Kropelka miłości.doc

(34 KB) Pobierz
Chociaż minęło już wiele lat od cudownego przeżycia, wspomnienia, którymi chciałbym podzielić się z innymi, "stoją" mi przed o

Chociaż minęło już wiele lat od cudownego przeżycia, wspomnienia, którymi chciałbym podzielić się z innymi, "stoją" mi przed oczy­ma, jakby to było dziś. Poznałem go latem w Zakładach Kąpielowych ­łaźni parowej w Lublinie przy ul. Buczka. Dziś już nie istnieją. Naj­większy ruch był w sobotę, więc nie mogło mnie tam zabraknąć. Pewne­go razu znajomemu na specjalnej pryczy na leżąco myłem plecy i robi­łem masaż całego ciała. W tym czasie obok nas przechadzał się tam i z po­wrotem, uroczy, niski, niebieskooki blondynek, "Pulpecik". Gdy znajo­memu powiedziałem, aby przewrócił się i położył na plecy, on usiadł na są­siedniej pryczy. Z zaciekawieniem spozierał na nas. Ja mydliłem i maso­wałem znajomemu całe ciało, pokle­pując, nacierając każdy zakątek. W trakcie masażu przesuwałem mu małego to w lewo, to w prawo. Ma­ły drgnął i wyprężony leżał na brzu­chu przy pępku. Rozejrzałem się wo­koło, czy ktoś nas nie obserwuje, gdyż większość przychodzących tam była heteroseksualna. Wszyscy pra­wie byli w pomieszczeniu parowym, kilku na uboczu pod natryskami. Wtedy wziąłem znajomemu jego fu­jarę do ręki i namydliłem, zarazem wokół masując. Spojrzałem na swego "Pulpecika". Trzymając pałę kolegi w ręku, lekko ją ruszałem. Zobaczy­łem, że chłopak wstał, a jego szczo­dryniec nie wytrzymał, dał kozła, fik­nął w prawo, lewo i stanął dęba. Mło­dzieniec zaczerwienił się i pobiegł pod natrysk. Ja znajomemu zrobiłem kilka ruchów namydloną ręką, a on lunął po brzuchu na mydliny. Na ko­niec wziąłem gumowego węża i, pod ciśnieniem płucząc z przodu i z tyłu, dałem bicze wodne.

Poszedłem do pomieszczenia pa­rowego i usiadłem na jednym ze spe­cjalnych stopni, gdzie siedziało wielu mężczyzn, ocierając wypociny. "Pul­pecik" przybiegł za mną i usiadł tuż obok mnie. Widząc, że brak mu od­wagi na rozmowę, zapytałem: "Pój­dziesz ze mną na piwo po wyjściu z łaźni?". Przytaknął kiwnięciem gło­wy. Zwinęliśmy "majdan". Chciałem iść gdzieś blisko, ale Janek (tak się przedstawił) zaciągnął mnie na osie­dle Węglin, do kafejki Zacisze. Tam pracował. Wtedy było to prawdziwe wiejskie zacisze. Wzięliśmy coś do picia. Był rozpromieniony i taki wy­lewny w rozmowie. Jego niebieskie świetliki pożądliwie mnie przeszy­wały. Miał 18 lat, a ja 25. Nie mogli­śmy się nagadać, był szczery i dzie­wiczy. W ogóle nie poruszaliśmy tematu seksu między mężczyznami. Mieszkał kilkaset metrów od tegoż lokalu. Po wyjściu zebrało nam się na sikanie. Było ciemno; ciepły, letni wieczór. Zrobiliśmy kilka kroków w bok z oświetlonej ulicy, tuż przy krzakach w mroku wyjęliśmy fujary i sikaliśmy z westchnieniem ulgi. Otrzepując ostatnie krople, zwleka­liśmy z chowaniem. Ja pierwszy chwyciłem za jego już napęczniały wałek. On był nowicjuszem. Łapczy­wie rzucił się na mojego, chwila opa­miętania, aby nas ktoś nie zobaczył, ruszyliśmy więc parę kroków. Była łąka, wysoka trawa. Położyliśmy się na trawie, tak że nas w ciemności nie było widać. Ściągnęliśmy spodnie, aby ich nie zazielenić, ciemne koszul­ki posłużyły nam za posłanie.

Rzuciliśmy się w wir pożądania. Objęliśmy się ocierając ciałem, krze­sząc w sobie ogień. Janek natychmiast jedną ręką chwycił mojego stójkowe­go i miętosił, ruszał, pieścił nieprze­rwanie. Drugą przyciskał mnie do sie­bie. Ja obydwiema rękoma dotykałem wszystkich kształtów jego ciała figIar­nie wyrzeźbionego przez naturę. Miał jedwabistą skórę, przyjemną w doty­ku. Po chwili jedną ręką pieściłem mu głowę, szyję, uszy, buzię, a drugą przeniosłem na krocze. Chwyciłem za napęczniały, długi, gruby i mięsisty wał, zakończony żołędzią grubości trzonu. Tak, że ręka bez przeszkód prawie sama latała w tę i z powro­tem, ściągając i naciągając skórkę z łepka. Poniekąd przypominał mi mortadelę. Jaja miał średniej wielko­ści, podciągnięte do góry. Od czasu do czasu gmerałem mu w worku mosznowym i chwytałem za dzidę, strojąc do strzału. Jego interes prze­kraczał moje parametry. Przycisnąłem jego głowę do swojej, całując policzki, czoło, oczy, nosek i wpiłem się w jego namiętne, wydatne i soczyste usta. Janek nie protestował, sam łapczywie chwytał za moje wargi, pożerał i ssał je. Ja językiem drażniłem jego język i wciągałem do siebie. Byliśmy zatra­ceni w sobie. W czasie gorącego po­całunku i nieustannego ruszania "stój­kowych" nasze armaty strzeliły jed­nocześnie. Byliśmy złączeni i zlani jak dwie krople wody w jedną. Tak leże­liśmy przez chwilę. Nasze gieroje sta­ły na straży cały czas. Po krótkim od­poczynku ułożyliśmy się w pozycji 69 i wzięliśmy sobie nawzajem fujary do buzi. Janek nie miał doświadczenia. Jak ma to robić? Słuchał mnie i uczył się szybko.

Czułem, że napęcznienie przybra­ło postać gnata. Wpiłem się rękoma w pośladki Janka, dając głową długie i szybkie sztosy. On naśladował pro­fesora. Szybko trysnęliśmy obydwaj, w ostatniej chwili wypuszczając swo­je kutasy z ust. Chwilę odsapnęliśmy i całusem zakończyliśmy pieszczoty. Od tej pory szaleliśmy za sobą.

W tamtych czasach noszono luź­ne spodnie z kieszeniami na boku, toteż, abyśmy mieli więcej rozkoszy ze spotkań i kontaktów ze swoimi amorami, poprzerywaliśmy kiesze­nie w spodniach. Wtedy prawie o każdej porze w czasie spotkania mieliśmy je w zasięgu ręki. W auto­busie lub kinie siadaliśmy na końcu, rzucaliśmy coś z ubrania na krocze i dla zasłony i przez wejście boczne droczyliśmy smyki przebierając palcami, bardzo często doprowadzając do finału. Znaliśmy lokal, gdzie były wysokie stoły i ławy. Często tam za­glądaliśmy, siadaliśmy w kącie, gdzie nie było widać, co wyprawiamy. Ko­rzyść była podwójna, lokal miał kon­sumentów, a my przyjemność. Ale najwięcej słodyczy doznawaliśmy w plenerze.

Uwielbialiśmy przyrodę: las, zbo­ża, łąki, pola, pagórki i doliny oraz za­pach wiatru i ciszę. Niemal codzien­nie łączyliśmy się z naturą. Mój chło­pak był bardzo zazdrosny o mnie, gdy miałem wyjechać do Warszawy na spotkanie ze świeżo poznanym aktorem. Rozpłakał się wtedy.

Prosił usilnie, abym nie robił tego, pomimo że wszystko było zapięte na ostatni guzik. Widząc szloch swego Jasinka i skomlenie, sam się rozpłaka­łem po raz pierwszy w życiu. Wtedy zrozumiałem, że to jest miłość. Nie mogłem zostawić swego pieszczosz­ka - przylepy. Było cudownie około roku. Mieliśmy swoje ścieżki, miej­sca w zagajnikach i lokalach. Dozna­łem spełnienia marzeń. Janek zawsze wracał do domu na noc. Pewnego razu zanocował u mnie, wywołało to niepokój wśród rodzeństwa i star­szego brata. Na drugi dzień na proś­bę mego Jasinka zjawiłem się w ich domu i oświadczyłem, że Janek po wypiciu alkoholu źle się poczuł i no­cował u mnie.

Rodzice mieli uzasadnione oba­wy, gdyż Janek chorował na serce i nigdy nie nocował poza domem, chociaż był pełnoletni. Janek w do­mu często mówił o mnie, więc do­ciekliwość wzięła górę.

Starsza siostra, mężatka, zapytała kiedyś - co to za kolega, jest starszy od ciebie i tak często o nim mó­wisz... Cała rodzina zwróciła uwagę na Janka, że się zmienił - taki radosny, gadatliwy, uczynny, a wieczo­rem nigdy nie ma go w domu. Za­częli bacznie go obserwować. Starszy brat przyparł Janka do muru ­"zamiast z dziewczyną, to ty z chło­pem się rypiesz..."

Sprawa wyszła na jaw. Janek zała­mał się przez szykany rodziny. Za­braniali mu kontaktu ze mną. Śledzi­li go. Ukradkiem zjawił się u mnie i ryczał jak bóbr, był załamany. Chciał popełnić samobójstwo. Prosił, abym przyszedł na jego pogrzeb z dużym bukietem czerwonych róż. Uwielbiał róże. Wyperswadowałem mu tę głu­potę. Życie jest piękne i jest młody, świat przed nim i tak się poddać...

Ustaliliśmy, że będziemy rzadziej się spotykać, gdyż starszy jego brat pilnował go, aby dopaść mnie i naro­bić świństw albo coś gorszego. Spo­tkania nasze stały się przypadkowy­mi i nie zawsze w pełni satysfakcjo­nującymi. Bolało to nas obu. Jasinek miał ciężko chorego ojca i gospodar­kę, był bardzo przywiązany do ro­dziny, która nie pozwalała mu ode­rwać się od tego wszystkiego. Na­sze kontakty zmalały. Z biegiem cza­su urwało się całkowicie.

Wyjechałem do Wrocławia. Wie­le razy przyjeżdżałem do Lublina i pytałem znajomych o Janka. Wi­działem jego dom, który został zbu­rzony i powstało tam nowe osiedle. Mówiono mi, w którym lokalu by­wa, wysiadywałem tam godzinami, aby go spotkać. Chciałem chociaż pogadać, jak ułożył sobie życie, ale daremny mój trud.

Z relacji znajomych dowiedzia­łem się: piętno pozostało – został gejem.

Podobno zamieszkał z przyjacie­lem. Pomimo upływu tylu lat kropel­ka miłości tkwi w moim sercu do dziś

Zgłoś jeśli naruszono regulamin