Gdzie żyje krew twej matki [Enahma].pdf
(
115 KB
)
Pobierz
377748196 UNPDF
GDZIE ŻYJE KREW TWEJ MATKI
Harry nie wiedział, jak wiele czasu upłynęło od tego pamiętnego dnia, kiedy obudził się i zobaczył sporą grupę Śmierciożerców
otaczających jego łóżko z różdżkami w rękach - wszystkie wskazywały na niego stanowczo i bezlitośnie. Zagubił się zarówno w
czasie jak i w przestrzeni. Przebywał gdzieś poza światem, poza PRAWDZIWYM światem, światem żyjących: z dala od światła
słonecznego, ciepła, śmiechu i nadziei. Utrata nadziei była najsmutniejszą rzeczą, jaka mu się przytrafiła. Czuł się już martwy i
naprawdę nie wiedział, czy zaakceptować to uczucie, czy z nim walczyć.
Umierał w mrocznej dziurze bez ubrania, jedzenia i tylko z minimalną ilością wody; każdego dnia bity i maltretowany w każdy
możliwy sposób - poddał się.
Poddał się.
Dlaczego miałby nadal walczyć? Syriusz zginął, a rodzina jego matki odrzuciła go raz na zawsze. Nie miał żadnego miejsca dla
siebie. Nie miał już nikogo na tym świecie. Dumbledore, po uczynieniu tylu błędów, kazał Harry'emu znowu wrócić do
Dursley'ów, którzy wreszcie pozbyli się go na dobre.
"Dopóki możesz nadal nazywać domem miejsce, gdzie żyje krew twej matki, Voldemort nie może cię dotknąć ani zranić"
Dumbledore powiedział mu to na koniec ostatniego roku szkolnego, zaraz po tym jak Syriusz... ale to teraz nie miało znaczenia.
Umrze i to wszystko. Dumbledore w sprawie Harry'ego pomylił się po raz ostatni, kiedy nie rozpoznał, jak silną nienawiść i
gniew czuje jego tak zwana rodzina, co w rezultacie spowodowało tę sytuację: Harry był w niewoli Voldemorta i czekał, aż
Czarny Lord go zabije.
To byłoby najlepsze wyjście z możliwych, pomyślał gorzko Harry. Nie miał żadnej rodziny, żadnego wsparcia, a nie chciał już
więcej opieki Dumbledore'a. W rzeczywistości nie chciał już nawet widzieć tego starego głupca. Dumbledore zawsze chciał, aby
przeżył.
"Moim priorytetem było, aby utrzymać cię przy życiu."
Czy jego przetrwanie było warte tego całego zamieszania?
Nienawidził swojego życia. Przetrwanie, życie nie były tak ważne jak miłość - nawet przez krótki czas...
Zwinął się w kłębek i płakał bez łez.
Znienawidził Dumbledore'a. I w miarę jak mijał czas, zrozumiał, że nienawidzi go bardziej niż Snape'a czy Malfoy'a. Tylko jego
nienawiść do Czarnego Lorda była większa. Dla dyrektora był niczym - tylko zwykłym kawałkiem układanki, pionkiem w
szachach - i chociaż mężczyzna zawsze mocno podkreślał, że troszczy się o Harry'ego, to chłopak mógł jedynie uśmiechnąć się
szyderczo, wspominając to oświadczenie. "Troszczenie się" - to powinno znaczyć coś więcej niż tylko "utrzymanie przy życiu",
czyż nie?
Harry nie mógł już nazywać Privet Drive 4 swoim domem, magiczne mury i ochronne zaklęcia rozpadły się w nicość, i
oczywiście jako pierwszy zauważył to Voldemort, a nie ta żałosna podróbka czarodzieja: Mundungus Fletcher, który
najprawdopodobniej teraz leżał martwy koło byłego domu Harry'ego, może wepchnięty pod jakiś samochód. Albo (co bardziej
prawdopodobne), nie było go tam w ogóle, lecz sprzedawał skradzione kociołki niczego nie podejrzewającym czarownicom.
Nawet pani Figg byłaby lepszym strażnikiem niż ten idiota, ale teraz to już nie miało znaczenia.
Miał umrzeć. Dzięki Bogu, umrze w bólu, bity fizycznie i zaklęciami, ale już bez strachu, ponieważ nawet strach go opuścił
gdzieś po drodze... I Harry właśnie teraz zrozumiał, że strach jest niezbędną częścią życia, że bez strachu życie było nieznośne,
gdyż bez strachu już było się żyjącym trupem. Voldemort najwyraźniej nadal nie znał dokładnej treści proroctwa, ponieważ
gdyby je znał, Harry już by nie żył. Od czasu do czasu Harry bawił się myślą, że wreszcie mu je powie w całości, by zakończyć tę
bolesną i żałosną komedię, zwaną życiem.
Cóż za szkoda, że Snape nie może go zobaczyć w takim stanie. Obrzydliwy typ byłby taki zadowolony - w zasadzie Harry'ego nie
obchodziło, czy nauczyciel zobaczyłby go słabego i umierającego. Snape miałby swoją przyjemność. Ale Snape nie przyszedł w
ciągu ostatnich dni (tygodni?) i, prawdę mówiąc, w głębi duszy Harry był za to wdzięczny. Umrze w spokoju, bez ostatniego
spojrzenia na jego wstrętnego, paskudnego typa od Eliksirów o żółtych zębach.
Harry zganił się natychmiast, kiedy niedługo potem drzwi się otworzyły i stanął w nich Snape. O wilku mowa... to jego myśli
przywołały tutaj tego dupka. Ale nie otworzył ust: miał je zupełnie wyschnięte z braku wody, a powoli krzepnąca krew na jego
wargach zakleiła je jeszcze mocniej. Spróbował przełknąć ślinę, ale to był głupi pomysł: obolałe gardło wykonało niechętny
ruch, który tylko sprawił, że jego płuca zostały podrażnione i suchy, bolesny kaszel wstrząsnął ciałem chłopca. Kiedy zakaszlał,
znowu pokazała się krew, ale nie mógł jej wytrzeć: jego lewa ręka była złamana, a prawą przygniatał własnym ciałem.
- Jakieś dobre zaklęcie, Severusie. Coś widowiskowego - Harry usłyszał głos Voldemorta i czas jakby zatrzymał się dla niego.
Spróbował przygotować się na nadchodzące uderzenie. Nie przyszło.
- Jest nieprzytomny, mój Panie? - W głosie Snape'a nie było typowej złośliwości i szorstkości; to na pewno z powodu obecności
jego pana, Harry uśmiechnął się w duchu. Dobry sługa powinien lizać buty swego pana, nieprawdaż?
- Czemu chcesz to wiedzieć, Severusie? - Głos Voldemorta był spokojny, ale w bardzo nieprzyjemny, oślizgły sposób, który
sprawił, że Harry zadrżał.
- Raczej bezcelowe jest marnowanie dobrego zaklęcia na nieprzytomną osobę, Panie. - Tak samo chytry, oślizgły,
przyprawiający o mdłości tembr głosu jak u jego "pana". Teraz Harry znowu przeniósł całą swoją nienawiść z Dumbledore'a na
Snape'a. "Marnowanie dobrego zaklęcia"! W miarę jak gniew Harry'ego wzrastał w jego piersi, jego kaszel się wzmógł.
- Kaszle - zauważył Voldemort.
- To nic nie znaczy, Panie - powiedział Snape pokornie. - Może być nieprzy...
- Wystarczy. Rzuć to zaklęcie, natychmiast!
Harry przez chwilę był zaskoczony. Doprawdy, Voldemort nie wierzył chyba, że Snape tylko grał na zwłokę, prawda?
Cóż, właściwie dlaczego nie? Harry uczepił się tej myśli. Pomimo ich wzajemnej nienawiści i odrazy, Snape nadal był członkiem
Zakonu. Przyszedł go uratować? Szczerze mówiąc, Snape nigdy wcześniej nie chciał go zabić. Ale od czasu tego pamiętnego
wypadku z myślodsiewnią... Harry nie był teraz pewny jak zareagować czy czego oczekiwać. Najlepiej było nie mieć nadziei.
Snape nie uratowałby go. Przynajmniej najgorsze wspomnienia mężczyzny zostaną na zawsze jego sekretem...
- Crucio! - wrzasnął Snape i ciało Harry'ego naprężyło się w oczekiwaniu ciosu.
Nie nadszedł jednak. Poczuł lekki, przemijający ból, ale nie był zbyt poważny, nie sięgnął nawet poziomu najsłabszego zaklęcia
z ostatnich dni. Co się stało ze Snape'm? Z pewnością nienawidził go wystarczająco, aby rzucić na niego normalne Cruciatus o
pełnej mocy!
- Co to było, Severusie? - Harry usłyszał zaskoczenie w głosie Voldemorta. - Po pierwsze chciałem zobaczyć coś
widowiskowego. Po drugie myślałem, że nauczyłeś się, jak rzucać prawidłowo takie zaklęcie!
- Nauczyłem, mój Panie - Snape ukłonił się, co Harry dostrzegł kątem oka. Skulił się, widząc obrzydliwy, poddańczy sposób, w
jaki zachowywał się jego nauczyciel. - Ale myślę, że chłopak potrzebuje malutkiego... szturchańca. Prawdopodobnie jest zbyt
pokiereszowany, aby poczuć rzucone zaklęcie. Mam pewien eliksir...
- Dlaczego więc nie rzucisz na niego Ennervate? - zapytał znudzony Voldemort i wyciągnął swoją różdżkę.
- Ponieważ chciałeś zobaczyć coś widowiskowego, mój Panie - Snape ponownie się pokłonił, a Harry miał ochotę napluć mu w
twarz. Oślizgły drań!
- Och..! - Voldemort uśmiechnął się i schował różdżkę. - Zrób to więc!
Kiedy Snape podszedł i uklęknął obok niego, Harry próbował odsunąć się od mężczyzny, którym tak mocno pogardzał. Ale
właściwie nie mógł: tylko drgnął i odwrócił się na plecy. Ten ruch najwidoczniej był jednak najgłupszą rzeczą, jaką mógł zrobić:
teraz Snape mógł spokojnie wsunąć mu ramię pod plecy i podnieść małą buteleczkę do jego ust. Harry próbował odsunąć
głowę od fiolki, ale kark go bolał i zasyczał.
W następnym momencie Harry zobaczył, że fiolka jest odkorkowana i absolutnie pusta, potem uścisk Snape'a wokół jego piersi
stał się silniejszy, fiolka dotknęła jego warg i nagłe szarpnięcie udowodniło Harry'emu, że Świstoklik zadziałał prawidłowo.
Ostatnią rzeczą, jaką usłyszał był wściekły wrzask Voldemorta, który jednakże ucichł, kiedy świat zaczął wirować wokół niego i
Snape'a.
Kiedy dotarli na miejsce przeznaczenia, Harry był już zupełnie przyciśnięty do Snape'a, i nie mógł nie zadrżeć z odrazy, kiedy
poczuł odór potu mężczyzny. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że to tylko skutek nerwowości, jaką Snape odczuwał w
towarzystwie Voldemorta, ale jego nienawiść nie chciała tego zaakceptować. Mężczyzna był ohydny, a on musiał stykać się z
nim, dopóki ten nie zdecyduje się go puścić.
Przynajmniej nie uderzył o drzwi, kiedy dotarli.
- Severus! - Harry usłyszał głos dyrektora, podczas gdy Snape wsunął drugą rękę pod kolana Harry'ego, więc teraz leżał w jego
ramionach jak dziecko. Jęknął w proteście, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. - Żyje?
- Ledwo - warknął Snape, tym razem jego głos był typowo chłodny i pełen rezerwy, a nie służalczy jak przedtem. - I potrzebuje
pomocy medycznej. Natychmiast.
Harry poczuł, jak uścisk mężczyzny umocnił się, czuł lekkie kołysanie w rytm jego długich kroków. Tuż za nim podążał dyrektor.
Zorientował się, że schodzą po spiralnych schodach (a więc wylądowali w gabinecie Dumbledore'a). Minęli chimerę na dole i
prawie wpadli na Moody'ego, który stał przed wejściem do gabinetu.
- Och, Severus, więc znalazłeś młodego Pottera! - powiedział Auror z zadowoleniem. Harry widział swoim zamazanym
wzrokiem jego uśmiech, ale z uśmiechem na twarzy Moody wydawał się jeszcze bardziej przerażający.
Snape tylko skinął głową i poszedł dalej. Dumbledore zatrzymał się przy Moody'm i zawołał za nim:
- Musimy coś omówić! Zobaczymy się później w Ambulatorium!
Snape znowu przytaknął, a Harry jeszcze zdążył usłyszeć: - Wejdź na górę, Alastorze. Myślę, że to zmienia wiele rzeczy... - i
głosy ucichły.
- Harry, jesteś przytomny? - Harry prawie zemdlał, kiedy zrozumiał, że ten dupek zadał mu to pytanie. Harry? Od kiedy to był
dla niego "Harrym"? Najwyraźniej jego zaskoczenie nie było zbyt widoczne, ponieważ Snape ciągnął dalej: - Potter... Harry,
słyszysz mnie? Za chwilę będziemy w Ambulatorium. Tam będziesz mógł odpocząć. Wszystko będzie dobrze.
Och, typowe kłamstwo. Oczywiście, nic nie będzie w porządku. Nic. Nigdy. Harry spróbował odsunąć się trochę od mężczyzny,
ale jego poruszenie sprawiło tylko, że Snape przycisnął go mocniej do siebie.
- Przeżyjesz - powiedział Snape i to dało wreszcie siły Harry'emu, aby wyrzęzić kilka słów.
- Nie chcę tego... - Ale głos go zawiódł. Zabrzmiało to raczej jak biadolenie małego dziecka, niż stanowcze słowa
zdeterminowanego mężczyzny, co było jego zamiarem.
- Przepraszam - bąknął Snape i nagle jęknął z rozpaczą, usiłując ułożyć chłopca nieco wygodniej w ramionach. - Tak mi przykro.
To była moja wina.
Przeprosiny oszołomiły Harry'ego.
Snape przepraszał? Za co? O ile Harry się orientował, to jego schwytanie nie było winą Snape'a. Cóż, może śmierć Syriusza,
zwolnienie Lupina, te pięć lat drwin i upokorzeń było winą dupka. Ale ta sytuacja... to była bardziej wina ciotki Petunii,
ponieważ to ona wreszcie wyparła się swego siostrzeńca. I jego wuja, ponieważ to on zdecydował się ukarać go odpowiednio
za poprzednie lata - i za rzeczy, które nawet nie były w rzeczywistości winą Harry'ego. Cóż, kara nie była niczym więcej niż
kilkoma potężnymi uderzeniami w twarz, ale uczucie odrzucenia i to, że pobito go i upokorzono w obecności Dudley'a,
wystarczająco zagotowało mu krew, aby ostatecznie przestał uważać dom Dursley'ów za własny.
Kiedy te myśli krążyły mu po głowie, Snape położył go ostrożnie na łóżku, zawołał Madam Pompfrey i chłopiec poczuł, jak
śmieszne resztki jego ubrania zostały delikatnie zdjęte z jego wychudzonego ciała. Wilgotny, ciepły ręcznik usuwał z jego skóry
zakrzepłą krew, brud i sól potu. Trochę później kolejny ręcznik dołączył do pierwszego i Harry cieszył się ciepłym dotykiem -
pierwszym od wielu dni dotykiem, który nie ranił i nie sprawiał bólu.
- Na wpół śpi, Severusie. Możesz mi podać piżamę z tamtego łóżka? - głos Madam Pompfrey był napięty, ale ciepły, tak ciepły
jak ręczniki. Coś zatrzeszczało, gdy ktoś wstał i Harry poczuł świeży zapach wyprasowanej góry piżamy, którą nałożył mu przez
głowę mężczyzna, a dół miło połaskotał jego zmaltretowane nogi i uda. Znowu go podniesiono i położono na innym łóżku.
- Myślę, że powinniśmy wyrzucić to na śmietnik - Madame Pompfrey mówiła najpewniej o prześcieradle, na którym Harry
wcześniej leżał, ale nie obchodziło go to zupełnie: ktoś otulał go lekkim, puszystym kocem, a miękka poduszka prawie połknęła
jego głowę. Wtulił się w przytulne łóżko. Poczuł jeszcze czyjeś palce nieśmiało dotykające jego twarzy i odsuwające
nieposłuszne kosmyki z czoła, ale nie mógł już się obudzić...
--
Kiedy się ocknął, pierwszą rzeczą (a właściwie osobą) jaką zobaczył, był Snape siedzący na fotelu obok jego łóżka, z bardzo,
bardzo niecodziennym wyrazem twarzy.
Wyglądał na smutnego. I skruszonego. Brakowało na jego twarzy wcześniejszych znaków irytacji i gniewu, a nawet chłodu. Jego
oczy obserwowały twarz Harry'ego z odrobiną skrępowania, ale starał się uśmiechnąć lekko, kiedy zobaczył, że chłopiec
otworzył oczy.
- Dzień dobry - powiedział i włożył Harry'emu okulary. Harry zamknął oczy w szoku.
Świat się kończył. Snape był uprzejmy. A nawet więcej: Snape był przyjazny w stosunku do Harry'ego Pottera. Harry nawet
zapomniał odpowiedzieć. Usłyszał głośne westchnienie.
- Przepraszam - powiedział Snape i Harry otworzył oczy. Jego źrenice były rozszerzone w szoku. Mężczyzna wstał. -
Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć...
"Ale zdołałeś" pomyślał Harry. Snape ponownie spróbował się uśmiechnąć.
- Pójdę po Madam Pompfrey... - jego głos nadal brzmiał dość potulnie. Kiedy Snape odszedł w kierunku gabinetu pielęgniarki,
Harry usiadł i przeciągnął się powoli. Czuł się prawie całkowicie zdrowy, przynajmniej fizycznie. Jego złamane ramię zostało
wyleczone, tak samo jak jego żebra; większość jego siniaków zbladła znacząco, a wszystkie części jego ciała wydawały się mniej
chore i obolałe. I najważniejsze: w ustach nie miał już Sahary. Mógł przełknąć ślinę, a ten obrzydliwy, metaliczny smak krwi i
brudu zniknął z jego ust.
Ale to wszystko wcale nie znaczyło, że było z nim dobrze. W jasnym Ambulatorium mrok poprzednich dni przytłoczył Harry'ego
mocniej i bardziej przygnębiająco, a nadal nie widział przed sobą żadnej przyszłości. Po śmierci Syriusza, z kim mógłby
zamieszkać? Potrzebował krwi swojej matki do ochrony, ale jego własna "krew" zdradziła go, oddając na pastwę Voldemorta.
Nie miał przyszłości, ale żył. Znowu. Najwidoczniej Dumbledore był profesjonalistą w utrzymywaniu go przy życiu. Jedyny
problem polegał na tym, że po każdym takim ocaleniu Harry miał coraz bardziej dość życia. Teraz naprawdę nie chciał żyć. Nie z
tymi wspomnieniami, które pozostały po jego niewoli.
Drzwi gabinetu otwarły się i weszła Madam Pompfrey z Dumbledore'm i Snape'm. Tym razem, na szczęście, Dumbledore nie
uśmiechał się tak jowialnie jak zwykle, ponieważ Harry był zupełnie pewny, że to zapewne powiększyłoby jego nienawiść w
stosunku do białobrodego mężczyzny do niewyobrażalnych rozmiarów.
Harry spojrzał na nich wrogo, potem odwrócił głowę. Dla większej ochrony podciągnął kolana do piersi i objął je mocno.
- Nie chcę rozmawiać - powiedział pierwszy. - Z nikim. O niczym - dodał po namyśle.
- Przyszedłem przeprosić, Harry. Za to, że cię zawiodłem - powiedział dyrektor. - Ja nie...
- Nie chcę rozmawiać - powiedział Harry, nie patrząc na starego czarodzieja.
- Panie Potter, najpierw musisz coś zjeść, - powiedziała rzeczowo pielęgniarka - a ponieważ profesor Snape uparł się, że z tobą
zostanie, zgodziłam się, aby pomagał ci w najbliższych dniach.
Harry zerknął na nich i zauważył, że obaj mężczyźni stoją ze zwieszonymi ramionami i wyglądają jakoś... przepraszająco. To nie
zmniejszyło nienawiści Harry'ego w stosunku do nich, ale jeśli chodziło o Snape'a, jego ciekawość zwyciężyła z odrazą. Drań
chciał z nim zostać? Bardzo dobrze. Mógł - tak długo jak się powstrzyma od sarkastycznych uwag i złośliwych, upokarzających
komentarzy.
Kiwnął powoli głową, ale nie rzekł ani słowa. Pod jego gniewnym spojrzeniem dyrektor opuścił skrzydło szpitalne. W
międzyczasie pojawił się skrzat domowy z tacą i postawił ją obok łóżka Harry'ego. Na tacy stał tylko talerz chudego rosołu, co
wzbudziło jego ciekawość.
- Jak długo byłem...? - nie potrafił dokończyć pytania. W niewoli Voldemorta? W piekle? W podziemiu?
- Szesnaście dni - powiedział łagodnie Snape, przysuwając bliżej tacę i siadając na łóżku obok Harry'ego. Harry naprężył się i
odsunął. Profesor westchnął. - Uspokój się. Chcę ci tylko pomóc. Jeśli mi pozwolisz...
Wyraz twarzy Snape'a znowu uciszył Harry'ego. Było na niej wypisane poczucie winy tak wyraźne, że Harry mógł je rozpoznać
bez najmniejszych zdolności z Legilimencji.
Harry znowu przytaknął, patrząc na Snape'a z cichym niedowierzaniem. Mężczyzna pomógł mu wygodnie usiąść i położył tacę
na jego kolanach. Kiedy Harry zrozumiał, że jest zbyt słaby, aby unieść łyżkę do ust, Snape ją wziął od niego i nakarmił go
ostrożnie.
Pierwsze łyżki rosołu były lepsze niż cokolwiek, co Harry jadł wcześniej w swoim życiu. Jego zagłodzony żołądek rozluźnił się,
kiedy wypełnił go ciepły płyn. Musiał przerywać po każdej z kilku pierwszych łyżek, aby go trochę uspokoić. Madam Pompfrey
przyglądała się z uwagą, kiedy Harry jadł, potem wyszła, bez żadnych dalszych komentarzy czy zaleceń.
Kiedy Harry skończył swoją zupę (nie było tego nawet pół talerza) i odchylił się do tyłu, pokazując, że więcej już nie może,
Snape zabrał tacę i odstawił na bok. Potem odchrząknął.
- Po... Harry, muszę z tobą porozmawiać... - zaczął niepewnie, co było dla niego naprawdę nietypowe.
- Nie chcę z panem rozmawiać - powiedział Harry, osunął się do pozycji leżącej i odwrócił do mężczyzny plecami. - Nie sądzę,
aby było o czym rozmawiać.
Po krótkiej ciszy Snape powiedział:
- Cóż, jest o czym. Właściwie to o wielu rzeczach.
- Mimo wszystko nie chcę z panem rozmawiać - wymamrotał Harry. - Nie wiem, co to za nagła zmiana u pana, może dlatego, że
się teraz nade mną pan lituje. Nie obchodzi mnie to. Niech mnie pan zostawi po prostu w spokoju.
- Nie, ja... nie - powiedział szybko Snape. - Nie mogę.
- Nie może pan czego? - burknął Harry i odwrócił się do mężczyzny.
- Przepraszam, Potter. Co całkowicie była moja wina i chcę ci opowiedzieć wszystko...
Harry usiadł.
- Co było twoją winą, Snape? - Jego oczy płonęły gniewem. - Odrzucenie mnie przez moją ciotkę? Nienawiść mojego wuja? To,
że Voldemort odkrył zniknięcie strefy ochronnej, zanim zauważył to Dumbledore? Tortury, zafundowane mi przez twoich
towarzyszy Śmierciożerców? - Potrząsnął głową. - Nie. Ma pan swoje winy, ale ta zupełnie nie jest pańska! - zakończył, trochę
zaskoczony swoimi słowami. Czy on
bronił
Snape'a? Czy on
tłumaczył
Snape'a? Czy on zwariował?
- Owszem, tak. - Głos mężczyzny miał tak kategoryczny ton, że Harry był wstrząśnięty.
- Niech pan nie żartuje, profesorze - warknął Harry i doszedł do wniosku, że był teraz prawie uprzejmy.
- Nie żartuję - Snape zesztywniał. - Mogłem temu zaradzić. Wszystkiemu.
Powietrze zastygło. Harry zamrugał z zakłopotaniem. Naprawdę, jeden z nich był niespełna rozumu.
- Proszę posłuchać - zaczął Harry. - Tylko dlatego, że wiedział pan, że moje życie nie było zupełnie idealne, z powodu tych...
"powtórkowych lekcji z Eliksirów", nie mógł być pan pewny, że się mnie wyprą!
- Nie broń mnie! - krzyknął nagle Snape, unosząc wzrok. - Nie zasługuję na twoją obronę, Po... Harry - dodał spokojniej.
- A co z tym "Harry'm"? - Harry zauważył przejęzyczenie, co przypomniało mu, aby zadać to pytanie. - Co się dzieje?
- Pozwól mi powiedzieć, proszę - Snape znowu wyglądał na przygnębionego i nieszczęśliwego. Harry wzruszył ramionami.
- Cóż, jeśli chce się pan obwiniać, to kimże ja jestem, aby pana powstrzymywać? - Z całą pewnością było to bezczelne, ale Harry
nie mógł tym rozwścieczyć Snape'a. W zamian mężczyzna opuścił ponownie głowę.
- To długa historia, ale chcę ją opowiedzieć tak szybko, jak się da...
- Mamy czas - powiedział nagle Harry, zadziwiając samego siebie. Snape spojrzał na niego zaskoczony. Potem przytaknął i
zaczerwienił się.
Plik z chomika:
Larpskendya
Inne pliki z tego folderu:
i belive i thing called love.doc
(831 KB)
Modrzew - Francuski łącznik.doc
(875 KB)
Okropna seria uświadamiająca[Z].doc
(222 KB)
Krok po kroku.doc
(2766 KB)
Wojna aniołów.pdf
(1047 KB)
Inne foldery tego chomika:
▣ S.O.S Ziemia
● Gumi Megpoid
● Kamui Gakupo
Akta Dresdena - Sezon 1 (Lektor)
Belphegor x Fran
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin