ZZ Pamiętnik Draco.rtf

(457 KB) Pobierz

Sekrety Malfoy's Manor

             

 

    Malfoy's Manor – potężna twierdza, ukryta lepiej niż Hogwart i równie silnie zabezpieczona. Jej budowniczy, a zarazem mój daleki przodek najwyraźniej lubił wiedzieć co się dzieje w jego domu, gdyż przez całość budowli od najwyższej wieży po najgłębsze lochy poprowadzone były w ścianach tajne przejścia tak zamaskowane, że nikt nie miał o nich pojęcia. Ja byłem wyjątkiem, odkryłem je zupełnie przypadkiem gdy miałem pięć lat i bystro zauważyłem, że nikt poza mną o nich nie wie i tym bardziej ich nie używa. Początkowo korzystałem z nich by chronić się przed ojcem zwłaszcza gdy był wściekły, szybko jednak zrozumiałem jaką moc daje mi dostęp do wszystkich zakątków twierdzy bez niczyjej wiedzy. Byłem Malfoy'em z krwi i kości wiedziałem jaką władze nad ludźmi daje wiedza o nich, ojciec dał mi gruntowne wykształcenie w tym kierunku. Potrafiłem spędzać całe dnie na obserwowaniu przez liczne dziury w ścianach i obrazach tego co działo się w twierdzy, a najchętniej w miejscu dla mnie zakazanym – lochach. Ojciec od zawsze zabraniał mi się tam zbliżać tam było jego królestwo - jego, śmierciożerców i Czarnego Pana, o czym przekonałem się już po powrocie Mrocznego Lorda. Ze swojej kryjówki mogłem obserwować jak kolejne ofiary poddawane są okrutnym torturom , ich krzyki niosły się po lochach i nikły w czarze pochłaniającym dźwięk. Najbardziej przerażającym oprawcą był nie kto inny jak mój ojciec – Lucjusz Malfoy. To on nie bał się próbować nowych specyfików, nowych zaklęć, wzmacniać je i mieszać, to on miał najbujniejszą wyobraźnie, a właściwie najbardziej chory umysł jeśli chodziło o nowe metody łamania ludzi. Był jak wampir żywiący się ludzkim bólem, strachem i błaganiem, podniecało go to, wiedziałem o tym z własnego doświadczenia. Wciąż pamiętałem te baty, którymi znaczył moje nagie plecy gdy jeszcze byłem dzieckiem i ten moment gdy po raz pierwszy mnie zgwałcił niszcząc do reszty mój niewinny dziecięcy świat. To przez niego byłem taki jaki byłem – oziębły, ironiczny, nieprzywiązujący do nikogo wagi, to on mnie nauczył jaki świat potrafi być okrutny, a ta maska, którą nosiłem nieomal zawsze była po prostu obroną przed nim i przed całą resztą świata. Kilka razy próbowałem ją ściągnąć, próbowałem pokazać innym jaki naprawdę jestem, lecz za każdym razem przynosiło to odwrotny skutek zamiast zrozumienia zostawałem odrzucony. Nauczyłem się więc żyć wiecznie w masce, bo tylko ona mnie chroniła.

 

    Właśnie wróciłem z Francji, spędziłem tam pierwszy miesiąc moich letnich wakacji, szóstych odkąd poszedłem do Hogwartu. Naturalnie zaraz po wejściu do swojej komnaty zapragnąłem dowiedzieć się co nowego dzieje się w mej rodowej twierdzy, zwłaszcza, że matka dała mi jasno do zrozumienia, że ojciec jest zajęty w lochach. Nie żebym miał ochotę oglądać tortury, jednak ciekaw byłem kto jest jego nową ofiarą. Większości z torturowanych ludzi nie znałem i nigdy nie miałem okazji poznać, ten kto raz dostał się w łapy Czarnego Pana, śmierciożerców no i do komnaty tortur nie miał szans przeżyć. Czy współczułem ofiarom? Nie, bo chociaż wiedziałem jaki ból potrafi zadać mój ojciec nie znaczyli dla mnie nic. Czy mogłem im pomóc uciec? Tu muszę dać odpowiedź twierdzącą, ze znajomością tajnych korytarzy w zamku mogłem każdego wyprowadzić ze środka niepostrzeżenie. Więc czemu im nie pomagałem? Bo po co podstawiać głowę pod nóż za kogoś całkiem obcego i nic dla mnie nieznaczącego? Nie jestem głupim Gryfonem, ja chce żyć, a ponad to jestem Malfoy'em i odziedziczyłem po przodkach cenienie własnego życia bardziej niż innych. Przynajmniej tak było dotychczas.

 

    Obecnie leżałem na podłodze w jednym z tajnych korytarzy i przez dziurę obserwowałem scenę rozgrywająca się w lochu pode mną. Mój ojciec i jego dwaj przyboczni goryle Cabble i Goyle (nie mylić z ich synami uparcie chodzącymi za mną, co czasem jest mi na rękę, a czasem cholernie wkurza) stali zupełnie nadzy wokół kamiennego stołu, bez problemu mogłem dostrzec ich wyprężone członki i lubieżne uśmiechy. Przyczyna ich stanu leżała na brzuchu przykuta kajdanami do kamiennego stołu, ściślej rzecz biorąc był to zupełnie nagi chłopak. No cóż, mojemu ojcu nigdy nie przeszkadzało coś takiego jak płeć, z taką sama sadystyczną przyjemnością gwałcił kobiety, mężczyzn i dzieci. Twarzy ofiary nie mogłem dostrzec gdyż zasłaniały ją czarne włosy pozlepiane krwią i brudem, zresztą całe jego ciało pokryte było posoką, która sączyła się z wielu jeszcze świeżych ran.

 

    Nie miałem ochoty tego oglądać, zbytnio przypominało mi to mój pierwszy raz, wtedy też byłem jak ten chłopak, nagi i zupełnie bezbronny wobec zwierzęcej żądzy mojego ojca. Już miałem wstać gdy odezwał się mój ojciec:

 

    - Dziś przygotowaliśmy dla pana coś specjalnego, panie Potter – w jego głosie już było słychać podniecenie całą sytuacją.

 

    A ja zamarłem słysząc nazwisko ofiary. To nie mógł być Potter, przecież to niemożliwe by ta Przeklęta Nadzieja Czarodziejskiego Świata dała się złapać śmierciożercom. Przecież czegoś takiego nie dałoby się ukryć musieliby o tym napisać w Proroku, a z angielską prasą mimo wyjazdu byłem na bieżąco. Nie miałem wyjścia, musiałem się upewnić. Bezszelestnie wstałem i prześlizgnąłem się w stronę wąskich schodków prowadzących poziom niżej. Na szczęście w ścianie dokładnie naprzeciwko głowy ofiary było jedno z tajnych przejść, tak wąskie tak, że ledwo wcisnąłem tam moje bądź co bądź szczupłe ciało. Dłonią odsunąłem drewniana klapkę zasłaniającą dziurę w kamieniu służącą za wizjer i zerknąłem do lochu. Od razu napotkałem parę znajomych oczu w kolorze Avady, obecnie wypełniała je obojętność, ale to nie długo miało się zmienić, gdyż w tle mogłem dostrzec mojego ojca zbliżającego się od tyłu do Pottera. Jak zahipnotyzowany obserwowałem oczy Złotego Chłopca, widziałem jak obojętność zamienia się w strach, gdy mój ojciec rozsunął jego uda, a następnie ból, gdy wszedł w niego brutalnie. Krzyk ofiary rozniósł się po lochach i tak jak tysiące poprzednich został wchłonięty przez zaklęcie. A ja stałem tam jak sparaliżowany wpatrując się w te oczy przepełnione bólem i czymś jeszcze co mogłem określić jedynie jako niechęć do życia i samego siebie. Wiedziałem, że tak samo musiałem wyglądać, gdy ojciec odbierał mi niewinność, wiedziałem co on czuje w tej chwili, co gorzej ja też ponownie to czułem ten ból, strach i niezrozumienie. Pomyśleć, że Potter był tak samo niewinny i nieświadomy jak ja gdy byłem dzieckiem...

 

    Widok zasłonił mi gruby tyłek jednego z pozostałych mężczyzn w sali, otrząsnąłem się ze wstrętem słysząc jego śmiech. Zasłoniłem z powrotem drewnianą klapę i powoli zacząłem wyślizgiwać się z ciasnego korytarza. Z lochu doszedł do mnie jeszcze zduszony protest Pottera i odgłos jakby chłopak się czymś dławił, naprawdę nie chciałem wiedzieć co Cabble czy Goyle pakuje mu do ust. Uciekłem.

 

    Tak przyznaje, ja Draco Malfoy uciekłem z tamtego miejsca z powrotem do swojej bezpiecznej komnaty. Od razu wziąłem gorący prysznic, czując się dziwnie brudnym po tym co widziałem. W międzyczasie skrzat przyniósł mi do sypialni tacę pysznych kanapek, mogłem więc spokojnie położyć się w łóżku i zatopić w lekturze zajadając przysmaki. Starałem się odwrócić myśli od tego co widziałem w lochach, jednak gdy tylko zamknąłem oczy pod moimi powiekami pojawiały się te zielone źrenice przepełnione bólem, a w uszach dźwięczał jego krzyk.

 

Gryfońska głupota

             

    Próbowałem zasnąć, lecz moje myśli wciąż powracały do zdarzenia z lochu. Chyba po raz setny spojrzałem na zegarek, było już grubo po północy, a ja nie zmrużyłem oka rozmyślając o tym przeklętym Potterze. Nie wiem co się ze mną działo, przecież zawsze go nienawidziłem, byliśmy wrogami od pierwszej klasy, odkąd odtrącił moją dłoń wtedy w ekspresie do Hogwartu. To był jeden z tych nielicznych razów gdy uchyliłem rąbek mojej maski, bo chciałem na przekór wszystkiemu zdobyć jego sympatię. Potem pielęgnowałem nienawiść do niego tak jak do całego tego świata tworząc z tego kolejną linie obrony, kolejny mur wokół mojego serca.

 

    Już wiedziałem, że nie zasnę dopóki czegoś nie zrobię. Przeklinałem samego siebie i swoją głupotę. Sam nie potrafiłem uwierzyć w to co robię, w to, że zachowuję się jak jakiś głupi waleczny Gryfon. Wstałem z łóżka i ubrałem się na czarno w zwykłe dżinsy i koszulę, na to narzuciłem tylko pelerynę, różdżkę wsadziłem do kieszeni, a do ręki wziąłem duży czarny koc sądząc, że może się przydać. Przekręciłem jeden z świeczników w moim pokoju, a wąski kawałek ściany odskoczył ukazując wejście do mojego tajnego królestwa. Wpierw zakradłem się do sypialni ojca, ku mojej uldze spał głęboko najprawdopodobniej zadowolony i zmęczony po orgii z Potterem. Do matki nie było sensu zaglądać, wiedziałem, że nie zejdzie do lochów, ona w przeciwieństwie do mnie słuchała ojca.

 

    Z labiryntu tajnych przejść wyszedłem dopiero w lochach, nie miałem pojęcia, w której celi jest Potter dlatego musiałem zaglądać do każdej po kolei. Na szczęście znalazłem go dość szybko, najwyraźniej gorylom ojca nie chciało się go daleko taszczyć, był w lochu tuż obok sali tortur. Już przez kraty mogłem dojrzeć jego sylwetkę przykutą do ścian kajdanami, co mnie trochę zdziwiło, czyżby bali się, że ucieknie? W tym stanie to było wykluczone, może jednak chcieli się z nim jeszcze zabawić lub zadać dodatkowy ból, gdyż chłopak wisiał na samych rękach stopami nie dotykając podłoża. Głowę miał bezwładnie opuszczoną na piersi, spał? Raczej nie, gdyż gdy tylko otwierane drzwi zaskrzypiały poderwał głowę, a we mnie wbiła się para przerażonych oczu.

 

    - Malfoy – wychrypiał, a w jego głosie słychać było jedynie paniczny lęk.

 

    Już nie przypominał tego Pottera, z którym stykałem się na szkolnych korytarzach, nie miał tej odwagi w oczach i chęci życia. Wiedziałem, że nie zacznie pyskować, nie podniesie dumnie głowy plując mi w twarz i nie chcąc przyjąć pomocy od Ślizgona. Był całkowicie złamany, był już tylko wrakiem człowieka i to mój ojciec doprowadził go do takiego stanu. Zadrżałem gdy przypomniałem sobie, że cały magiczny świat liczy, że on ich ocali i zabije Czarnego Pana. Współczułem mu, dotychczas zapewne trudno mu było dźwigać to brzemię, a teraz to go przygniecie do reszty.

 

    Nic nie mówiąc podszedłem do niego śledzony wciąż przez te przerażone oczy, wyciągnąłem różdżkę i wycelowałem w jego stronę.

 

    - Nie, błagam nie – zakwilił.

 

    Byłem zaskoczony nie wiem czym bardziej tym, że błagał, czy, że bał się mnie. W sumie się nie dziwię, zapewne nie raz już oberwał torturującym zaklęciem.

 

    - Alohomora – szepnąłem.

 

    Kajdany opadły, a Potter runął na ziemię, znaczy runąłby gdybym go nie złapał. Zadrżał gdy go dotknąłem. Rozumiałem ten odruch aż nazbyt dobrze, wciąż czułem się źle będąc tak blisko kogoś, a on został zgwałcony zaledwie kilka godzin temu, nie miał tak jak ja lat by się z tym oswoić.

 

    - Spokojnie Potter, nie zrobię ci krzywdy – szepnąłem uspokajająco zadziwiając samego siebie tymi słowami. - Chcesz się stąd wydostać? - zapytałem choć znałem odpowiedź.

 

    - Chcesz mi pomóc? - oczy Pottera rozszerzyły się w szoku.

 

    Uśmiechnąłem się do niego zupełnie nieświadomie i rozłożyłem koc. Potter wciąż był oparty o mnie najwyraźniej nie miał nawet tyle siły by ustać samodzielnie. W półmroku lochu mogłem przyjrzeć się jego pokaleczonemu ciału. Moją uwagę zwróciły plecy, a właściwie krwawa miazga jaka z nich została, można było tam odnaleźć ślady po najróżniejszych zakończeniach biczy z kolekcji moje ojca, sam parę razy nimi obrywałem i wiedziałem jak paskudnie goją się takie rany. Na udach Pottera mogłem dostrzec jeszcze ślady gwałtu – krew i zaschnięte nasienie, tu raczej nie miał się jak umyć. Otuliłem go ostrożnie kocem wiedząc, że to nic nie da, bo materiał i tak przylepi się do jego ran.

 

    Potter najwyraźniej odzyskał trochę sił gdyż stanął na własnych nogach lekko opierając się o ścianę.

 

    - Dlaczego? - zapytał patrząc prosto na mnie.

 

    - Bo wiem co ci mój ojciec zrobił i wiem jak to boli – odparłem.

 

    Sam nie wiem czemu mu to powiedziałem, aż tak nisko upadłem, by zwierzać się Potterowi?! Po moich słowach w jego oczach dało się dostrzec zaskoczenie już otwierał usta by coś powiedzieć, gdy nagle zwinął się w pół z krzykiem.

 

    - Potter, cholera, co ci jest? - odwróciłem go w swoją stronę próbując zorientować się co się stało.

 

    - Boli – jęknął po czym jego oczy zaszły mgłą i zemdlał.

 

Złośliwa satysfakcja

             

 

    Pięknie, do szczęścia brakowało mi tylko nieprzytomnego Pottera. Mogłem chociaż wziąć jakiś eliksir wzmacniający może to postawiłoby go na nogi, ale nie było sensu już wracać. Uklęknąłem obok niego wsuwając ręce pod jego kolana i ramiona i unosząc go w ten sposób, na szczęście nie był ciężki. Jako Malfoy mogłem bez przeszkód teleportować się na terenie twierdzy. Jako nieletni nie miałem licencji na teleportacje lecz na terenie Malfoy's Manor nie działały żadne alarmy ministerstwa, więc bez przeszkód mogłem używać tu magii. Upewniłem się, że Potter nie wysunie mi się z ramion po czym okręciłem się na nodze i skoncentrowałem na celu.

 

    Już po chwili stałem przed bramą Hogwartu. Delikatnie postawiłem wciąż nieprzytomnego Pottera na ziemi, i sięgnąłem dłonią do kołatki – metalowego koła w pysku dzikiej świni – i zastukałem trzy razy.

 

    - Do kogo? - pysk zwierzęcia ożył, a a te świńskie oczkawpatrywały się we mnie.

 

    Byłem Ślizgonem, ujmą dla mnie byłoby zwracanie się do kogoś takiego jak Dumbledore, McGonagall, a nawet Pomfrey, był tylko jeden nauczyciel, któremu ufali wychowankowie Slytherinu...

 

    - Do profesora Severusa Snape'a, proszę wezwij go tu, to pilne!

 

    Wiedziałem, że Snape jest śmierciożercą, ale przede wszystkim był nauczycielem. Podejrzewałem też, że szpieguje dla Dumbledore'a, ale nigdy nie ośmieliłbym się go wydać. Tak jak on był lojalny wobec swoich uczniów tak i my Ślizgoni byliśmy lojalni wobec niego.

 

    Ja sam właściwie nie byłem po żadnej ze stron, choć wiedziałem, że jako dziedzic Malfoy'ów nie mogę długo pozostać neutralny w końcu będę zmuszony dokonać wyboru, tylko jeszcze nie wiedziałem jełkiego. Z jednej strony stał Czarny Pan i kariera śmierciożercy, torturowanie ludzi i wieczne lizanie butów temu samozwańczemu lordzinie. Zupełnie nie miałem ochoty iść w ślady ojca, najchętniej uciekłbym od niego jak najdalej, ale jak na razie nie miałem możliwości. Z drugiej strony stał Albus Dumbledore, wielbiciel cytrynowych dropsów miły dla wszystkich i ufający każdemu. Mówiono, że w tych swoich mugolskich cukierkach przemyca veritaserum, chodziły też plotki, że jest pedofilem dlatego tak radośnie wita każdy nowy rocznik w Hogwarcie. Nie ważne jaka była prawda o nim i nieważne czy by mi zaufał, po tej stronie stały takie osoby jak choćby kumpel Pottera – Weasley będący równie tolerancyjny co Czarny Pan. Byłem pewny, że takie osoby nigdy mi nie zaufają, więc i tu nie miałem czego szukać. Wiedziałem, że niedługo będę musiał dokonać wyboru, ale liczyłem, że wydarzy się coś co pomoże mi podjąć decyzję.

 

    Usłyszałem szybkie kroki na trawie i łopot czarnej peleryny, to mógł być tylko Mistrz Eliksirów.

 

    - Pan Malfoy, co pan tu robi o tej porze?!

 

    - Dzień dobry, panie profesorze – przywitałem się jak nakazywał uczniowski obowiązek. - Przepraszam, jeśli wyrwałem pana ze snu, ale to ważne, chodzi o Pottera.

 

    W oczach Snape'a mogłem przez chwilę dostrzec nutkę paniki, ale nie byłby on postrachem szkoły gdyby się momentalnie nie opanował:

 

    - I budzisz mnie z tak błahego powodu jak Złoty Chłopiec?

 

    - To nie jest błahy powód – podniosłem Pottera wciąż zawiniętego w koc. - Był u nas w lochach, ojciec go torturował.

 

    Tym razem na twarzy Mistrza Eliksirów widniał szok, czyżbym zrobił coś dziwnego? Odebrał ode mnie nieprzytomnego Gryfona i odsunął koc z jego twarzy jakby upewniając się czy to na pewno on.

 

    - Dziękuje panie Malfoy, zaraz zaniosę go do Skrzydła Szpitalnego, Pomona się nim zajmie. Coś jeszcze? - zapytał już zwykłym głosem z standardową maską zimnego drania na twarzy.

 

    - Tak panie profesorze, czy może pan nie rozgłaszać, że to ja mu pomogłem, nie chcę mieć nieprzyjemności – poprosiłem wiedząc, że jeśli obieca to nie złamie danego słowa nawet na torturach.

 

    - Poza dyrektorem nikt się nie dowie.

 

    - Dowiedzenia, panie profesorze – odparłem i teleportowałem się z powrotem do domu wprost do swojej sypialni.

 

    To, że Dumbledore dowie się o mojej pomocy nie radowało mnie zbytnio, ale to i tak lepiej niżby mieli wiedzieć wszyscy. Przebrałem się, zakrwawione ubranie od razu unicestwiając jednym machnięciem różdżki, by nie było żadnych dowodów. W końcu mogłem spokojnie zasnąć nie nękany żadnymi koszmarami.

 

    Następnego dnia ojciec był wściekły, ale i przerażony, wiedział, że jak tylko Czarny Pan dowie się iż stracił Pottera na pewno surowo go ukarze. Przeszukał cały dom próbując zrozumieć w jaki sposób jego cenna ofiara uciekła. Miotał się jak w potrzasku wyżywając się na wszystkich, którzy weszli mu w drogę, czyli głównie skrzatom i tym półgłówkom Cabble'owi i Goyle'owi bo tylko oni byli na tyle głupi by wchodzić mu w drogę. Ja sam z paroma książkami i talerzem kanapek zaszyłem się w jednym z szerszych tajnych tuneli i tam spokojnie czekałem aż burza minie.

 

    Wieczorem ojciec zszedł do lochów, najwyraźniej Czarny Pan tam na niego czekał, gdyż dojrzałem jak bardzo się trzęsie. Nie miałem ochoty patrzeć na to jak płaszczy się przed tą mroczną pokraką, nie rozumiem jak można dać się tak zniewolić. Mój ojciec był jak posłuszny kundel gotów przyjąć każdą kare jak i nagrodę od swojego pana. Pogardzałem tym, ja sam nigdy bym nie oddał swojej wolności w tak prosty sposób, w tym popierałem głupich Gryfonów.

 

    Ojciec wrócił gdy już spałem, więc dopiero następnego dnia dowiedziałem się jaka karę dostał. Miałem ochotę wykrzywić się ironicznie na jego widok, wiedziałem jednak, że takim zachowaniem tylko bym go rozzłościł. Jednak z satysfakcją oglądałem jego podbite oko, poranione policzki potłuczone dłonie i najwyraźniej pocięte plecy, siadał też wyjątkowo ostrożnie jakby go tyłek bolał. Zupełnie mu nie współczułem, zasłużył sobie nie tylko na to ale i na wiele więcej takich torturujących sesji, może w końcu zrozumiałby co czują jego ofiary.

 

Gwałt

             

    Drugi, a zarazem ostatni miesiąc wakacji mijał niezwykle szybko, czas poświęcałem głównie na pisanie wypracowań zadanych na ten czas i zapoznawanie się z treścią nowych podręczników. Wyniki sumów miałem Wybitne ze wszystkich przedmiotów, ale zdecydowałem się na kontynuacje tylko kilku – eliksirów, obrony przed czarną magią, transmutacji i numerologi, to ostatnie dla czystej przyjemności, gdyż był to mój ulubiony przedmiot. Czasami przed snem przypominały mi się wypełnione bólem oczy Pottera, zastanawiałem się wtedy co u niego i czy wyszedł z tego. Szybko zrozumiałem, że nie żywię już do niego nienawiści, w pewnym sensie czułem z nim więź. Może to głupie ale w końcu niewinność odebrał nam ten sam człowiek i w podobny sposób.

 

    Tymczasem mój ojciec dwoił się i troił by odzyskać zaufanie Czarnego Pana, płaszczył się bardziej niż zwykle, a sadziłem, że już niżej nie można upaść. Jego rany zaleczyły się dopiero po jakichś dwóch tygodniach, w końcu użyto jego narzędzi, a on sam nasączył je odpowiednimi eliksirami. Ostatniego sierpnia chyba dopiął swego gdyż z kolejnego spotkania śmierciożerców wrócił wyraźnie zadowolony. Kazał skrzatom przynieść najlepsze wino i zasiadł w salonie chwaląc się matce jaki lord był dziś z niego zadowolony. Ja się wolałem ulotnić nie chcąc tego wysłuchiwać. Po szybkim prysznicu położyłem się spać wiedząc, że jutro czeka mnie męcząca podróż do szkoły.

 

    Obudziłem się gdy czyjeś usta łapczywie wbiły się w moje. Spanikowany wciągnąłem nosem powietrze wyczuwając silną woń alkoholu i czyjegoś podniecenia. Zacząłem się wyrywać przerażony wiedząc, że i tak nie mam z nim szans.

 

    - Tak walcz i krzycz mój smoku – usłyszałem głos mojego ojca tuż przy moim uchu po czym jego zęby boleśnie przygryzły jego płatek aż do krwi.

 

    - Nie! - zaprotestowałem.

 

    Bałem się, panicznie się bałem jak tyle razy przedtem, jak wtedy gdy pierwszy raz mnie wykorzystał i wtedy gdy zrobił to po raz kolejny i kolejny. Ale ostatnio się to uspokoiło, od jakichś dwóch lat się do mnie nie zbliżał, miałem nadzieje, że przestałem go interesować, że miał inne ofiary. Mimo że byłem starszy niż ostatnim razem wciąż nie miałem dość siły by się mu wyrwać, przeklinałem się za tą niemoc.

 

    Ściągnął mnie na krawędź łóżka i położył na brzuchu, ręce spętał mi na plecach jakimś zaklęciem, ale usta pozostawił otwarte. Wiedziałem, że moje krzyki i protesty tylko bardziej go podniecają, ale nie mogłem się powstrzymać, za wszelką cenę chciałem się obudzić z tego koszmaru jednocześnie będąc boleśnie świadomym, że to rzeczywistość. Kolejne zaklęcie, a zarówno moja piżama jak i jego ubranie zniknęły, poczułem jego napiętego członka między moimi nogami i zadrżałem z obrzydzenia i strachu. Nie bawił się ze mną po prostu brutalnie rozsunął moje nogi i wszedł we mnie cały. Krzyknąłem, a przed moimi oczami pojawiły się mroczki, nie byłem w ogóle na to gotowy, czułem jakby rozerwał mnie od środka i zapewne tak było. Nie czekał, aż się przyzwyczaję, w końcu to nie mi miało być przyjemnie tylko jemu, zaczął się od razu szybko i mocno poruszać wyrywając z mojego gardła kolejne krzyki. Z moich oczu płynął nieprzerwany strumień łez bólu i upokorzenia.

 

    - Nie, błagam, nie! - chlipałem nieświadomy, że korzę się przed moim ojcem jak on przed Czarnym Panem.

 

    W pewnym momencie pchnął mocniej niż dotychczas tak, że aż łóżko się przesunęło i krzyknął z rozkoszy. Gdy poczułem w środku jego ciepłe nasienie odczułem ulgę gdyż myślałem, że to już koniec. Myliłem się.

 

    Nie pamiętam ile razy brał mnie tej nocy, na pewno więcej niż trzy, a każdy tak samo brutalny. Potem po prostu wstał i wyszedł zostawiając mnie skulonego na łóżku całego upapranego jego nasieniem. Jakoś doczołgałem się pod prysznic i zacząłem się szorować chcąc zmyć z siebie ten brud, wiedziałem jednak, że to nie ma sensu bo czułem się skalany od środka, już prawie zapomniałem jakie to uczucie. Cieszyłem się, że jutro, a właściwie już dzisiaj bo północ już minęła jadę do Hogwartu i będę mógł od niego uciec.

 

    Chciałem wrócić do pokoju, jednak gdy tylko przekroczyłem jego próg poczułem ten zapach, zapach seksu, alkoholu i jego potu, zawróciłem na pięcie i dopadłem muszli klozetowej. Zwróciłem całą kolacje, a mimo, że żołądek już miałem pusty moim ciałem dalej targały spazmy obrzydzenia. Nie chciałem już wracać do pokoju. Zwinąłem się nagi na puchatym dywaniku łazienkowym i tam zasnąłem.

 

"Przyjaciele" i "wrogowie"

             

    - Paniczu, paniczu! Panicz musi zaraz wstawać, trzeba jechać do szkoły! - obudził mnie piskliwy głos jednego ze skrzatów.

 

    Odwróciłem znękane spojrzenie na tego pokurcza i powoli usiadłem. Wszystko mnie bolało od niewygodnego legowiska, zadrżałem też z zimna, a na mym nieokrytym ciele pojawiła się gęsia skórka. Wstałem i otuliłem się wiszącym na haczyku szlafrokiem po czym znów spojrzałem na skrzata.

 

    - W tej chwili wywietrz moją sypialnie, zabierz pościel do prania i przynieś mi tam jakieś śniadanie – rozkazałem ponownie zakładając maskę władczego panicza.

 

    Skrzat zniknął z trzaskiem by wypełnić moje polecenia. Ja tymczasem spojrzałem w lustro i przeraziłem się samego siebie. Włosy w nieładzie, oczy podkrążone, lewe ucho spuchnięte od ugryzienia ojca, na szyi kilka kolejnych śladów po jego zębach. Coś czułem, że będę zmuszony założyć golf. Zacząłem rozczesywać moje włosy przywracając im dawny nienaganny wygląd, musiałem zadbać by nie było spod nich widać zaczerwienionego ucha co wcale nie było takie proste. Na twarz nałożyłem trochę pudru by ukryć sińce pod oczami, z daleka nie powinny być widoczne. W końcu zdecydowałem się wrócić do pokoju.

 

    Z wahaniem przekroczyłem próg gotów zawrócić do bezpiecznego azylu gdy nocny zapach znów podrażni mój nos. Odetchnąłem z ulgą gdy ujrzałem szeroko otwarte okno, przez które napływało świeże i czyste powietrze, kątem oka dojrzałem też talerz z kanapkami i łóżko zasłane świeżą pościelą. Usiadłem przy stoliku i niemrawo zabrałem się za jedzenie, mimo że miałem pusty żołądek nie odczuwałem głodu, nie zdołałem wepchnąć w siebie więcej niż dwóch małych kanapek. Wstałem od stołu i przybrałem zwykłą obojętnie – ironiczną maskę na twarz, modliłem się by jakimś cudem nie musieć widzieć dziś ojca, to by znaczyło, że nie ujrzę go co najmniej do Bożego Narodzenia.

 

    Moje życzenie się spełniło. Na dole była tylko matka, która oznajmiła mi, że ojciec wyjechał w pilnych sprawach, a za pięć minut ma podjechać po mnie limuzyna. Życzyła mi jeszcze dobrego roku szkolnego i ucałowała w oba policzki po czym poszła do kuchni ustalać ze skrzatami menu na jakieś przyjecie. Cały czas musiałem się kontrolować by nie zadrżeć gdy mnie dotykała.

 

    Na peron dotarłem bez przeszkód w wygodnej luksusowej limuzynie takiej do jakich byłem przyzwyczajony. Mimo, że do odjazdu pociągu było jeszcze pół godziny peron już był pełen ludzi. Wszędzie biegały rozwrzeszczane bachory z pierwszych klas, koty, sowy i inne zwierzaki rozgłaszały wszystkim swoje żale, matki ściskały i całowały swoje pociechy zalewając się łzami z tęsknoty, a ojcowie pouczali je czego mają nie robić i na co uważać. Po prostu sielanka – uśmiechnąłem się drwiąco i zacząłem sobie torować drogę do wagonu posługując się głównie morderczym spojrzeniem i odznaką Naczelnego Prefekta dumnie przypiętą do piersi, nie chciałem nikogo dotykać, ale przede wszystkim nie chciałem być dotykany.

 

    - Dracusiu! - usłyszałem znajomy głos i aż włosy zjeżyły mi się na głowie.

 

    Błyskawicznie odwróciłem się w stronę źródła dźwięku w samą porę by zdążyć jeszcze zrobić unik. Rozpędzona Pansy Parkinson uparcie uważająca się za moją dziewczynę zamiast runąć w moje ramiona runęła na stojące za mną stoisko aptekarskie wprost w beczkę ze smoczym łajnem. W końcu zdarzyło się coś wesołego, może jednak ten dzień nie będzie taki zły. Dziewczyna wstała ze wstrętem otrzepując się z lepkiej i śmierdzącej mazi, a ja patrzyłem na nią z wyraźną satysfakcją, ale i zwyczajową ironią.

 

    - Nie zbliżaj się do mnie dopóki się tego nie pozbędziesz – syknąłem w jej stronę i z godnością odwróciłem się z powrotem w stronę wagonu.

 

    - Ależ Dracusiu! Gdzie ja się mam tu umyć?! - zawodziła za mną, jednak zmrożona moim poprzednim spojrzeniem nie śmiała się ruszyć.

 

    Byłem taki szczęśliwy, bo najbliższa porządna łazienka była w Hogwarcie. Szczytem marzeń byłoby jeszcze pozbycie się Cabble'a i Goyle'a, ale o dziwo i to mi się udało, zostawiłem ich na początku pociągu wraz z paczką słodyczy, które dostałem od matki na drogę. Sam znalazłem jakiś pusty przedział w ostatnim wagonie i postanowiłem go sobie zarekwirować.

 

    Siedzenie było dla mnie udręką, wciąż bolał mnie tyłek dzięki „delikatności” mojego ojca. Starałem się nie myśleć o tym co zdarzyło się poprzedniej nocy, gdyż momentalnie zbierało mi się na płacz. Musiałem się wziąć w garść, teraz byłem już bezpieczny z dala od tego sadysty. Wstałem ze swojego miejsca z zamiarem zrobienia obchodu po pociągu, nic tak nie koi nerwów jak rozdanie kilku szlabanów, a jako Naczelny Prefekt miałem takie możliwości.

 

    Zaledwie jednak wyszedłem z przedziału ktoś na mnie wpadł z takim impetem, że zwaliliśmy się oboje na podłogę on miękko lądując na mnie, odruchowo objąłem tą osobę w pasie powstrzymując dreszcz lęku towarzyszący zetknięciu się z żywą istotą. Poczułem drżenie tego, kto na mnie wpadł i dopiero wtedy otworzyłem oczy odruchowo zamknięte na czas upadku. Zobaczyłem znajome zapłakane spojrzenie koloru Avady i bliznę w kształcie błyskawicy.

 

    - Potter – stwierdziłem.

 

    - Malfoy – wydawało się, że z trudem wypowiada moje nazwisko.

 

    Widziałem, że się skulił i zadrżał mocniej gdy poznał na kogo wpadł. Nie miałem ochoty na pastwienie się nad nim, zwłaszcza, że widziałem, iż nie jest w najlepszym stanie. Westchnąłem tylko w myślach karcąc się za to jaki miękki się zrobiłem.

 

    - Mógłbyś już ze mnie zejść? - zapytałem spokojnie odsuwając swoje ręce od jego ciała widząc, że tak samo jak ja boi się bliskości.

 

    Nic nie powiedział tylko podniósł się z podłogi opierając się o ścianę korytarza z zamkniętymi oczami, chyba próbował się uspokoić gdyż oddychał głęboko, kontrolowanie. Ja też wstałem i przyjrzałem się mu. Był przeraźliwie chudy, zawsze był szczupły, ale to to już był sam szkielet, podobnie jak ja miał podkrążone oczy, z tą różnicą, że z jego wciąż płynęły łzy, a ciałem mimo prób uspokojenia co jakiś czas szarpał szloch.

 

    - Zamierzasz tak biegać po korytarzach zapłakany? - zapytałem mając nadzieje, że typowa dla mnie ironia nie zakradnie się w te słowa.

 

    - A co cię to Malfoy? - zapytał cicho nawet nie otwierając oczu.

 

    - Wiesz mogę uznać to za zakłócanie porządku i jako Naczelny Prefekt wlepić ci szlaban – stwierdziłem, zanim zdołałem ugryźć się w język. Cóż, ciężko się pozbyć starych przyzwyczajeń.

 

    Potter otworzył oczy i spojrzał na mnie tym swoim pozbawionym chęci do życia wzrokiem, na dnie jego oczu wciąż widziałem strach.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin