z wysokości swego słusznego wzrostu spoglądał na nią wyniośle,jakby miał przed sobą
sto obiadów, a propozycja pracy wcale go nie interesowała.
Do wieczoru los nie okazał się łaskawy. Brat Grzegorz osłabł z głodu. Szedł cmentarzem, a nagie gałęzie i
fragmenty kościelnego muru, które widział nad głową, zdawały się podnosić, opadać i wirować na szarym
niebie najbardziej niezwykłymi wzorami. Przystanął na chwilę, by oprzeć się o cmentarny mur, gdy ta
kobieta - nie wiadomo skąd - zjawiła się wraz ze służącą i pociągnęła go za przetarty rękaw. Mówiła i
mówiła, wiodąc go przez labirynt zaułków do małej piekarni w Cheapside, gdzie - wedle jej słów - mogli
porozmawiać w największej tajemnicy. Wkrótce brat Grzegorz siedział w kącie piekarni przed dużą porcją
jedzenia. Posilał się długo i wreszcie zakopcona piekarnia przestała mu się kręcić nad głową. Przez cały ten
czas kobieta jak naj pokorniej przekonywała go do przyjęcia zlecenia. To, czego pragnęła, nie wydawało się
zresztą całkiem złe, zważywszy, że zostało jej nakazane przezjakiś głos. Życzenie tej kobiety, gdy spojrzeć
na nie we właściwym świetle, nie było aż takie złe, a właściwie wcale nie było złe. Brat Grzegorz zgodził
się zatem przyjść następnego dnia do domu jej męża, Rogera Kendalla, by rozpocząć pracę.
Rankiem podążył - wśród jeźdźców, handlarzy i objuczonych osłów - ku wijącej się wzdłuż brzegu
rzeki Thames Street. Przy tej ulicy najchętniej budowali swoje domy kupcy, handlujący sprowadzanymi z
zagranicy towarami. Brat Grzegorz minął siedzibę znanego właściciela składu win i zatrzymał się o kilka
posesji dalej. Stał przed imponującym dwupiętrowym budynkiem, istnym pałacem. Fasadę tego domu
przecinały kunsztownie rzeźbione i polerowane drewniane wsporniki. Z miejsc, w których stykały się owe
belki, spoglądały ku przechodńiom zdumiewająco wycyzelowane i pozłacane twarze aniołów i bestii, a
spadziste okapy dachu kryły wymalowane pod nim wizerunki sów. Metalowe rynny wykończono parą
wymyślnie odlanych z ołowiu gargulców, których rozdziawione gęby sterczały spod okapu.
Już na pierwszy rzut oka widać było bogactwo Rogera Kendalla i bratu Grzegorzowi łatwo przyszło
teraz zrozumieć, jak bardzo zepsuło to jego żonę. Okna tego domu były, jak na mieszkanie prywatne,
wprost niezwykłe: między błyszczącymi, czerwonymi i zielonymi, rzeźbionymi okiennicami znajdowały
się szyby z prawdziwego szkła, oprawne w grube ołowiane obręcze. W wielkiej belce wieńczącej frontowe
drzwi, między dwoma głęboko wyrytymi krzyżami, ponad tarczą herbową Kendalla wyrzeźbiono sentencję:
DEXTRA DOMINI EXULTAVIT ME.
Brat Grzegorz niewątpliwie był już na miejscu. Herb wyglądał jak pieczęć kupca. Nie zdobił go żaden
lew i prawdopodobnie nie był nawet zarejestrowany w herbarzu. Trzy owce, waga i wąż morski. Właściciel
tego domu nie czynił tajemnicy ze sposobu, w jaki zarobił pieniądze.
Skryba ujął ciężką kołatkę z brązu. Po kilku chwilach wskazano mu w rozległym holu miejsce, gdzie
miał poczekać. Usiadł na ławie i, położywszy obok siebie podarty płaszcz z owczych skór, spoglądał na herb
wymalowany nad kominkiem o wielkim palenisku. Zastanawiał się, jak długo ta kobieta wytrwa w swoim
zamiarze; ile czasu zdoła upłynąć, nim poczuje się znużona. Przede wszystkim zaś myślał o tym, ile
jakakolwiek kobieta może mieć do powiedzenia. Po kilku dniach, może po tygodniu, wymyśli sobie nową
zachciankę, a on będzie mógł wrócić w pokoju do swoich medytacji. Wielki kominek jaśniał ogniem. W
przestronnym holu było miło i ciepło. Z kuchni dobiegał zapach przygotowywanego obiadu. Tak, brat
Grzegorz przy odrobinie szczęścia za kilka dni z nowymi siłami będzie mógł ponownie wyruszyć na
poszukiwanie Boga.
