Gould Judith - Trzy gwiazdy.Senda.pdf

(829 KB) Pobierz
111107884 UNPDF
JUDITH
GOULD
Trzy gwiazdy
Interludium: 1926
Scena dla współczesnego kryzysu na Bliskim i Środkowym Wschodzie została
utworzona na długo przed brytyjską kontrolą Palestyny. Aby naprawdę
zrozumieć tę beczkę z prochem, jaką stanowi dzisiaj konflikt arabsko-izraelski,
należy przyjrzeć się najpierwszym aktorom tego dramatu, biblijnym Izraelitom
Mojżesza. W ciągu następnych wieków dramat był właściwie taki sam; zmieniali
się tylko aktorzy .
Contruci and Sullins, Środkowy Wschód Dziś: Strategie wobec pokłosia
minionego roku.
Uff, ależ wspinaczka - westchnął do siebie Szmaria, łapiąc oddech.
Zebrawszy resztę sił podciągnął się jeszcze trochę na płaską półkę oświetlonej
słońcem skały. Przeklinał swą bezużyteczną protezę. Jak zwykle noga, której nie
miął, bolała go i swędziała.
Wbijając łokcie w piaskowiec, podpełznął kilka metrów wdzięczny, że nie
dopuścił, aby sztuczna noga utrudniała mu poruszanie. Jego ciało
rekompensowało mu w pewien sposób ten brak i bardzo go to cieszyło.
Ramiona, na których musiał teraz polegać, stały się bardzo silne i umięśnione, a
zdrowa noga była znacznie mocniejsza niż przedtem.
Dotarł wreszcie na skalną półkę. Przed nim, jak okiem sięgnąć, rozpościerała
się wypalona Negew z apokaliptycznymi, gołymi, brązowymi wzgórzami,
upstrzonymi tu i ówdzie czerwonymi i fioletowymi kamieniami. Bezchmurne
niebo było błękitne, w najjaskrawszym odcieniu, jaki można sobie wyobrazić.
Gdzieś wysoko samotny ptak, orzeł czy jastrząb, krążył powoli w poszukiwaniu
pożywienia. Szmaria mógł tylko w milczeniu zachwycać się tym pięknem i
zastanawiać się, nie po raz pierwszy, czy ta surowość pustyni będzie
kiedykolwiek monotonna. Chyba nie. Uważał ją za swój dom.
Dla jej nielicznych, rozproszonych mieszkańców wyraz „Negew" był
synonimem pustyni i gdy Szmaria tu przyjechał, odniósł błędne wrażenie, że
słowa te są używane zamiennie. Wkrótce zorientował się, że hebrajskie słowo
oznaczało „południe" i nie było określeniem żadnej rzeczywistej granicy
geograficznej.
Szmaria został „południowcem" z przypadku i z wyboru, i na swój sposób
reprezentował pionierskiego ducha tych, którzy osadzali się na tej starożytnej,
bezlitosnej ziemi. W wieku trzydziestu jeden lat nie był już tym przystojnym,
zuchowatym młodzieńcem, pełnym bliżej nieokreślonych marzeń. Z latami jego
błękitne oczy nabrały dojrzałości, a drobniutkie zmarszczki na spieczonej od
słońca twarzy wiele mówiły o jego walce o to, aby marzenia stały się
rzeczywistością. Ten bojowy młodzieniec z Ukrainy, który buntował się przeciw
ciemiężycielom i uciekł z Rosji dziesięć lat temu, stał się człowiekiem jeszcze
bardziej zdeterminowanym i bardziej nieustraszonym w budowaniu nowego
świata. Teraz miał jednak wyraźny obraz tego, co chce osiągnąć.
Podróży z Piotrogrodu do Palestyny nigdy nie zapomni. Była długa, męcząca
i prowadziła okrężną drogą. Około sześciu tysięcy mil, pokonanych pociągami,
statkami i pieszo. Opuścił Rosję jedynie w cienkim, podartym kombinezonie
więziennym, w którym wyszedł ze szpitala, i biletem, który załatwił mu książę,
by mógł dotrzeć przez Zatokę do Finlandii. Tam pozostawiony był już sam
sobie: bez pieniędzy, bez domu, bez przyjaciół i znajomych, a nawet bez
dostatecznie ciepłego ubrania. Tylko jego dziedzictwo i zdecydowanie, by
pomóc w tworzeniu ojczyzny w Palestynie, pozwalały mu przetrwać mimo
wszelkich przeszkód. Jakoś się trzymał. Zabrało mu to trzy długie, pełne trudów
lata, by dostać się do Palestyny i zacząć urzeczywistniać marzenia wszystkich
zażartych syjonistów. Najbardziej emocjonującym momentem w jego życiu była
chwila, gdy zszedł z parowca w Hajfie. Przepełniony wzruszeniem, niezdarnie
padł na zdrowe kolano i ucałował ziemię tego kraju, tak pełnego biblijnej
historii i obietnic dla wszystkich Żydów.
W ciągu kilku pierwszych miesięcy imał się każdego zajęcia, jakie udało mu
się znaleźć, nim dotarł do Jerozolimy, gdzie znalazł dom i pracę u rodziny
arabskiego kupca ulicznego. W tym czasie nauczył się hebrajskiego i arabskiego
i ciągle myślał o stworzeniu kibucu. W świętym mieście spotkał się z małą
grupką Żydów, udających się na południe, do miejsca na wyżynie Negew, gdzie
było niegdyś starożytne źródło. Szmaria przyłączył się do nich i teraz, po kilku
tygodniach, stał na smaganej wiatrem skale, oglądając z góry cichy,
majestatyczny teren. Tylko szum wiejącego piaskiem wiatru i powiewającego
ubrania zakłócał to, co w dole byłoby niezwykłą, nieziemską ciszą, przerywaną
tylko tam, gdzie gorący wiatr penetrował wyłomy w kanionach, jęcząc i
pogwizdując tajemniczo. Samotny ptak nad jego głową wciąż leniwie zataczał
kółka wysoko, na oślepiająco błękitnym niebie.
Odwrócił się powoli. Łatwiej się szło, gdy piasek nie wpadał do oczu, a
wiatr, jak czyjeś niewidzialne ręce, pchał go do przodu. Pogwizdywał sobie
cicho. Jego współmieszkańcy z Ein Shmona podniosą raban, kiedy go zobaczą,
ponieważ przez trzy dni wędrował samotnie. Przecież to właśnie on wydał
rozporządzenie, że nikt nie może sam wychodzić z kibucu poza zasięg wzroku.
Uśmiechnął się do siebie. Co wolno wojewodzie... Skoro on ustanawiał
przepisy, on mógł je łamać. Poza tym powinni być wdzięczni za to, co zrobił.
Gdy się podzieli z nimi swym odkryciem, będą musieli powstrzymać narzekania
i być mu wdzięczni. Jego poszukiwania zapewnią rozwiązanie najbardziej
palącego problemu, jaki zagrażał świeżo założonemu kibucowi.
Źródło, które ich przyciągnęło na tę pustynię, powoli wysychało, powodując
panikę. Teraz wystarczy trochę przemyślności i dużo ciężkiej pracy, i problem
braku wody zniknie na zawsze.
W połowie północnego zbocza tego wzgórza, głęboko w wąskim
zagłębieniu, odkrył obfite źródło wody: czystej i chłodnej, wytryskającej ż
ukrytego miejsca w skałach, przez wąską szczelinę spływającej do głębokiego,
zielonego stawku. Dalej łączyła się z podziemnym strumieniem. Odnalazł to
źródło nie tyle patrząc, co nasłuchując i dlatego właśnie nie chciał nikogo z sobą
zabierać. Musiał się skupić. Cichutki szmer wody mógłby zostać zagłuszony
przez rozmowy, kroki, nawet oddechy. Gdy był sam, trafił tam dzięki ciszy.
Jego radość z odkrycia przyćmiewał fakt, że ze swoją sztuczną nogą nie mógł
zejść niżej w szczelinę. Któryś z wysportowanych młodzieńców w kibucu
chętnie to zrobi. Będzie się musiał jakoś dostać na dół i podłożyć materiał
wybuchowy, żeby odstrzelić część ściany. Wtedy kilkumetrowa rura może
zmienić kierunek wypływu i doprowadzić cenną wodę przez pustynię do Ein
Shmona. Nowe źródło wody z powodzeniem zastąpi stare. Źródło, które znalazł,
było czyste i wydawało się niewyczerpalne. Dzięki niemu Ein Shmona będzie
pełne sił życiowych, a otaczające kibuc popękane pola będą przez sto lat tętniły
życiem. Był bardzo zadowolony z siebie.
Pokuśtykał prosto, ciągnąc drewnianą nogę. Był już prawie na skraju skały w
miejscu, gdzie się wspiął. Stanął w dużym rozkroku, pochylił tułów do przodu i
spojrzał w dół. Skulił się. Trudniej będzie zejść w dół niż było wspiąć się w
górę. Położył się i przyczołgał na skraj skały. Wysunął głowę i badał
nachylenie. Poniżej były gigantyczne skały, niektóre wielkości domów,
postrzępione i groźne jak pogańskie ołtarze gotowe na przyjęcie ofiary.
Ostrożnie, nieskończenie powoli, zaczął spuszczać się na dół.
Na czole wyszły mu żyły i pojawiły się krople potu, bardziej ze strachu niż z
wysiłku. Jedno złe postawienie nogi, jeden ruchomy kamień.... Nie może się
tym przejmować. Musi mieć jasny umysł i myśleć tylko o jednej rzeczy: jak
dotrzeć bezpiecznie do stóp skały. Nic innego nie ma znaczenia.
Wolniutko, najpierw centymetr po centymetrze, potem większymi
odcinkami, zbliżał się do ziemi, choć ręce miał otarte do żywego od chwytania
za wystające odłamki skał, a stopy ześlizgiwały się z wąziutkich podpórek.
Krew mu wrzała z wysiłku, ale i z podniecenia. To było niebezpieczeństwo.
To było życie. Śmianie się śmierci prosto w twarz. Zapomniał o swej
bezużytecznej nodze. Przytulony do skały, czuł się wszechmocny. Wyruszył na
podbój i dokona go. To był Szmaria Boralevi, sam przeciwko siłom natury i nie
miało znaczenia, że był kaleką. Panował nad swym ciałem i czuł, jak go
mobilizuje własna adrenalina.
Kamyczki śpiewały i śmiały się, ześlizgując się i podskakując. I wtedy
występ skalny, którego uchwycił się prawą ręką, nagle oderwał się od skały.
Szmaria krzyknął cicho ze zdumienia i zawisł na jednym ręku na długą,
przeraźliwie długą chwilę, nim oderwał się również fragment skały, którego
trzymał się lewą ręką. Na moment zawisł w powietrzu, a potem pęd wiatru
ruszył w górę na jego spotkanie, gdy leciał w dół, w dół, w dół poprzez ciszę.
Allach akbar „Bóg jest wielki"
Śpiewna modlitwa muezina rozlegała się wyraźnie w małej arabskiej wiosce
w oazie al-Nadżaf. Mieszkańcy znajdujący się poza swymi chatami padli na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin