Wielki Marsz.doc

(1108 KB) Pobierz

 

 

RICHARD BACHMAN

(STEPHEN KING)

 

 

 

 

 

 

 

Wielki marsz

 

 

 

 

 

 

 

Przełożył

Paweł Korombel

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W mych oczach Wszechświat był wyzbyty Życia, Celu, Woli, nawet Wrogości; była to jedna przeogrom­na, martwa, niezmierzona Maszyna Parowa, kręcąca się z martwą obojętnością, aby mnie zmiażdżyć, kończyna po koń­czynie. O rozległa, ponura, samotna Golgoto, o Fabryko Śmierci! Czemu Żywi byli skazani na twoje progi w samotno­ści, świadomi? Czemu, jeśli nie ma diabla; chyba że diabeljest naszym Bogiem?

 

Tomasz Carlyle

 

 

 

Zachęcam każdego Amerykanina do jak naj­częstszych intensywnych spacerów. To nie tylko zdrowe, to frajda.

 

John F. Kennedy (1962)

 

 

Pompa wysiadła.

Bo łobuzy dźwignię zwinęli.

 

Bob Dylan

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Część pierwsza

 

 

 

 

Start

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział pierwszy

 

Zgadnij hasło i wygraj sto dolarów. George, kto jest naszym pierwszym uczestnikiem? Geo­rge...? Jesteś tam?

 

Groucho Marx

You Bet Your Life

 

Tamtego rana wysłużony niebieski ford, przypominający umęczoną zziajaną psinę po długim biegu, wjechał na strze­żony parking. Jeden ze strażników, młody człowiek o twa­rzy pozbawionej wyrazu, w mundurze koloru khaki z koalicyjką, zażądał okazania karty identyfikacyjnej. Chłopak na tylnym siedzeniu podał ją matce, matka strażnikowi. Straż­nik wrzucił kartę do końcówki komputerowej, dziwnie nie na miejscu w tej wiejskiej głuszy. Komputer połknął identy­fikator i rzucił dane na ekran:

 

GARRATY RAYMOND DAVIS

DROGA NR l POWNAL STAN MAINE

NR IDENTYFIKATORA 49-801-89

OK-OK-OK

 

Strażnik nacisnął przycisk i wszystko znikło, ekran kom­puterowy znów opustoszał, zielony i gładki. Strażnik dał znak przejazdu.

- A co z kartą? - spytała pani Garraty. - Nie oddadzą nam?

- Nie, mamo - rzekł cierpliwie Garraty.

- No, mnie się to nie podoba - powiedziała zajmując miejsce parkingowe. Mówiła to, od kiedy wyruszyli w ciem­nościach o drugiej w nocy. Tak faktycznie to nie mówiła. Ję­czała.

- Nie martw się - rzekł machinalnie.

Był spięty, pełen lęku. Wysiadł, jeszcze zanim samochód zarzęził astmatycznie po raz ostatni - wysoki, dobrze zbu­dowany chłopak w spranej wojskowej kurcie roboczej chro­niącej przed porannym wiosennym chłodem. Dochodziła ósma.

Matka Garraty'ego również była wysoka, ale za chuda, niemal bez biustu. Jej oczy, błądzące i niepewne, wyrażały strach. Twarz miała zniszczoną, mysie włosy potargane mi­mo mnóstwa spinek mających utrzymać je w ryzach. Ubra­nie wisiało na niej, jakby straciła ostatnio dużo na wadze.

- Ray - powiedziała konspiracyjnym szeptem, od które­go skóra mu ścierpła. - Ray, słuchaj...

Pochylił głowę i udawał, że wpycha koszulę do spodni. Strażnik zajadał mielonkę z puszki i czytał komiks. Garraty przyglądał mu się i nie wiedzieć który raz pomyślał: To wszystko dzieje się naprawdę. Wreszcie ta myśl zaczęła nabie­rać nieco znaczenia.

- Wciąż jest czas, żebyś zmienił zdanie... Strach i napięcie jeszcze się wzmogły.

- Nie, nie ma już czasu - powiedział. - Wycofać się moż­na było do wczoraj.

- Zrozumieją - ciągnęła tym samym głosem konspiratorki, którego nienawidził. - Na pewno zrozumieją. Major...

- Major... - zaczął Garraty i zobaczył, że matka kuli ra­miona. - Wiesz, co major by zrobił, mamo.

Następny samochód przeszedł kontrolę przy wjeździe i zaparkował. Wysiadł z niego czarnowłosy chłopak z rodzi­cami. Naradzali się niczym baseballiści w trudnym momen­cie meczu. Chłopak miał lekki plecak. Garraty zaczął żało­wać, że nie zabrał swojego.

- Nie zmienisz zdania?

Dręczyło ich poczucie winy, poczucie winy tylko udają­ce niepokój. Chociaż Ray Garraty miał tylko szesnaście lat, wiedział już co nieco o winie. Matka zdawała sobie sprawę, że jest zbyt wycieńczona, a może tylko zbyt zajęta rozpamię­tywaniem wieloletnich zgryzot, by w zarodku położyć kres szaleństwu syna, zanim połknie go skomplikowana maszyne­ria państwa z jego strażnikami w mundurach koloru khaki i końcówkami komputerowymi. Jeszcze do wczoraj mogła syna powstrzymać. Teraz już nie.

Położył dłoń na jej ramieniu.

- To mój pomysł, mamo, nie twój. Ko... - Rozejrzał się wkoło. Nikt nie zwracał na nich uwagi. - Kocham cię, ale tak będzie najlepiej.

- Nie, nie będzie najlepiej - powiedziała, tłumiąc szloch. - Ray, gdyby twój ojciec tu był, powstrzymałby...

- No, ale go nie ma, prawda? - Był brutalny, bo nie chciał oglądać jej łez. A jeśli będą musieli odciągać ją siłą? Podob­no tak się czasem zdarza.. Struchlał na tę myśl. - Niech już tak zostanie, mamo, dobrze? - dodał łagodniej, z wymuszo­nym uśmiechem. - Dobrze - odpowiedział za nią.

Podbródek nadal jej drżał, ale skinęła głową. Trudno. Nic nie mogła na to poradzić.

Lekki wiatr westchnął wśród sosen. Niebo miało barwę czystego błękitu. Droga prowadziła prosto jak strzelił, ka­mienny słupek wyznaczał granicę amerykańsko-kanadyjską. Napięcie stało się nie do zniesienia, przerosło lęk. Niech się wreszcie zacznie!

- Upiekłam je dla ciebie. Możesz to wziąć? Nie są za cięż­kie? - Wcisnęła mu w rękę owinięte folią ciasteczka.

Objął ją niezręcznie, starając się dać jej to, czego tak bar­dzo potrzebowała. Ucałował ją w policzek. Jej skóra była w dotyku jak sprany jedwab. O mało sam się nie rozpłakał, ale zobaczył w myślach uśmiechniętą, wąsatą twarz majora i cofnął się, wsuwając ciastka do kieszeni kurtki.

- Do widzenia, mamo.

- Do widzenia, Ray. Spraw się dzielnie.

Stała tak jeszcze przez chwilę i miał wrażenie, że jest bar­dzo lekka, nawet słaby poranny wietrzyk mógłby porwać ją daleko niczym puch dmuchawca. Wsiadła do samochodu i włączyła silnik. Pomachała dłonią na pożegnanie. Teraz płakała. Widział to. Też jej pomachał, a kiedy wyjeżdżała z parkingu, stał nieruchomo, opuściwszy ręce - dumny, od­ważny, samotny. Ale gdy matka wyjechała za bramkę, po­czuł się zagubiony. Zwykły szesnastolatek, zupełnie sam w obcej okolicy.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin