Miller Nadine - Kobieta, którą kocham.pdf

(1069 KB) Pobierz
4824883 UNPDF
Nadine Miller
Kobieta, którą kocham
Prolog
Londyn, Anglia, sierpień 1816
- Zbrodniarza powinna spotkać zasłużona kara,
ale publiczne oskarżanie lorda i para królestwa
o zdradę jest nie do pomyślenia. Proszę także za­
przestać wypytywania urzędników państwowych.
Yves St. Armand wyczul, że jest to ostateczna de­
cyzja lorda Castlereagh, markiza Londonderry, ale
udał, że nie zrozumiał.
- Mon Dieu, pourąuoi? - zapytał, w podnieceniu
przechodząc na swój ojczysty język.
- Pańskie pytania mogłyby wywołać niepokoje
w niewłaściwych miejscach.
Yves od początku miał przeczucie, że zaprosze­
nie przez jednego z najpotężniejszych ludzi w An­
glii do Klubu White'a mieszczącego się w pałacu
w St. James nie wróży nic dobrego. Teraz wiedział
już, co się za tym kryje. Musi więc postarać się do­
brze ukryć przed brytyjskim ministrem spraw za­
granicznych, że nie ma najmniejszego zamiaru
przystać na jego ultimatum.
Gdy wojna skończyła się na dobre, Yves przyje­
chał do Londynu szukać sprawiedliwości i kary dla
angielskiego szlachcica, który zdradził jego oraz
5
drugiego francuskiego rojalistę, wraz z którym
działali na dworze Napoleona jako agenci generała
Wellesleya. Nie miał najmniejszego zamiaru opusz­
czać miasta, zanim nie wypełni swej misji.
Castlereagh wezwał kelnera i zamówił dwa kie­
liszki doskonałej brandy, stanowiącej słuszną dumę
Klubu White'a.
- Anglia to beczka z prochem gotowa w każdej
chwili wybuchnąć - ciągnął lord, gdy kelner się od­
dalił. - Dzielnice nędzy stanowią punkty zapalne
grożące tym samym, co stało się w Paryżu w roku
tysiąc osiemset siedemdziesiątym dziewiątym.
Yves powstrzymał się od komentarzy, chociaż
trudno mu było wyobrazić sobie gilotynę w Hyde
Parku albo brytyjskich arystokratów wiezionych
na ścięcie.
- Problem pogarszają rzesze zdemobilizowanych
żołnierzy, bez powodzenia poszukujących zarobku
- ciągnął minister. - Nieliczne głosy w parlamencie
pojawiające się w ich obronie zagłuszane są woła­
niem chciwości i egoizmu. Sytuacji nie poprawia
fakt, że nasz książę regent żyje jak turecki basza.
Nic zatem dziwnego, że nienawiść do arystokracji
wzrasta z dnia na dzień.
- A więc wierzy pan szczerze, że podanie do pu­
blicznej wiadomości faktu, iż angielski szlachcic
sprzedawał Bonapartemu tajemnice wojskowe mo­
że stać się iskrą, która rozpali cały Londyn?
- Jest to możliwe. - Wyraz twarzy lorda Castle­
reagh dodawał powagi jego słowom. - Jeśli prawdą
jest to, co opowiadano mi o pańskiej przeszłości,
powinien pan doskonale rozumieć, dlaczego nie
6
możemy pozwolić, by taki proces mógł zostać wy­
korzystany przez podżegaczy tłumu.
Yves zadrżał na wspomnienie żądnego krwi mo-
tłochu, który, podniecony przez takich właśnie lu­
dzi, zamordował jego rodziców i dziadków. Miał
wtedy sześć lat, ale groza owej tragicznej nocy nigdy
go nie opuści. Mimo to musiał zadać swoje pytanie.
- A więc dla zachowania spokoju Whitehall* i pan
ma zamiar pozwolić, aby zdrajca nie został ukarany?
- Wręcz przeciwnie, zrobimy wszystko, by zna­
leźć dowody niezbędne do skazania zdrajcy. -
W błękitnych oczach Castlereagha zabłysnął gniew.
- Macie jakichś podejrzanych? - spytał Yves, czu­
jąc podniecenie na myśl, że łotr mógłby wreszcie
wpaść mu w ręce.
- Prawdę powiedziawszy, w chwili obecnej ma­
my czterech podejrzanych.
- Nazwiska - zażądał zdławionym z emocji gło­
sem Yves.
- Nie tak prędko. Przede wszystkim, musi mi pan
obiecać całkowitą dyskrecję oraz przyrzec, że jeśli
jako pierwszy odkryje pan, który z nich jest win­
ny, natychmiast nas pan o tym zawiadomi.
Yves zmarszczył brwi.
- Po co?
- Osobiście zadbam, aby zdrajca został bez roz­
głosu wysłany do kolonii więziennej na Ziemi van
Diemena**, gdzie spędzi resztę życia na ciężkich
robotach. Chyba zgodzi się pan ze mną, że lepsza
śmierć na szubienicy niż taki los?
* Whitehall - siedziba rządu brytyjskiego (przyp. tłum.).
** Ziemia van Diemena - dawna nazwa Tasmanii (przyp. tłum.)
7
Yves wahał się tylko przez chwilę.
- Dobrze, ma pan moje słowo. Jak sam pan po­
wiedział, byłbym ostatnim człowiekiem, który ze­
chciałby sprowokować spuszczenie ze smyczy
psów rewolucji.
Castleregh rozejrzał się dookoła, czy nikt ich nie
słyszy.
- Poza mną tylko czterech wysoko postawionych
w Whitehall szlachciców znało informacje, które
sprzedano Francuzom wiosną 1812 roku. Jesteśmy
prawie pewni, że jeden z nich jest zdrajcą. Ale na­
sze założenia mogą być mylne, dlatego zanim po­
dejmiemy jakiekolwiek działania, musimy zdobyć
nieodparte dowody.
Yves zacisnął palce na kieliszku brandy.
- A czy pan wątpi w to, że jeden z tych czterech
mężczyzn jest tym, którego szukamy?
Castlereagh pokręcił głową.
- Nie, ale mogę nie być bezstronny, gdyż bardzo
chciałbym, aby nikczemnik zapłacił za swoje występ­
ki. Mój ulubiony kuzyn był majorem w kompanii
dragonów, która wpadła w zasadzkę pod Salamanką
za sprawą informacji, jakiej zdrajca dostarczył Bona­
partemu. Kuzyn i jego dzielni żołnierze zginęli
w krzyżowym ogniu francuskich kul.
- A więc podaj mi pan ich nazwiska, a przysię­
gam, że nie spocznę, dopóki nie znajdę dowodu wy­
starczającego, by wysłać tego łotra na Ziemię van
Diemena - albo do piekła.
Castlereagh odchrząknął.
- Żaden z podejrzanych nie ma żadnych osobi­
stych związków z Francją. Z tego wynika, że po-
8
Zgłoś jeśli naruszono regulamin