NonpareilNie było trudności ze spotkaniem na Canal Street i pójściem razem na obiad. Blisko siebie podążali dwaj mężczyźni, jeden z jasnymi, drugi z ciemnymi włosami, zaczynając rozmowę na temat konferencji, ich zakwaterowania, by skończyć na komentowaniu tłumu na Bourbon Street. Jedynym powodem, dla którego Draco nie zrugał Harry’ego za gapienie się na ludzi było to, że sam się gapił, choć nieco mniej ostentacyjnie. - Hej, gratulacje! - zawołał do Malfoya starszy człowiek, wychodzący z eleganckiej restauracji i kierujący się w górę ulicy. Blondyn uśmiechnął się i odpowiedział coś niewyraźnie, mając nadzieję, że nie wyglądał tak głupio, jak się czuł. - Czego on mi gratulował? - zapytał Pottera, gdy ten stanął obok. - Myślę, że to miało coś wspólnego z tym, jak ubierają się mugole, gdy zakończą swoją edukację. Draco nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. - Próbujesz mi powiedzieć, że zostałem właśnie wzięty za mugolskiego uczniaka? Brunet uśmiechnął się złośliwie i w duszy pogratulował sobie wyboru czerwonego podkoszulka. - To twoja wina, trzeba było nie przychodzić w oficjalnych szatach. - Skończ ten temat, Potter. To miejsce jest praktycznie puste. Wziąwszy pod uwagę dwa zjazdy czarodziejów w tym tygodniu, myślę, że przewyższamy liczebnością mugoli. - Przerwał na chwilę, zmarszczył nos i spojrzał w dół w samą porę, by uniknąć wdepnięcia w kałużę. - A poza tym, to Nowy Orlean. - Co to miało oznaczać? - Jeśli nie wiesz, to znaczy, że nie jesteś gotowy, by to usłyszeć. Harry odmówił skomentowania tego inaczej, niż poprzez prychnięcie. Powstrzymał się też od obwinianiem Malfoya za to, iż byli tak pogrążeni w rozmowie, że minęli cel swojej podróży. Poza tym, ominięcie tej alejki było całkowicie zrozumiałe, biorąc pod uwagę fakt, że biznesowa elita powinna być zainteresowana ulicą wypełnioną bardziej dystyngowanymi restauracjami, niż tymi, które zastali tutaj. Nieważne, kim jesteś i skąd pochodzisz, neon z hasłem: „Wielki Bob - Mężczyźni i Kobiety - Bez Staników i Majteczek” był trochę rozpraszający. Opuścili zgiełk Bourbon Street i weszli do cichego sanktuarium, które zaoferowała im mała kawiarnia za rogiem, ogrodzona ze wszystkich stron murem, ale pozbawiona dachu i umożliwiająca wypoczynek pod gołym niebem. Krzesła były ustawione na zewnątrz, a menu wypisane na ścianie. Draco chciał udawać oburzonego, ale przebywanie z Harrym sprawiło, że był zbyt zdenerwowany i podekscytowany, by to zrobić. Niecierpliwość narastała w oczach wahającego się Harry'ego wystarczająco długo, aby na powrót stał się Potterem, więc blondyn wybrał pierwszą potrawę, która wpadła mu w oko, i ruszył przodem, by zająć stolik. Malfoy przyciągnął sobie stopą krzesło z naprzeciwka i przysunął je do siebie, potem skrzyżował nogi w kostkach i oparł je o metalowe oparcie siedzenia. Potter przewrócił oczami, ale (ku rozczarowaniu Draco) nie skomentował tego. Jeszcze bardziej rozczarowujące było to, że usiadł w odległości dwóch krzeseł od niego. Brunet uśmiechnął się, nie z pożądaniem czy pragnieniem, lub czymś równie przewidywalnym, ale z zaciekawieniem i trochę nieśmiało. Odpowiadając uśmiechem, Draco poczuł, że się rumieni. Nagle dotarło do niego, że posłanie uśmiechu do kogoś po drugiej stronie stołu może być bardziej intymne, niż włożenie tej osobie języka w usta. Zaczął jeść swoje przystawki, by stłumić tą myśl. Chwilę później Malfoy zastanawiał się, jakim cudem Potterowi udaje się w jego pracy Aurora wykonywać zadania wymagające ostrożności i subtelności. Rozbawione spojrzenie, które kierował w stronę blondyna, zdecydowanie nie było subtelne. - Śmiało Potter, podziel się żartem. - Nigdy bym nie pomyślał, że dożyję dnia, gdy rzucisz się na jedzenie z takim entuzjazmem, jak Ron. - Harry posłał mu bezczelny uśmiech i z ostentacyjnym manieryzmem zaczął obgryzać swojego pączka. - Ugryź się w język, ty bezczelny idioto. Moje maniery są perfekcyjne, a to jest naprawdę dobre jedzenie. W zasadzie, proszę, spróbuj truskawki. Albo któregokolwiek z owoców. No wiesz, czegoś, co nie jest smażone. - Nachylił się nad stołem z piękną kiścią winogron, jak sprzedawca prezentujący wyjątkowo kuszący towar. - Myślę, że jedyny owoc, na który mam ochotę, jest tutaj. - Harry czuł podniecenie, gdy nieśmiało wskazał palcem na Draco. Malfoy nadąsał się i przyciągnął do siebie winogrona. - Och, zastanawiam się, czy to miało być śmieszne. Poważnie, będziesz miał szkorbut. Czy ty kiedykolwiek jesz coś zielonego? - Byłeś przy tym. - Och, jakiś ty zabawny... Kretyn. - Głupek. Czy...? - Nie dokończył, ponieważ blondyn wsunął mu w usta kawałek soczystego melona. Udało mu się to, gdyż rozmawiając, przysuwali się do siebie coraz bliżej i bliżej, i teraz siedzieli już tak blisko, jak to tylko było możliwe. Draco prychnął, widząc, jak sok spływa po brodzie Pottera. - Ty z kolei masz maniery jak dzikie zwierzę - zakończył, wycierając serwetką twarz swojego towarzysza. Dotyk papieru był szorstki i twardy. Jednakże palce poruszające się pod serwetką subtelnie i z uczuciem wyznaczały delikatny wzór na jego szczęce. Brunet zastanawiał się, czy powinien się bać tego, że w pierwszej chwili pragnął się zatracić w tym dotyku, na godzinę lub więcej. - Ach, więc to tak? - powiedział Harry miękko. W odpowiedzi zaoferował Draco kawałek swojego pączka, a blondyn delikatnie wgryzł się w pokryte cukrem pudrem ciasto. Akt karmienia kogoś był sam w sobie niesamowicie zmysłowy. Harry postanowił wzmocnić sugestię, delikatnie wsuwając swoje palce pomiędzy palce drugiego mężczyzny dokładnie w tym miejscu, gdzie spoczęły na stole, co udało mu się zręcznie ukryć pośród różnych naczyń i smakołyków. Chwilę później śmiał się histerycznie z Malfoya, który, westchnąwszy, obsypał swą szatę cukrem pudrem. - Ani słowa, rozumiesz? Ani słowa! - Wesołość Pottera pogłębiła się jeszcze bardziej, kiedy ujrzał oburzoną minę Draco, próbującego usunąć biały proszek z czarnej tkaniny. Harry w końcu się uspokoił. - Jeszcze trochę? - zapytał niewinnie. Malfoy posłał jadowite spojrzenie w kierunku ciasta. - Dziękuję, ale zostanę przy truskawkach - odpowiedział i spojrzał wyzywająco na bruneta, powoli i zmysłowo wgryzając się w soczysty owoc. - Dobrze... Właśnie mnie przekonałeś. - Po ciele blondyna przeszedł przyjemny dreszcz na dźwięk lekko ochrypłego głosu Harry’ego. Kiedy mówisz w taki sposób, nie mam wątpliwości, że to ty, Harry - Bierz. - Draco ponownie podał brunetowi owoc. Tym razem, dla odmiany, Harry go przyjął. Ich palce zetknęły się na chwilę podczas wymiany. To było przyjemne. Ekscytujące. Zespół zakończył przygotowania do wieczornego występu, muzyka rozbrzmiała przy wejściu na podwórze i rozniosła się po całym lokalu. Spojrzenie Harry’ego napotkało wzrok Malfoya, gdy obydwaj skończyli jeść swoje przystawki. - Lubię muzykę - stwierdził blondyn. - Nigdy nie spodziewałbym się, że spodoba ci się mugolska piosenka. - Potter wydawał się zafascynowany czarnym psem siedzącym przed sceną i poruszającym ogonem w takt muzyki. - Nie podoba mi się, jest po prostu znośna. Rzucił tą uwagę cichym, obojętnym głosem. Powiedział to, uśmiechając się lekko, jakby śmiał się z samego siebie. Harry zrelaksował się trochę, gdy zrozumiał, że otrzymał odpowiedź na jedno z dręczących go pytań. Nie musisz uwielbiać mugoli - ja tego nie robię. Nie wiem, jak to się stało, że ich tolerujesz, ale bardzo mnie to cieszy. - Ja też - odpowiedział tylko. Potter wysunął różdżkę z rękawa koszuli, tak by była niewidoczna pod obrusem, po czym wyszeptał cicho Muffliato. - Staraj się nie mówić ani nie śmiać za głośno. Ludzie zaczną się dziwić, jeżeli zobaczą, że się śmiejesz, a zamiast śmiechu usłyszą tylko ciche mamrotanie. Blondyn przytaknął. - Nie możemy użyć tego zaklęcia, co wcześniej? - zapytał, rumieniąc się na wspomnienie owego „wcześniej”. Harry nieśmiało spuścił powieki i wyszeptał: - Niestety, muszę zdawać sprawozdanie za każdym razem, kiedy je rzucę. Nie ma z tym większego problemu, gdy jestem w domu lub w pracy, ale na wakacjach... lepiej, żebym go nie nadużywał. Draco jedynie przytaknął w odpowiedzi. Z pozostałych owoców wybrał jeden, próbując zebrać się na odwagę, by zadać pytanie, które zaprzątało jego myśli już od jakiegoś czasu. - Więc, dlaczego ja? - Dobre pytanie - przyznał brunet, nagle zainteresowany cukrem rozsypanym na obrusie. Nie spodziewałem się tego pytania. Znam odpowiedź... ale nie znam słów, które mogłyby wyrazić to, co czuję. - Czy masz zamiar w ogóle mi odpowiedzieć? - Nie jestem pewien, czy potrafię. - Cóż, zazwyczaj jest jakiś powód... - Cicho. Próbuję zebrać myśli... - Nie śpiesz się, mamy całą noc. - Draco nie chichotał od lat, ale teraz był tego bardzo bliski. Uśmiech widoczny w jego oczach był zaraźliwy. Harry’emu coraz ciężej było się na niego złościć. - Pozwól mi się skupić albo się odpieprz. Draco uniósł nogi, wyprostował, po czym ponownie oparł je o krzesło i skrzyżował lekko, przybierając obrażoną pozę. Malfoy zawsze pozostanie Malfoyem. Rozbawienie w oczach Pottera zmusiło blondyna do odwrócenia twarzy, by ukryć lekko drżące wargi. Muszę zapamiętać, że wystarczy zaledwie śmiech, by zwrócić jego uwagę. Draco odwrócił się w kierunku Harry'ego, czując delikatną dłoń na swoim kolanie. - Szczerze... Na początku nie bardzo wiedziałem, dlaczego to robię. Nie byłem tego świadomy. Ale kiedy spojrzałem w twoje oczy, zrozumiałem, że ty patrzysz na mnie w ten sposób. Nie wiem. To było jak grom z jasnego nieba. - Nienawidziłeś mnie - wyszeptał Draco. Strach i niepewność ukryte w tym pytaniu pozbawiły go całej radości. - Nie. Nie wtedy. Przestałem cię nienawidzić już dawno - wyznał brunet. Było to bardzo bliskie prawdy, ale nie do końca wyrażało jego uczucia. Prawdopodobnie nigdy nie czułem do ciebie nienawiści. Denerwowałeś mnie jak mało kto, ale to było coś innego. - Więc kiedy przestałeś? - Przyjmijmy, że około szóstego roku. - Och. - W jego głowie pojawiły się urywki wspomnień. - A co z tobą? Mam na myśli twoją nienawiść do mnie. - Bardzo trudno nienawidzić kogoś, kto uratował ci życie - rzucił wymijająco. Bał się, że nie da rady powiedzieć na głos prawdy. Byłem na ciebie zwyczajnie wściekły. Cholernie wściekły. Ale nigdy nie czułem nienawiści. Brunet spojrzał w bok, a w jego oczach odbijała się niepewność i zmartwienie. - Znam parę osób, które mogłyby się z tobą nie zgodzić. To jest jeden z powodów, dlaczego nigdy nie wracałem do tego. Tego, co było kiedyś między nami. Nie warto ciągnąć za sobą przeszłości z lat szkolnych. Nie warto pozwolić przeszłości odciągać cię od reszty twojego życia. - Wypiję za to - powiedział miękko Draco. Przyglądali się sobie nawzajem, sącząc napoje. Niewielkie słoneczne plamki powoli spływały z nieba, podczas gdy oni podziwiali swoje usta tak blisko ceramiki, policzki i gardła, poruszające się subtelnie z każdym odruchem połykania; z przymkniętymi oczami udawali fascynację tym, co aktualnie zawierała szklanka. - Jaki był kolejny powód? - zapytał blondyn, wracając do rzeczywistości. - Hmm? - Brunet obserwował język Draco, zlizujący kroplę Cafe au Lait, nie czując się winnym za niezrozumienie pytania. - Powiedziałeś, że niezostawienie za sobą przeszłości było jednym z powodów. Co z resztą? Trudne pytanie było tak dobre, jak Finite Incantatem rzucone na ten senny nastrój, stworzony przez ciepło napoju Harry'ego i zmysłowość samego podziwiania tego, jak Draco pije. Nagle schwycił odpowiednią odpowiedź wewnątrz dziwnie szybko oczyszczającego się umysłu. - Reszty... nie jestem pewien. Ale kolejny... Harry przymknął oczy, spod kurtyny rzęs lekko prześwitywała ich zieleń. Przygryzł wargę i spojrzał znacząco w miejsce, gdzie jego różdżka wystawała z rękawa, po czym ponownie podniósł wzrok na blondyna. Czy ty to rozumiesz? Bo ja nie. Jestem jednak pewien, że te różdżki powstały do czegoś. I to do czegoś większego, niż pojedynki. Oznaczają coś więcej, niż lojalność, posłuszeństwo i tym podobne bzdury. Draco zaczął to rozumieć, zaczął pojmować ukryte sens znaczących spojrzeń i przemyślanych pauz. - Tak więc różdżka była tego częścią. Nawet za pierwszym razem, w metrze? Potter przytaknął, nie będąc pewnym, czy może zaufać swojemu głosowi. Ręka Draco instynktownie powędrowała do kieszeni w jego szacie, gdzie zwykł trzymać różdżkę. Kiedy uświadomił sobie, co robi, sięgnął po pióro. - Co miałeś na myśli mówiąc, że moja różdżka była dla ciebie „przyjazna”? Jak dokładnie się czułeś, używając jej? Ciche ponaglenie w głosie blondyna popchnęło Harry’ego do odpowiedzi. - Trudno to wytłumaczyć. Jak się czujesz, używając własnej różdżki? - Naturalnie. Odruchowo. Sądzę, że tak samo, jakbym poruszał jednym z moich palców. - Zgadza się. Mam na myśli, to brzmi bardzo znajomo. Ze mną jest podobnie. - Mężczyzna spojrzał na stół, gdzie ich dłonie prawie się stykały. - Ale z twoją różdżką czuję się... - Splótł razem ich palce, czując napięcie, po chwili zastąpione spokojem rozpływającym się po jego dłoni. - Tak, jak teraz... Jakbym trzymał w uścisku ciepłą dłoń. Oddzielną, ale... reagującą. Żywą. To nie wszystko, ale nie potrafię tego wyjaśnić. Próbowałem innych różdżek. Czułem się tak, jakbym trzymał w dłoni martwe patyki. Zabawki. Nie wiem, dlaczego twoja jest inna od pozostałych. Draco, zawstydzony, odwrócił wzrok. Harry stwierdził, że blondyn nie ma już nic do dodania, kiedy mężczyzna bardzo cicho dopowiedział: - Kiedy trzymałem twoją, czułem, jakby ona sięgała w głąb mnie i szukała mojej magii. Tak, jakby... tak, jakby nie mogła się doczekać, by rzucić kolejne zaklęcie. Boję się powiedzieć ci, jak bardzo czuję się wtedy szczęśliwy. Boję się to przyznać nawet przed samym sobą. Zaczął błądzić końcówką magicznego pióra po serwetce, zostawiając za sobą zielony ślad. Potter objął oburącz kieliszek, starając się ukryć drżenie rąk. - Chciałeś zapytać o coś jeszcze? - Jego serce oszalało i zabrało ze sobą umysł, nie pozwalając głosowi wypuścić kłębiących się w nim myśli. - Jak sobie z tym radzisz? W domu? Harry spuścił wzrok. - Staram się zachowywać normalnie. Nie chcę skrzywdzić mojej rodziny. - Nawet z głową zwróconą w stronę małej estrady w rogu podwórka i pozornie nieruchomym wzrokiem, mrugnięcie oczu Harry'ego zostało odbite w szkłach jego okularów. - Ja... nie podoba mi się idea zdrady. Są jednak pewne okoliczności... - Nie chciał rozwijać tej myśli, a Draco nie mógł się zdobyć, by go o to zapytać. - Tak, chociaż... Chodziło mi raczej o... - odchrząknął. - Sprawy intymne. - Blondyn zarumienił się nieznacznie. - Och! Hmm ... cóż, nie działo się dużo w tym temacie od ponad roku. Zaraz po urodzeniu Lily zaczęliśmy robić to coraz rzadziej i od tego czasu niewiele się zmieniło. - Dopił szybko swój napój, starając się powstrzymać bełkot wydobywający się z jego ust. Bardzo lubię moja żonę, można powiedzieć, że ją kocham - ale nie jestem już mężczyzną, którego poślubiła. Kocham moje dzieci, ale one nie potrzebują, abyśmy byli z Ginny razem na zawsze. To przerażająca myśl. Draco bawił się piórem. - A przedtem? Teraz Harry odchrząknął. - Normalnie. Było nawet nieźle, ale nic zdolnego poruszyć ziemię... Nie tak, jak kiedy my jesteśmy razem. - Byliśmy długo przyjaciółmi. Dobrze się ze sobą czuliśmy. Myśleliśmy, że to wystarczy i przez jakiś czas tak było. - Spojrzał na drugiego mężczyznę, starając się zrozumieć, o co tak naprawdę blondyn pytał. - Och, masz na myśli, czy mi to przeszkadzało? Czy jestem całkowicie...? - Tak. Harry podrapał się po nosie. – Myślę, że jestem, tak jakby... bi. Mogłem się na to zdobyć... - Zakasłał z zażenowaniem, nie pozostawiając wątpliwości, na co mógłby się zdobyć. - Gdyby była szczupła i wysportowana. Z kolei, jeśli chodzi o... drugą stronę, nie podobają mi się wielcy faceci. A jak jest z tobą? - Scorpius został poczęty tylko dzięki temu, że moja żona zgodziła się odwrócić do mnie plecami - wymamrotał prawie bezgłośnie - Och. - Dobrze powiedziane, „Och”. - Przesunął się ponownie. - Więc jestem w twoim typie? Powinienem był wiedzieć, jednak. Możliwe, że dobrze się stało. To małżeństwo nie jest takie okropne. Dogadujemy się dobrze. Kochamy naszego syna. To życie nie jest takie straszne. - Nie - odpowiedział stanowczo brunet. Jego spojrzenie wwierciło się w Draco. - Co dziesiąta osobą spacerująca po Hyde Parku jest w moim typie. Ty... to po prostu ty. Blondyn schował się za niewiarygodnie jasnymi rzęsami. Wyglądał tak bezbronnie, jak miękkie krawędzie na obrazach impresjonistów. Pasował do pięknego, niewielkiego dziedzińca; otwarta przestrzeń, ściany ozdobione balkonami i udekorowane białymi kwiatami. Harry miał nadzieję, że i dla niego znalazłoby się miejsce na tym obrazie. - Więc nie masz czasem ochoty na chudą dziewczynę albo na ulizanego faceta zaczepiającego cię na ulicy? - Cichy głos i nerwowy chichot nie były w stanie nikogo oszukać. Muszę wiedzieć, dokąd to zmierza. Muszę wiedzieć, co czujesz. Zbyt wiele jest do stracenia. - Nie. A czy zamierzasz kręcić z innymi czterookimi, pokrytymi bliznami kretynami? - Harry nawet nie próbował ukryć wesołości w swojej wypowiedzi. Nie wiem, czy to ma w ogóle sens, ale nie mogę porzucić mojego małżeństwa dla zwykłego flirtu. Draco potrząsnął głową, jego profil rozjaśnił lekki uśmiech. - Gdzie miałbym znaleźć kogoś, kto chciałby mieć coś takiego na głowie? Harry uniósł rękę i przeczesał nią włosy, a następnie zatrzymał się patrząc, jak Draco stara się nie uśmiechnąć szeroko. - Te włosy to połowa mojego czaru. Nie wiedziałem, ze zdawałeś sobie z tego sprawę. - Zaczarowane? Powiedziałbym raczej, przeklęte. Są urocze, idioto, zawsze takie były i od początku mnie to irytowało. - Żadne z powyższych, Malfoy. One są po prostu naznaczone przez los. - Harry ze wszystkich sił starał się utrzymać poważną minę, ale była to z góry przegrana walka. - Yhm… Harry Potter i Wielki Kołtun Przeznaczenia. - Malfoy zaczął chichotać. Chichotać, zamiast wszystkich rzeczy, które mógł zrobić z powodu swojego żartu. - Przestań, kretynie - upomniał go Harry, walcząc z uśmiechem, który wkradał mu się na usta. Jedyne, co mężczyzna chciał zrobić w tym momencie, w tym właśnie ogródku, to wciągnąć Draco na swoje kolana i pieścić go do nieprzytomności. Mógł sobie wyobrazić udawany sprzeciw Malfoya, to, jakby się wił i odpychał go, próbując raczej pobudzić partnera, niż faktycznie od siebie oddalić. Nie musiał sobie wyobrażać, jak blondyn poddałby się, gdyby ich języki w końcu się spotkały. Ale nie mógł tego zrobić, nie w tym momencie. Więc tylko chwycił dłoń drugiego mężczyzny i pozwolił, aby jego oczy i dotyk mówiły za niego. Draco nie potrafił się odwrócić ani cofnąć. Harry cudownie sobie radził, każdy dotyk był idealny. Pieścił jego kciuki delikatnie, ale nie powodując przy tym łaskotek, z czułością wędrował od nadgarstka do kciuka, i na powrót wsuwając szczupłe palce w lekko wilgotne wnętrze własnej dłoni, potem odwrócił jego rękę i z miłością muskał każdą linię i każdy wzgórek dłoni. Jego oczy świeciły jak klejnoty zza okularów. - Masz zamiar jeszcze się odezwać? - Malfoy w końcu przełamał ciszę, zastanawiając się równocześnie, kiedy jego głos stał się tak miękki, tak słodki, tak cierpliwy. - Tak - brunet odpowiedział cichym głosem. Draco był gotowy do riposty, ale kiedy podążył za wzrokiem Harry’ego, spojrzał na ich złączone dłonie i zrozumiał. Jestem kiepski w takich sprawach. Wiem, że chciałem pogadać... ale lepiej radzę sobie dłońmi, niż słowami. Wzrok Harry’ego wędrował między ich złączonymi palcami a oczami blondyna, prosząc go o zrozumienie. Coś ważnego zmieniło się w tym momencie. Nagle zrozumieli, że są sobie równi, że znajdują się na tej samej stronie, w tej samej opowieści. Draco lekko ścisnął jego dłoń. Wiem. Już w porządku. - Chciałem ci pokazać zdjęcie Scorpiusa. Jestem lepszy w słowach, ale chciałbym spotkać się z tobą w pół drogi. - Dobrze. Dziękuję za zrozumienie. - Proszę. - Draco wyciągnął małe zdjęcie z kieszeni w rękawie szaty. Ktoś inny mógłby pomyśleć, że to był zwyczajny gest, obrazek podany między dwoma palcami niczym rozdawane karty. Harry jednak wiedział, że jest inaczej. Obserwował, jak długie, blade palce pieszczą lekko poniszczone krawędzie fotografi i starannie powstrzymują je od zetknięcia ze stołem. - Co za uśmiech. - Brunet nie mógł się powstrzymać od uśmiechania się do ładnie ubranego małego chłopca, machającego do niego nieśmiało. Wygląda tak spokojnie. Tak słodko. Czy ty także byś tak wyglądał, gdyby wychowywali cię inaczej? Czy wszystko potoczyłoby się inaczej, gdybyś uśmiechnął się tak do mnie przy naszym pierwszym spotkaniu? - A co z twoimi dziećmi? - zapytał blondyn, nie ukrywając ciekawości. Harry westchnął ponownie. - Wszyscy wiedzą, jak wyglądają. - Chcę zobaczyć prawdziwe zdjęcia. To, że Harry zrozumiał, co blondyn miał na myśli, było jasno widoczne, gdy zmęczenie w jego oczach zostało zastąpione przez łagodny, szmaragdowy błysk. - Dobrze. Draco nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu, gdy Harry podał mu fotografię. Rudy chłopiec z dzikim spojrzeniem był niczym kopia zmarłego bliźniaka Weasleyów. Dziewczynka w pieluszce, z ciężko zdobytą zdolnością do ściągania na siebie uwagi, była kolejnym piegowatym uosobieniem wszystkiego, co Weasleyowskie - bycia głośnym i wojowniczo nastawionym, nawet w chwilach szczęścia. Ale chłopak w środku wyglądał jak… Harry bez okularów. Nie do końca, uświadomił sobie Draco. Twarz, włosy, sylwetka były prawie takie same. Lecz te zielone oczy, intensywne i czyste, tak, jak u ojca, nie były niczym naznaczone. Nie były wypełnione smutkiem. Chciałbym rozumieć więcej, chciałbym być warty tego ryzyka. - Są takie szczęśliwe. - powiedział, nie zauważając czułości w swoim głosie. Harry zauważył. Blondyn nagle zdał sobie sprawę, że Potter podciągnął rękaw jego szaty i studiował mankiety jego koszuli. Jest taki rozkosznie bezwstydny. Draco myślał z roztargnieniem, gdy groźnie wyglądające oczy rozbierały go z ciężkiej, grubej, czarnej tkaniny, sprawiając, że znowu poczuł się pożądany. - Francuskie mankiety... złote spinki. Prawdziwa dekadencja. - Harry wydał z siebie gardłowy pomruk. Nie chciał tego zmieniać, nawet, jeśli miałby złamać zaklęcie i ludzie mogliby go usłyszeć. - Spójrz, co jest wygrawerowane na guzikach - wyszeptał blondyn. Draco dokładnie wiedział, w którym momencie Harry zauważył splątanych ze sobą lwa i węża. Przeszło mu przez myśl, że mógłby spędzić cały rok podziwiając, jak zmieniają się uczucia w oczach bruneta. - Nie zrobiłeś tego… - Skłamałem, kiedy zapytałeś mnie, od kiedy wiem. - Pozwolił opaść swojej ręce luźno na stół. - Czy chcesz wiedzieć, kiedy dokładnie uświadomiłem sobie, że nigdy nie będę w stanie pokochać kobiety? Dotarło to do mnie, gdy wyciągnąłeś mnie z tego piekielnego pożaru. Uświadomiłem to sobie, ponieważ bardziej niż o swoje życie, bałem się, że ty także możesz umrzeć. Myślałem o tym, jak strasznie jest być spalonym żywcem, ale jeśli mielibyśmy umrzeć tam razem, może nie byłoby to takie złe. Mógłbym się z tym pogodzić... umrzeć w taki sposób... dotykając cię... upajając się twoim zapachem, i byłaby to śmierć idealna. Gdybym tylko mógł jeszcze choć raz spojrzeć w twoje oczy, nim to wszystko by się skończy. Kochasz się ze mną swymi dłońmi. Uwiodłeś mnie i pochłonąłeś zupełnie. To niesprawiedliwe, że to potrafisz. Ja jedynie mogę ci się odwdzięczyć słowami. Mam nadzieję, że znajdę te właściwe. Harry położył na stole drugą rękę. Nie bacząc na to, czy ktoś na nich patrzy, otoczył dłoń blondyna swoimi, tak delikatnie, jak gdyby wiedział, że trzyma właśnie w nich serce Draco. - Prawie żałuję, że mi wtedy tego nie powiedziałeś. Draco chciał zaprotestować, słysząc „prawie”, ale fotografie leżące na stole obok jego dłoni skutecznie stłumiły sprzeciw. Gdyby byli ze sobą przez cały ten czas, żaden z nich nie miałby dzieci. Byłoby to tak samo bolesne. Taki ból rósłby z czasem, aż w końcu z pewnością byłby gorszy, niż ten, który odczuwa się będąc w małżeństwie z osobą, która nie jest miłością twojego życia. Więc zamiast tego powiedział tylko: - Ja też. - Czy byłeś z kimś innym? - Harry miał na myśli “z innym mężczyzną”, ale po twarzy Draco było widać, że zrozumiał. Nienawidził się za to pytanie, ale musiał wiedzieć. - Dotyk bezosobowych dłoni w ciemnych alejkach, gdy potrzeba była zbyt silna. Ale tylko dłoni. Bez pocałunków. - Szare oczy przypatrywały mu się w ciszy, Harry prawie usłyszał resztę jego myśli: Ponieważ one były dla ciebie, czy zdawałem sobie z tego sprawę, czy nie. A teraz ty będziesz mnie karał za te inne dłonie... - Jak było z tobą? Protesty i wątpliwości Harry’ego stopniały pod rozchodzącym się uczuciem ciepła, gdy pojął, że nie musi już ukrywać tego, co czuje. - Był ten jeden raz, o którym ci wspominałem. Potem... tylko ty. Ponieważ nie uświadomiłem sobie wtedy jeszcze, że to zawsze byłeś ty... - Robi się późno. Jest za późno, bym mógł zawrócić. Dałeś mi tyle nadziei, że nie chcę już zawracać. Nie ma nikogo poza tobą, kto byłby tego wart. Draco pozwolił się ponieść swoim pragnieniom i nadziei. Ostrożnie wsunął swój palec u nogi pod nogawkę spodni Harry’ego, powoli i delikatnie przesuwając nim kilka centymetrów w górę. Czy uwierzysz mi, jeśli będę mówił twoim językiem? Harry zacisnął dłoń na pustym kubku i wyszeptał: - Ja pieprzę. - Do emocjonalnej jak i fizycznej bliskości dołączył ciepły dreszcz w dole brzucha. Nigdy przedtem się tak nie czułem. Tak bardzo się boję, bo wiem, co to oznacza. - Czyż nie do tego zmierzamy? - zapytał Draco miękkim głosem, przebijając się przez dźwięki muzyki. Mogła być to insynuacja, ale było to zbyt szczere, pełne nadziei i zbyt niepewne pytanie. Kiedy spotkaliśmy się w łazience, myślałem, że tak właśnie się to skończy. Teraz mam nadzieję, że miałem rację. - Dzielę apartament z jednym nowicjuszem z departamentu, ale mam swoją własną sypialnię - odpowiedział brunet, również ściszając głos. W jego oczach można było zobaczyć zarówno wyzwanie, ostrożność jak i potrzebę. Powiedz to jeszcze raz. Muszę mieć pewność. - Mam własny pokój. Czuję się tam taki samotny. Czuję się wszędzie samotny. Tylko z tobą, jest inaczej. Harry powoli puścił rękę Draco. - Cały czas powtarzasz, jaki masz piękny widok z pokoju. Twoje serce należy tylko do ciebie. Nie mogę cię zmusić, byś mi je oddał, nieważne, jak bardzo bym tego chciał. - Tak. To narożny pokój, dziesiąte piętro. Mnóstwo światła. Niewielki, ale... intymny. Powinien ci się spodobać. Jeśli ty nie będziesz pieścił mnie swymi dłońmi, ja będę pieścił cię oczami. - Pewnie masz rację. To naprawdę interesujący budynek, ma swoją historię. Godność. Pragnę otoczyć cię rękami, wszystkim, co mam, całym sobą, ponieważ nie ma nikogo takiego, jak ty. - Nie powinieneś przeszkadzać swojemu współlokatorowi wracając tak późno w nocy. Zostań na noc. Nie opuszczaj mnie. - To młody chłopak, który dopiero dostosował się do nowego miasta i do dzielenia domu ze swoim szefem. Podejrzewam, że wróci do mieszkania po piątej rano, nie pamiętając, jak się tam znalazł, ani gdzie to „tam” jest - dodał Harry sucho. Draco zdusił chichot. - Nie powstrzymuj się, możesz się śmiać - powiedział czule, anulując zaklęcie. Jesteś taki piękny, kiedy się śmiejesz . Draco był zafascynowany. Nigdy jeszcze nie widział pocałunku w czyichś oczach, ale szmaragdowy blask w oczach Harry’ego podpowiedział mu, że gdyby znajdowali się trochę bliżej siebie, właśnie by go całował. Prawie przegapił moment, w którym Harry odezwał się ponownie. - Nie zawracałbym nikomu głowy, gdybym wpadł do ciebie na trochę. Nie masz współlokatora. Serce blondyna biło jak oszalałe, gdy brał ze stołu zdjęcie Scorpiusa. - Oczywiście czysto teoretycznie? Dyskretnie. Musimy być dyskretni. Miał na myśli: dyskretnie i Harry to wie. Starannie chowa zdjęcie swoich dzieci. - Naturalnie. - Patrzy w oczy Draco. Rozumieją się bez słów. Wiem. Nie możemy zniszczyć ich życia. - Idziemy? Będziemy się kochać, prawda? Nie tylko dłońmi, ustami, ale całym ciałem i duszą. - Tak. Tak. Oboje wstali ze swoich miejsc. Harry spojrzał w dół na porysowaną przez Draco kartkę papieru. Jego oddech przyspieszył, gdy ujrzał dwa złączone ze sobą zielone serca. Położył solniczkę na krawędzi kartki, nie zasłaniając serc, nie pozwalając im odlecieć razem z wiatrem. - Cieszę się, że wszystko sobie wyjaśniliśmy - wyszeptał Harry, nie spuszczając wzroku z blondyna. Myślę, że cie kocham. - Ja także. - Draco zawarł w tych dwóch słowach całą swą duszę. Ja też cię kocham. Przecisnęli się miedzy stolikami w kierunku wyjścia. Przez moment stali tam bez ruchu, objęci przez bramę prowadzącą do przytulnego, małego patio, a chwilę później ich sylwetki roztopiły się w mglistej mieszance rażących neonów i blasku zachodzącego słońca. W miejscu, które przed chwilą zajmowali, pozostała tylko unosząca się w powietrzu muzyka i odrobina rozsypanego cukru pudru. Gdyby ktoś przyglądał się bardzo uważnie, zauważyłby, że dłonie mężczyzn delikatnie się o siebie ocierają... Przy każdym ruchu zahaczają o siebie, ich palce oplatają się szybko i płynnie... Jak dwie winorośle, wzrastające z nienaturalną szybkością, otoczone ciepłem i wilgocią.
koniec
Larpskendya