Dusz-pasterz.doc

(39 KB) Pobierz
http://chwilami-istnieje

1

 

http://chwilami-istnieje.blog.onet.pl/Dusz-pasterz,2,ID419422480,n

 

Dusz-pasterz?

 

   Niby to wina samych ludzi, bo nauczyli i nie wiedzą jak zrezygnować z ogólnie przyjętego zwyczaju...Niby, bo tak na dobrą sprawę nie wiadomo, kto , kiedy i po co wszystko zaczął. Wiadomo tylko, że raz w roku i tuż po Świętach Bożego Narodzenia. I że należy przygotować kopertę. Pełną najlepiej, bo pusta niczego nie wyrazi ,ani niczemu nie posłuży.

 

Kolęda.

 

   Kiedyś wyczekiwana, obecnie jest często wyrazem kontroli. Niczym NIK, PiP lub inne licho. Nie ma rozmowy, takiej zwyczajnej, serdecznej, z wymianą poglądów o życiu parafialnym, o życiu w ogóle. Nie ma rozmowy o Bogu, jego pojmowaniu, refleksjach. Jest za to mierzony minutnikiem czas na jedną rodzinę, w którym zmieścić należy zapiski: kto uczęszczał w danym roku na roraty, różaniec, czy w ogóle chodzi do kościoła. Z tym ostatnim zawsze mam problem. I zwykle kończy się tym samym: że jestem dumna i wyniosła. Tylko pytam się dlaczego? Czy stwierdzenie, że ja nie chodzę do kościoła, bo chodzić to można na spacery, a Kościół to ludzie, z którymi się modlę, naprawdę jest aroganckie? Czy kolejne rozliczanie mnie z obrazków rozdawanych podczas mszy roratniej ma stanowić podstawę mojej wiary? Albo czy datki na odnowienie świątyni, skrupulatnie wyliczone i corocznie pozostawiane -z wypisaną na kopercie sumą i datą pożądanej wpłaty-po zakończonej wizycie duszpasterskiej, mogą pojednać mnie z Bogiem? Albo stanowić o jakości błogosławieństwa ,jakie ksiądz chce( albo przynajmniej powinien) mi przekazać?

 

   Być może mam pecha. Może za bardzo w dzieciństwie nachłonęłam się innych przykładów i dlatego nie potrafię się dostosować? A może po prostu mierzi mnie pojmowanie wiary i wszystkiego co z nią związane ,w kategorii pieniędzy i nad wyraz szeroko pojętej kontroli? Widać słabo się aklimatyzuję w tej kwestii.

 

    Kiedyś, wizyta księdza postrzegana była jako wyróżnienie. Celebrowana z największym namaszczeniem, zapędziła jednak ludzi w kozi róg. Staropolską gościnnością zaczęto objuczać przybywających księży tuzinami jaj, pętami kiełbasy i kołaczami specjalnie na ten czas pieczonymi. Niby nic w tym zdrożnego: miło obdarować gościa, jeśli coś mu smakuje i jeśli rzadko nas odwiedza. Tyle tylko, że obecnie nie ma to już nic wspólnego ze zwyczajem czy dobrą wolą. Większość naszych dusz-pasterzy chce już nie tylko dobrze żyć na plebanii. Dbając o nasz sposób wyznawania Boga ,domaga się coraz to nowych remontów świątyni, nie zważając na to, że uszczuplony troskami dnia codziennego budżet parafian, nie jest w stanie udźwignąć kapiącego złoconą farbą kolejnego bocznego ołtarza.

 

   Kilka lat temu mieszkałam w maleńkiej miejscowości, gdzie dwie parafie toczyły wręcz ze sobą boje o to , której świątynia lepiej wygląda. Uciekłam z niej, gdy kolejny raz proboszcz ogłosił na ambonie, że nie daję na mszę w dniu urodzin swoich dzieci , ani nawet w rocznicę ...ich Chrztu Świętego. No i że moje datki z kolędy są liche...Z kurią w tym czasie długo się spierałam o zasadność "roszczeń". I mimo, że w końcu przyznano mi po dwóch latach rację, od księdza nie usłyszałam nawet przepraszam. Tyle tylko, że kolędując wpadał do mnie jak po sól ...

 

   Nic nie zmieniła też przeprowadzka. Moje najszczersze chęci sprowadziły się do tego, że któregoś roku wyprosiłam kolędującego księdza z domu. Jego dbałość o swoich parafian była porażająca: zignorował chore dzieci leżące z gorączką w innym pokoju krótkim stwierdzeniem: skoro nie ma ich w gościnnym , to jakby nie było wcale... po czym zaczął rozglądać się za "kopertową ofiarą"...

A potem było jak poprzednio: głos ogromnie pouczający z ambony, że do chorych nie powinno się go prosić, bo się zarazi! Tyle tylko, że tym razem obyło się bez nazwisk.

 

   Kiedy po raz wtóry "wpisałam się " na listę parafian pobliskiego kościółka - ot, kolejny etap zmiany zamieszkania - moja dusza doznała w końcu ukojenia. Obraz księdza z dzieciństwa, takiego z deskorolką przy nodze, nartami, czy grającego usmarowanymi ziemią po wykopkach dłońmi na gitarze, podczas wspólnego ogniska, jak żywo stanął przed oczami: normalny, zawstydzony proponowaną herbatą, nigdzie się nie spieszący proboszcz, dawał nadzieję, że w końcu będzie normalnie. I było. Dopóki nie przydzielono miastu biskupa, który zapragnął wyłącznego posłuszeństwa. I wciąż nie może zrozumieć, dlaczego konserwator zabytków rokrocznie sprzeciwia się przebudowie katedry, by w miejscu chrzcielnicy wybudować jego...tron biskupi! A ponieważ "mój "proboszcz nie bardzo pasował (i pasuje)do obrazu współczesnego księdza, bo potrafił (i wciąż potrafi) z pieniędzy "tacowych" zakupić wózek i pampersy dla nastolatki, w domu której się nie przelewa, dokooptował mu biskupina dwóch nowych wikariuszy. No i się zaczęło!

 

   PIP - postrach wielu pracodawców, to w tym wypadku bułka z masłem. Proboszcz wciąż "siedzi na biskupim dywaniku", bo albo za mało oddaje biskupowi , albo niepotrzebnie organizuje zbiórkę krwi dla chorych. Nie powinien też organizować festynów i za zebrane fundusze wysyłać dzieciaki z ubogich rodzin na wakacyjne turnusy. Jeśli już, to powinien zebrane pieniądze podzielić sprawiedliwie między biskupstwo, a potrzeby parafialnej kasy. Ciekawe, co?

 

    Może więc dlatego proboszcz "oszczędza" swoich wikarych i woli kolędować sam? Bo wie, że jego owieczki potrzebują wsparcia, że nie należy wyciągać ręki po" kopertówkę", jeśli kilkoro dzieci łakomie patrzy na ostatnie ciastko wiszące na choince. Bo może jako jeden z niewielu wie, że C+M+B pisane na drzwiach, to wyznanie najpiękniejsze: /Christus Mansionem Benedicat/ (Chrystus Mieszkanie Błogosławi).To prośba , a nie wyłącznie zwyczaj.

 

    I jeszcze jedno: szkoda, że taka wizyta wymuszona jest przez prawo kanoniczne. Że nie ma tu szczypty dobrze pojmowanej jedności wiernych. Zastanawiam się, czy gdyby nie ten nakaz, to księża w ogóle pukaliby do naszych drzwi? Z pewnością znalazłyby się jednostki, bo w końcu prawdziwie wierzących nie brakuje, jednak byliby i tacy, którzy zwołaliby parafian do świątyni i podtykali im pod nos koszyczki na ofiarę. Wyłącznie...

 

   W tym roku nie doświadczyłam jeszcze wizyty księdza. Będzie za kilka dni. Mam nadzieję, że schorowany proboszcz dotrze do moich drzwi. I jak zwykle przyniesie błogosławieństwo, na które czekam. Bo wierzę. Mimo wszystko i mimo wszystkich. A mądrość proboszcza zawsze mnie utwierdza w przekonaniu, że Dekalogiem warto się w życiu kierować, a Boga szukać w ludziach, nie w przedmiotach i obrazkach wieszanych na ścianie...Bo symbol to nie wiara. To wyłącznie zewnętrzny znak, który najpierw należy rozumieć.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin