Opowieść pielgrzyma.pdf

(490 KB) Pobierz
OPOWIEŚCI PIELGRZYMA
Część I
Część II
OPOWIEŚCI PIELGRZYMA
Dla uczczenia wielkiego daru Chrztu Świętego,
przyjętego w Kijowie przed tysiącem lat,
który dał początek wierze i życiu chrześcijańskiemu
wielu ludów i narodów na Wschodzie
Wprowadzenie
Prawdopodobnie nigdy nie będzie wiadomo, kto jest autorem Opowieści pielgrzyma. Nigdy nie dowiemy się,
czy są to istotnie wyznania kogoś rzeczywiście żyjącego w Rosji dziewiętnastowiecznej, czy raczej mamy do
czynienia z utworem literackim posługującym się fikcyjną postacią Pielgrzyma.
Jakkolwiekby to było, Opowieści pielgrzyma są niezaprzeczalnym wykwitem duchowości rosyjskiej tamtej
epoki. Jednakże nie sądźmy, że takie umiejscowienie w czasie jest zawężeniem przekazu tej książki. Pomimo
niemałego bogactwa narracji pamiętajmy, że służy ono jedynie jako aktualizacja zasadniczego tematu będącego
powszechnym i ponadczasowym wezwaniem człowieka do miłości Boga. Miłości, która ma wydawać owoce
życia prawdziwie chrześcijańskiego.
Jest więc to opowieść o wiernej odpowiedzi na wezwanie Boże. Stąd też wywodzi się nieprzemijająca wartość
przesłania tej książki.
Jeżeli ten tekst tworzą rzeczywiście osobiste wyznania konkretnego Pielgrzyma, to możliwe, iż był nim niejaki
Nemytowa, chłop z guberni orelskiej. Był on znany w klasztorze Optino, gdzie wielokrotnie odwiedzał "starca"
Makarego.
Rękopis Opowieści pielgrzyma był jakoby w posiadaniu pewnej mniszki z okolic tego klasztoru, penitentki
"starca" Ambrożego, następcy Makarego. Pierwsze wydanie Opowieści ukazało się w Kazaniu w 1870 roku,
drugie (uważane za podstawowe) uzupełnił i przygotował do druku biskup Teofan zwany Pustelnikiem.
Ukazało się ono w roku 1884.
Ponieważ autentyczny rękopis już zaginął, nie wiadomo, jak dalece tekst jest wyretuszowany przez jego
powtórnego wydawcę.
Po śmierci "starca" Ambrożego znaleziono w jego papierach drugą część Opowieści. Dziś prawie jest pewne, że
te trzy opowieści nie są dziełem autora pierwszej części. Jest to literatura zbyt spekulatywna i teologizująca,
zbyt sucha w ogólnym nastroju, aby mogła być kontynuacją pierwszych czterech opowieści, nacechowanych
zniewalającą prostotą i spontanicznością.
Na podstawie pewnych danych zawartych w samym tekście, można przyjąć, że Opowieści pielgrzyma powstały
między zakończeniem wojny krymskiej (1855) a zniesieniem pańszczyzny (1861).
985868040.012.png 985868040.013.png 985868040.014.png 985868040.015.png 985868040.001.png 985868040.002.png 985868040.003.png 985868040.004.png 985868040.005.png 985868040.006.png 985868040.007.png 985868040.008.png 985868040.009.png
 
Był to okres szczególnie ponury w dziejach Rosji. Wielka przegrana militarna, coraz bardziej dochodzące do
głosu żądania demokratyzacji, działania przeciw jedynowładztwu carów, nastrój nihilizmu i deprawacji
moralnej w życiu społecznym i osobistym. Zresztą taka atmosfera będzie trwała w Rosji jeszcze długo.
Tym bardziej więc zdumiewa ogromna świeżość i optymizm Opowieści, które, jak najbardziej umiejscowione
w rzeczywistości, równocześnie patrzą na nią z perspektywy najważniejszej sprawy: relacji Bóg - człowiek. I to
bez wątpienia stało się przyczyną ich trwającej, a nawet rosnącej wielkiej popularności.
Prawosławne chrześcijaństwo Rosji XIX wieku zawierało dwa nurty. Jeden, oficjalny, wciąż pozostawał w
ramach reform Piotra Wielkiego. Monarcha ten skutecznie postarał się o zamknięcie praktyki wiary w
granicach liturgii i wystudzonej teologii, będącej często pod wpływem niemieckiego protestantyzmu.
Hierarchia, zawsze czołobitna wobec władzy według najlepszych wzorów Bizancjum, i niedouczone niższe
duchowieństwo ograniczone w swoim działaniu prawie wyłącznie do liturgii.
Drugi nurt, starszy od pierwszego, przeważnie ludowy, zgodny z dawną tradycją Cerkwi, już od końca XVIII
wieku wyrywał się z uśpienia i spowodował wielkie ożywienie religijne we wszystkich warstwach społecznych.
To ożywienie, a nawet odrodzenie religijne, sięgało swoimi korzeniami aż do duchowości mnichów pustyń
egipskich i palestyńskich, do mnichów bizantyńskich i tradycji własnych świętych.
Chrześcijaństwo rosyjskie, mimo że zaszczepione przez Greków, bardzo szybko nabrało cech specyficznych,
wynikających z uwarunkowań historycznych a nawet geograficznych. Już dawno zauważono, że np. ruch
pielgrzymi, mimo swych założeń duchowych, był także w jakiejś mierze wynikiem obcowania z "bezkresną
równiną" stanowiącą imperium rosyjskie.
Długotrwały ucisk najeźdźców i niewola, bieda ludu, na którą nie było ratunku w systemie samodzierżawia,
spotęgowały element bierności wobec "losu", wobec władzy, bierności i tak już zawartej w prawosławiu
bizantyńskim.
To głównie w Rosji ujawniły się szczególne typy świętości mało znane gdzie indziej, a jakoś wywodzące sięz
tej bierności, zakorzenione w cierpieniu, bliskie cierpieniu Jezusa, a jednak nie cierpiętnicze.
To przecież w Rosji umierali święci "strastoterpcy", których trudno byłoby uznać za męczenników sensu
stricto, gdyż zadano
im śmierć nie z nienawiści do wiary i Kościoła, ale z pobudek politycznych czy rabunkowych. Ich świętość
stanowiło świadome i dobrowolne przyjęcie śmierci, na wzór Chrystusa nie stawiającego oporu swoim katom.I
w Polsce mamy przykład takiej świętości: Pięciu Braci Męczenników.
Innym typem świętości dawnej Rosji są "jurodiwi", czyli szaleńcy dla Chrystusa, a nawet dosadniej: "głupki"
dla Chrystusa. To ci, którzy z miłości dla poniżonego Pana sami się uniżyli do końca, symulując obłęd lub
debilizm. W Kościele zachodnim też zdarzali się tacy święci, jak np. przynajmniej częściowo, św. Filip Neri.
Jeszcze inni, to "starcy", którzy wywodzą się w prostej linii od Ojców Pustyni, a więc z IV wieku. Kościół
prawosławny właściwie nie zna różnorodności form życia zakonnego. Są tylko mnisi i pustelnicy, bez zwykłej
działalności duszpasterskiej czy społecznej. "Starzec" to mnich lub eremita, żyjący początkowo w całkowitym
odosobnieniu wobec "świata" i spraw jego, szczególnie umartwiony asceta. Nikt się nie stawał "starcem" z
własnego wyboru. Był wybrany przez Boga jako charyzmatyczne narzędzie Jego działania. Bóg obdarzał tych
przedziwnych ludzi łaską znajomości dusz, umiejętnością kierowania i radzenia, a nawet czasami światłem
proroctwa. Uciekali od świata, lecz świat ich szukał jako przewodników, lekarzy i orędowników, jako tych,
którzy mieli też rozeznanie spraw doczesnych i będących prawdziwymi autorytetami moralnymi.
Byli poszukiwani nie tylko przez "gmin", ale także przez inne warstwy społeczne. U nich szukali światłai
pokoju literaci i intelektualiści: Leskow, Niekrasow, Dostojewski, Tołstoj, słowianofile i zbuntowani
postępowcy.
Źródłem ich wielkości i wpływu było bez wątpienia bezkompromisowe przyjmowanie wymogów Ewangelii. A
ten wpływ był ogromny. Można powiedzieć, że właściwie prawosławna duchowość rosyjska była w
przeważającej mierze stworzona przez "starców". W Opowieściach pielgrzyma wyraźnie ukazano rolę "starca"
jako ojca duchownego, wprowadzającego na drogę życia wewnętrznego i modlitwy.
Wreszcie ostatni typ świętości czy powołania: pielgrzymi. Portret autentycznego pielgrzyma jest ukazany w tej
książce. Jest coś bardzo przejmującego w ludziach, którzy dosłownie opuścili wszystko, żeby pójść za Jezusem
ubogim i bezdomnym. Tu nie chodziło jedynie o odbywanie pielgrzymek do miejsc świętych, ale o stan życia,
ciągły. A było to życie, zewnętrznie sądząc, jakby zmarnowane, bez widocznego celu, bez ukierunkowania na
jakąkolwiek karierę. Jednak w istocie swojej było to życie o ogromnym bogactwie wewnętrznym, wynikającym
ze stałego obcowania z Bogiem w modlitwie i z poczucia całkowitej wolności radosnego przynależenia tylko do
Niego samego.
W Kościele zachodnim też były tego rodzaju powołania, np. św. Benedykt Józef Labre, pielgrzymujący nędzarz
(XVIII wiek).
Pomimo swej warstwy epickiej, mocno osadzonej w epoce drugiej połowy XIX wieku, Opowieści pielgrzyma
są w istocie prostym i bardzo dostępnym traktatem o modlitwie. W ich przypadku jest to modlitwa Jezusowa.
Modlitwa Jezusowa jest krótką formułą, powiedzielibyśmy "aktem strzelistym", będącym wezwaniem Jezusa
miłosiernego przy równoczesnym wyznaniu swej własnej grzeszności. Formuła ta przechodziła różne
przemiany - najpierw była tylko wymawianiem imienia Jezus, potem dodano wezwanie i prośbę o zmiłowanie.
Już od końca IV wieku przybrała ostateczną postać: "Panie, Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną
(grzesznym)".
Modlitwa Jezusowa ma bardzo dawny rodowód; wywodzi się od Ojców Pustyni z IV wieku. Na jej temat
napisano wiele traktatów i stworzono niemało teorii. W każdym razie trzeba pamiętać, że choć jest tylko jedną z
form modlitwy, stała się dla wielu ludzi narzędziem prawdziwej przemiany duchowej i moralnej.
Jej praktyka polega na stałym powtarzaniu tej formuły. Początkowo ustnie w ograniczonej liczbie, aby wreszcie
stać się modlitwą całkowicie wewnętrzną i ciągłą. Już bardzo dawno zauważono, że jako f o r m a stanowi
pożywkę dla intelektu podczas koncentracji całej osoby ludzkiej na obecności Bożej (Diadoch, biskup Photike,
IV wiek). Według niektórych jej teoretyków (np. Grzegorz Palamas, XIV wiek) wymawianie formuły należy
połączyć z oddychaniem. Jednakże nie chodzi tu o jakiekolwiek praktyki nawiązujące do zwyczajów Dalekiego
Wschodu.
W związku z modlitwą Jezusową należy pamiętać jeszcze o jednym: początkowe stadium jej praktykowania jest
bardzo trudne, powoduje znużenie, a nawet zniechęcenie. Wyraźnie wspomina o tym Pielgrzym.
Uprawianie tej formy modlitwy powinno być absolutnie połączone z autentyczną pracą nad sobą, z dążeniem do
całkowitej czystości sumienia strzeżonej przez odpowiednią ascezę. Nie każda psychika nadaje siędo
stosowania modlitwy Jezusowej, a podjęcie jej powinno się odbywać pod kontrolą jakiegoś doświadczonego
ojca duchownego, "starca".
Pielgrzym wielokrotnie wspomina Filokalię (Dobrotolubije), książkę, z którą się nie rozstawał, tak jakz Biblią.
Otóż Filokalia jest zbiorem krótkich tekstów ojców, które mówią o modlitwie Jezusa. Zbiór bardzo dawny,
poszerzany wielokrotnie, a udostępniony Rosjanom przez Paisija Wieliczkowskiego, wielkiego odnowiciela
życia monastycznego w drugiej połowie XVIII wieku. Po śmierci "starca", który wprowadził Pielgrzyma w
życie wewnętrzne, tylko Filokalia byka jego mistrzynią na drodze zjednoczenia z Bogiem.
Dzisiaj, kiedy człowiek jest bardzo poddany dezintegrującym skutkom nieuporządkowanej i w wielkim stopniu
zmaterializowanej cywilizacji, kiedy spostrzega on, że jego życie upływa w dużej mierze pod naciskiem
prowokacyjnej powierzchowności, mody i interesownej propagandy, Opowieści pielgrzyma jawią się jako
wezwanie do odważnego uwolnienia się od tych różnorodnych pogwałceń jego istoty i celu ostatecznego
dążenia.
Gdyby Opowieści należało zaopatrzyć w jakiś podtytuł, to chyba brzmiałby on "Wolność w Bogu!".
Placyd Galiński OSB
Próba przedmowy
– Ta książeczka w mojej torbie? Właściwie nie wiem, zwyczajna książeczka, pod tytułem "Opowieści
pielgrzyma "...
– Kto to napisał?
– Nie wiem – niedbale odpowiedziała Franny.
– Podobno jakiś rosyjski chłop... Nie wymienia ani razu swojego nazwiska...
J. D. Salinger, Franny i Zooey
Kluczem tej książki jest wezwanie: Módlcie się nieustannie. Odnajdujemy je już w pierwszych jej zdaniach.
Powinno nas ono zatrzymać, choć łatwo przeoczyć te słowa św. Pawła z Listu do Tesaloniczan (5,16).Łatwo
bowiem wejść w lekturę opisów wędrówki, spotkań, przygód, zachwycić się barwnym korowodempostaci i...
niewiele z tej książki zrozumieć.
Może nie jest to słowo odpowiednie w miejscu przedmowy, ale lepiej w ogóle nie rozpoczynać lektury,niż ulec
pozorom łatwości modlitwy, o której ta książka traktuje.
Na modlitwie można przecież w różny sposób stawać przed Bogiem: trwać przed Jego obliczem, słuchając Jego
głosu, albo stawać przed Nim, to znaczy przyznawać mojemu "ja" pierwsze miejsce, zajmować miejsce Boga,
czyniąc z każdej modlitwy sposób "przymuszania" Go, by pomagał w realizowaniu moich planów, mojej woli.
Bez zastanowienia powiemy w modlitwie: "Bądź wola Twoja", prosząc o spełnienie woli własnej. Wzywamy
więc Jezusa, który powiedział: "Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który mnie posłał,i wykonać Jego
dzieło" (J 4,34), prosimy też Tę, która na słowa Zwiastowania, po ludzku rzecz biorąc przekreślające tak wiele
w życiu Jej i Józefa (wystarczy wczuć się w to zmaganie Mt 1,18-19), odpowiedziała: "Oto ja służebnica
Pańska, niech mi się stanie według twego słowa" (Łk 1,38). I my jako chrześcijanie mamy żyć "według Boga",
według Jego myśli i zamiaru, według Jego woli, jak to przedstawia, cytując słowa ze Starego Testamentu, św.
Paweł: "Znalazłem Dawida, syna Jessego, człowieka po mojej myśli, który we wszystkim wypełni moją wolę"
(Dz 13,22).
Mamy tu do czynienia z sytuacją w najostrzejszy chyba sposób demonstrującą, że wiara i religijność nie zawsze
są tym samym, choć można odnieść wrażenie, że różnicy tej nie dostrzega się w codziennej praktyce,a
zwłaszcza nie wyprowadza z faktu jej istnienia dostatecznie dalekich (ale za to bliższych życiu) konsekwencji.
Jan Paweł II w swych rozmowach z André Frossardem powie, że wiara to nie tylko przyjęcie istnienia Boga,
oznacza ona bowiem zasadnicze przekroczenie takiego poglądu - "jest Odpowiedzią na słowo Boga żywego"
(Rozmowy, s. 53).
985868040.010.png 985868040.011.png
Ojcem wszystkich wierzących nazywany jest przez św. Pawła Abraham (Rz 4,11). On uwierzył obietnicy Boga,
był posłuszny wezwaniu. "I nie okazał wahania ani niedowierzania co do obietnicy Bożej, ale się wzmocnił w
wierze. Oddał przez to chwałę Bogu i był przekonany, że mocen jest On również wypełnić,co obiecał" (Rz
4,20).
W naszej codziennej praktyce modlitewnej rzadko chyba pamiętamy, że istnieje jakiś pełen miłości plan Boga,
jakieś wezwanie, jakaś obietnica w stosunku do nas i do całego świata i że o pomoc w ich odnalezieniu,
odczytaniu pośród życiowych wydarzeń mamy wołać w modlitwie przede wszystkim: "Daj mi poznać drogi
Twoje, Panie, i naucz mnie Twoich ścieżek" (Ps 25,4). Skąd bierze się owo zapomnienie? Co powoduje, że nie
czujemy, by w naszym życiu realizowała się jakaś Boża obietnica, nie pędzimy "ku wyznaczonej mecie, ku
nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie" (Flp 3,14)? Przeciwnie: ustalamy własne cele,
usiłujemy je osiągnąć, przekonujemy się, że wciąż nie przynosi to nam zadowolenia... i zaczynamy od
początku, szukamy nowego celu. Nawet w środowiskach, uważających się za bardzo chrześcijańskie i pobożne,
usłyszymy życzenia "pomyślności", życzenia, by wszystko układało się "po myśli" człowieka, którego
spotykamy. Strach pomyśleć, jak wyglądałby świat, gdyby realizowały się nasze najskrytsze marzenia, często
przecież nie uświadomione, albo takie, jakich nie wyjawilibyśmy nawet najlepszemu przyjacielowi.
Dlaczego wciąż poruszamy się w zaczarowanym kręgu naszego "ja"? Zbyt rzadko dostrzegamy, że odwrotną
stroną naszego skupienia się na "ja" jest niewiara w Boga, który jest Miłością. To ona każe zachowywać się
nam tak, jakby Boga nie było, jakby nie mogło do naszego codziennie ranionego, niszczonego, zabijanego "ja"
płynąć od Niego nowe życie. Żyjemy bowiem tak, jakby gdzieś głęboko w naszym wnętrzu zakodowane było
jedno przekonanie, jakby słychać tam było głos mówiący: jesteś sam, broń swego życia, jest krótkie, zginiesz,
umrzesz, Bóg cię nie kocha, nie ma Go. Dlatego wciąż gotowi jesteśmy bronić swego życia, praw, rzeczy,
walczyć o nie, o opinię, uznanie, pieniądze, żebrać o miłość... Dlatego tak trudno przebaczać.
Ojciec Święty 8 czerwca 7987 roku w Warszawie mówił o tym, jak ważne jest, by "wciąż przezwyciężać w
sobie to widzenie świata, które towarzyszy dziejom człowieka od początku, widzenie takie. «jakby Bóg nie
istniał», jakby «nie był Miłością»". I dalej: "Słowa z Księgi Rodzaju: «Będziecie jako bogowie» (por. 3,5) łączą
się z zaprzeczeniem prawdy o Bogu, który jest Miłością. Łączą się z postawieniem Stwórcy w stan podejrzenia
ze strony stworzeń, w stan oskarżenia. Jak bliscy bywamy tej pokusy". Dlatego tak bardzo potrzebna jest nam
poważnie potraktowana droga powrotu do Boga, droga odkrywania Jego miłości, nauki, poszukiwania Jego
woli, słuchania Jego głosu (bycia Mu posłusznym), konfrontowania moich planów ze Słowem Bożym
otrzymywanym jako pokarm (stół Słowa Bożego!), droga zapewniająca stałe karmienie się sakramentami
Kościoła, i to we wspólnocie z innymi, co służy tak bardzo konfrontowaniu postaw wobec Słowa i
"przycinaniu" różnych postaci indywidualizmu, także religijnego.
Nie jest to łatwe do spełnienia, ale gdy nie potrafimy dostrzec wołania Boga, pozostajemy skazani na słuchanie
naszego "ja", indywidualnego czy zbiorowego. Jak więc będzie możliwe "pozostawienie naszej barki na
brzegu", z kim i na jaki "nowy łów" wyruszymy? Pozostanie rezygnacja, wyrażana często ludowym: "Trudno,
wola Boża", pozostanie bunt, szemranie i ucieczka w alkohol, narkotyki, seks, może w najlepszym przypadku w
jakiś rodzaj religijnego sentymentalizmu, pozostanie zdziwienie, dlaczego jest tak źle.
Dopiero na powyższym tle można właściwie przedstawić problem modlitwy, naszej postawy na modlitwie.
Rzecz w tym, że wspomniane na wstępie wezwanie do modlitwy nieustannej nie jest jedną więcej, może
bardziej "egzotyczną", formą przymuszania Pana Boga do pomocy w realizacji moich wyobrażeń, jakimś
pobożnym ćwiczeniem, służącym budowaniu naszego "ja", naszemu "byciu zadowolonym z siebie". Echem
tego wezwania jest Piotrowe "Czuwajcie!" (1 P 5,8), a wołanie, którego uczy się pielgrzym, odpowiedź na tę
zachętę do czuwania, słowa bliskie słowom ślepca spod Jerycha (Łk 18,38) i świadomego swej grzeszności
celnika (Łk 18,13): "Panie, Jezu Chryste, ulituj się nade mną, grzesznikiem!" są wielkim wyznaniem, uznaniem
naszej niesamowystarczalności, ograniczoności naszego rozumu i serca; wskazują one na Tego, który chce nas,
także poprzez to bolesne doświadczenie słabości, doprowadzić do pełni radości. Jakże jest uno bliskie
wezwaniu tak często występującemu w Liturgii godzin (brewiarzu): "Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu!
Panie, pospiesz ku ratunkowi memu!" Jak łatwo, za tą trochę już archaiczną formą językową, zgubić
dramatyczny wymiar wołania: Panie, pomóż, ratuj! Można by zapytać, czy dziś, gdy brewiarz został nazwany
"codzienną modlitwą ludu Bożego", mamy tę świadomość, która kazała naszym przodkom w wierze tak
właśnie wołać do Boga. Jak łatwo też przeoczyć, że brewiarz, o czym przypomniał Sobór Watykański II (KL
86), to także rodzaj modlitwy nieustannej, w dodatku, dzięki Psalmom, przenoszący nas w czasy Starego
Testamentu.
Ale przecież nie tylko Psałterz, brewiarz... To samo nieustanne wołanie rozlega się w Godzinkach, tym małym
brewiarzu, tak szybko i naraz, wprost wbrew swojej istocie, odśpiewywanych: "Przybądź nam miłościwa Pani,
ku pomocy, a wyrwij nas z potężnych nieprzyjaciół mocy". A Anioł Pański, czy nie jest echem nieustannej
modlitwy? Jest też przecież i w różańcu wciąż powtarzane wołanie do Maryi, do Tej, która uwierzyła, że
spełnią się słowa powiedziane Jej od Pana (Łk 1,45), by modliła się z nami "teraz i w godzinę śmierci naszej",
czyli... zawsze. A akty strzeliste, a litanie ze swym "Kyrie eleison", "Panie, zmiłuj się", i wydaje się nieraz w
nieskończoność powtarzanymi "zmiłuj się nad nami", "módl się za nami", czyż nie należą do tej samej "rodziny
modlitw"? A benedyktyńskie "ora et labom"? Byłaby zatem Jezusowa modlitwa szczytem tego wołania. Trzeba
jednak pamiętać, że "nie wybieramy modlitwy Jezusowej. Zostajemy do niej wezwani i doprowadzeni przez
Boga, gdy On uznaje to za słuszne. Oddajemy się jej na mocy posłuszeństwa szczególnemu powołaniu... Imię
Jezusa jest... filtrem, przez który przejść mają tylko myśli, słowa i uczynki zgodne z boską i żywotną
rzeczywistością, symbolizowaną przez to Imię. Rozrost imienia Jezusa w naszej duszy zakłada odpowiadające
mu umieranie naszego rozdwojonego ja, codzienną śmierć egoizmu, tego źródła każdego grzechu" (Mnich
Kościoła Wschodniego).
Wszystko to stało się udziałem pielgrzyma z kart tej książki. Okres jego życia poprzedzający spotkanie z
modlitwą Jezusową jest żywą ilustracją słów Jezusa: "Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści
swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. [...] Tak
więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem" (Łk 14,26.33).
Przeszedł bowiem ową drogę ogołocenia ze wszystkiego: osierocony, samotny, bo nie mający dzieci, po śmierci
bliskich (dziadków, żony), okaleczony i zostawiony na zgliszczach domu przez rodzonego brata, pozbawiony w
ten sposób wszelkich zabezpieczeń rodzinnych i materialnych, nawet możliwości pracy, nie zaczyna żyć, jak
wielu z nas, w świecie żalów i pretensji, myśli o zemście, odwecie. Po pewnym okresie zmagania staje się
posłuszny Jezusowemu wezwaniu do wiernego naśladowania siebie, aż do wyrzeczenia się wszelkich
przywiązań do świata. Wchodzi w wydarzenia życia, przeczuwając, że za nimi ukryty jest Bóg, który w ten
właśnie sposób przemawia (tak jak przemawiał niegdyś do Abrahama przez fakt braku potomstwa, jak
przemawiał przez fakt niewoli egipskiej czy babilońskiego wygnania), a raczej uczy słuchać (Iz 50, 4b-5: "Pan
otworzył mi ucho, bym nauczył się słuchać, jak przystało uczniowi"). Człowiek ów bierze swój krzyż: swoją
samotność, ubóstwo, kalectwo, wyrzeka się wszystkiego, nawet tego, co wydawałoby się tak bardzo ludzkie -
żalu i chęci odwetu, by stać się uczniem, tym który słucha. Jakże jest niepodobny do nas, wciąż dyktujących
Bogu, gdzie ma nam pomagać i w jaki sposób, uważających taką postawę za coś normalnego. Tak bardzo
brakuje nam konfrontacji prawdziwego bilansu naszego życia ze Słowem Bożym.
Jest jeszcze inny aspekt życia pielgrzyma, ujawniający się przy próbach znalezienia polskiego odpowiednika
słowa "strannik" z tytułu rosyjskiego oryginału. Można się tu zgodzić na słowo "pielgrzym", jak to uczynili
Niemcy, Anglicy i Włosi, o ile przyjmie się, że chodzi tu głównie nie o pielgrzymowanie do określonego
miejsca (choć i ten element pojawia się w Opowieściach), ale o pielgrzymowanie w sensie szerszym,
duchowym: bycie w drodze, poza domem, a więc w sensie, w jakim używamy słowa "parafianin" (tak!), bo
greckie paroikeo, to m. in. "być gdzieś przybyszem", a paroikia, to "pobyt w obcym kraju, w drodze", stąd
pielgrzym (greckie paroikos, obcy, cudzoziemiec) byłby prawdziwym parafianinem, oczywiście w sensie
duchowym. Przypominają się tu i słowa Pawłowe: Nasza bowiem ojczyzna jest w niebie" (F'lp 3,20), i akta
męczenników, i wczesne apologie, ale co najważniejsze, jest tu echo Jezusowego wołania: "Każdy, kto dla
mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie
wieczne odziedziczy" (Mt 19,29). Jakże często można do nas odnieść inne słowa Jezusa: "Lecz oni
zlekceważyli to i poszli: jeden na swoje pole, drugi do swego kupiectwa" (Mt 22,5).
Dlatego warto przyjrzeć się, jak człowiek, zwany z braku lepszego określenia pielgrzymem, często rezygnuje z
tego, co było jego planem, jak bez uprzedzeń wchodzi w poszczególne sytuacje, jak czyni to z dziecięcą
łatwowiernością. Przecież nie widzimy na kartach tej książki kogoś, kto postanowił odbyć pielgrzymkę do
Ziemi Świętej i zamiar ten realizuje. Jeszcze na końcu czwartej opowieści okazuje się, że nawet nie wyruszył w
drogę do Jerozolimy. A przecież czujemy, że wędruje, pielgrzymuje, szukając w wydarzeniach woli Boga,
dostrzegając w nich Jego miłość, zbliżając się ku Temu, który go wezwał do swego przedziwnego światła (1 P
2,9). Potrzebne jest nam, może szczególnie dzisiaj, to proste świadectwo i ta szczególna atmosfera odpoczynku
w Bogu.
Na koniec trzeba powiedzieć i to, że do dziś nie znamy autora tej książki, kolejnej już z kręgu chrześcijaństwa
wschodniego, że nie są całkiem jasne losy jej tekstu, że jedni uważają ją za dzieło oryginalne, inni za ukryty
pod tą postacią wyrafinowany traktat o modlitwie. Jest zastanawiające, że to najbardziej znane dzieło
duchowości rosyjskiej dopiero dziś, gdy od kilku dziesiątków lat znane są tłumaczenia francuskie, angielskie,
niemieckie, włoskie, trafia do rąk czytelnika polskiego. Nie jest jednak całkiem nieznane, świadczy o tym motto
zaczerpnięte z książki Salingera dwukrotnie wydanej w serii "Nike" ("Czytelnik" 1966, 1981; w tłumaczeniu
tym występuje inny tytuł: Droga pielgrzyma, podobnie jak w Odwadze modlitwy metropolity A. Blooma, "W
drodze", Poznań 1987, również tłumaczonej z angielskiego; wydania w języku angielskim mają ten właśnie
tytuł). Także "Wiadomości Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego" opublikowały anonimowe
tłumaczenie trzech pierwszych opowieści (Szczere opowiadania...), a fragment drugiej opowieści przedstawił
M. Paciuszkiewicz SJ w "Przeglądzie Powszechnym".
O doświadczeniu pielgrzyma i modlitwie Jezusowej znaleźć też można mniejsze lub większe wzmianki u wielu
znanych autorów: Karola Górskiego (Duchowość chrześcijańska, Wrocław 1978), L. Bouyera (Wprowadzenie
do życia duchowego, Warszawa 1982), L. Borosa (Doświadczenie Boga, Warszawa 1983), G. A. Maloneya
(Tchnienie mistyki, Warszawa 1984), T. Mertona (Modlitwa kontemplacyjna, Poznań 1986), M. Thuriana (O
Eucharystii i modlitwie, Warszawa 1987), a także u autorów wymienionych w przypisie 7 do pierwszej
opowieści. Piękny tekst dotyczący modlitwy nieustannej znaleźć też można u Romana Brandstaettera (Prorok
Zgłoś jeśli naruszono regulamin