Dwie Lewe Nogi.pdf

(759 KB) Pobierz
Microsoft Word - Ewa wzywa 07- Dwie lewe nogi
1
657842842.001.png
2
Ewa wzywa 07... Ewa wzywa 07.....
Zygmunt Zeydler Zborowski
DWIE LEWE NOGI
ISKRY - WARSZAWA -1976
Rozdział I
Nie wiadomo właściwie, dlaczego utarło się powiedzenie „pije jak szewc".
Przecież zdarzają się krawcy, fryzjerzy, kaletnicy, poeci, malarze, którzy chętnie,
a nawet z przesadną ochotą zaglądają do kieliszka. Dlaczego więc właśnie szewc
stal się symbolem nadużywania napojów alkoholowych? Tego chyba nikt nie
potrafi wyjaśnić.
Euzebiusz Kopacz od wielu lat zelował ludziom buty, przyklejał obcasy,
przyszywał paski u sandałów, ale mimo to nie zdradzał pociągu ani do czystej,
ani do żytniówki, ani do śliwowicy, ani nawet do bimbru swojej roboty. Bardzo
rzadko pijał piwo, a braki płynów w organizmie uzupełniał kefirem, słodkim
mlekiem, herbatą lub lemoniadą. Tylko raz do roku, dziewiętnastego marca,
wypijał dwa kieliszki wódki na imieninach swojego szwagra, Józefa. Nie pił ani
na Boże Narodzenie, ani na Wielkanoc, ani na swoje własne imieniny, tylko na
imieniny szwagra. Taki już był dziwak.
Reperowanie obuwia jest zajęciem niezbyt urozmaiconym i mało ruchliwym.
Sprzyja więc nastrojom refleksyjnym. Monotonne uderzanie młotkiem o
podeszwę lub obcas stwarza atmosferę filozoficznej zadumy i pozwala na
spokojne rozmyślania, dotyczące problemów światopoglądowych oraz tajników
natury ludzkiej. Nieraz Euzebiusz Kopacz usiłował określić charakter danego
osobnika na podstawie wnikliwej analizy ściętych obcasów i zdartych zelówek.
Czas mijał, lat przybywało, zadumy filozoficzne stawały się coraz dłuższe i coraz
trudniej było nadążyć z robotą. Klienci zaczynali narzekać. Trzeba było pomyś-
leć o zaktywizowaniu warsztatu. Niestety jedyny syn Kazimierz nie chciał
przejąć ojcowskiego kopyta i wstąpił do milicji. Dużo było wtedy rodzinnych
scysji i kwasów z tego powodu.
— Komu przekażę swoją firmę, swój warsztat, swoją klientelę? — lamentował
ojciec. — Zastanów się, Kaziu. Na co ci ta milicja?
— Nie męcz dziecka — broniła syna matka, kobieta energiczna, pijąca alkohol
nie tylko na świętego Józefa. — Nie każdy ma ochotę cale życie łatać cudze
kapcie. Człowiek powinien robić to, co lubi.
— Ale ludzie nie mogą chodzić w dziurawych butach. Ktoś musi zajmować się
szewstwem — upierał się Kopacz. — Miałem nadzieję, że mój jedyny syn
przejmie po mnie warsztat, że go nauczę, wykształcę, wykieruję na uczciwego,
3
solidnego rzemieślnika. Coraz mniej dobrych szewców w Warszawie. Bój się
Boga, Kaziu, nie idź na milicjanta.
— Nie męcz dziecka — powtarzała stanowczo matka. — Niech robi, co chce.
Milicjant to nie szewc. Może Kazio kiedyś ministrem zostanie.
Nie pomogły prośby, perswazje, a nawet groźby starego. Dziecko, wspierane
przez matkę, wstąpiło do milicji.
Początkowo był prostym szeregowcem, ale jego pilność, dobre chęci, solidność i
wrodzona inteligencja zostały należycie docenione przez przełożonych i
awansował niebawem na sierżanta.
— A widzisz, a widzisz — mówiła matka, patrząc triumfalnie na ojca. — Kazio
już jest sierżantem. Zobaczysz, że będą z niego ludzie.
Stary Kopacz nie odzywał się, wzdychał tylko ciężko i rozmyślał nad tym, jak
sobie zorganizować pracę w warsztacie. Potrzebował pomocnika, a kiedy
zawiodły go nadzieje na pomoc syna, postanowił poszukać czeladnika. Żona
entuzjastycznie poparła ten pomysł.
— Ale ma się rozumieć. Weź jakiego chłopaka na naukę. Wyręczy cię. Nie
będziesz musiał sam tak tyrać na stare lata.
—. Jeszczem nie taki stary — bronił się Kopacz.
— Ale młody także nie jesteś. Już dawno to zauważyłam. Trzeba się rozejrzeć za
chłopakiem.
Okazało się jednak, że to nie taka prosta sprawa. Jakoś nie było chętnych do
szewskiego rzemiosła. Starannie wykaligrafowane ogłoszenie na kawałku
tektury zaczęło żółknąć, a kandydat się nie pojawiał. Dali nawet ogłoszenie do
„Życia Warszawy". Także nic z tego.
Któregoś wieczora podczas kolacji Kopaczowa powiedziała:
— A może byś pogadał z Fabiszewskimi? Może by ci dali Romka?
— Tego idiotę? — skrzywił się Euzebiusz.
— Co z tego, że idiota? Do wbijania gwoździ w podeszwy i klejenia obcasów nie
musi być profesor uniwersytetu.
— Nie szanujesz, Wikciu, mojej pracy — zmartwił się Kopacz. — A przecież z
tego kopyta tyle lat żyjesz i to całkiem nieźle. Syna żeśmy wychowali. Oj,
Wikciu, Wikciu...
— Nie marudź — odburknęła niecierpliwie Kopaczowa. — Denerwujesz mnie
tylko, ręce mi się zaczynają trząść i nie mogę tej nalewki zlać z gąsiora. Jak nie
ma nikogo innego, to bierz Romka. Może go przecie przyuczysz.
Więc Euzebiusz porozmawiał z Fabiszewskimi i wziął Romka do warsztatu.
Chłopak był chętny, ale współpraca nie od razu ułożyła się pomyślnie. Nowy cze-
ladnik odznaczał się dużą siłą fizyczną, natomiast jego intelekt w pewnym
momencie przestał się rozwijać i nic nie wskazywało na to, żeby kiedykolwiek
rozwój ten miał nastąpić. Lubił muzykę' młodzieżową , za to czytanie sprawiało
mu ogromne trudności, a o pisaniu w ogóle nie było mowy. Miał pogodne
usposobienie i chętnie się uśmiechał, wpadając w prawdziwy zachwyt, jeżeli ktoś
go poczęstował cukierkami.
4
Do pracy w warsztacie zabrał się ochoczo i chcąc przypodobać się majstrowi wa-
lił młotkiem z taką silą, że zniszczył trzy pary butów, zanim Kopacz wrócił z
obiadu. Doszło oczywiście do straszliwej awantury, którą z trudem załagodziła
pani Wiktoria, hamująca męża i nie dopuszczająca do zbyt drastycznych
posunięć. Romek płakał rzewnie, mówił, że chciał jak najlepiej i obiecywał
poprawę.
Powoli jakoś się to zaczynało układać. Kopacz uzbroił się w cierpliwość i po-
święcił się przez jakiś czas działalności pedagogicznej, która dała pewne, choć
niezbyt błyskotliwe, rezultaty.
Podczas porannej toalety Euzebiusz miał zwyczaj zdzierać kartkę z kalendarza.
Owego pamiętnego dnia powiedział do żony:
— Wiesz, Wikciu, że dzisiaj piątek i trzynastego.
Wzruszyła ramionami.
— Zrobiłeś się przesądny?
— Nie, skądże. Tak sobie powiedziałem. Początkowo nic nie wskazywało na to,
żeby feralna liczba czerwcowego piątku miała mieć jakiś wpływ na mistrza Ko-
pacza i jego rodzinę. Wszystko układało się jak najlepiej. Wątroba pracowała
spokojnie, bez żadnych niepożądanych wybryków, bóle reumatyczne
utrzymywały się w granicach normy, nawet Romek togo dnia wykazywał
niezwykłą bystrość umysłu i zupełnie przyzwoicie przybił gumowe fleki do
damskich pantofli.
Kopacz poklepał chłopaka po rozczochranej głowie,
— Dobrze się sprawujesz. Jestem z ciebie zadowolony. Da Bóg, zostaniesz może
kiedyś majstrem. Tylko tak dalej.
Jeżeli chodzi o południowy posiłek, to najpierw szedł na obiad majster, a dopiero
po jego powrocie wyruszał do majstrowej czeladnik. Pani Wiktoria szykowała
swemu podopiecznemu potężne porcje, wiedząc, że możliwości konsumpcyjne
tego chłopca były odwrotnie proporcjonalne do rozwoju umysłowego, a nie
lubiła, żeby ktoś wstawał głodny od jej stołu.
W ten piątek Kopacz trochę później wrócił do warsztatu, ponieważ po golonce
poczuł się dziwnie ociężały i poobiednia sjesta przedłużyła się nadmiernie.
— No i co tam, Romciu? — spytał, sadowiąc się na swoim taborecie. — Byli
jacyś klienci?
— Była — padła lakoniczna odpowiedź.
— Jakaś pani?
— Kobieta.
— Przyniosła buty?
— Przyniosła. Męskie.
— Pokaż.
Romek sięgnął za siebie i spod granatowej ścierki wyjął dwa brązowe, sportowe
buty z niską cholewką.
Kopacz spojrzał i zdumiał się. Buty nie miały w ogóle podeszew, a do tego oba
były z lewej nogi.
5
— Co, u diabła?
— A bo co? — spytał Romek, który czekał niecierpliwie, żeby mu majster
pozwolił iść na obiad.
— Przecież widzisz, że oba kamaszki z lewej nogi!
— No to co?
— No to to , że normalny człowiek ma jedną nogę prawą, a jedną lewą!
— Eee — skrzywił się lekceważąco chłopak, który najwidoczniej nie
przywiązywał wagi do takich drobiazgów. — Mogę iść na obiad?
— Zaczekaj — zniecierpliwił się Kopacz. — Jeszcze zdążysz opchnąć tę golon-
kę.
— Golonka! — wykrzyknął podekscytowany Romek, a na jego okrągłej twarzy
odmalował się wyraz niebiańskiej szczęśliwości.
— Nowe buty — mruczał Kopacz. — Zupełnie nowe buty. Kazała podzelować?
— Kazała przybić podeszwy.
— To podeszwy też przyniosła?
— A przyniosła.
— Dawaj.
Wygłodniały czeladnik znowu sięgnął pod granatową ścierkę i wyjął dwie grube,
solidne podeszwy z podwyższonymi obcasami. Były prawie nie używane.
— Co, u diabla? — powtórzył Kopacz. — Zapisałeś jej nazwisko?
Chłopak energicznie potrząsnął głową.
— Ja tam nie do pisania.
— Powiedziała, gdzie mieszka?
— Nie.
— A kiedy ma przyjść po te buty?
— Jutro. Mówiła, że jej pilno.
— Jak ona wyglądała?
— Zwyczajnie..
— Młoda? Stara?
— A bo ja to wiem.
— Idiota. Chyba potrafisz odróżnić starą babę od młodej dziewczyny — zde-
nerwował się Kopacz.
— To mogę iść na obiad, panie majster?
— Idź, idź. Udław się tą golonką. Po wyjściu chłopaka Kopacz jeszcze
raz uważnie obejrzał dziwne buty. Nie ulegało wątpliwości, że ktoś naumyślnie
oderwał obydwie podeszwy. Komu mogło zależeć na tym, żeby zniszczyć
zupełnie nowe buty? W jakim celu? Dlaczego? 1 do tego obydwa z lewej nogi.
— Dziwne, bardzo dziwne — mruczał Kopacz. — Numer dwadzieścia dziewięć.
Spora noga. A co się stało z prawymi butami? Ciekawe.
Kiedy Romek wrócił z obiadu z twarzą wyrażającą szczęśliwą sytość, Kopacz
znowu zaczął go wypytywać. Nic to jednak nie dało. Chłopak powtarzał w kółko
„A bo co?" i nie potrafił udzielić żadnych informacji, dotyczących klientki, która
Zgłoś jeśli naruszono regulamin