Uczymy się być razem.doc

(50 KB) Pobierz
Uczymy się być razem

Uczymy się być razem

     Krzysztof:
     Odkąd sięgam pamięcią zawsze chciałem się ożenić i mieć dzieci. Równocześnie był jednak we mnie jakiś silny i irracjonalny lęk, że nie będę mógł zostać ojcem. To spowodowało, że jako młody człowiek często brałem do ręki Pismo Święte szukając w słowie Bożym i w modlitwie rozwiania dręczących mnie wątpliwości.

     Gdy byłem na trzecim roku studiów, spotkałem się z Odnową w Duchu Świętym. Ożywienie wiary sprawiło, że zacząłem myśleć o kapłaństwie, ale ponieważ moim myślom towarzyszył silny lęk, za radą spowiednika odrzuciłem je.

     Na którejś ze "wspólnotowych imprez" wpadła mi w oko Beata. Zwracałem uwagę na wygląd zewnętrzny a ona była atrakcyjną dziewczyną.

    Beata:
    Po tej "imprezie" Krzysiek kilka razy próbował się ze mną umówić, ale za każdym razem odmawiałam. Nie zrobił na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia, ponadto bałam się, że skoro oboje jesteśmy w grupie modlitewnej, nasza znajomość szybko zakończy się ślubem. Byłam dopiero w czwartej klasie liceum i nie czułam się jeszcze przygotowana do małżeństwa, do którego - jak mi się wydawało - on zdecydowanie dążył.

     Ponieważ uparcie nalegał na spotkanie, w końcu się z nim umówiłam. I dziwna rzecz - w jego towarzystwie doznałam wielkiego pokoju i poczucia bezpieczeństwa...

     Krzysztof:
     Już oo kilku spotkaniach zorientowałem się, ze to "ta" dziewczyna i zaproponowałem "chodzenie na poważnie".

     Beata:
     Znowu odmówiłam, ale po tej odmowie ogarnął mnie wielki niepokój. "Może ten pokój wróci, gdy zgodzę się na propozycję Krzysia?" - pomyślałam. Rzeczywiście tak się stało.

     Bardzo szybko zauważyłam, że coś mnie do niego przyciąga i zarazem od niego odpycha. Zanim go poznałam, spotykałam się z różnymi chłopcami i stworzyłam sobie pewien ideał mężczyzny. Ideał był wysoki (1,80 m stanowiło dolną granicę wzrostu), przystojny, wysportowany, pięknie się wysławiał i osiągał doskonałe wyniki w nauce. Krzyś miał mniej niż 1,80 m i brakowało mu wiele innych cech, do których przywiązywałam tak wielkie znaczenie. Z drugiej jednak strony w jego towarzystwie czułam się tak dobrze... Jego oczy były pełne ciepła i blasku, a ręce dawały poczucie bezpieczeństwa.

     Tak więc jednego dnia nie wyobrażałam sobie życia bez jego obecności, a drugiego do szału doprowadzały mnie jego kołnierzyki ze szpicami po pępek, podczas gdy w tym czasie najmodniejsze były stójki...

     Krzysztof:
     Zdawałem sobie sprawę z tego, że nie umywam się do wszystkich odstrzelonych wielkomiejskich "jollerów", ale nie przejmowałem się tym specjalnie. Zawsze liczyło się dla mnie to, co w środku, a nie to, co na zewnątrz. Ponadto znajomość z Beatą rodziła w moim sercu wielki pokój.

     Beata:
     Cały okres "chodzenia ze sobą" był dla mnie wielką wewnętrzną walką. Zrywałam z Krzysiem parę razy i za każdym razem przekonywałam się, że nie odzyskuję wolności (którą, jak uważałam, on mi zabrał) i że pozbawiona jego obecności nie czuję się szczęśliwsza.

     Krzysztof:
     Widziałem, że Beata ucieka przede mną i było to dla mnie bolesne. Każde rozstanie odbierałem jako swoistą katastrofę, choć zawsze decydowałem się na nowo zaufać słowu Bożemu, które było dla mnie źródłem mocy i nadziei.

     Nigdy nie przeżywałem tego typu rozterek, co Beata. Zawsze byłem pewny swojego wyboru, ale miałem inny problem - byłem bardzo zazdrosny o moją dziewczynę. Oboje lubiliśmy tańczyć, więc chodziliśmy na różne "imprezy" i tam przeżywałem ogromne męki. Ona tańczyła z innymi, a ja patrzyłem...

     Beata:
     Modliłam się w intencji naszej znajomości i ta modlitwa wnosiła w moje serce wiele pokoju, więcej: dawała nawet poczucie pewności, że to "ten" człowiek. Pamiętam szczególnie dwie takie sytuacje. Pierwsza miała miejsce wtedy, gdy po dłuższym już okresie znajomości zaczęliśmy chodzić do jednego i tego samego spowiednika. Kapłan ten dostrzegając moje rozterki wewnętrzne polecił mi pewnego dnia, bym udała się przed Najświętszy Sakrament i zadała sobie proste pytanie: "Czy chcę należeć do Krzyśka?" Z duszą na ramieniu udałam się do najbliższego kościoła i postawiłam sobie to pytanie... A potem z wielkim pokojem przyjęłam płynącą gdzieś z wnętrza odpowiedź: "Tak".

     Druga sytuacja, w której uzyskałam wewnętrzną pewność, wiązała się z Matką Najświętszą. Pewnego dnia szarpana sprzecznymi uczuciami klęczałam w jednym z kościołów przed Jej obrazem. "Matko - prosiłam - jeżeli ten człowiek jest rzeczywiście dla mnie, niech spotkam go dziś, teraz..." Jakież było moje zdziwienie, gdy podniosłam się z klęczek. Przed obrazem Maryi, kilka metrów za mną, trwał zatopiony w modlitwie Krzyś...

     Te wszystkie momenty pewności i pokoju trwały jednak bardzo krótko. Wątpliwości powracały szybko. I nadal nie miałam pewności, czy to tylko pokusy, czy też ja rzeczywiście nie jestem dla niego.

     Krzysztof:
     Wybierałem się do wojska, gdy Beata zerwała po raz trzeci. To zerwanie dało mi wiele do myślenia. "Może ja zmuszam Boga do tego, by potwierdzał moje pragnienia? - pomyślałem. - Może to jednak nie «ta» dziewczyna?" Chcąc naprawdę rozeznać wolę Bożą, zaproponowałem Beacie, byśmy przez 40 dni mojego pobytu w wojsku (było to akurat w Wielkim Poście) nie kontaktowali się ze sobą, lecz codziennie modlili i słuchali tego, co mówi do nas Jezus.

     Beata:
     Tęskniłam za Krzyśkiem. Codziennie, zgodnie z obietnicą, modliłam się przed Najświętszym Sakramentem pilnie zważając na słowa, którymi poprzez Pismo Święte przemawiał do mnie Jezus. Słowa te prowadziły w jednym określonym kierunku - ku małżeństwu. Równocześnie też obserwowałam zmianę w moich uczuciach. Była to zmiana na tyle mocna, że gdy Krzyś wrócił z wojska i - na podstawie modlitwy i słowa Bożego - przekonany, że nasze małżeństwo jest wolą Bożą zaproponował mi, bym za niego wyszła, powiedziałam "Tak".

     Włożyłam na palec pierścionek narzeczonej, ale, jak się okazało, nie był to koniec mojej wewnętrznej walki... Do moich rozterek przyczyniali się także inni ludzie: "Taki szewczyna!" - powiedziała kiedyś zobaczywszy Krzysia jedna z osób z mojej rodziny. A ja... popatrzyłam na niego i pomyślałam: "Hm, może rzeczywiście?"

     Krzysztof:
     Podstawowa różnica, która nas dzieliła, rodziła się z faktu, że Beata pochodzi z dużego miasta, a ja z małej miejscowości. Jej rodzina uważała, że Beata wychodząc za mnie popełnia mezalians, moja - że to ja go popełniam. "A ile to rodzice mają hektarów?" - zapytała kiedyś Beatę jedna z moich ciotek, by ze zdziwieniem dowiedzieć się, że ani jednego... Inne ciotki też tak zresztą reagowały, bo mój ojciec był w lokalnej społeczności "kimś" i w głowie im się nie mieściło, ża ja mogę się ożenić z jakąś panienką z miasta. Przecież w mojej rodzinnej miejscowości było tyle panien, które by mnie chciały!

     Takiego samego zdania byli moi rodzice. Bali się, że Beata jest zbyt młoda, zbyt delikatna, że nie poradzi sobie z trudami życia małżeńskiego. Ponadto byli tak bardzo przywiązani do myśli, że będę mieszkał obok nich, na działce, którą mi kupili, że absolutnie nie mogli się pogodzić z moim odejściem.

     Beata:
     Już w narzeczeństwie spodobał mi się pewien człowiek. Ja także mu się podobałam. Czując, że pierścionek w tej sytuacji nieco mnie uwiera, znowu rozstałam się z Krzysiem. Jakież było jednak moje zdziwienie, gdy - wiedząc, że podobam się komuś i to ze wzajemnością - nie potrafiłam się z tym "kimś" umówić! Gdy w chwilę po mojej niedoszłej randce zobaczyłam Krzyśka, poczułam się tak, jakby miód spłynął na moje serce.

     Jeszcze na dwa tygodnie przed ślubem płakałam rzewnymi łzami, że wychodzę za mąż... "Ależ moje dziecko - powiedziała wówczas moja mama - nie ma żadnego przymusu! Jedzenie zamrozimy, wesele odwołamy... Jeśli sądzisz, że to nie jest dla ciebie ani ten czas, ani ten człowiek - to postąp tak, jak uważasz za słuszne".

     Krzysztof:
     Sakrament małżeństwa napełnił mnie wielką radością i pokojem.

     Beata:
     Noc poślubną spędziliśmy osobno, bo nie było warunków, byśmy byli razem. Gdy obudziłam się rano, zauważyłam, że jestem przepełniona radością. Weszłam do kuchni i powiedziałam do mojej mamy: "Wiesz, mamo, jestem pewna, że miałam postąpić tak, jak postąpiłam. Mam w sercu wielki pokój".

     Krzysztof:
     Łaska sakramentu małżeństwa sprawiła, że zazdrość o Beatę zniknęła po ślubie całkowicie. Stałem się bardzo "pewny" jej i siebie. Była to pewność płynąca nie ze mnie, lecz z Boga.

     Beata:
     W miesiąc po ślubie mój mąż pozwolił mi pojechać nad morze ze swoją siostrą. Pojechałyśmy - ona panna, ja mężatka. Potem dojechała jeszcze jej koleżanka z siostrą - także panny. A niedługo potem na horyzoncie pojawili się bardzo fajni chłopcy... Czułam się okropnie. Wiedziałam, że nie mogę nawiązywać z nimi żadnych relacji, a moje 21 lat i cała moja natura mówiły: "Czemu by nie poflirtować?" Tak więc wtedy doświadczyłam pierwszych pokus niewierności myślą.

     Całą "paczką" chodziliśmy na dyskoteki. Dawałam się poprosić do tańca, ale spaceru nad morze już zdecydowanie odmawiałam. Wiedziałam, że są granice, których nie wolno mi przekroczyć.

     Krzysztof:
     Bardzo pragnąłem dziecka. Ucieszyłem się ogromnie, gdy w trzy lata po ślubie przyszedł na świat nasz syn.

     Beata:
     Nie wyobrażałam sobie urodzenia i wychowania dziecka. Urodziłam jednak jedno, a potem drugie dziecko, nauczyłam się gotować i prowadzić dom. Dla mnie były to konkretne kroki miłości w stosunku do Krzyśka, kroki, w których pokonywałam siebie.

     Z biegiem czasu narastała we mnie głęboka pretensja do męża. Obarczałam go winą za moje niespełnione ambicje, za to, że mój uniwersytecki dyplom z piątkami leży gdzieś na dnie szafy... Uważałam, że jego deklaracje miłości są puste, że nie równoważą tego, co robię dla niego i dzieci.

     Krzysztof:
     Nie rozumiałem szarpania Beaty. Jej humory mnie przygnębiały, denerwowało mnie to, że to ja zawsze muszę mówić "przepraszam" i "dziękuję". Wydawało mi się, że skoro zapewniam jej byt (może nie aż na takim poziomie, jakiego by pragnęła, ale jednak na w miarę przyzwoitym), powinna być zadowolona.

     Nie sądziłem, że fakt, iż siedzi w domu stanowi dla niej problem - przecież tyle razy twierdziła, że matka powinna być z dziećmi jak najdłużej. Wiele razy ponadto po powrocie z pracy deklarując opiekę nad dziećmi proponowałem jej: "Przejdź się trochę, idź do rodziców, idź do znajomych!" Tak ją "spuszczałem", jak psa ze smyczy i oczekiwałem, że gdy wróci, powinna być w dobrym humorze.

     Beata:
     Gdy dzieci trochę podrosły, poszłam do pracy. Cały nasz dom wywrócił się wtedy do góry nogami.

     Krzysztof:
     Byłem wychowany w przekonaniu, że w małżeństwie między kobietą i mężczyzną istnieje ścisły podział ról. Kobieta zajmuje się domem, mężczyzna dba o utrzymanie rodziny i może, chociaż wcale nie musi, pomóc swojej żonie.

     Gdy Beata poszła do pracy, zrozumiałem, że takie myślenie było błędne. Na serio zacząłem jej pomagać.

     Beata:
     Krzysiek zaczął prasować i dla mnie był to konkretny krok miłości z jego strony...

     Cały czas uczymy się być razem. Ostatnio znowu nastały między nami "ciche dni". Po raz kolejny uklękłam do modlitwy w sprawie naszego małżeństwa i wówczas przemówiły do mnie szczególnie słowa z II Listu do Koryntian: Siebie samych badajcie, czy trwacie w wierze; siebie samych doświadczajcie! Czyż nie wiecie o samych sobie, że Jezus Chrystus jest w was? Pozdrówcie się nawzajem świętym pocałunkiem! (2 Kor 13,5.12). Na następny dzień, podczas spotkania naszej grupy ("domostwa" wspólnoty "Emmanuel") pozdrowiliśmy się z Krzysiem nawzajem świętym pocałunkiem pokoju. Inni też tak uczynili i ogromny pokój spłynął na nas i na całe "domostwo".

     Krzysztof:
     Spotkania we wspólnocie wnoszą w nasze życie małżeńskie ogromnie dużo. Podczas tych spotkań poświęconych modlitwie i dzieleniu okazuje się, że inni mają takie same trudności, jak my. Słuchamy więc, jak sobie z nimi radzą i wiele się uczymy.

     Beata:
     Nie wyobrażam sobie małżeństwa bez Pana Boga. Nie wiem doprawdy, w jaki sposób ludzie - wykluczając Go z życia - rozwiązują swoje problemy. My mamy tę doskonałą sytuację, że zawsze możemy się do Niego zwrócić.
 

Opowieści Krzysztofa i Beaty
wysłuchała Lucyna Słup

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin