Steel Danielle - Łaska Losu.doc

(1379 KB) Pobierz
ŁASKA LOSU

ŁASKA LOSU

 

 

Danielle Steel jest pisarką, której książki czyta cały świat.

Opublikowała ponad pięćdziesiąt powieści w nakładzie 300 milionów egzemplarzy.

Każda z nich trafiła na listy bestsellerów.

W Polsce ukazały się m.in.

Tata, Kalejdoskop, Sekrety, Kochanie, Wszystko, co najlepsze.

Żądza przygód.

Zmiany, Album rodzinny, Dom Thurstonów, Gwiazda, Palomino, Pora namiętności.

Przeprawy, Raz w życiu.

Pięć dni w Paryżu.

Skrzydła, Jak grom z nieba.

Nadzieja, Rosyjska baletnica.

Skok w nieznane.

Wiele z nich zostało przeniesionych na ekran.

Pomysły do swych powieści Danielle Steel czerpie z życia.

Na kartach jej książek czytelniczki znajdują optymizm, wiarę w człowieka, bogactwo obserwacji psychologicznych, i to, co najcenniejsze - świat trwałych wartości.

 

Tego samego dnia, w różnych częściach USA, brały ślub trzy pary.

Dianę Goode, wychodząc za Andrew Douglasa, pragnęła jak najszybciej zostać matką.

Niestety, badania lekarskie wykazały u niej bezpłodność.

Wtedy zdecydowała się na adopcję dziewczynki.

Charlie Winwood, wychowanek domu dziecka, marzył o założeniu szczęśliwej, wielodzietnej rodziny.

Jego żona nie podzielała tych planów, jej celem była kariera filmowa.

Rzutka prawniczka, Pilar Graham, dopiero gdy przekroczyła czterdziestkę i poślubiła swojego wieloletniego przyjaciela, zdecydowała się na dziecko.

Dla kobiety w jej wieku nie było to łatwe.

Przez pryzmat życia tych trzech małżeństw Danielle Steel ukazuje, w jakim trudzie dochodzi się do upragnionego szczęścia.

Wzrusza nas radościami i smutkami, sukcesami i porażkami ludzi, którzy wytrwale zdążają do wymarzonego celu.

 

 

 

 

 

 

 

              ŁASKA LOSU

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział pierwszy

 

              Wymarzony cud

              maleńki cud nadziei ten dar szczególny nieba najmniejsze z wszystkich marzeń, miłości wielkiej trzeba by zegar tykać zaczął, jak wielki ból rozstania jak mroczny żal po stracie jak jęk, co serce rani a potem znów od nowa liczenie na łut szczęścia na nowy uśmiech losu że uda się utrzymać wbrew wszystkim przeciwnościom dopóki sił wystarczy wykrzyczeć w twarz ciemnościom tęsknotę aż do nieba i szeptać coraz ciszej, bo długo czekać trzeba aż dobry duch usłyszy i ześle ciemną nocą gdy ledwo śmiesz oddychać drobniutkie wnet paluszki twój rękaw będą chwytać i w sercu płynne złoto, bo nie jest wciąż za późno podziwiać cud stworzenia wśród niespokojnych szeptów i krzyków udręczenia, aż wreszcie w mych ramionach istotka kwili mała, o, chwilo upragniona, bodajbyś wiecznie trwała.

              Dzień był upalny i bezwietrzny, a niebo błękitne i bezchmurne, gdy Diana Goode wraz z ojcem wysiadali z eleganckiego samochodu.

Pod kremową mgiełką welonu łagodniały jej ostre rysy, a ciężka, atłasowa suknia szeleściła, gdy kierowca pomagał pannie młodej uporządkować fałdy.

Diana obdarzyła promiennym uśmiechem ojca i na chwilę przymknęła oczy, aby zachować w pamięci najdrobniejsze szczegóły tego dnia.

Jeszcze nigdy w życiu nie była tak szczęśliwa.

Wszystko udało się nad podziw.

              - Wyglądasz cudownie!

- pochwalił ojciec przed wejściem do kościoła pod wezwaniem Wszystkich Świętych w Pasadenie.

Matka, siostry, ich mężowie i dzieci przyjechali wcześniej.

Dia na urodziła się jako średnia córka, a więc usilnie starała się osiągnąć więcej niż siostry.

Kochała je nad życie, ale wciąż uważała, że musi je w czymś przewyższyć, choć wcale nie ustawiły poprzeczki zbyt wysoko.

              Najstarsza siostra, Gayle, wybrała się na studia medyczne, ale już na kursie przygotowawczym poznała swego przyszłego męża.

Wzięła z nim ślub w czerwcu i prawie natychmiast zaszła w ciążę.

W wieku dwudziestu dziewięciu lat była już matką trzech uroczych córeczek.

Starsza od Diany o dwa lata, zawsze w jakiś sposób z nią rywalizowała, choć obie różniły się diametralnie.

              Gayle nigdy nie żałowała, że nie zrobiła kariery jako lekarka.

Jej szczęśliwe małżeństwo i macierzyństwo w pełni ją satysfakcjonowało, a zajęcia domowe wręcz uwielbiała.

Jako kobieta inteligentna i zawsze dobrze poinformowana, świetnie nadawała .

się na żonę lekarza ginekologa, gdyż z wyrozumiałością odnosiła się do jego nienormowanych godzin pracy.

Kilka tygodni temu Gayle zwierzyła się Dianie, że planują przynajmniej jeszcze jedno dziecko, bo Jack marzył o chłopcu.

Całe życie Gayle kręciło się wokół męża, dzieci i domu.

Kariera zawodowa zupełnie jej nie pociągała, inaczej niż jej dwie siostry.

              Dużo więcej łączyło Dianę z młodszą siostrą, Samantą.

Sam zawsze odznaczała się ambicją, przebojowością i dążeniem do obracania się w wielkim świecie.

W ciągu dwóch pierwszych lat małżeństwa usiłowała za wszelką cenę łączyć pracę zawodową z prowadzeniem domu, ale gdy w trzynaście miesięcy po pierwszym dziecku urodziło się drugie - uznała, że po prostu nie da rady.

Zdecydowała się zrezygnować z pracy w galerii sztuki w Los Angeles, co bardzo ucieszyło jej męża.

Jednak już po kilku miesiącach siedzenia w domu poczuła się sfrustrowana, tym bardziej że Seamus, jej mąż, zdobywał tymczasem coraz większy rozgłos jako artysta malarz.

              Próbowała wykonywać projekty na zlecenie, ale przy dwójce tak małych dzieci i braku jakiejkolwiek pomocy nawet to okazało się niemożliwe.

Właściwie była szczęśliwa w małżeństwie z Seamusem, a jej synek i córeczka - para rozkosznych, pucołowatych cherubinków - wzbudzali ogólny zachwyt, ale czasami zazdrościła Dianie jej pozycji zawodowej w "dorosłym" świecie, jak to nazywała.

              Natomiast Dianie życie sióstr wydawało się bardzo ustabilizowane.

W wieku dwudziestu pięciu i dwudziestu ośmiu lat osiągnęły chyba to, czego chciały.

Samanta czuła się swobodnie w sferach artystycznych, Gayle realizowała się w pełni jako żona lekarza.

Diana jednak zawsze pragnęła czegoś więcej.

Studiowała w Stanfordzie, ale trzeci rok zaliczyła w Paryżu, na Sorbonie.

Wróciła tam potem jeszcze raz, po dyplomie.

Wynajęła urocze mieszkanko przy rue de Grenelle, na lewym brzegu Sekwany i przez jakiś czas myślała poważnie o pozostaniu we Francji.

Przepracowała półtora roku w redakcji "Paris-Matcha", ale dłużej nie wytrzymała, bo stęskniła się za domem, rodziną i - o dziwo - siostrami!

Gayle urodziła akurat trzecie dziecko, a Samanta spodziewała się pierwszego, więc Diana chciała w takiej chwili być przy nich.

              Po powrocie jednak czuła się rozdarta wewnętrznie i przez pierwsze miesiące cierpiała męki, bo nie mogła się zdecydować, czy lepiej zostać w Stanach, czy wrócić do Francji.

Może nie po winna była w ogóle stamtąd wyjeżdżać?

              Jednak, mimo niewątpliwych zalet Paryża, także w Los Angeles można było wieść ciekawe życie.

Udało się jej od razu otrzymać posadę starszego redaktora w piśmie "Todays Home", które dopiero co weszło na rynek czytelniczy, a więc roztaczały się przed nią wspaniałe perspektywy.

Miała dobrą płacę, sympatycznych kolegów i luksusowo urządzony gabinet.

Całymi miesiącami poszukiwała sensacji, angażowała fotoreporterów, redagowała artykuły lub opisywała ciekawie urządzone i usytuowane domy.

Co jakiś czas zaglądała do Paryża lub Londynu, ale potrafiła także wydawać specjalne numery poświęcone, na przykład;

              południowej Francji lub Gstaad.

Oczywiście częściej szukała materiałów w amerykańskich miastach, takich jak Nowy Jork, Palm Beach, Houston, Dallas czy San Francisco.

Lubiła tę pracę, której zazdrościli jej wszyscy, z siostrami włącznie.

Istotnie, komuś, kto nie zdawał sobie sprawy, jaki to ciężki kawałek chleba, takie zajęcie mogło wydawać się równie atrakcyjne jak sama Diana.

              Diana poznała Andyego na koktajlu dla przedstawicieli prasy, niedługo po tym, jak rozpoczęła pracę w redakcji.

Prosto z przyjęcia przeszli do małej włoskiej knajpki, gdzie przegadali bite sześć godzin.

Wkrótce ani się obejrzała, jak Andy zaproponował jej, aby zamieszkali razem.

              Upłynęło pół roku, zanim się zgodziła, bo obawiała się utraty niezależności.

W końcu jednak uległa, bo szalała za nim, podobnie jak on za nią.

Pasowali do siebie idealnie.

Andy był wysokim, przystojnym blondynem, członkiem tenisowej reprezentacji uniwersytetu Yale.

Pochodził z zasiedziałej nowojorskiej rodziny, a na uniwersytet w Los Angeles przeniósł się, aby studiować prawo.

Po dyplomie podjął pracę jako radca prawny w sieci przedsiębiorstw zajmujących się organizacją imprez artystycznych.

Pasjonowała go zarówno ta praca, jak ludzie, z którymi się spotykał; Dianie to imponowało.

W oczach przełożonych cieszył się dobrą opinią ze względu na umiejętność obsługi prawnej skomplikowanych operacji.

 

 

Diana chętnie chodziła z nim na przyjęcia, gdzie spotykały się gwiazdy show-biznesu, ich pełnomocnicy, reżyserzy i agenci.

Obracanie się w takich sferach łatwo mogło przewrócić mu w głowie, ale Andy traktował to wszystko z odpowiednim dystansem.

Miał mocny kręgosłup i nie imponował mu blichtr "światowego życia", ale swoją pracę lubił i planował w przyszłości otwarcie kancelarii specjalizującej się w obsłudze prawnej przemysłu rozrywkowego.

Na razie jednak chciał przede wszystkim nabrać doświadczenia.

Wiedział, dokąd zmierza i czego pragnie od życia, a karierę zawodową zaplanował na długo naprzód.

              Kiedy Diana stanęła na jego drodze, wiedział prawie od razu, że ta kobieta jest odpowiednią kandydatką na żonę i matkę.

              Ich pragnienia okazały się zbieżne; gdyż oboje marzyli, by mieć czworo dzieci.

Andy był jednym z czterech braci, pośród których znaleźli się także bliźniacy.

Diana zastanawiała się już, czy to oznacza, że oni też mogą mieć bliźnięta.

W ogóle tematowi dzieci poświęcali wiele rozmów.

Ich niefrasobliwość w pożyciu intymnym, granicząca wręcz z kuszeniem losu, również wiązała się z pragnieniem posiadania potomstwa.

Diana czuła, że wcale by się nie zmartwili, gdyby zaszła w ciążę, co wymusiło by wcześniejsze zawarcie ślubu.

Przecież i tak coraz częściej rozmawiali o planach małżeńskich i zamiarach na dalszą przyszłość.

              Zamieszkali razem w niewielkim, lecz eleganckim mieszkaniu w Beverly Hills.

Okazało się, że reprezentują podobne upodobania artystyczne - kupili nawet dwa obrazy pędzla Seamusa.

Za swoje połączone dochody mogli urządzić naprawdę gustowne gniazdko, a że zdecydowali się na współczesny wystrój - wszelkie nadprogramowe pieniądze przeznaczali na dzieła sztuki.

Chcieli nawet zapoczątkować własną kolekcję, ale chwilowo nie mogli sobie jeszcze na to pozwolić, więc kupili tyle obrazów, ile mogli i bardzo się nimi cieszyli.

              Najbardziej jednak ujęło Dianę to, że Andy utrzymywał przy jazne stosunki z jej rodzicami, siostrami i szwagrami.

Mimo iż Jack i Seamus reprezentowali zgoła odmienne charaktery, Andy lubił obydwóch i często umawiał się z nimi na lunche, jeśli nie kolidowało to z jego sprawami służbowymi.

W światku artystycznym poruszał się równie swobodnie jak Seamus, a z Jackiem potrafił rozmawiać zarówno o medycynie, jak o interesach.

              Andrew Douglas był w ogóle sympatycznym, kontaktowym facetem dającym się lubić, to też Diana z radosnym podnieceniem myślała o przyszłym wspólnym życiu.

Po pierwszym roku trwania w związku pojechali razem do Europy, gdzie najpierw pokazała mu swoje ulubione zakątki w Paryżu, a potem odbyli wycieczkę doliną Loary.

Odwiedzili jeszcze młodszego brata Andyego, Nicka, mieszkającego w Szkocji, a po powrocie do kraju zaczęli snuć luźne plany na najbliższe lato.

Zaręczyli się po półtora roku chodzenia ze sobą, a datę ślubu wyznaczyli na czerwiec.

Zamierzali wybrać się w podróż poślubną po Europie - tym razem na południe Francji, do Włoch i Hiszpanii.

Diana dostała w swojej redakcji trzy tygodnie urlopu.

Andy wyprosił tyle samo u swoich szefów.

              Rozglądali się za domem w Brentwood, Westwood i Santa Monica.

Brali pod uwagę nawet możliwość dojeżdżania z Malibu, gdyby wypatrzyli tam coś naprawdę atrakcyjnego, w końcu jednak znaleźli dom swoich marzeń w Paciflc Palisades.

              Przez całe lata mieszkała tam wielka rodzina, utrzymująca dom w idealnym stanie, ale kiedy dzieci dorosły i wyfrunęły z rodzinnego gniazda, rodzice z bólem serca zdecydowali się sprzedać dom.

Andy i Diana zakochali się w nim od pierwszego wejrzenia.

Był przestronny, chaotycznie zaplanowany, ale przy tulny i ciepły, otoczony drzewami, z dużym ogrodem, gdzie w przyszłości mogły się bawić dzieci.

Na piętrze znajdował się apartament przeznaczony dla pana domu, oddzielne gabinety dla każdego z małżonków i gustownie urządzony pokój gościnny, a na facjacie - cztery sypialnie dla dzieci.

              W maju dom był ostatecznie wykończony i Andy wprowadził się tam na trzy tygodnie przed datą ślubu.

Jednak nie zdążył rozpakować wszystkiego, więc rodzice Diany zamówili kolację na jej panieński wieczór w restauracji "Bistro".

Diana zostawiła w holu swoje bagaże przygotowane na podróż poślubną.

Nie chciała spędzać nocy przed ślubem z narzeczonym, lecz zdecydowała, że tę ostatnią panieńską noc prześpi w domu rodziców.

Położyła się w swojej dawnej sypialni, a kiedy obudziła się wczesnym rankiem, długo leżała z otwartymi oczami, wpatrując się w wyblakłą tapetę w niebieskie i różowe kwiatki.

Próbowała po godzić się z myślą, że za kilka godzin będzie już kimś zupełnie innym - czyjąś żoną!

              Ciekawe, na czym to polega?

Jaka jest różnica między małżeństwem a życiem w wolnym związku?

Czy on lub ona się zmie nią?

Przez chwilę ta perspektywa wydała jej się przerażająca.

Przecież jej siostry po wyjściu za mąż i wydaniu na świat dzieci też się zmieniały, początkowo niedostrzegalnie, ale z biegiem lat tworzyły ze swoimi mężami coraz większą jedność.

Jej stosunki z nimi niby też nie uległy zmianie, ale jednak nie były takie same jak za ich panieńskich czasów.

A pomyśleć, że mniej więcej za rok ona też będzie mogła mieć dziecko!

Na samą myśl o tym poczuła mrowienie w podbrzuszu.

Seks z Andym dostarczał zawsze niezapomnianych wrażeń, ale jeszcze bardziej podniecała ją perspektywa, że ich miłość kiedyś wyda owoce.

Kochała Andyego, więc z radością myślała także o urodzeniu mu dzieci.

              Nawet kiedy się już obudziła, nadal uśmiechała się na myśl o Andym i przyszłym wspólnym życiu.

Zeszła do kuchni, żeby w samotności napić się kawy.

Przewidywała bowiem, że niedługo wstaną wszyscy, najpierw matka, potem siostry i ich dzieci i przyjdą pomagać w przygotowaniach do ślubu.

Ich mężowie, wyznaczeni na starszych drużbów, na razie zostali w domu.

Trzy dziewczynki Gayle i córeczka Samanty miały sypać kwiatki, a młodszy, zaledwie dwuletni synek Samanty - podawać obrączki.

W białym jedwabnym ubranku, które kupiła mu Diana, wyglądał tak uroczo, że i ona, i siostry miały łzy w oczach.

              Matka Diany zawczasu wynajęła dziewczynę do opieki nad dziećmi, aby córki miały czas dla siebie.

              - To było do przewidzenia!

- rzuciła Gayle z ironicznym uśmiechem.

Matka była zawsze świetnie zorganizowana i przy gotowana na wszelkie ewentualności.

Planowała wszystko z takim wyprzedzeniem, że już w czerwcu wydzwaniała do córek, wypytując, jak mają zamiar spędzić Święto Dziękczynienia.

Nie raz narzekały na tę jej nadopiekuńczość, ale teraz, w ferworze przygotowań do wesela, tak zapobiegliwa matka była dla Diany prawdziwym darem niebios.

Sama, wciąż zajęta, z ledwością znajdowała czas na przymiarki.

              Nie miała jednak wątpliwości, że wszystko pójdzie jak z płatka, bo matka panowała nad sytuacją.

I rzeczywiście, jak dotąd, wszystko na to wskazywało.

Siostry w sukniach z brzoskwiniowego jedwabiu, z dobranymi do nich bukietami brzoskwiniowych róż, prezentowały się nadzwyczaj wytwornie, podobnie jak ich małe córeczki, w białych sukienkach przepasanych brzoskwiniowymi szarfami, trzymające koszyczki z płatkami róż.

Po jechały do kościoła razem z babcią i matkami, a Diana miała jeszcze kilka chwil, żeby pogadać z ojcem.

              - Wyglądasz naprawdę cudownie, kochanie!

- Aż piał z za chwytu.

Zawsze był z niej dumny, a przy tym tak życzliwy, szczery i wyrozumiały!

Nie, Diana nie miała powodów do narzekania na rodziców.

Nawet z trudnego okresu dorastania nie pamiętała żadnych niedomówień, pretensji czy nadmiernych wymagań.

Natomiast między Gayle a matką częściej dochodziło do ostrej wymiany zdań.

Sama tłumaczyła to później tym, że jako najstarsza musiała najpierw "wychować sobie" rodziców.

Z kolei Samanta w zasadzie podzielała pozytywną opinię Diany o "starych", ale miała z nimi przeprawę, gdyż nie byli zachwyceni perspektywą jej ślubu z artystą.

W końcu sami jednak zaczęli go darzyć podziwem i szacunkiem, bo Seamus był wprawdzie oryginałem, ale trudno było go nie lubić.

              Natomiast w stosunku do osoby Andrew Douglasa rodzice nie zgłaszali żadnych obiekcji.

Od razu uznali, że to uroczy człowiek i nie mieli wątpliwości, że Diana będzie z nim szczęśliwa.

              - Masz tremę, co?

- podpytywał dyskretnie ojciec, kiedy za częła nerwowo przechadzać się po salonie na chwilę przed wyjściem z domu.

Zostało jeszcze trochę czasu, ale wolałaby, żeby już było po wszystkim.

Chciała znaleźć się już w Bel Air albo na pokładzie samolotu lecącego do Paryża.

              - Coś w tym rodzaju.

- Uśmiechnęła się jak za dawnych, dziecięcych lat.

Z rudawobrązowymi włosami upiętymi w kok i schowanymi pod welonem wyglądała inaczej, ale nadspodziewanie młodo.

Równie młodo czuła się w obecności ojca, do którego zawsze mogła się zwrócić ze wszystkimi kłopotami i obawami.

Tym razem jednak nie miała obaw, tylko kilka pytań, na które nie umiała odpowiedzieć.

              - Zastanawiałam się, czy coś się zmieni w moim życiu, kiedy wyjdę za mąż.

Wiesz, to nie to samo, co niezobowiązujące bycie z kimś...

- Westchnęła i uśmiechnęła się do ojca.

- Wszystko teraz zrobi się takie dorosłe, prawda?

              W dwudziestym siódmym roku życia czuła się chwilami jak młoda dziewczyna, chwilami jak osoba zupełnie stara.

Wiek ten wydawał się jej jednak całkiem odpowiedni do zamążpójścia, zwłaszcza gdy wychodziła za kogoś, kogo tak kochała.

              - No, bo to jest zabawa dla dorosłych - wyjaśnił z uśmiechem ojciec, muskając wargami jej czoło.

Był wysokim, eleganckim mężczyzną o zupełnie białych włosach i żywych, niebieskich oczach.

Znał dobrze córkę i cieszył się, gdy na jego oczach przeobrażała się w kobietę.

Podobał mu się również kandydat na zięcia, więc nie martwił się o przyszłość młodej pary.

Był pewien, że zajdą daleko, czego im z całego serca życzył.

- Ale jesteś przecież na to przygotowana i wiesz, co robisz.

Myślę, że nie popełniasz błędu, bo wychodzisz za porządnego człowieka, a w razie czego zawsze możecie na nas liczyć.

Mam nadzieję, że o tym wiecie.

              - Tak, wiem.

- Zamrugała, bo łzy napłynęły jej do oczu.

Nagle poczuła żal, że musi opuścić zarówno ojca, jak ten dom, chociaż już od dawna tu nie mieszkała.

Było jej trudniej zostawiać ojca niż matkę, która wyżywała się w bardziej przyziemnych sprawach, jak poprawianie welonu Diany czy upominanie dzieci, aby nie nadepnęły na tren sukni.

Teraz, kiedy stali obok sie bie w salonie i nie rozpraszały ich tego rodzaju problemy, ogar nęła ich burza uczuć, szczególnie miłości i nadziei.

              - Chodźmy, młoda damo, jedziemy do ślubu!

- zachęcił ją głosem schrypniętym z emocji.

Podał jej ramię i wraz z kierowcą pomógł usadowić się na tylnym siedzeniu samochodu tak, by nie pogniotła długiego trenu ani obfitego welonu.

Kiedy już siedziała w środku, z bukietem białych róż na kolanach, wypełniała suknią cały samochód.

W ślad za ruszającym samochodem biegły dzieci, machając rękami i krzycząc: "O, patrzcie, panna młoda!

". Trochę ją to denerwowało, ale też śmieszyło, wszak istotnie była dziś panną młodą.

Świadomość ta przyprawiała ją o zawrót głowy i przyspieszone bicie serca.

Poprawiła więc czym prędzej welon, obciągnęła koronkowy stanik i bufiaste, atłasowe rękawy, po tylekroć dopasowywane w czasie niezliczonych przy miarek.

Suknia była utrzymana w stylu wiktoriańskim.

              Na przyjęcie weselne w Country Clubie zaproszono trzysta

              14

              osób.

Wśród nich mieli być jej koledzy i koleżanki z lat szkolnych, dalecy krewni, znajomi rodziców, koledzy z pracy jej i Andyego.

Jego najlepszy przyjaciel, William Bennington, zamierzał przyjechać prosto do kościoła.

Andy spodziewał się także kilku gwiazd estrady, z którymi zdążył się bliżej zapoznać, pracując nad ich kontraktami.

Przyjechali także jego rodzice i trzej bracia.

              Nick, który przedtem mieszkał w Szkocji, obecnie przeniósł się do Londynu.

Bliźniacy Greg i Alex studiowali w Wyższej Szkole Biznesu w Harvardzie, ale nie darowaliby sobie, gdyby mieli opuścić wesele brata, który był od nich o sześć lat starszy i szalenie im imponował.

Szaleli również za Dianą, a i ona chęt nie przebywała w ich towarzystwie.

Lubiła, gdy przyjeżdżali na wakacje, a nawet namawiała ich; aby przenieśli się do Kalifornii Jednak w przeciwieństwie do Andyego, młodsi bracia Douglas brali pod uwagę raczej wschodnie wybrzeże, na przykład Nowy Jork albo Boston, ewentualnie Londyn, gdzie osiedlił się Nick.

              - My nie jesteśmy tak "wpatrzeni w gwiazdy" jak nasz brat - żartował Nick podczas kolacji w dniu poprzedzającym ślub.

Nie dało się jednak ukryć, że imponował im zarówno jego sukces za wodowy, jak i wybór partnerki.

Wszyscy trzej byli najwyraźniej dumni z najstarszego brata.

              Na zewnątrz kościoła dała się słyszeć muzyka organowa.

Dia na poczuła lekki dreszczyk podniecenia i schwyciła ojca za ramię.

Spojrzała na niego równie niebieskimi oczami, jakie on miał, i ścisnęła go za rękę, kiedy zaczęli pokonywać schody wiodące do głównego wejścia.

              - Już wchodzimy, tatusiu!

- wyszeptała.

              - Wszystko będzie dobrze.

- Uspokajał ją tak samo, jak wtedy, kiedy w wieku dziewięciu lat spadła z roweru i złamała rękę.

Po drodze do szpitala opowiadał jej zabawne historyjki, by się odprężyła i trzymał mocno w objęciach podczas składania ręki.

- Jesteś wspaniałą dziewczyną i materiałem na doskonałą żonę.

              Szeptał jej w ucho te zapewnienia, kiedy zatrzymali się przed głównym wejściem, czekając na sygnał od mistrza ceremonii.

              - Kocham cię, tatusiu - odszepnęła głosem drżącym ze zdenerwowania.

- I ja cię kocham, Diano.

- Nachylił się i pocałował ją w pienisty welon, otoczony obłokiem zapachu róż.

Oboje wiedzieli, że będą do końca życia pamiętać tę chwilę.

- Niech cię Bóg błogosławi!

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin