Dodd Christina - NIEZAPOMNIANY RYCERZ.pdf

(621 KB) Pobierz
437368855 UNPDF
CHRISTINA DODD
IEZAPOMNIANY
RYCERZ
PRZELO YLA ANNA PAJEK
ROZDZIAL 1
Sredniowieczna Anglia Wessex, wiosna roku 1265.
Edlyn pochylila si, by wsun klucz do zamka. Drzwi zatrzeszczaly w zawiasach.
Zdziwiona, spojrzala na powikszajcy si otwór. Drewno wokól zamka bylo rozlupane i
gdyby nie mrok przedwitu, od razu by to dostrzegla.
Kto wlamal si do apteki.
Cofnla si blyskawicznie i popieszyla z powrotem przez apteczny ogród. Po
ostatniej bitwie wielu m czyzn - rannych, przera onych i zdesperowanych - schronilo si w
klasztornym szpitalu i Edlyn zdawala sobie spraw, e lepiej bdzie ich unika.
Ju miala pobiec wysypan wirem cie k, gdy uslyszala, e kto oddycha glono i z
trudem. Ktokolwiek zniszczyl drzwi, znajdowal si teraz w rodku i, sdzc po odglosach,
musial by ranny. Zawahala si. Nie chciala, by ten kto cierpial, wiedziala jednak, e
powinna poszuka którego z mnichów i poprosi go, by jej towarzyszyl.
Nim zd yla podj decyzj, czyje rami oplotlo si wokól jej szyi. Przycinita
gwaltownie do spoconego mskiego ciala, zaczla si wyrywa i rozpaczliwie kopa. Co
dotknlo jej policzka. Ktem oka dostrzegla blysk stali. Sztylet.
- Zacznij tylko wrzeszcze, a poder n ci gardlo. Od ucha do ucha.
Mówil normandzk francuszczyzn, jak poslugiwali si szlachetnie urodzeni
Anglicy, lecz prostacka wymowa i bldy gramatyczne czynily j prawie niezrozumial. Mimo
to rozumiala go a za dobrze.
- Obiecuj, e bd cicho - powiedziala uspokajajcym tonem, który tak dobrze
oddzialywal na rannych i chorych.
M czyzna tylko zacienil ucisk. Podniósl j tak, e jej stopy zawisly w powietrzu, a
nacisk na tchawic sprawil, e zaczla si krztusi.
- Akurat. Kobiety zawsze klami, eby ocali skór. Potrzsnl ni lekko, a potem
ucisk zel al.
- Ale ty mnie nie zdradzisz, jeli wiesz, co dla ciebie dobre.
Zaczerpnla gwaltownie powietrza, rozgldajc si gorczkowo po ogrodzonym
murem ogrodzie. eby cho jedna zakonnica... Nawet przeorysza, lady Blanche, bylaby mile
widziana. Ale sloce dopiero co wzeszlo i siostry byly na primie. Po mszy zjedz niadanie i
dopiero potem rozejd si do swoich zaj w refektarzu, izbie chorych i ogrodach. To, czy
Edlyn prze yje, zale alo wylcznie od niej samej - jak zwykle.
- Szukasz jedzenia? - spytala. - A mo e leków? Mamy tu sporo m czyzn, którzy
przybyli z pola bitwy...
Rami znów mocniej zacisnlo si wokól jej szyi. Rozdzierala je rozpaczliwie
paznokciami, walczc o oddech. Kiedy przed oczami Edlyn pojawily si czerwone sloca,
napastnik upucil j niczym gryzce szczeni. Upadla ci ko na ziemi.
M czyzna postawil stop na brzuchu Edlyn, pochylil si i wycelowal sztylet w jej
pier.
- A skd ci przyszlo do glowy, e wracam z pola bitwy?
Walczc z bólem i rodzc si panik, próbowala znale wlaciw odpowied.
Czy ma mu powiedzie, e cuchnie krwi, brudem i przemoc? Chyba nie to chcialby
uslysze. Nie rozumiala, jak to si moglo sta, e jej z trudem wypracowany spokój zostal tak
brutalnie zaklócony.
- M czyni przychodz tutaj, szukajc pomocy - szepnla wreszcie. - Sdzilam, e
mo esz by jednym z nich.
- Nie ja. Nie jestem ranny.
- Tak, wlanie widz.
Widziala nie tylko to. Napastnik, brzydki, przysadzisty m czyzna, mial na sobie
skórzany kaftan, a przy boku prawie ka dy rodzaj broni, jaki tylko wynaleziono, by zniszczy
ludzki rodzaj. Ramiona i brod pokrywala mu krew, z pewnoci nie jego wlasna. Zbyt
pewnie trzymal si na nogach, dowiódl te , e nie zawodz go sily.
cignl szerokie brwi, prawie niewidoczne pod skórzan czapk. To tylko giermek
rycerza, wytrenowany w sztuce zadawania ran i zabijania, pomylala. Nie wtpila, e sztuk
t opanowal doskonale. Co go jednak trapilo, zapytala wic najbardziej zachcajco, jak
tylko potrafila: - Jak mog ci pomóc?
Rozejrzal si dookola, a potem znów spojrzal na ni.
- Mam tam kogo. Chc, eby si nim zajla. Bogu dziki. Edlyn ledwie mogla
oddycha, tak jej ul ylo. To krzepkie uosobienie brutalnoci nie zamierza jej zgwalci. Ani
zabi. Po prostu da pomocy dla swego pana lub przyjaciela. Ju wczeniej zdarzalo jej si
odczuwa strach, wic rozpoznala na jzyku jego metaliczny posmak.
- Jest ranny? - spytala.
Zawahal si, a potem skinl gwaltownie, jakby nawet to potwierdzenie wydawalo mu
si aktem zdrady.
- Lepiej zajto by si nim w izbie chorych. Pozwól, e ci...
Spróbowala oprze si na lokciach, lecz on natychmiast wycelowal w ni ostrze.
- Nie! To moglem zrobi sam. Nikt nie mo e si dowiedzie...
- ... e on tu jest?
- Wlanie - burknl m czyzna. - Jeli im powiesz, rozplatam ci gardlo od...
- ... ucha do ucha - skoczyla za niego. - Ju to mówile. Ale jak mam mu pomóc,
skoro nie pozwalasz mi si podnie?
Nadal si wahal, mimo to zdjl stop z brzucha Edlyn i wycignl rk, aby jej pomóc
- a przy okazji nie spuszcza z niej oka.
- Wchod.
Kiwnl glow w kierunku apteki i stal za ni, gdy otwierala drzwi.
Na zewntrz sloce zaczlo ju owietla krajobraz, jednak kamienne ciany
blokowaly doplyw wiatla, a przez male okienka wpadala do rodka jedynie slaba powiata.
Edlyn otworzyla szeroko oczy, próbujc zlokalizowa ródlo klopotów.
- Jest tam, na podlodze - powiedzial sluga z szacunkiem. Zamknl drzwi, a potem
uklkl na klepisku, tu obok le cej bezwladnie sterty szmat i elastwa.
- Sprowadzilem pomoc, panie - szepnl. - Ona si tob zajmie.
adnej odpowiedzi, adnego ruchu ani dwiku. Edlyn z obaw pomylala, e ranny
pewnie ju nie yje i natychmiast spr yla si, gotowa ucieka, gdyby rozpacz odebrala
slu cemu rozum.
Porywacz jknl rozdzierajco.
- Panie...
Obawiajc si, e zmieni zdanie, polo yla dlo na ramieniu slugi.
- Odsu si i pozwól mi go obejrze.
Slu cy wzdrygnl si pod dotykiem jej dloni, a potem zerwal na równe nogi.
- Jeli on umrze, zginiesz - warknl.
Lecz Edlyn ju si tak nie bala. W kocu napastnik byl tylko giermkiem obawiajcym
si o ycie pana, a to czynilo go zdecydowanie bardziej ludzkim.
- Twój pan jest w rkach Boga, jak my wszyscy - powiedziala karcco. - A teraz lepiej
si odsu.
Sluga odstpil, potykajc si i nie spuszczajc wzroku z krzy a nad drzwiami.
- Otwórz palenisko i podsy ogie. Potrzebuj wiatla.
Uklkla obok le cego twarz w dól rycerza, którego glow skrywal zamknity,
powyginany helm. Zdjto mu ju opocz, lecz nogi, pier i ramiona nadal otulala kolczuga.
Sluga oczycil arzce si drwa z popiolu i polo yl now warstw podpalki. W niklym wietle
ledwie palcych si glowni patrzyla, jak krew przesika przez metalowe ogniwa kolczugi.
Odpila sznurowanie po jednej stronie i zobaczyla, e z drugiej zostalo ono rozerwane i zwisa
swobodnie. Najwidoczniej przeciwnikowi udalo si wbi lanc pomidzy spojenia i rozedrze
kolczug. Drzewce musialo te rozerwa cialo pod ni. Stkajc z wysilku, odsunla na bok
ci k stal i z przera eniem spojrzala na przesiknit krwi wyciólk.
- Podaj mi nó - za dala.
- Ani mi si ni - dobiegla j burkliwa odpowied.
- Wic sam rozetnij mu podkladk - powiedziala, zniecierpliwiona. Chciala jak
najszybciej zobaczy ran na brzuchu rycerza.
Porywacz uklkl obok niej.
- Ta podkladka nazywa si aketon. Trzscymi si rkami odcil poszarpane resztki
nogawic i koszuli.
- Aketon, ty glupia dziwko. Chroni mego pana przed ciosem wroga. Czy ty na niczym
si nie znasz?
Edlyn wiedziala na ten temat wicej, ni by chciala, lecz ani jej w glowie bylo si
przyznawa. Zamiast tego rzekla: - Mo e i chroni go przed bezporednim ciosem w pancerz,
ale tym razem nie na wiele si zdal.
Sluga tymczasem obna yl swego pana i Edlyn zaczerpnla raptownie powietrza.
- Bo e, miej go w opiece - wykrztusila. Opadla znów na kolana i w milczeniu
wpatrywala si w sterczce przez skór biale ebra i porozrywane minie.
- Potrzebujecie kogo bardziej dowiadczonego ni ja - powiedziala, bojc si choby
dotkn rannego.
- Ty si nim zajmiesz - powiedzial sluga stanowczo. - Nikt inny.
- Dlaczego powierzasz go mojej niekompetentnej opiece, skoro po drugiej stronie
dziedzica znajduje si szpital? Jestem zielark - owiadczyla stanowczo. - Nie opiekuj si
rannymi. Przygotowuj tylko oklady i zalecam lekarstwa.
Przez chwil przygldal si jej z nieukrywan wrogoci.
- Slysz, jak mówisz. Jeste dam, a damy potrafi leczy swoich ludzi.
- Jedne lepiej, inne gorzej.
- Wic si postaraj. - Zimne ostrze znowu dotknlo jej policzka. - Bierz si do roboty,
ale ju .
A zatem nie ma co dyskutowa. Ranny rycerz to pewnie jeden z buntowników Simona
de Montforta, a sluga boi si, e ludzie ksicia odnajd jego pana i go zabij. W takim razie
ukrycie si mialo sens. Nieraz jednak widziala, jak ludzie umierali od takich ran, a ci, którym
udawalo si prze y, mieli zapewnion opiek dowiadczonych zakonnic i przyuczonych
pomocników. Zerknla ktem oka na sztylet. Powinna uciec, nim ostatecznie podda si
wspólczuciu.
A jednak zostala i zajla si tym, czym nale alo. Musiala... nie wolno jej myle tylko
o sobie.
Wstala i ruszyla zdecydowanie przez aptek, ledzona podejrzliwym spojrzeniem
slugi. ciany malego budyneczku, wzniesionego porodku klasztornego ogrodu z ziolami,
obramowane byly pólkami. Z belek sufitu zwieszaly si wizki suszonych grzybów. rodek
pomieszczenia zajmowal dlugi stól, a w rogu stal gliniany piec.
- Jak masz na imi?
- Po co ci wiedzie? - warknl m czyzna, przesuwajc palcem po ostrzu sztyletu.
- Nie wiem, jak si do ciebie zwraca. Otworzyla drewniane pudelko, zaczerpnla
gar suszonego krwawnika i wrzucila do kamiennej czarki, a nastpnie roztarta ziele na
proszek.
- Chcialabym te , eby rozniecil porzdny ogie.
- Po co?
Miala ochot go uderzy, cho rozumiala, dlaczego jest taki podejrzliwy. Poza tym
nadal ciskal w dloni sztylet.
- Pacjent tak powa nie ranny jak twój pan musi by trzymany w cieple. Kiedy ju go
pozszywam, sporzdz oklad, który pomo e oczyci krew.
M czyzna przetrawi! to, co mu powiedziala, a potem wstal i podszedl do stosu drew
obok paleniska.
- Nie ma tu tego zbyt wiele - powiedzial.
- Na zewntrz jest cala sterta drewna.
- Jeszcze czego. Nie myl, e zostawi ci z nim sam.
- Jak sobie chcesz.
Dolala do czarki tyle wody, by ziola utworzyly gst papk i postawila czar na piecu.
Zebrala potrzebne narzdzia i ulo yla je na tacy. Kiedy podeszla do stolu od strony drzwi,
sluga natychmiast ruszyl za ni, trzymajc w pogotowiu sztylet. To, e a tak jej nie ufa, nie
dziwilo Edlyn, cho mocno j irytowalo. Oto niwo przemocy: ludzie, którzy nie ufaj
nikomu i którym nie nale y ufa. Podeszla do rannego.
- Lepiej to odló . Bd potrzebowala pomocy - powiedziala.
Sluga zawahal si, a ona spojrzala na jego brzydk twarz.
- Czego si boisz? Przecie móglby zabi mnie golymi rkami.
- To prawda - zgodzil si m czyzna i schowal sztylet.
- Przynie wody - rozkazala. - Jest w tamtym dzbanku.
- Po co ci woda?
Cigla podejrzliwo denerwowala j, lecz nie okazywala tego. Nauczono j nad sob
panowa, ukrywa uczucia i nastroje. Wygldalo na to, e ta umiejtno bardzo jej si teraz
przyda. Utrata opanowania moglaby kosztowa j ycie, powiedziala wic, starajc si, aby
zabrzmialo to zdecydowanie: - Potrzebuj wody, eby przemy ran. Musz si jej przyjrze.
Prosz, rób co ci mówi, dla dobra twego pana.
Ton spokojnej pewnoci podzialal. Sluga wstal i przyniósl wod.
- Otwórz drzwi - powiedziala, korzystajc ze wie o nabytej przewagi. - Potrzebuj
wicej wiatla.
Sluga zignorowal jednak polecenie i przyklkl obok niej, czekajc na dalsze
instrukcje.
Edlyn westchnla, rozczarowana, i wzila si do pracy. Na szczcie dla rannego
sloce wiecilo coraz janiej, kiedy wic cigala poszarpane brzegi rany i zszywala j
grubym ciegiem nici z owczego jelita, widziala przynajmniej, co robi. Cho szycie trwalo
dlugo, sluga przez caly czas przygldal si Edlyn. Nie zadawal wicej pyta. Wieloletnie
nawyki i wpojone zachowania wzily gór. Edlyn byla pani, a kiedy pani rozkazuje, sluga
wykonuje polecenia - nawet je eli to on ma przewag. W tej chwili jednoczyl ich wspólny
cel. Potem, Edlyn wiedziala o tym doskonale, znów stan si wrogami.
W pewnej chwili zdala sobie spraw, e ranny odzyskuje wiadomo. Przedtem byl
nieprzytomny, lecz teraz jego minie t aly, kiedy na nie naciskala, a usta z trudem
powstrzymywaly jk, gdy zaglbiala w cialo igl. Musial by bardzo dzielny, albo pomimo
spowijajcego umysl bólu wiadom, e trzeba zachowywa si cicho.
Wspomniawszy, jak zachowywal si jej m wojownik, kiedy byl chory, doszla do
wniosku, e chodzi o to drugie.
Zaczla przemawia lagodnie do rannego, starajc si go uspokoi. Przecie stracil
przytomno na polu walki i ocknl si w obcym, dziwnym miejscu.
- Jeste w opactwie Eastbury, panie - powiedziala - okolo dziesiciu mil od pola
bitwy, gdzie ci raniono.
M czyzna odpr yl si w widoczny sposób, wic chyba zrozumial, co do niego
mówila. Lecz kiedy si odezwal, dwik jego glosu przestraszyl Edlyn.
- Wharton? - zapytal, a jego glos wibrowal w glbi obszernego helmu.
Edlyn obrzucila slug, którego imi wlanie poznala, ironicznym spojrzeniem.
Moglaby przysic, e brzydal si zaczerwienil.
- Jest obok mnie.
- Kim... jeste?
- Mam na imi Edlyn.
Rycerz poruszyl si gwaltownie pod jej dlomi.
- Sprawilam ci ból? - krzyknla.
- Oczywicie, e sprawila mu ból, ty glupia krowo! - warknl opryskliwie Wharton.
- Nie! - powiedzial rycerz stanowczo.
Slyszala jego ci ki oddech i sama niemal przestala oddycha, zastanawiajc si, czy
m czyzna, pokonany przez ból, nie zacznie jej oklada.
Powoli ranny uspokoil si.
- No dalej, dokocz.
Z boku, poza zasigiem wzroku rannego, Wharton signl znowu po sztylet.
- Bd bardziej delikatna - ostrzegl. Dr cymi dlomi dokoczyla szycie i uwa nie
przyjrzala si szwom.
- Chyba skoczylam - powiedziala.
Nie miala pojcia, co zrobi z miejscami, gdzie skóra zostala calkowicie zdarta, nie
podobalo jej si te , i strzpy ciala wystaj spomidzy szwów. alowala, e nie ma tu
dowiadczonej zakonnicy lub choby jednego z tych mnichów o grubych palcach, którzy
pomagali w szpitalu. Nagle przyszlo jej do glowy, e pan mo e okaza si bardziej rozsdny
ni jego sluga, powiedziala wic: - Nie znam si na zszywaniu ran, jednak twój czlowiek
nalegal, ebym zrobila dla ciebie, co potrafi.
Gdyby pozwolil mi sprowadzi pomoc, moglibymy przenie ci do szpitala i...
- Nie.
W tym zaprzeczeniu bylo tyle sily, e Edlyn a si cofnla. Nie eby rycerz mówil
glono, przeciwnie. Jednak to jedno wypowiedziane cicho slowo uwiadomilo jej, e ma do
czynienia z dowódc, nawyklym, by go sluchano.
Ona te bdzie sluchala, przynajmniej dopóki pomidzy ni a wolnoci stoi jego
giermek.
- Jak sobie yczysz, panie.
Wstala, zrzucila z nóg cinki nici i powiedziala: - Wharton ci tu przyniósl. Jeli
wytrzymasz jeszcze chwil, skocz opatrywa ran i bdziesz mógl odpocz.
Wharton zerwal si na równe nogi.
- Dokd idziesz?
- Po oklad - przypomniala mu. - A ty mo e by tak zdjl swemu panu helm? Bdzie
mu wygodniej.
- Nie ma mowy - burknl Wharton.
- On potrzebuje powietrza - przekonywala. Oblicze slugi poczerwienialo.
- Chcesz spojrze na jego twarz, a potem go zdradzi.
Olbrzymi rycerz przemówil: - Zrób, co ci ka e.
Wharton opadl znów na kolana i signl po helm. Edlyn demonstracyjnie odwrócila
si plecami i zajla przygotowywaniem okladu. Nie miala ochoty prowokowa Whartona.
Z tylu dobiegl j glos rannego.
- Wody.
Uwolniony spod helmu, glos ten brzmial niczym pomruk wielkiej oceanicznej fali,
rozbijajcej si o skalisty brzeg. Pasuje do wlaciciela, pomylala Edlyn.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin