Domek na prerii 7.txt

(320 KB) Pobierz
Laura Ingalls Wilder
MIASTECZKO NA PRERII
Rozdział pierwszy
Niespodzianka
Pewnego wieczora podczas kolacji tatu spytał Laurę:
- Nie miałaby ochoty ić do pracy w miecie?
Laura oniemiała. Mama i dziewczynki też zaniemówiły ze zdziwienia. Zamarły w bezruchu - Carrie z zębami wbitymi w kromkę chleba, Mary z widelcem w uniesionej dłoni, Grace wodzšc oczami znad cynowego kubka. Mama włanie nalewała tatusiowi herbatę, kubek wypełniał się niebezpiecznie, w ostatniej chwili cofnęła rękę.
- Co ty mówisz, Charles?
- Spytałem, czy Laura nie miałaby ochoty ić do pracy w miecie - powtórzył tatu.
- Dziewczynka? Do pracy w miecie? - zdziwiła się mama. - Do jakiej pracy? - I natychmiast dodała: -Nie, Laura nie pójdzie do hotelu między obcych.
- Kto mówi o hotelu? - odparł tatu. - O czym takim nie ma mowy, dopóki mi sił starczy.
- No włanie - zaczęła mama - tak mnie zaskoczyłe. Ale jakš innš pracę można dostać w miecie? Przecież jest jeszcze za młoda, aby pracować w szkole.
Rozdział drugi
Wiosna na farmie
W ubiegłym roku, wkrótce po padziernikowej nieżycy przeprowadzili się do miasteczka i tam Laura przez pewien czas chodziła do szkoły. Wkrótce potem szkołę zamknięto z powodu szalejšcych gwałtownych zamieci. Całš zimę wiatr wyjšc hulał po ulicach miasteczka, tak że z wielkim trudem można było przejć od jednego domu do drugiego, a sypišcy z nieba nieg przesłaniał gwiazdy. Życie zamarło.
Przez wiele miesięcy stłoczeni w ciasnej kuchni, głodni i zziębnięci, pracowali wytrwale mimo głodu i chłodu. Skręcali powrósła z siana, żeby bezustannie podsycać ogień w piecu, i mełli pszeniczne ziarna w młynku do kawy, żeby mieć mškę na chleb, który był ich jedynym pożywieniem. Podtrzymywała ich na duchu nadzieja, że oto pewnego dnia zima się skończy, nieżyce ucichnš, zawieci słonko i będš mogli wrócić na farmę.
Nadeszła wiosna. Na prerię spływały jasne, ciepłe promienie słońca i trudno było sobie wyobrazić, że jeszcze tak niedawno hulał po niej wicher, wzbijajšc
6
tumany niegu. Ach, jak cudownie było znaleć się znowu na farmie! Laura całe dnie spędzała na dworze. Miała wrażenie, że nigdy nie przejdzie jej ochota, by wygrzewać się na słońcu.
O wicie, gdy wędrowała do studni znajdujšcej się nad brzegiem jeziora, żeby napełnić wodš pierwsze wiadro, ujrzała na niebie wschodzšce słońce w glorii porannej zorzy. Skowronki wzlatywały znad traw wilgotnych od rosy, wypiewujšc na cały głos. Idšc dróżkš widziała wielkie króliki, rozglšdajšce się bystro wiecšcymi, okršgłymi oczkami. Strzygšc uszami zabierały się do niadania, na które składały się delikatne zielone rolinki.
Laura weszła do domu na chwilę tylko po to, żeby zostawić wodę i zabrać wiadro do mleka. Potem pobiegła na wzgórze, gdzie pasła się krowa Ellen. Pozwoliła się spokojnie wydoić, nie przestajšc przeżuwać soczystej trawy.
Mleko tryskało strużkami, pieniło się w wiadrze, a jego piękny zapach mieszał się z wiosennymi woniami, unoszšcymi się nad preriš.
Bose stopy Laury były mokre i zimne od rosy, słońce grzało jš w kark, policzkiem dotykała ciepłego boku Ellen. Cielaczek przywišzany cienkim, krótkim postronkiem myczał niespokojnie, a krowa muczała uspokajajšco.
Wycisnšwszy ostatnie, tłuste krople z krowich wymion, Laura zataszczyła wiadro do chaty. Mama odlała trochę wieżego, ciepłego mleka do wiaderka dla cie-laczka. Resztę przecedziła przez czystš, białš szmatkę do blaszanych baniek, które Laura zaniosła ostrożnie do piwnicy. Z mleka z wieczornego udoju mama zebrała grubš warstwę mietany, a resztę chudego mleka dolała do wiaderka. Laura zaniosła je zgłodniałemu cielacz-kowi.
Cielę nie umiało jeszcze pić z wiadra, trzeba je było
7
dopiero tego nauczyć, co wcale nie było łatwym zadaniem. Malutki cielaczek z trudem trzymał się na nogach. Był głodny i starał się znaleć wymiona matki. Więc gdy tylko poczuł zapach mleka, natychmiast zaczšł bóć wiadro.
Nie można było pozwolić, żeby mleko się wylało, trzeba było koniecznie nauczyć cielę pić z wiadra, bo zupełnie nie wiedziało, jak się to robi. Laura zanurzyła palec w mleku i dała mu do polizania, nachylajšc delikatnie jego łepek do wiadra. Ale cielę zamiast pić, wcišgnęło mleko nosem i piychnęło rozchlapujšc je na wszystkie strony; następnie zaczęło wpychać łepek do rodka. Laura z całych sił przytrzymywała wiadro rękami. Fala mleka zalała pysk cielęcia i zmoczyła przód sukienki Laury.
Nie tracšc cierpliwoci dziewczynka rozpoczęła lekcję od nowa. Ponownie zanurzyła palec w mleku, raz jeszcze dała go do possania cielęciu, a potem, trzymajšc mocno wiadro, skierowała jego łepek. W końcu po kilku próbach nieco pożywienia znalazło się w żołšdku zwierzęcia.
Laura wycišgnęła z ziemi żelazne paliki, przeprowadziła najpierw Ellen, a potem cielaczka i rocznš jałówkę na wieżš, miękkš trawkę i wbiła paliki głęboko w ziemię.
Słońce stało już wysoko na bezchmurnym niebie, cała preria wyglšdała jak falujšcy ocean zieleni. Nagle do uszu Laury doszedł głos mamy.
- Lauro, pospiesz się! niadanie na stole!
Weszła do domu, szybko umyła w misce twarz i ręce, a następnie jednym ruchem wylała wodę na dwór. Struga rozbłysła w słońcu jak tęcza i znikła w zielonej, rozgrzanej trawie. Laura pospiesznie przyczesała włosy grzebieniem; przed niadaniem nie zdšżyła ich rozpucić, wyszczotkować i na nowo zapleć warkoczy.
Siedzšc obok Mary popatrzyła na obrus w czerwonš
kratkę, na błyszczšce talerze, na młodszš siostrzyczkę Carrie i na małš Grace, których twarzyczki aż lniły po rannym myciu. Twarze taty i mamy promieniały radociš. Przez szeroko otwarte okno wpadł podmuch wiosennego, porannego wietrzyka; kiedy Laura poczuła jego słodkš woń, lekko westchnęła.
Tatu spojrzał w jej stronę. Musiał się domylać, co czuła, bo powiedział:
- Pięknie jest dzi na wiecie.
- Cudny poranek - zgodziła się z nim mama.
Po niadaniu tatu zaprzšgł oba konie, Sama i Dawida, i ruszył na prerię, na wschód od chaty, by zaorać ziemię pod pierwszy zasiew. Mama została w domu, by jak zwykle zajšć się pracš w gospodarstwie. Laura najbardziej lubiła te dni, kiedy mama owiadczała:
- Musimy dzi popracować w ogrodzie. Wówczas Laura szła tam z mamš, a Mary z ochotš
zabierała się do prac domowych. Mary była niewidoma, straciła wzrok po szkarlatynie, ale nawet przedtem, przed chorobš, nie lubiła przebywać zbyt długo na słońcu i wietrze, czuła się niepewnie.
- Wolę robić to, co daje się zobaczyć palcami -mówiła. - W ogrodzie nie odróżniłabym groszku od chwastu, a w domu potrafię pozmywać, posłać łóżka, zajšć się Grace.
Carrie, choć nieduża jak na swój wiek, ochoczo zaofiarowała Mary pomoc. Laura i mama mogły więc spokojnie ić do ogrodu.
Na prerii pojawiło się ostatnio wielu osadników, którzy przybyli tu ze Wschodu. Na południe, na wschód i zachód od Wielkiego Bagniska nowe chaty wyrastały jak grzyby po deszczu. Co parę dni na przesmyku między mokradłami pojawiał się wóz, który jechał na północ, w kierunku miasteczka, a potem wracał na prerię. Mama powiedziała, że póniej, gdy uporajš się z robotami w gospodarstwie, będzie można zawierać
8
9
nowe znajomoci. Wiosna nie była najlepszš porš do składania wizyt.
Tata miał teraz nowy specjalny pług do orki na prerii. Pług był zaopatrzony w ustawione przed lemieszem koło z ostrš krawędziš; nazywało się ono krojem pługa i toczšc się cięło darń. Lemiesz z kolei podcinał od spodu zbite i splštane korzenie traw, a odkładnica unosiła w górę długie pasma darni i odwracała je. Każde takie pasmo miało dokładnie dwanacie cali długoci i prociutkie krawędzie, przypominały kawałki olbrzymiego placka równiutko pociętego nożem. Cała rodzina cieszyła się z posiadania takiego wspaniałego narzędzia.
Po skończonej orce tatu wyprzęgał konie, wtedy Sam i Dawid tarzały się w trawie. Potem wstawały, strzygšc uszami rozglšdały się uważnie dookoła i zaczynały się pać. Wiosenna orka wcale ich nie wyczerpywała, nie były smutne ani wychudzone. Tatusia też ta praca nie męczyła, wieczorami miał jeszcze ochotę na żarty.
- Jak Boga kocham, ten pług mógłby pracować sam! Ludzie wymylajš dzi takie rzeczy, że praca ršk staje się niepotrzebna. Wyobrażam sobie, że której nocy pójdzie za końmi na pole, a rano, kiedy się obudzimy, okaże się, że w czasie, gdy ja smacznie spałem, on zaorał kilka akrów.
Prostokšty darni leżały w bruzdach, a sterczšce, równo ucięte korzonki pstrzyły się na wilgotnej ziemi jak małe, białe plamki. wieżo zorana ziemia była cudownie miękka i chłodna. Carrie i Grace lubiły biegać za pługiem dla zabawy. Laura z radociš dołšczyłaby do nich, gdyby nie to, że wkrótce miała skończyć piętnacie lat, więc była już za duża, by biegać za pługiem na bosaka.
Po skończeniu porannych prac Laura zabierała Mary na spacer po łškach. Preria okryta była wiosennym
10
kwieciem, po zaroniętych młodš trawš pagórkach wędrowały cienie obłoków.
Dziwne, że kiedy, kiedy były małe, Mary, jako starsza siostra, decydowała o wszystkim, teraz czuły się tak, jakby były rówienicami. Lubiły chodzić razem na długie spacery, na słońcu i wietrze, zbierać fiołki i jaskry, skubać listki polnego szczawiu. Szczaw miał ładne, kędzierzawe kwiatki, a jego listki, podobne do listków koniczyny, miały kwaskowaty smak.
- Zajęczy szczaw ma dla mnie smak wiosny - zauważyła Laura.
- Ma smak cytryny - poprawiła jš łagodnie Mary. Za każdym razem, nim wzięła listek do ust, pytała:
- Obejrzała uważnie? Nie ma na nim żadnego robaka?
- Tu nie ma żadnych robaków! - protestowała Laura. - Preria jest czysta, nie ma czyciejszego miejsca na wiecie niż te łški.
- Sprawd na wszelki wypadek - upierała się Mary. - Nie chcę, żeby akurat mnie trafił się jedyny robak żyjšcy w Dakocie.
Rozemiały się jednoczenie. Mary była teraz w dobrym nastroju i często żartowała. Jej twarz w obramowaniu płóciennego czepka janiała szczęciem, niebieskie oczy błyszczały, w głosie za brzmiała taka r...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin