Robert Graves
Ja, Klaudiusz
Przełożył Stefan Essmanowski
Tytuł oryginału: I, Claudius
Data wydania oryginalnego – 1934
Data wydania polskiego – 1957
... Dzieje których obraz ulegał wszelkiego rodzaju zniekształceniom nie tylko z winy współczesnych, lecz i z żyjących w późniejszych okresach. Albowiem doniosłe zdarzenia zawsze spowija mgła wątpliwości i niejasności. Jedni najbłahsze plotki poczytują za prawdę, inni fakty podają za zmyślenia, a potomni przejaskrawiają poglądy jednych i drugich.
Tacyt
OD AUTORA
Jednostka monetarna, którą posługują się w niniejszej książce Rzymianie, to "sztuka złota", czyli aureus – moneta o wartości stu sesterców albo dwudziestu pięciu srebrnych denarów ("sztuk srebra"). Mila jest milą rzymską, mniej więcej o trzydzieści kroków krótszą od angielskiej. Daty na marginesach dla ułatwienia podano według kalendarza gregoriańskiego. Kalendarz grecki, którym posługuje się Klaudiusz, liczył lata od pierwszej olimpiady, czyli od 776 r. p.n.e. Dla ułatwienia zastosowano również najnowsze nazewnictwo geograficzne. I tak, zamiast Galii Transalpejskiej mamy Francję, obejmującą mniej więcej to samo terytorium, a w niej konsekwentnie miasta Nimes, Boulogne i Lyon, a nie ich starożytne odpowiedniki, nie znane szerszemu ogółowi. Podobnie, jeśli chodzi o imiona, autor posługuje się ich najprostszymi i najbardziej popularnymi formami, na przykład Liwiusz zamiast Titus Livius, Cymbelin zamiast Cynobellinus, Marek Antoniusz zamiast Marcus Antonius.Często autor napotykał trudności usiłując znaleźć odpowiedniki terminów wojskowych, prawniczych i technicznych. Spróbuję zilustrować je na przykładzie wyrazu "włócznia" (ang. assegai). Otóż jeden z Czytelników zakwestionował poprawność użycia przeze mnie wyrazu "włócznia" jako odpowiednika germańskiej framea albo pfriem, proponując w zamian "oszczep" (ang. javelin). Nie stosuję się do jego rady, "oszczep" bowiem to dla mnie odpowiednik pilum, czyli broni, w którą wyposażono karną piechotę rzymską. Ponadto "włócznia" kojarzy się z czymś bardziej barbarzyńskim. Wyraz "włócznia" istnieje w języku angielskim od trzystu lat, a w dziewiętnastym wieku znów stał się aktualny dzięki wojnom burskim. Framei o długim drzewcu zakończonym żelaznym grotem używano według Tacyta zarówno jako broni drzewcowej, jak i siecznej. Podobnie wyglądały włócznie wojowników zuluskich, z którymi Germanie z czasów Klaudiusza mieli, jeśli chodzi o poziom rozwoju, wiele wspólnego. W starciach wręcz owa framea była poręczna, natomiast w walkach toczonych w lesie – absolutnie niewygodna, jak twierdzi Tacyt, a więc Germanie radzili sobie prawdopodobnie tak jak później Zulusi, to znaczy, łamali długie drzewce framei, kiedy dochodziło do bezpośrednich starć wśród drzew. Rzadko jednak sytuacja zmuszała Germanów do tego, woleli bowiem stosować technikę podjazdową.
Swetoniusz w Żywotach cezarów twierdzi, że historia napisana przez Klaudiusza jest raczej "niedorzeczna" niż "chropawa". Jeżeli natomiast pewne fragmenty niniejszej książki brzmią nie tylko niedorzecznie, lecz także trochę chropawo, jeżeli zdania mają ciężką budowę, a dygresje zaskakują Czytelnika w nieprzewidzianych miejscach, styl całości nie odbiega od stylu literackiego mowy wygłoszonej przez Klaudiusza po łacinie na temat praw obywatelskich Eduów. Mowę tę, do dziś zachowaną we fragmentach, gęsto przetykają chropawe zdania, co można poniekąd zrozumieć, gdyż jest to prawdopodobnie dokładna transkrypcja oficjalnego zapisu stenograficznego słów wygłoszonych przez Klaudiusza do senatu, drobiazgowej improwizacji zmęczonego człowieka, który pomagał sobie sporządzonymi pobieżnie notatkami. Ja, Klaudiusz to książka napisana językiem potocznym, jako że greka – Klaudiusz napisał swoją historię w tym języku – ma w istocie daleko mniej oficjalny charakter aniżeli łacina. Niedawno odkryty list Klaudiusza do aleksandryjczyków – mógł go jednak po części sporządzić cesarski sekretarz – czyta się o wiele łatwiej niż mowę o prawach Eduów.
R. G. przełożyła Halina Cieplińska
ROZDZIAŁ I
41 r.n.e.
Ja, Tyberiusz Klaudiusz Druzus Neron Germanik, i tak dalej, i tak dalej – oszczędzę wam już reszty moich tytułów – który tak niedawno jeszcze znany byłem przyjaciołom, krewnym i znajomym jako Klaudiusz Idiota, Klaudiusz Jąkała, Klau–Klau–Klaudiusz, a w najlepszym razie jako "biedny stryjek Klodzio", przystępuję dziś do napisania dziwnej historii mego życia.
Zacznę od najwcześniejszego dzieciństwa i kolejno rok po roku przedstawię wszystkie zdarzenia aż do momentu, kiedy niespodziewanym zrządzeniem losu znalazłem się w owej "złotej klatce", w której tkwię po dziś dzień.Nie będzie to bynajmniej moja pierwsza książka. Praca literacka, a ściślej mówiąc historiograficzna, była jedynym zajęciem, jakiemu z zamiłowaniem oddawałem się przez trzydzieści pięć lat z górą. Już we wczesnej młodości rozpocząłem studia pod kierunkiem najwybitniejszych w Rzymie historyków. Niech się więc czytelnicy moi nie dziwią, że w pisaniu osiągnąłem pewną wprawę.
Zaznaczyć muszę, że książkę tę pisze istotnie sam Klaudiusz, nie żaden z jego sekretarzy ani zawodowych biografów, którym wybitni mężowie zwykli dyktować swe wspomnienia w nadziei, że wytworność stylu pokryje błahość przedmiotu, a pochlebstwo przysłoni wady charakteru. Przysięgam na wszystkich bogów, że tym razem jestem swym własnym biografem i sekretarzem, a pisząc własnoręcznie, jakiejż nagrody za pochlebstwo mógłbym się spodziewać od samego siebie? Użyłem wyrażenia "tym razem", gdyż jest to już druga z rzędu moja autobiografia. Poprzednia było to ośmiotomowe dzieło przeznaczone dla archiwum miasta i – powiedzmy, szczerze – dość nudne. Napisałem je na publiczny użytek i nie przykładam do niego wielkiej wagi. Zresztą, prawdę mówiąc, byłem w tym czasie, to jest przed dwoma laty, zaprzątnięty innymi sprawami. Większą część pierwszych czterech tomów podyktowałem mojemu sekretarzowi; poza koniecznymi poprawkami stylistycznymi, usunięciem sprzeczności lub powtarzających się zdań nie pozwoliłem mu na żadne zmiany.
Całą drugą część i przynajmniej kilka rozdziałów pierwszej napisał sam na podstawie dostarczonego przeze mnie materiału. Sekretarz ten, niewolnik grecki, którego na cześć wielkiego historyka nazwałem Polibiuszem, doszedł do takiej wprawy w naśladowaniu mego stylu, że kiedy dzieło zostało ukończone, nie sposób było odróżnić, których ustępów ja jestem autorem, a których on.
Było to, jak już powiedziałem, dzieło dość nudne. Nie mogłem wówczas pozwolić sobie na krytykę mego wujecznego dziadka, cesarza Augusta, ani jego trzeciej i ostatniej żony, a mojej babki, Liwii. Oboje zostali urzędowo zaliczeni w poczet bóstw, a ja piastowałem urząd kapłana, do którego obowiązków należała piecza nad ich kultem.
Wprawdzie mogłem poddać surowej krytyce niegodziwe rządy dwóch następnych cesarzy, lecz pohamowałem się w imię przyzwoitości. Nie wydawało mi się sprawiedliwe przemilczanie działalności Liwii i postępków Augusta dokonanych pod wpływem tej niezwykłej i – raz wreszcie powiedzmy otwarcie – potwornej kobiety, a równocześnie wyjawianie całej prawdy o ich następcach tylko dlatego, że względem nich nie krępowały mnie obowiązki kapłańskie.
Owa książka przedstawiała więc tylko suche, bezsporne fakty. I tak na przykład pisząc, że taki a taki ożenił się z córką takiego to a takiego, piastującego takie to a takie wysokie urzędy, pomijałem polityczne motywy małżeństwa i zakulisowe przetargi, które odbywały się...
s.szlachcinski