Scott Amanda - Highland 04 - Konkury.pdf

(1065 KB) Pobierz
Highland spirits
Amanda Scott
KONKURY
Dedykują June F., Sharon K., Mensch, Angeli J., Ginger
i Daynie - i wszystkim pozostałym osobom,
które asystowały przy powstawaniu tej powieści.
Dziękuje, Warn bardzo!
1
Pogórze Szkocji. 25 marca 1765 roku
P enelopa MacCrichton siedziała nieruchomo. Ledwie śmiała oddychać, kiedy obserwowała wysoką,
barczystą sylwetkę, która zbliżała się do niej przez otuloną w mgłę gęstwinę zagajnika. Przy boku widma
stąpał bezszelestnie olbrzymi czarno-szary ogar, niczym ulotny cień szatana.
Był dobrze zbudowanym, przystojnym młodzieńcem w kilcie w szaro-zieloną kratę przepasanym u
boku krótkim szkockim sztyletem. Na ramiona spływały mu kruczoczarne włosy, falując w rytm kroków
bosych, ubłoconych po kostki stóp. Zacięty grymas na twarzy nadchodzącego nadawał jej wyraz
zaskoczenia i złości, ale to nie przerażało Penelopy. Widywała tego mężczyznę z nieodłącznym psiskiem
wystarczająco często, by przywyknąć do ich wyglądu.
Ani on, ani pies nie rozglądali się po zaroślach i drzewach, ale dziewczyna doskonale wiedziała, że
nawet największa gęstwina nie jest dla tej osobliwej pary przeszkodą większą, niż byłaby dla
jakichkolwiek innych duchów.
Mężczyzna miał szerokie usta, których linia zdradzała wrodzone okrucieństwo, a wąskie szparki oczu
spoglądały twardo Jak odpryski stali, znamionując albo gniew, albo bezdenne przygnębienie. Jak za
każdym poprzednim razem żadne z widm nie dawało oznak tego, że jest świadome jej obecności, i jak
zawsze minęli ją absolutnie bezszelestnie. Brak odgłosów stąpania można było ostatecznie złożyć na karb
wilgotnej, nasiąkniętej topniejącym śniegiem ziemi, pokrytej w dodatku grubą warstwą pleśni z listowia,
które w ciągu minionych stuleci co roku opadało z gęsto rosnących drzew. Ale gałęzie, zarastające szlak
ich wędrówki, powinny przynajmniej zaszeleścić, jak zwykle, gdy ktoś przechodził ścieżką. Niezmącona
cisza słusznie więc wydała się Penelopie nienaturalna.
Nagle jej uwagę odwrócił dźwięczny werbel trznadla. Czarno-biały ptaszek podskakiwał na gałązce,
zwinnie wybierając ze szczelin w korze insekty i nasionka. Kiedy znowu zwróciła oczy w kierunku
tajemniczej pary, nie ujrzała ani śladu po postawnym piechurze i olbrzymim psie.
Nie próbowała nawet iść ich tropem, wiedząc z poprzednich usiłowań, jak bezowocny byłby to
wysiłek. Nie wyrzucała sobie nawet chwilowej nieuwagi, bo doświadczenie nauczyło ją, że obie zjawy
potrafią znikać wprost na jej oczach. Mężczyzna i jego pies nie byli stworzeniami pochodzącymi z tej
ziemi! Z uśmiechem satysfakcji podniosła się ze zwalonego pnia, na którym siedziała. Chociaż znowu jej
się wymknęli, wypełniła zamierzony plan: przyszła tu bowiem z tym zamiarem, by ich ujrzeć - jakby
składała wizytę zaprzyjaźnionej parze starych przyjaciół.
Ostatni raz widziała ich wiele miesięcy temu, jeszcze zanim zima otuliła górską krainę pierzyną
śnieżnego puchu. Od dwóch tygodni w powietrzu czuć było woń rychłej wiosny, lecz przedwiośnie
okazało się tego roku wyjątkowo wilgotne i deszczowe. Nie można było wyprowadzać dzieci na dwór tak
często, jak by chciały, a to oznaczało, że Penelopa miała mniej czasu dla siebie. Co prawda Maria, hrabina
Baldarcane, okazywała jej dużo serdeczności, sama bowiem miała za sobą dzieciństwo spędzone jako
osoba zależna od dobrej woli obcych. Niewielu spośród arystokracji wiedziało - tak jak ona - jakim
ciężarem może być dla dobroczyńcy wdzięczność. Dokładała starań, by nie wykorzystywać szczerej
sympatii, jaką Penelopa okazywała trojgu jej pociech, małoletnich dziedziców rodu Baldarcane.
Kiedy więc w okolicy Dnia Zwiastowania hrabia postanowił wykorzystać lepszą pogodę na podróż z
rodowego zamku do jednej z posiadłości, Dunraven Castle przy brzegu jeziora Creran, by zebrać zaległą
dzierżawę, jego małżonka uprosiła, żeby zabrał ze sobą ją i gromadkę dziatwy - troje rodzonych i dwójkę
przyjętą na wychowanie z zaprzyjaźnionej rodziny. Uczyniła nawet więcej, bo gdy ranek po ich przybyciu
wstał rześki i pogodny, ogrzewając wesołymi promieniami słońca zamgloną toń jeziora, oznajmiła
Penelopie, że ten dzień dziewczyna ma tylko dla siebie.
- Ja zajmę się dziećmi, skarbie - powiedziała. - Ty zaś rób, co ci się żywnie podoba. Duncan zabrał
Chuffa i dwóch ludzi i popłynęli na drugą stronę jeziora, do swojego dziedzicznego zamku Shian, by
sprawdzić, czy wszystko tam jest w porządku. Poleciłam kucharce, żeby przygotowała koszyk piknikowy
dla dzieci i dla mnie. Zrobimy sobie wycieczkę na szczyt pagórka z tyłu zamku. Tam powinniśmy mieć
przez cały dzień słoneczną i ciepłą pogodę. Jeśli więc później nabierzesz ochoty na towarzystwo, z
łatwością nas tam odnajdziesz.
Rozkoszując się samotnością, Penelopa zawędrowała aż do Zwężki, osady położonej na północno-
wschodnim krańcu jeziora, a stamtąd w poszukiwaniu znajomych widm wybrała się na zachodni brzeg i
zagłębiła w puszczę, porastającą zbocza nad wieżą Shian. Teraz, gdy misja zakończyła się sukcesem, z
lekkim sercem wracała do Dunraven. Idąc, rozglądała się swobodnie i zauważała wiele zmian, które
wcześniej umknęły jej uwagi. Przez wierzchnią warstwę zmurszałej ściółki przebijały się już pierwsze
listki przebiśniegów i leśnego szczawiu, spragnione powietrza i słońca. Wilczomlecz o rozłożystych i
grubych liściach, które przypominały płaty brązowej i czerwonawej skóry, puszczał nowe pędy. Mogła
sobie z łatwością wyobrazić, jak za kilka miesięcy las rozjaśni się złocistymi spodkami, pełnymi
dziwacznie ukształtowanych kwiatów tej rośliny.
Pokrzywy prostowały łodygi, które wilgotny śnieg przygiął i rozpłaszczył na ziemi. W kępach
fiołków wśród zeszłorocznych liści połyskiwały skrawki soczystej zieleni nowych listeczków. Zaglądając
w ich wydłużone stożki, dojrzała stulone jeszcze nieśmiało pączki kwiatów. W plamach słonecznego
blasku pyszniła się nowymi liśćmi chelidonia, a w pobliżu strumyka rosła jej wyższa odmiana o łodygach
nabrzmiałych już żółtawym sokiem, który Maria wykorzystywała jako płyn do przemywania oczu.
Penelopa dowiedziała się od niej, że korzenie tej rośliny stanowią doskonałe remedium na wiele schorzeń.
Wynurzyła się z lasu na wysokości Zwężki i przez chwilę stała, napawając się panoramą długiego
odgałęzienia jeziora, które ciągnęło się hen w dole. Przypomniała sobie mapę Pogórza, która wisiała na
ścianie gabinetu hrabiego w Baldarcane. Loch Creran miał kształt litery v o niesymetrycznych ramionach.
Dłuższe ramię rozciągało się niemal sześć mil z północnego wschodu na południowy zachód, podczas gdy
krótsze wrzynało się na dwie mile w ląd z południowego wschodu na północny zachód. Dłuższa odnoga
miała na jednej trzeciej wysokości przewężenie, z nieodpartą logiką ochrzczone przez miejscowych
Zwężką. Przy zachowaniu pewnej ostrożności piechur mógł się tam ważyć przekroczyć jezioro w bród.
Jezioro brało swój początek w nurtach płynącej doliną Creran rzeczki, którą co roku zasilały stopione
śniegi, spływające z pobliskich gór. Nadmiaru wód pozbywało się zaś w pobliżu wysepki Eriska, gdzie
ujście Lynn of Lome łączyło Loch Creran z jeziorem Linnhe. Zamek Shian - spuścizna brata Penelopy -
tkwił dokładnie w zagięciu owego v, a cała posiadłość obejmowała ziemie na północ od warowni po
cieśninę Appin. Na przeciwległym brzegu jeziora rozciągała się po horyzont posiadłość Dunraven.
Niegdyś była to forteca strzegąca ziem możnych Campbellów od grabieżczych najazdów maruderów,
ciągnących z hrabstwa Appin. Obecnie majątek ten stanowił jeszcze jedną z licznych posiadłości rodu
Baldarcane’ów. Strome zbocza wzniesienia Dunraven, zwieńczonego murami zamku, zieleniły się kępami
wrzosu i paproci. Słońce malowało toń jeziora w złotawe plamy i syciło ziemię swym dobroczynnym
ciepłem. Lasy i polany rozbrzmiewały szczebiotem wszelakiego ptactwa. Już od kilku tygodni ich
ćwierkot stawał się coraz śmielszy i nabierał wesołości, w miarę jak jeden po drugim znajdowały
rozwiązanie spory o najlepsze miejsca na budowę gniazd i źródła materiałów budowlanych. Obecnie
skrzydlate plemię zajęło się wysiadywaniem jaj i karmieniem nienasyconych piskląt.
Penelopa przecięła trawiasty stok i znalazła się na drodze, która łączyła nadrzeczny szlak ze szczytem
wzniesienia. Sama droga stanowiła naturalną granicę, oddzielającą liściasty las dębów, buków, brzóz i
ostrokrzewu od świerkowego zagajnika, który rozciągał się aż do sąsiedniej doliny. Dziewczyna wyszła
właśnie na grząski piach, w którym odcisnęły się wyraźnie ślady kół lekkich wozów, gdy posłyszała
znajomy głos, wołający jej imię. Odwróciwszy się, ujrzała brata podążającego niespiesznym truchtem
przez łąkę, oddzielającą rodzinny zamek od puszczy, która otaczała go ze wszystkich stron. Za plecami
brata odcinały się na tle nieba kontury blanków, wieńczących mury fortecy. Poniżej dostrzegła łódź,
odbijającą od przystani nieopodal zwodzonej bramy, strzegącej dostępu do zamku od strony jeziora.
Trzech mężczyzn podnosiło właśnie żagiel.
- Spodziewałem się, że przyjdziesz właśnie dzisiaj! - Charles, lord MacCrichton, krzyczał do niej z
drugiego końca łąki, długimi susami przeskakując z głazu na głaz. - Powiedziałem Jego Własnej Osobie,
że pójdę piechotą, żeby dotrzymać ci towarzystwa, gdyby moje przypuszczenia okazały się prawdą.
Czyżbyś umknęła bachorom, dziewczyno?
Uśmiechnęła się i przystanęła, czekając z odpowiedzią, aż brat podejdzie bliżej.
- To nie żadne bachory, Chuff, podlec z ciebie, że je tak nazywasz.
W kącikach młodzieńczych oczu, zaskakująco jasnych w obramowaniu ciemnych rzęs, pojawiły się
delikatne zmarszczki. Chuff roześmiał się i wyciągnął rękę w kierunku grubych złotych warkoczy siostry.
- Z tymi zaplecionymi włosami sama wyglądasz jak dziecko!
Wzruszyła ramionami.
- Wcześniej były upięte jak u damy, ale kiedy biegłam lasem, powypadały mi niektóre szpilki, więc
wyjęłam resztę.
- Założę się, że pogubiłaś je co do jednej! - przygadał żartobliwie brat.
- No, owszem, kilka... ale całą garść wsunęłam do kieszeni.
Młodzieniec miał kędziory ściągnięte u nasady karku i przewiązane skromną czarną wstążką, gdyż
idąc w ślady Czarnego Duncana Campbella, piątego hrabiego Baldarcane, Chuff pogardzał perukami i
treskami, którym hołdowali modni panowie ówczesnej epoki. W dzieciństwie jego pukle były niemal tak
jasne jak warkocze Penelopy, ale w miarę jak doroślał, ściemniały i nabrały odcienia złotawego brązu.
Zbyt wcześnie spadła na niego odpowiedzialność za przyszłość rodu i ramiona wnet przygarbił mu ciężar
zgryzot, więc jak na dwadzieścia lat wyglądał poważnie, ale, zdaniem siostry i wielu innych młódek z
hrabstwa Appin, i tak był uderzająco przystojny.
Nosił zazwyczaj płaszcz z szorstkiej wełny i takież spodnie, lecz zgrzebna tkanina nie kryła
starannego kroju, a mimo zabłoconych cholew długich butów koszula lśniła śnieżną białością. Miał
odkrytą głowę. Jeśli nawet zabrał z Dunraven kapelusz i rękawiczki, to musiał je odłożyć na bok w którejś
z komnat warowni i zupełnie o nich zapomnieć. Penelopa uśmiechnęła się jeszcze szerzej i wsunęła mu
rękę pod ramię. Odpowiedział jej uśmiechem, ale gdy ruszyli przed siebie, jego twarz spochmurniała, a
czoło pofałdowało się zmarszczkami.
- Zobacz tam, znowu widać dym! - Wyciągnął przed siebie rękę. - W hucie Taynhuilt palą coraz
więcej drewna, niech diabli porwą ich przewrotne dusze!
Penelopa potrząsnęła głową, wpatrując się zmartwiona w ciemny pióropusz dymu nad wzgórzami na
południe od jeziora.
- Co za szczęście, że Jego Własna Osoba nie pozwolił im wypalać naszego lasu. - Westchnęła.
- Mamy szczęście, dziewczyno! Ci, którzy zdecydowali się sprowadzić owce, żeby przetrwać pogrom
klanów, jaki nam urządzili Anglicy, muszą teraz wypalać ziemie pod pastwiska... a skoro wycinanie
drzew daje dodatkowe profity, niewielu jest ludzi, którzy zdołaliby się oprzeć tej pokusie. Co nie oznacza,
że wypalanie lasów tylko po to, by topić rudę, nie jest zbrodnią! Niszczyć puszczę dla odrobiny metalu?
- Jego Własna Osoba mówił, że tylko w Szkocji tak czynią - przypomniała mu Penelopa. - Anglicy na
swojej ziemi wprowadzili prawa, które zabraniają wypalania lasów dla potrzeb hutnictwa.
- I my mamy prawa chroniące nasze puszcze! - sprzeciwił się Chuff. - Ale tutaj nikt nie pilnuje ich
przestrzegania, chociaż stróże porządku są skorzy do karania, gdy ktoś znieważy angielskie prawo. W
rezultacie w całej Szkocji powstają huty jak grzyby po deszczu. Ponoć jest ich już setka albo nawet
więcej. Żeby wytopić zaledwie tonę surówki, trzeba spalić pięć ton drewna. Cóż, na metal panuje obecnie
wielki popyt, więc założę się, że nie zaprzestaną tego procederu wcześniej, aż zabraknie lasów w całej
Szkocji!
- Może dlatego wyglądał na zagniewanego? - mruknęła Penelopa w zamyśleniu.
- Kto i czemu miał wyglądać na zagniewanego?
Rzuciła mu filuterne spojrzenie.
- Jeśli ci powiem, znowu będziesz mnie przezywał od głuptasów, więc musisz się udławić własną
ciekawością!
Próbował przybrać surowy wyraz twarzy i potrząsnął karcąco głową, ale w oczach rozbłysły mu
wesołe iskierki.
- Nie chcesz mi chyba dać do zrozumienia, że znowu widziałaś swojego ducha?
- Czyżbyś ośmielał się wątpić w moje słowa, panie?
- Nie wątpię, Pinkie, że wierzysz w jego istnienie... - Użył zdrobnienia z czasów ich dzieciństwa. -
Tyle że ja osobiście nie wierzę w duchy!
- Osobliwe, że nigdy go nie widziałeś, skoro nawiedza ziemie graniczące z twoimi - szepnęła z
zadumą.
- Nie tylko!
- Widuję go wyłącznie w sąsiedztwie Shian!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin