08-15 tom 1.txt

(569 KB) Pobierz
tytu�: "08/15 (Tom I) - Awanturnicza rewolta bombardiera Ascha" 
autor: Hanz Helmut Kierst
prze�o�y�: Jacek Fruhling
tekst wklepa�: domail@kki.net.pl

Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej

- Ok�adki i stron� tytu�ow� projektowa�: WALDEMAR ZACIEK
- Redaktor: HALINA RYSKOWSKA
- Korektor: KRYSTYNA MFAZEK
- Copyright Polish edition
- by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej; Warszawa 1987
- ISBN 83-11 07405-4
- Printed in Poland
- Wydanie III

* * *

Tak zwane nieszcz�cie kanoniera Vierbeina, z kt�rego narodzi�a si� awanturnicza rewolta bombardiera
Ascha, rozpocz�to si� w s�oneczne sobotnie popo�udnie w  pierwszych dniach  sierpnia  tysiqc
dziewi��set trzydziestego �smego roku. W ciqgu
tygodnia wszystko zosta�o zlikwidowane.

Funkcyjni wyst�p! W ty� na lewo zachod�! zawo�a� szef baterii, starszy ogniomistrz Schulz, zwany og�lnie kr�tko sze-fem. G�os jego hucza� nad placem zbi�rki i odbija� si� od kosza-rowych mur�w. By� to g�os pot�ny, syty, zadowolony z siebie; naoliwi�y go i zahartowa�y wyziewy piwa i dym cygar.

Funkcyjni podreptali z zadowoleniem na lewo, ci bez funkcji ��czyli mechanicznie w prawo. Kanonier Vierbein dosta� si� na chwil� mi�dzy ci�b�, pr�bowa� ostro�nie zrobi� u�ytek z �okci, potem zrezygnowa�, sta� spokojnie jak s�up.

� Jak pomniki! - zawo�a� z zadowoleniem szef. - Jak pos�gi bo�k�w. �eby mi si� �aden kutas nie ruszy�! - Mru��c oczy spoj-rza� na chwil� w kierunku okien swego s�u�bowego mieszkania By�y szeroko otwarte, zauwa�y� za firankami swoj� �on� Lor� i by� przekonany, �e go podziwia.

Podoficerowie, kt�rzy si� zebrali za swoim szefem, starali si� nie u�miecha�- Udawa�o im si� to, mieli bowiem wiele okazji, by si� w tym wy�wiczy�.

Kanonier Vierbein patrzy� przed siebie. Za cel spojrzenia wzi�� . framug� okna w budynku koszarowym. Utkwi� wzrok w drew-nianej ramie okiennej. Ukaza�a si� g�owa Lory Schulz, ale kano-nier zmusza� si� do tego, �eby widzie� tylko drzewo. Szef prze-sun�� si� obok niego, mia�o si� wra�enie, �e p�ynie po ruchomej ta�mie. Dosta� si� na chwil� w pole widzenia kanoniera, podobnie jak jakie� cia�o dostaje si� w obr�b �wiat�a reflektor�w samocho-du; po chwili krzy�owa� ju� pole widzenia innych.

Rozkraczywszy nogi szef stan�� przed frontem podleg�ych mu szeregowc�w. By� to ch�op jak szafa spoczywaj�ca na s�upach. Okr�g�a, zdrowa, l�ni�ca twarz wyd�u�y�a si�, rozdziawi� wielkie usta.

� No, zabieramy si� do roboty! - zawo�a� pot�nym g�osem.

Na ka�de sobotnie popo�udnie plan zaj�� s�u�bowych przewi-dywa� ,,czyszczenie rejonu". Przeznaczano na to trzy godziny, ale Schulz, kiedy mia� ochot�, bez trudu potrafi� zrobi� z tych trzech godzin pi��. Przewa�nie mia� ochot�.

Ka�dego sobotniego popo�udnia stawa� si� panem koszar. Ka-pitan Derna, dow�dca, wspania�omy�lnie oddany do dyspozycji wielkoniemieckiego Wehrmachtu z okazji anszlusu * Austrii, po-�wi�ca� si� swojej przysz�ej rodzinie; podporucznik Wedelmann, oficer wyszkolenia baterii, swojej kolejnej narzeczonej. Nawet Luschke, major i dow�dca dywizjonu, zwany Bulw�, zwyk� by� �wi�ci� koniec tygodnia. Schulz, korzystaj�c z tego, �e mu nikt nie przeszkadza, urz�dza� �uroczysto�ci ko�cowe", staraj�c si� uporczywie i nie bez powodzenia udowodni� baterii, �kto tu w�a-�ciwie rz�dzi".

� Spocznij! - krzykn�� Schulz. Odziani w drelichy �o�nierze wysun�li automatycznie lew� nog�. Szef czatowa�, czy kt�ry� nie odwa�y si� na g�o�n� rozmow�. Komenda ,,spocznij" nie by�a bo-wiem r�wnoznaczna z pozwoleniem na rozmowy, kt�rego zwyk� by� udziela� oddzielnie. Nikt jednak nie pu�ci� pary z ust.

� Wolno rozmawia�! - oznajmi� �askawie.

�o�nierze woleli milcze�. Niekt�rzy u�miechali si�, inni patrzyli pokornie na starszego ogniomistrza. Tylko bombardier Asch, kt�-ry sta� w�r�d funkcyjnych, gwa�townie odsun�� na bok bombar-diera Wagnera i powiedzia�: - Nie rozpieraj si� tak, ty fujaro!

� Nie ryczcie, Asch! - zawo�a� Schulz. - Je�eli kto tu ma prawo' rycze�, to tylko ja!

� Tak jest, panie szefie - wyb�bni� Asch.

W przyp�ywie wspania�omy�lno�ci szef postanowi� nie uzna� tego za prowokacj�. Przywo�a� do siebie podoficer�w i przekaza� im funkcyjnych szeregowc�w, kt�rzy b�yskawicznie si� ulotnili, by w magazynach i szopach zabija� czas. Bombardier Asch nie �piesz�c si� zaj�� swoje sta�e miejsce w magazynie mundurowym, gdzie zwyk� by� z magazynierem, ogniomistrzem Werktreuem grywa� w �oko"; stara� si� przy tym niezbyt wiele wygrywa�.

Powa�na reszta, nazywana �bez funkcji", czy�ci�a rejon od stry-ch�w do piwnic, od kancelarii do umywalni. Kanonier Vierbein znajdowa� si� po�r�d grupy, kt�ra mia�a sprz�ta� doln� latryn�. Uwa�a�, �e jest to w zupe�nym porz�dku, niczego innego nie oczekiwa�. Czyszczenie latryn nale�a�o do jego specjalno�ci. Od czasu pobytu w baterii regularnie przydzielano mu to zaj�cie.

Vierbein sta� pokorny, niemal oboj�tny, w automatycznej goto-wo�ci do przybrania postawy zasadniczej, kiedy rozlegnie si� komenda �baczno��", a p�niej s�owo �rozej�� si�". Po tym s�o-wie ci �bez przydzia�u" p�dzili do swych izb, chwytali za miot�y, wiadra i szmaty i biegli do obiektu, kt�ry nale�a�o wyszorowa�. Tu zwyk� by� czeka� na nich kt�ry� z m�odszych podoficer�w lub te� jeden z bombardier�w, uwa�any za godnego zaufania.

� Anszlus (niem. An.schluss, dosl. przy��czenie) - w��czenie przemoc� Austrii w sk�ad pa�stwa niemieckiego, dokonane przez Hitlera w 1938 roku za zgoda Anglii i Francji.

Przygotowuj�c si� do tego normalnego biegu spraw, Vierbein r.i<"/.u�, �e spoczywa na nim wzrok szefa. I wietrz�c pewn� przy-chylno�� przel�k� si�, wiedzia� bowiem z do�wiadczenia, �e si� to |  iii^dy dobrze nie ko�czy, kiedy prze�o�eni zbyt intensywnie zaj-'; muj� si� swymi podw�adnymi. Jak w starym, wyblak�ym filmie przesun�y si� przed nim wszystkie mog�ce z tego wynikn�� rwentualno�ci: przed�u�enie czyszczenia rejonu do p�nych godzin wieczornych; niesprawiedliwy gniew prze�o�onych; cofni�cie dzi-siejszej niedzielnej przepustki; podkre�lenie jego nazwiska w no-tesie szefa, co by�o r�wnoznaczne z zakazem opuszczania koszar. Wszystko to oznacza�oby, �e nie zobaczy Ingrid.

� Vierbein, na lewe skrzyd�o, biegiem! - zawo�a� szef. I Vier-bein pobieg� na lewe skrzyd�o, stan�� samotny i opuszczony.

Jednym s�owem komendy szef wymi�t� plac zbi�rki. Gwo�dzie but�w za�omota�y na bruku. Po chwili setki but�w nape�ni�y ha�asem korytarze i schody koszarowego budynku; Vierbein sta� samotny na wybetonowanym placu.

Schulz odwr�ci� si� z wolna i ko�ysz�c si� 'obiecuj�co ruszy� w jego stron�.

� Vierbein - powiedzia� naoliwiaj�c sw�j dono�ny g�os �yczliwo�ci� - chcecie wy�wiadczy� mi przys�ug�?
Vierbein poczu�, �e zblad�.

� Tak jest, panie szefie! - zawo�a� rze�ko.

� Nie musicie, je�eli nie chcecie. Nie jest to rozkaz, Vierbein. Nie mog� tego rozkaza�. Je�eli nie macie ochoty, prosz� mi to spokojnie powiedzie�. Wtedy zajmiecie si� czyszczeniem latryn. Chcecie?

� Tak jest, panie szefie!

� Co? Czy�ci� latryny?

� Co pan szef rozka�e!

� No pi�knie! - powiedzia� Schulz z zadowoleniem. - Nie
oczekiwa�em niczego innego. Zameldujcie si� u mojej �ony do trzepania dywan�w.

larszy ogniomistrz Schulz w�drowa� przez korytarze koszar

S

baterii; gdzie tylko si� zjawi�, zapa� do pracy wyra�nie r�s�. Sprawia�o mu to pewn� satysfakcj�, jakkolwiek w g��bi swej ko-szarowej duszy uwa�a� tego rodzaju reakcj� za zrozumia�� samo przez si�. By�oby niezwyk�e, gdyby tak si�-nie dzia�o.

Dla wynajdywania brudu w ka�dej postaci mia� co� w rodzaju sz�stego zmys�u. Widzia� z odleg�o�ci dziesi�ciu metr�w, czy szpa-ry w kamiennej posadzce s� czyste. Je�eli nie, to zwyk� by� pa-kowa� w nie palec wskazuj�cy, i zebran� kupk� brudu podsuwa�

opiesza�emu �o�nierzowi pod nos, opiesza�ego �o�nierza wpisywa� ponadto do swego notesu zwanego ,,skrzynk� �mieci".

Siej�c niepok�j kroczy� wi�c z b�ogim zadowoleniem przez
rejon swej baterii. Tym razem nie odczuwa� jednak g��bokiej rado�ci, cho� w ci�gu kr�tkiego czasu uda�o mu si� stwierdzi� ca�y tuzin ,,grubych zaniedba�". Mia�o to na dzie� dzisiejszy wy-starczy�. "Nie b�d�c g�upcem doszed� w ci�gu siedmiu lat s�u�by do prze�wiadczenia, �e nadmiar kar, a co za tym idzie - zbyt wielka ilo�� ukaranych, tylko st�pia ostrze. Umiarkowane dozo-wanie to tajemnica powodzenia.

Zatrzyma� si� w pobli�u czarnej tablicy, podziwia� przez chwil� sw�j zamaszysty podpis, zdobi�cy wywieszony rozkaz dla baterii. Na rozkazie obok podpisu kapitana Derny, dow�dcy baterii, widnia�a adnotacja: za zgodno�� podpisana bardzo wyra�nie, ener-gicznie i z zawijasami - Szef baterii Schulz, starszy ogniomistrz. Oderwa� wzrok od tablicy, wyci�gn�� notes, otworzy� go i jeszcze raz dla pewno�ci obliczy� ilo�� zapisanych, czyli tych spo�r�d �o�nierzy, kt�rzy mu podpadli. By�o ich jedenastu; zapisa� wi�c o jednego mniej, ni� przewidywa�. Dok�adnie; zgodnie ze swym usposobieniem i wymaganiami zwi�zanymi z jego stanowiskiem s�u�bowym, policzy� raz jeszcze. Ale, co by�o zreszt� oczywiste, nie przeliczy� si�.

Niezadowolony, zamkn�� notes i zacz�� si� zastanawia�, zbytnio � si� zreszt� nie nadwer�aj�c, jakie by to miejsce mog�o wchodzi� w rachub�, w kt�rym da�oby si� wytropi� brakuj�cego dwunaste-go. Postanowi� p�j�� do latryny i w ten spos�b po��czy� przy-jemne z po�ytecznym.                   -    .

Czu� si� otoczony respektem, a jednak nie by� szcz�liwy. Na s�u�bie by� jak niez�omny d�b, ale w �yciu prywatnym - w �y-. ciu prywatnym mia� k�opoty. Myli�by si�, kto by s�dzi�, �e trosk� jego by�o nienormalnie wysokie konto u dzier�awcy kantyny. Ten powinien .uwa�a� za szcz�cie, �e szef trzeciej baterii w og�le u niego popija i w ten spos�b sw� obecno�ci� u�wietnia opini� kantyny i jej dzier�awcy, co si� niew�tpliwie odbija na obrotach.

Szcz�cie jego m�ci�o w powa�nym stopniu zachowanie �ony. Przecie� wyd�wign�� z nizin Lor�, kt�ra dawniej sprzedawa�a kwiaty, i to 'przy wej�ciu na cmentarz. Sta�o si� to przed dwoma niespe�na laty, kiedy by� jeszcze ogniomistrzem. Z pocz�tku wszystko by�o w najlepszym porz�dku: �yli jak dwa go��bki! Odk�d jednak zosta� tutaj szefem baterii...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin