GRA
Neil Strauss
Z angielskiego przełożył Patryk Gołębiowski
Świat Książki
W celu ochrony tożsamości niektórych kobiet i członków społeczności, pseudonimy i cechy charakterystyczne umożliwiające identyfikację niewielkiej grupy drugoplanowych postaci zostały zmienione, a trzy postaci poboczne są konglomeratem atrybutów ludzi znanych autorowi.
Autor zaprasza na swoją stronę internetową: www.neilstrauss.com
Tytuł oryginału: THE GAMĘ
Projekt okładki: Hoo-Ha
Ilustracje: Bernard Chang
Projekt graficzny: Michelle Ishay, Richard Ljoenes, Kris Tobiassen
Redaktor prowadzący: Magdalena Hildebrand
Redakcja: Dorota Nowak
Korekta: Bożenna Burzyńska, Jadwiga Przeczek
Copyright © 2005 by Neil Strauss
Ali rights reserved
Copyright © for the Polish translation by Patryk Gołębiowski, Warszawa 2006
Świat Książki Warszawa 2006 Bertelsmann Media Sp. z o.o. ul. Rosoła 10 02-786 Warszawa
Dedykowane tysiącom ludzi, z którymi rozmawiałem
w barach, klubach, centrach handlowych, sklepach
spożywczych, metrze, windach i na lotniskach
przez ostatnie dwa lata.
Jeżeli to czytacie, chcę, żebyście wiedzieli,
że Was nie pasłem. Byłem z wami szczery.
Serio. Wy byliście inni.
Skład i łamanie
Andrzej Sobkowski, magraf s.c., Bydgoszcz
Druk i oprawa
Rzeszowskie Zakłady Graficzne S.A.
ISBN 83-247-0135-4 Nr 5420
H O
H >
j
N H
mężczyźni nie byli wrogiem,
TYLKO OFIARAMI PRZESTARZAŁEJ MISTYKI MĘSKOŚCI, PRZEZ KTÓRĄ
NIEPOTRZEBNIE POCZULI SIĘ NIEDOWARTOŚCIOWANI, KIEDY JUŻ
ZABRAKŁO NIEDŹWIEDZI
DO UPOLOWANIA.
betty friedan, ,The Feminine Mystiąue"
OTO MYSTERY
Dom był ruiną.
Pęknięte drzwi wisiały na zawiasach, na ścianach widniały ślady pięści, aparatów telefonicznych i doniczek. Herbal w obawie o życie ukrywał się w hotelu, a Mystery leżał na dywanie w pokoju i płakał. Płakał od dwóch dni.
To nie był normalny płacz. Zwyczajne łzy da się zrozumieć. Ale Mystery przekroczył granicę. Stracił kontrolę. Przez ostatni tydzień oscylował pomiędzy atakami wściekłości a napadami rozpaczliwego szlochu. A teraz zaczął grozić, że się zabije.
Mieszkało nas tu pięciu: Herbal, Mystery, Papa, Playboy i ja. Chłopcy i mężczyźni z każdego zakątka globu przyjeżdżali, żeby uścisnąć nam dłoń, zrobić sobie z nami zdjęcie, uczyć się od nas, stać się nami. Nazwano mnie Style. Zasłużyłem na to imię.
Nigdy nie używaliśmy naszych prawdziwych imion - tylko pseudonimów. Nawet nasza posiadłość, podobnie jak pozostałe, które stworzyliśmy od San Francisco po Sydney, miała nazwę. Projekt Hollywood. Projekt Hollywood leżał w gruzach.
Sofy i dziesiątki poduszek, którymi wyłożyliśmy parkiet we wnęce na środku salonu, były przesiąknięte potem mężczyzn i sokami kobiet. Biały dywan poszarzał od niekończącej się pielgrzymki wyperfumowanej młodzieży zapędzanej tu co noc prosto z Sunset Boulevard. Niedopałki i zużyte prezerwatywy unosiły się złowieszczo w wypełnionym wodą ja-cuzzi. Efekt trwającej kilka dni demolki: zniszczony dom i przerażeni domownicy. Rezultat ataku histerii dwumetrowego Mystery'ego.
- Nawet nie jestem tego w stanie opisać - udało mu się wydusić poprzez łkanie i paroksyzmy. - Cokolwiek zrobię, będzie to mało racjonalne.
Podniósł się z podłogi i walnął pięścią w zaplamione, czerwone obicie kanapy. Jego płaczliwe jęki przybierały na sile, wypełniając pokój
17
odgłosami dorosłego mężczyzny, który stracił wszelkie cechy pozwalające odróżnić go od dziecka albo zwierzęcia.
O kilka rozmiarów za mała podomka ze złotego jedwabiu eksponowała jego pokryte strupami kolana. Końcówki paska z ledwością zaplatały się w prowizoryczny węzeł. Klapy odsłaniały bladą, bezwłosą klatkę piersiową i, pod spodem, obwisłe, szare bokserki Calvina Kleina. Naciągnięta na głowę obcisła zimowa czapka była ostatnim elementem ubrania na jego trzęsącym się ciele.
Był czerwiec w Los Angeles.
- To całe życie - zaczai znowu - jest takie bez sensu. - Odwrócił sięi spojrzał na mnie wilgotnymi, przekrwionymi oczami. -Jak kółko i krzyżyk. Nie da się wygrać. Najlepiej w ogóle nie zaczynać.
Byliśmy sami w domu. Musiałem się nim zająć. Trzeba go było uspokoić, zanim przejdzie z użalania się do wściekłości. Każdy kolejny cykl emocjonalny był gorszy, bałem się, że tym razem zrobi coś, czego nie da się odkręcić.
Nie mogłem pozwolić, żeby Mystery zszedł na mojej zmianie. Był więcej niż przyjacielem. Był mentorem. Odmienił moje życie, tak jak odmienił życie tysięcy innych. Musiałem dać mu valium, xanax, vicodin, cokolwiek. Złapałem książkę telefoniczną i przekartkowałem ją, szukając ludzi z towarem - rockmanów, kobiet po operacjach plastycznych, przebrzmiałych nastoletnich gwiazd. Nikogo nie było w domu, nie mieli leków, albo twierdzili, że nie mają, żeby nie uszczuplać własnych zapasów.
Został mi jeszcze tylko jeden telefon. Kobieta, która zepchnęła My-stery'ego w otchłań tej spirali. Imprezówa. Musiała coś mieć.
Dziesięć minut później Katia, drobna blondynka z Rosji o głosie smer-fetki i energii szpica stała przed drzwiami z xanaxem i zmartwioną minką.
- Nie wchodź - ostrzegłem. - Może cię zabić.
Nie, żeby jej się nie należało. A przynajmniej wtedy tak uważałem.
Mystery dostał pigułkę i szklankę wody. Odczekaliśmy, aż szloch przeszedł w siąkanie. Potem pomogłem mu włożyć czarne buty, dżinsy i szarą koszulkę. Był już potulny, jak duże dziecko.
-Jedziemy skołować ci jakąś pomoc - powiedziałem.
Wyprowadziłem go z domu do mojej starej zardzewiałej corvetty i wcisnąłem na malutkie przednie siedzenie. Co pewien czas dostrzegałem na jego twarzy grymas gniewu albo toczącą się łzę. Liczyłem, że bę-<l/ir spokojny na tyle długo, żeby znaleźć pomoc.
- Chcę nauczyć się sztuki walki - powiedział opanowanym głosem. -Tak... na wszelki wypadek, gdybym chciał kogoś zabić.
Docisnąłem gaz.
Jechaliśmy do Hollywood Mental Health Center na Vine Street. Ohydna betonowa bryła otoczona dzień i noc strofującymi latarnie bezdomnymi, mieszkającymi w wózkach z supermarketu transwestytami i podobnymi szczątkami człowieczeństwa, zachęconymi perspektywą darmowej opieki społecznej.
Zdałem sobie sprawę, że Mystery jest jednym z nich. Różnica polegała na tym, że miał charyzmę i talent, co przyciągało innych i sprawiło, że nie został sam. Posiadał dwie cechy charakterystyczne dla każdej gwiazdy rocka, z którą przeprowadziłem wywiad: skoncentrowany błysk szaleństwa w oku i całkowitą niemożność zatroszczenia się o samego siebie.
Wprowadziłem go na recepcję, zarejestrowałem, i razem czekaliśmy na lekarza. Siedział na tanim czarnym plastikowym krześle, świdrując ka-tatonicznym wzrokiem regulaminowo niebieskie ściany.
Po pierwszej godzinie zaczął się wiercić.
Po drugiej zmarszczył brwi i zachmurzył się.
Po trzeciej zaczął płakać.
Po czwartej zerwał się z krzesła i wybiegł z poczekalni przez drzwi wejściowe.
Maszerował pewnie, jak człowiek, który wie, dokąd zmierza, pomimo że Projekt Hollywood był pięć kilometrów stąd. Przebiegłem przez ulicę i dogoniłem go przy pasażu. Złapałem za ramię i odwróciłem, namówiłem na powrót do kliniki.
Pięć minut. Dziesięć minut. Dwadzieścia minut. Trzydzieści. I znowu go nie było.
Wybiegłem za nim. Dwóch panów z opieki społecznej stało bezczynnie w holu.
- Złapcie go! - krzyknąłem.
- Nie możemy - odpowiedział jeden z nich. - Jest poza kliniką.
- Czyli pozwolicie, żeby niedoszły samobójca tak sobie po prostu wyszedł? - Nie miałem czasu na kłótnie. - Przynajmniej przypilnujcie, żeby lekarz czekał na niego, jak wrócimy.
Wybiegłem i spojrzałem w prawo. Nie ma go. W lewo. Nic. Pobiegłem na północ do Fountain Street, zauważyłem go na rogu i zaciągnąłem do kliniki.
18
Huk 1 WYBIERZ SZTUKĘ
Po naszym powrocie sanitariusze poprowadzili go długim, ciemnym korytarzem do klaustrofobicznej wyłożonej winylem salki. Psycholog siedziała za biurkiem i bawiła się kosmykiem czarnych włosów. Była szczupłą Azjatką pod trzydziestkę, miała wyraziste kości policzkowe, ciemnoczerwoną szminkę i kostium w paski.
Mystery osunął się na krzesło naprzeciwko.
- Jak się dzisiaj czujemy? - zapytała z wymuszonym uśmiechem.
- Czujemy - powiedział Mystery - że wszystko jest bez sensu. - Wybuchnął płaczem.
- Aha - powiedziała, zapisując coś w notatniku. Przypadek musiał sięjej wydawać banalny.
- No i... zabieram swoje geny z puli - zaszlochał.
Kiedy mówił, przyglądała mu się z udawanym współczuciem. Ot, kolejny z tuzina czubków do codziennego przerobu. Musiała jeszcze tylko ocenić, czy potrzebna będzie hospitalizacja.
-Ja już tak dłużej nie mogę - mówił dalej. - To jest takie jałowe.
...
alleniunia