- Od czego życzy sobie pani zacząć? - zapytał brat Grzegorz.
- Od początku, kiedy byłam mała.
- Więc już jako mała dziewczynka słyszała pani te głosy? - brat Grzegorz zdziwił się niebotycznie.
- Och, nie, byłam dzieckiem jak wszystkie inne. Jedynymi głosami, jakie słyszałam, były głosy matki i
ojca. Nie rozpieszczali mnie. Tak to bywa z rodzicami ... A więc zacznę od początku, od mojej rodziny.
- Znakomicie, zawsze najlepiej jest zaczynać od początku - powiedział z pewną ironią, ostrząc nożem
gęsie pióro.
Małgorzata nie zauważyła złośliwości.
- Wydaje mi się, że drugiego lata po śmierci matki nasze życie znalazło się na zakręcie, który wiódł nas
na zupełnie inne ścieżki niż te, po jakich wówczas chodziliśmy. Mówiąc "nas", mam na myśli mojego brata
Dawida i siebie. Byłam wtedy mała, miałam siedem, a może sześć lat. Z młodszym o rok bratem byliśmy
nierozłączni, wszystko robiliśmy wspólnie. Najbardziej lubiliśmy siedzieć na jabłoni, jeść jabłka i pluć
pestkami na ziemię, a podczas siewów - biegać, krzyczeć i machać ramionami, żeby odstraszyć ptald od
ziarna. Podobno robiliśmy to bardzo dobrze. Po śmierci matki ojciec niezbyt się o nas troszczył, więc
wałęsaliśmy się niczym para dzikusów, rozmawiając w wymyślonym języku, by nie rozumiał nikt oprócz
nas. I sądziliśmy, że tak będzie zawsze; że zawsze będziemy razem.
Nic jednak nie trwa wiecznie, nawet jeśli początkowo sprawia takie wrażenie. Na przykład nasze
miasteczko. Było stare jak świat, a dziś go nie ma. Morowa zaraza obróciła je w perzynę. Jedynie w mojej
pamięci istnieje nie zmienione. Wciąż jeszcze widzę nagie wzgórza za domem, wznoszące się w niebo
poszarpanymi klinami; uprawne pola w głębi doliny i podobny do wąskiej blizny strumyk oddzielający
kościół, rynek i większe domy od wieśniaczych chat po drugiej stronie kamiennego mostu.
Ashbury było wówczas najmniejszym z miasteczek wspaniałego opactwa Świętego Mateusza, ale leżało
na trakcie i tym wyróżniało się spośród innych. Z naszych frontowych drzwi widać było wieżę kościoła
wznoszącą się nad drzewami, a zakręcająca przed domem droga wiodła wprost na cmentarz. Dodawało to
niewielkiemu domostwu pewnego znaczenia.
Innymi uczynił nas także ojciec. Urodził się wolnym człowiekiem i uprawiał własną ziemię. Był też nie
tylko najlepszym kobziarzem, ale również największym opojem w Ashbury, co zawsze sporo znaczy w tym
kraju.·
Pewnego letniego dnia zaczęły się zmiany i potem już niczego nie można było znów ze sobą połączyć,
nawet mnie i Dawida, choć długo tego nie rozumiałam. Było bardzo ciepło. Przed sąsiednim domem
siedząca w słońcu zacna pani Sara gawędziła z kumoszkami. Dawid i ja zabawialiśmy się łapaniem pcheł.
Podciągnęłam spódnicę za kostki bosych stóp i znalazłam tam trzy dorodne okazy niespiesznie pełzające po
moich nogach. W okamgnieniu złapałam jedną, ale dwie pozostałe zeskoczyły na piasek.
- Jesteś zbyt powolna, Małgorzato. Pozwoliłaś im uciec! - powiedział Dawid tonem wyższości i
potrząsnął dwiema pchłami, które trzymał w palcach. Żadne z nas nie spoglądało w górę, więc nie
widzieliśmy proboszcza, księdza Ambrożego, brnącego piaszczystą drogą ku naszemu domoWI.
- Bo mam mocną krew, która sprawia, że moje pchły są szybsze niż twoje - odpowiedziałam wyniośle.
- Zaraz się przekonamy - odparował Dawid i zaczął palcem rysować koło na piasku. - Każde z nas położy
w środku dwie swoje pchły i zobaczymy, która wyskoczy najszybciej.
Jego pchły wyskoczyły z tego koła pojedynczymi, wspaniałymi susami, podczas gdy moje czołgały się
ślamazarnie przez piasek.
- A widzisz?! - triumfował.
Czasami nawet brat bywa denerwujący. Szczególnie młodszy, który zawsze musi udowadniać, że jest
lepszy. Byłam tak zirytowana, że nawet nie dosłyszałam pozdrowień, jakimi sąsiadki witały ojca
Ambrożego.
- Pozbędę się wszystkich pcheł, skoro nie mogą szybko uciekać - powiedziałam.
Dawid rozgrzebywał palcami piasek. Nie miał pończoch ani butów, tylko bluzę i pasek. Nie nosiliśmy
koszulek, nigdy nawet ich nie widzieliśmy.
- Ha! Nie pozbędziesz się! Każdy ma pchły! - napawał się zwycięstwem.
- A właśnie że mogę! Po prostu je zmyję!
- Wskoczą na ciebie z powrotem - stwierdził całkiem rozsądnie.
- Więc wciąż będę je zmywać!
- Głupia jesteś! Jak często myślisz to robić?
- Będę ... będę kąpać się co tydzień! Codziennie!
- Zetrzesz sobie skórę i umrzesz. Wszyscy wiedzą, że od zbyt częstego mycia skóra robi się coraz cieńsza
i człowiek umiera.
Cień proboszcza padł na zakreślony w piasku krąg.
Ksiądz miał przenikliwe niebieskie oczy. Na jego pomarszczonej twarzy malowało się pełne zgorszenia
zdumienie. - Bacz, dzieweczko, czy nie mówisz zbyt śmiało o takich bezeceństwach! - zganił mnie
głębokim basem.
- Ojej, dzień dobry, ojcze Ambroży! -Dawid również dopiero teraz zdał sobie sprawę z obecności
proboszcza. - Czy ksiądz ma dziś dużo wizyt?
- Tak, chłopcze ... - Ksiądz z uśmiechem spojrzał na
inteligentną, ładną buzię mego brata.
Dawid miał szczupłą, owalną twarz naszej matki, jej bardzo jasną cerę i gęstą czuprynę wspaniałych
ciemnych loków, które odziedziczył po ojcu.
- Dopiero rozpocząłem moje codzienne wizyty. - Ojciec Ambroży przykucnął przed Dawidem. -
Najpierw poszedłem z hostią do starej Agnieszki, która ma chore stawy i nie może opuszczać łóżka. Muszę
się też udać do zacnej Alicji. Ta czcigodna niewiasta pragnie, bym wyświęcił jej kuchnię. Podobno
zamieszkał tam diabeł, który przypala wszystkie potrawy. Mąż grozi, że ją porzuci, jeśli ów diabeł zepsuje
jeszcze jeden obiad. Terazjednak, młodzieńcze, mam sprawę do twojego ojca.
- Do ojca? - zapytałam.
Wstał i patrzył na mnie długo, uważnie. Ludzie często zachowywali się w ten sposób, a potem potrząsali
głową i mówili: "Wyglądasz dokładnie tak jak twoja matka". Wypowiadali te słowa z dezaprobatą. "Nazbyt
blada, i te oczy ... Piwny nie jest szczęśliwym kolorem. W tym świetle wydają się żółte, jak u kota. Wielka
szkoda, że nie są
niebieskie jak Dawida!" ..
Czułam się zakłopotana i żałowałam, że nie mam lepszej sukienki. Może gdyby ta, którą miałam na
sobie, nie była wykrojona z sukni mojej matki i trzy razy na zapas podszyta, by łatwo ją było w przyszłości
podłużyć, lub też gdyby miała kolor niebieski zamiast owego pospolitego brunatnego, może wtedy ksiądz
lubiłby mnie bardziej; tak jak Dawida. Ojciec Ambroży jednak zawsze był wobec mnie surowy.
- Tak, mam sprawę do twojego ojca, który powinien pojednać się z Kościołem. Ty zaś, panienko, musisz
uważać, byś nie poszła jego śladami ku pysze i zarozumiałości. Prawdziwa chrześcijanka nad sprawy ciała
przedkłada życie duchowe; zbyt częste kąpiele i upiększanie się - to oznaka pogańskich myśli, które wiodą
ku potępieniu!
Zapaliwszy się do tematu, mówił dalej:
- Nieumiarkowanymi kąpielami nasz zmarły, nieszczęsny król, Edward Drugi, niech spoczywa w Bogu -
tu ojciec Ambroży przeżegnał się - tak się osłabił, że przegrał bitwę i został obalony przez własną żonę.
Przyczyną jego śmierci było zatem mycie. Weź pod rozwagę ów przykład dany przez Boga!
Wielebny Ambroży był z siebie bardzo zadowolony, jak zwykle ilekroć wygłosił kazanie, które jego
zdaniem zabrzmiało nadzwyczaj mądrze i błyskotliwie.
Przyjrzałam mu się z uwagą: miał włosy posklejane od potu, a spod jego kołnierza wypełzło i pięło się
po szyi coś małego i ciemnego. Więc to dzięki czarnym paznokciom był świętym człowiekiem? Czyżby
znaczyło to, że stary William, po całym dniu ładowania gnoju na furę, jest jeszcze bardziej święty? N a
szczęście nie odezwałam się ani słowem. Podobne pytania przez całe życie przysparzały mi wielu kłopotów.
- Powiedzcie, dzieci, czy wasz ojciec jest w domu? Nie widziałem go dziś przy pracy. Mówiono mi, że
zachorował. - Tak, jest chory - odpowiedziałam.
- Zachorował od piwa - zaszczebiotał Dawid, który
czasem był przemądrzały.
- O, biedne dzieci! Domyślałem się tego. że też nie można zatrzymać tych piekielnych piwnych
korowodów. Każdy, kto tak długo by śpiewał, do późnej nocy grał na kobzie i tyle wypił, niewątpliwie
byłby, hmmm ... chory.
Ksiądz bez pukania wszedł do naszego domu i z mrocznego wnętrza dobiegły nas głosy, a raczej jeden
głos, który odpowiadał pomrukami niezadowolenia. Gdy głosy podniosły się, usłyszeliśmy, o czym
mówiono.
- Mężczyzna nie zakłada kapelusza, do którego sra.
- Od pewnego czasu utrzymujesz z nią cielesne stosunki, więc musisz się ożenić albo staniesz przed
sądem i będziesz musiał zapłacić grzywnę.
- Płacić grzywnę?! Nie mam pieniędzy, ksiądz przecież wie.
- Czyżbyś już roztrwonił posag, jaki wniosła ci żona?
- To były lokaty, ojcze.
- Lokaty? Lokaty w grzechu, powiadam! Nie wstyd ci, że jej dzieci siedzą tam w brudzie, leniwie licząc
pchły, a ty od dwóch tygodni nie przyprowadzasz ich do kościoła?
- Dzieci to straszny kłopot. Od żadnego mężczyzny nie należy oczekiwać, by je wychowywał.
- Więc ożeń się z tą wdową, człowieku. Ona wychowa twoje potomstwo. - Jest za gruba.
- Nie jest jednak za gr~ba, byś z nią sypiał.
- Jest za stara i ma zbyt donośny głos.
- Ale dobrze jej się powodzi i ma dwóch dużych, silnych synów, którzy pomogą ci w polu.
- Masz na myśli dwie wielkie gęby z jeszcze większymi brzuchami?!
- Wyrażasz się jak pańszczyźniany chłop, a nie jak wolny człowiek, którym jesteś. I powiem ci ...
- Jestem wolnym człowiekiem, wolnym od małżeńskich więzów i takim właśnie mam zamiar pozostać.
- .. .1 powiem ci, nędzny grzeszniku, że jeśli w przyszłym tygodniu nie ogłoszę twoich zapowiedzi,
będziesz gnił w lochach.
Rozległ się jęk, a potem zgrzyt, jakby leżący przewracał się w łóżku.
- Dobrze więc, ogłaszaj i zabieraj się stąd do diabła.
- Wyrywam cię z jego szponów, ty bluźnierco, ty nikczemny ochłapie gnijącego mięsa!
Kilka wściekłych kroków i wielebny Ambroży był już przed domem. Z niewinnymi minami udawaliśmy,
że nie dotarło do nas ani jedno słowo. Mijajac próg ksiądz rozchmurzył się, z jego twarzy zniknęła furia.
Znów popatrzył na Dawida.
- Jesteś dobrym chłopcem, prawda? Dawid skinął głową.
- Nie masz na sumieniu żadnych kłamstw ani kradzieży owoców?
- Nie, proszę księdza, żadnych.
_ Posłuchaj, Dawidku, potrzebuję grzecznego chłopca, aby służył mi do mszy. Będziesz kołysać
kadzielnicą i z bliska słuchać słowa Bożego. Jeśli będziesz bardzo grzeczny, ujrzysz zastępy aniołów, które
gromadzą się w świątyni podczas sumy.
Dawid szeroko otworzył oczy ze zdumienia. Skąd ksiądz mógł wiedzieć, ile godzin spędziliśmy
wpatrując się w niebo z nadzieją, że uda nam się ujrzeć anioły przelatujące za chmurami? Ale ja
wiedziałam, o czym z rozczuleniem myśli wielebny Ambroży, wiedziałam, że wyobraża sobie piękną twarz
Dawida otoczoną białym księżowskim kołnierzem, słyszy w duszy jasny sopranik mego brata śpiewającego
po łacinie. Dawid był ślicznym dzieckiem. Nawet brudny był śliczny.
- Bardzo chciałbym księdzu pomagać, wielebny ojcze
Ambroży - rzekł jak dorosły.
- Dobrze więc, przyjdź dziś do mnie po nieszporach. Wyjaśnię ci, co będziesz robił.
Ojciec Ambroży udał się ponownie w stronę drogi wiodącej ku ocienionemu portykowi starego
kamiennego kościoła. Słyszałam, jak mamrocze: "Są jeszcze w tym domu dusze do zbawienia".
*
Tak więc, zaledwie kilka tygodni później, w naszym domu zjawiła się nowa matka, przybywając na furze
wypełnionej garnkami i pościelą, a zaprzężonej w dwa woły. Do tej fury uwiązana była mleczna krowa.
Przyjechali też dwaj silni chłopcy, nasi nowi przyrodni bracia, Rob i· Wil, którzy powozili wołami. Przed
furą biegło kilka psów (ich walki były ulubionym sportem naszych braci). W koszykach podróżowały cztery
gęsi, kilka kur i dwa koguty bojowe. Nowa mama musiała być także entuzjastką polowań - z daleka czuć
było smród klatki z fretką·
Jej krewni w miasteczku mówili, że jest bogata i dumna. Od początku było jasne, że mieli rację· W
kufrze wiozła pół tuzina prześcieradeł, pudło rzeźbionych drewnianych łyżek, igły i kądziel, cztery ostre
noże, a nawet sakwę srebrnych monet. Bardzo się pyszniła, bo pochodziła z samego Saint Matthew,
dużego miasta leżącego o krok od siedziby biskupa. Gdy fura przetaczała się główną ulicą miasteczka,
wyniosłymi ukłonami kwitowała okrzyki uliczników. Kręciła nosem na nasz kościół, a na widok stawu
rybnego mruknęła: "Biskupi jest większy". Nie spodobały jej się także nasze błonia z niewielkim
pręgierzem i dybami, które widziały już niejednego złoczyńcę.
- Ostrożnie z tymi kuframi!!! - wrzasnęła przeraźliwie, gdy ojciec zabrał się do rozładowywania wozu.
Nie mówiąc ani słowa obrzucała bladoniebieskimi rybimi oczami nasz zaniedbany dom, zapuszczony
ogród mojej mamy i dzikie róże, które pięły się po otaczającym go murze. Obejrzawszy wszystko
przywiązała swoją krowę, wniosła do wnętrza fretkę i uwolniła drób.
- Trzeba tu zrobić porządek - szorstko oświadczyła ojcu.
I zrobiła; wymiotła za drzwi śmieci i nie dojedzone przez psy kości, za okna wywiesiła dawno nie
wietrzoną pościel, rozpaliła ogień i ustawiwszy na kuchni swoje garnki, powiedziała, że teraz powinnam się
zachowywać jak grzeczna dziewczynka, i ze smutkiem pokiwała głową na wiadomość, że nie umiem prząść.
Kiedy Rob i Wił - jej rośli, prostaccy synowie - zaczęli się ze mnie śmiać, zdzieliła ich kijem, który zawsze
miała pod ręką. Zawyli i uciekli, wybierając drogę, którą Dawid umknął, gdy zobaczył nadciągającą furę.
Im dokładniej przyglądałam się nowej matce, tym mniej mi się podobała. Nie pamiętałam już mamy, ale
na pewno była znacznie ładniejsza i o wiele ładniej pachniała. Są ludzie brzydcy pod każdym względem -
brzydko wyglądają, brzydko mówią i brzydko pachną. Właśnie taka była nowa matka. Moja prawdziwa
mama śpiewała słodkim głosem i naprawdę pamiętam, że miała miękkie dłonie. Sąsiedzi ją podziwiali, a
gdy umarła, mówili, że jest wśród aniołów. Mama miała w sobie coś, ,co sprawiało, że nawet ksiądz, zawsze
taki surowy dla kobiet, do niej odnosił się z szacunkiem. Nie rozumiałam przyczyny, ale wiedziałam, że tak
było. Teraz nowa matka, obwiązawszy strąki spłowiałych włosów zatłuszczoną chustką, kaczym krokiem
chodziła po domu, wytykała wszystko, co jej się nie podoba, i narzekała piskliwie. Często zastanawiałam
się, jak ojciec - mając kiedyś za żonę naszą mamę - mógł przyprowadzić do domu kogoś takiego. Może
uczynił to dla pieniędzy.
Pierwszego dnia sierpnia ojciec powiódł nową matkę do ołtarza i tak zaczęło się nasze nowe życie. Kilka
tygodni po weselu dla wszystkich stało się jasne, że tusza Anny (takie imię nosiła macocha) nie była
efektem samego tylko apetytu; wkrótce urodzić się miało dziecko.
Bóle złapały ją w dniu świętego Marcina, akurat gdy w miasteczku ubito już przeznaczone na rzeź bydło
i zasolono mięso, a ojciec zarzynał świnię. W kotle, nad rozpalonym za domem ogniskiem, gotowały się
krupy na kaszankę; my sporządzałyśmy przyprawy do kiełbas.
Ojciec i bracia unieśli przeraźliwie kwiczące zwierzę za tylne nogi. Macocha podstawiła wielką
drewnianą misę, a tato ostrym nożem poderżnął świni gardło. I właśnie wtedy, gdy ze świńskiej szyi
wypłynęła rzeka krwi, Anna zaczęła mienić się na twarzy.
- Małgorzato, przyprowadź babkę Agnieszkę - powiedziała. - A wy się pospieszcie, bo niebawem zacznę
rodzić!
Przerażona, całą drogę do chatki akuszerki pokonałam biegiem. Wracałam wolniej, gdyż staruszka z
trudem kuśtykała, a ja niosłam jej kosz. Już na podwórzu za domem słychać było krzyki matki Anny. Ojciec
kończył ćwiartowanie świni. Szynki były wykrojone, wielki, pozbawiony krwi łeb o zam;ułych, szklistych
oczach leżał z wysuniętym językiem na pniaku. Kilka życzliwych sąsiadek kończyło rozpoczętą przez matkę
pracę, bo nic nie mogło czekać. Jedna nalewała smalec do pęcherza, druga - sięgając po wymyte jelita -
wiązała kiełbasy, trzecia zaś - przerywając na chwilę robienie kaszanek - weszła do domu, by rodzącą
wesprzeć na duchu. Kiedy wycie i jęki milkły, głaskała jej dłoń i wracała do swoich zajęć.
Matka ledwie odpowiedziała na pozdrowienie akuszerki.
Oparta plecami o ścianę siedziała na niskim zydlu porodowym. Krzyczała, jęczała i stękała z wysiłku.
Babka była w swoim żywiole.
- Małgorzato - powiedziała - przygotuj balię ciepłej wody na kąpiel dla dziecka. Czeka nas dużo pracy.
W naszym domu nie było balii, więc pobiegłam do sąsiadów i przyniosłam jedyną, jaką mieli. Gdy
wróciłam, akuszerka trzymała matkę za rękę i - by przyspieszyć poród - skrzeczącym głosem zawodziła:
"Ukaż się, Łazarzu". Matka była purpurowa na twarzy, z jej oczu płynęły łzy.
Po chwili obie kobiety wydały z siebie krzyk - wreszcie ukazała się główka. Babka uklękła między
uniesionymi kolanami matki pomagając wynurzyć się najpierw tej główce, potem ramionkom i reszcie ciała.
- Chłopiec! - wykrzyknęła stara Agnieszka, a matka szeptem powtarzała to słowo.
Dziecko zaraz zaczęło płakać i z sinego stało się różowe.
Akuszerka poczekała na łożysko i przecięła pępowinę. Zaciekawione sąsiadki, chcąc uczestniczyć w tej
wspaniałej chwili, rzuciły swoje zajęcia i tłoczyły się w drzwiach. Kobiety nie potrafią oprzeć się
Zgłoś jeśli naruszono regulamin