Lagerkvist, Par - Gość w rzeczywistości.pdf

(34831 KB) Pobierz
398363024 UNPDF
GOŚĆ W RZECZYWISTOŚCI
398363024.002.png
398363024.003.png
Restauracja kolejowa w małym szwedzkim miasteczku — po-
dobnie jak we wszystkich innych — znajdowała się przy stacji.
Budynek stacyjny stał tak blisko torów, że dym z lokomo-
tywy snuł się po fasadzie i czernił ją sadzą. Gdyby nie to,
dom byłby biały — miał być zapewne jakby bajkowym zamkiem
ze snów, jakąś feerią. Pełno tam było blanków i wieżyczek,
małych balkoników bez jakiegokolwiek dostępu, wszędzie orna-
menty i wycięcia, nisze na urny pełne kwiatów, dużo masztów
do flag na dachach. Ale z tego wszystkiego powstało tylko
wielkie domisko o smutnym wyglądzie i ścianach zakopconych
dymem. Budynek nie był wszakże opustoszały i mimo wszystko
miał w sobie coś odświętnego. Podróżni przychodzili tam napić
się piwa czy przekąsić coś między pociągami, a wieczorem
w ogródku za stacją grała orkiestra, Był to zamek, który
obrócono na inny użytek albo który popadł w zaniedbanie,
dlatego że przyjęcie odbywało się tam nieustannie, nie miało
początku i końca ani szczytu, korkowe maty w salach jadalnych
były wytarte, pluszowe kanapy wyświechtane i powygniatane
przez wszystkich, którzy na nich siadywali, w bufecie trzeciej
klasy wydeptana podłoga z wystającymi z desek sękami, roz-
chwiane krzesła z dziurawymi siedzeniami. Nie zwracano na to
uwagi, nikt się tym nie przejmował, goście przychodzili i tak,
by niebawem odjechać. Nie zaproszono ich do jakiegoś wspa-
niałego zamku, ale siedzieli tam mimo to przez chwilę i jedli,
398363024.004.png
i pili, podczas gdy pociągi czekały na nich, manewrowały
tam i z powrotem na torach, a potem dzwonił dzwonek na
peronie i podróżni udawali się w dalszą drogę. Nigdy nie było
tam chwili spokoju, zawsze ludzie spieszyli się i mieli odjeż-
dżać. A zamek stał dalej z wszystkimi swoimi blankami
i wieżyczkami, masztami flagowymi i balkonikami, pustymi ni-
szami, zawsze tak samo dziwny i bajkowy, zawsze nęcący ku
sobie ludzi jak na jakąś zabawę.
Na najwyższym pięterku w tym budynku urządzono miesz-
kanie, zajmowane przez rodzinę z kilkorgiem dzieci. Może kie-
dyś zamierzano tam zrobić kilka pokoi hotelowych na noclegi
dla przejezdnych, znalazłoby się miejsce na parę takich pokoików
przy długim, mrocznym korytarzu, ale jakoś nic z tego nie
wyszło i zrobiono tylko dwa pokoje z kuchnią, w których
rodzina ta mieszkała od wielu, wielu lat. Zrazu, gdy spro-
wadzili się tam zaraz po ślubie, mieszkanie było dla nich
o wiele za duże, ale potem rodziły się i rosły dzieci, było ich
coraz więcej, aż zrobiło się ciasno. Ale jakoś nie myśleli
0 tym, tutaj mieli swój dom, którego ich zdaniem nie można
przenosić. Pokoje były niewielkie i nie dochodziło tam dość
światła, trzy małe wąskie okna, znajdujące się w każdym
z nich, umieszczone były wysoko pod sufitem, zrobiono tak ze
względu na fasadę, żeby była imponująca. Meble były stare
1 niezbyt pięknie wykonane, widziało się od razu, że nie
kupiono ich w mieście. Ślady hebla można było wyczuć pod
farbą na wielkich pomalowanych na brązowo łóżkach i na roz-
suwanych kanapach, na których spały dzieci, a które wieczorami
zajmowały dużo miejsca. W stołowym stał duży okrągły stół
nakryty szydełkową serwetą, na którym jedli posiłki w niedziele,
w inne dni jadali w kuchni. Na jednej ze ścian wisiał obraz
przedstawiający Lutra, na innej alfabet haftowany z wielu
zawijasami i upiększeniami na kanwie oprawnej w ramy za
szkłem.
Nad biurkiem znajdowała się mała półeczka, a na niej
398363024.005.png
stara podniszczona Biblia, postylla Arndta i dwie nowe Biblie,
które najstarsze dziewczynki dostały przy konfirmacji, oprawne
w papier listowy ze śladami laku na wewnętrznej stronie.
Tak to mniej więcej u nich wyglądało. Domowej roboty
dywaniki z gałganków w różnych kolorach pokrywały prawie
całą podłogę i głuszyły kroki. Toteż było tam prawie zawsze
cichutko, mimo że rodzina była liczna.
Pod oknem był w ścianie wykusz, gdzie przebywały naj-
mniejsze dzieci. Siedziały tam przycupnięte jak pisklęta i wyglą-
dały na dwór. Każde z nich miało swój własny stołek. To
znaczy tak naprawdę własny ten stołek nie był, lecz jak
gdyby odziedziczony po starszych dzieciach, które go już nie
potrzebowały. Wszystkie dzieci mają krzesełka, tak już jest.
Ale te dzieci dostały je po to, żeby mogły na nich siedzieć
przy oknie i wyglądać na dwór. Pociągi jeździły wciąż tam
i z powrotem, wjeżdżały na różne tory, parowozy gwizdały,
przesuwały wagony ku stacji, przetokowi biegali za nimi wyma-
chując rękami. Zawsze było mnóstwo do oglądania. Czasem
gdy zawiał wiatr, dym słał się po oknach, i jeśli były otwarte,
trzeba je było spiesznie zamykać. Wtedy czuło się, jak cicho
jest właściwie w mieszkaniu, zgiełk z dworu dochodził tylko
398363024.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin