Krzepkowski Andrzej - Instant Day.doc

(93 KB) Pobierz
========================

                   ========================

                        FANTASTYKA NR 5(8)

                                   maj 1983

                   ========================

 

Andrzej Krzepkowski - Instant Day

 

Andrzej KRZEPKOWSKI

urodził się w 1953 r w Warszawie. W roku 1971 ukończył liceum ogólnokształcące. Pierwsze próby pisania fantastyki naukowei zostały uwieńczone debiutem prozatorskim w 1976 roku w „Perspektywach" Oziś Andrzej Krzepkowski należy do najbardziej kontrowersyjnych pisarzy młodego pokolenia polskich fantastów. W swym dorobku ma trzy powieści „Obszar nieciągłości" (1979). „Śpiew kryształu" (1981) i „Kreks" (1982) oraz dwa zbiory opowiadań „Obojętna planety" i „Wytrzymać ciszę". Opowiadania z łomu „Obojętne planety" ukazały się w przekładzie czeskim w latach 1976-1981 Andrzej Krzepkowski był aktywnym działaczem polskiego ruchu miłośników fantastyki.

 

- I cóż z tego, że ten człowiek umarł przed naszą bramą? Równie dobrze mógł umrzeć gdzie indziej - mówiący wykonał ruch, jakby chciał strzepnąć z ubrania obrzydliwego owada. Halldor leciutko zmrużył oczy:

-  To, panie Stabany, że umarł tuż po wyjściu z waszej firmy. O ile mi wiadomo, zdarzyło się już kilkanaście podobnych wypadków.

-  Wszyscy klienci podpisują oficjalne oświadczenia.

-  Świstki, które nic nie znaczą. Mam bardzo poważne zastrzeżenia co do legalności waszej firmy. Po pierwsze: wypadki śmierci ludzi po zabiegu...

-  Ledwie jeden na milion osób - Stabany lekceważąco skrzywił usta.

-  ...a poza tym ta reklama: „już dziś będziesz wiedzieć, co zdarzy się za rok". Kłamstwo. To, co pokazujecie klientom, sprawdza się zaledwie w połowie.

-  W pięćdziesięciu dziewięciu procentach - tym razem Stabany spoważniał, mówił powoli akcentując słowa. - Ale to są oficjalne dane. W rzeczywistości osiągamy dokładność do dziewięćdziesięciu dwóch i pół procenta. Rzecz jasna, że o tym klientów już nie informujemy.

-  Zatajanie tego typu faktów również nie jest zgodne z prawem.

-  Bzdura! Taki facet świecie przekonany, że nie wszystko musi się sprawdzić, ma przynajmniej złudzenie wolnej woli. Czy - w głosie Stabany'ego zadźwięczała drwina - postawiłby pan przed sądem lekarza, którzy pociesza śmiertelnie chorego?

-  Pan nie jest lekarzem. Pan jest dyrektorem olbrzymiej firmy, żerującej na ludzkiej naiwności. Sprawdziłem, że roczne dochody wszystkich waszych filii sięgają miliardowych sum. I chociaż zawsze byłem przeciwny dostarczaniu sensacji brukowej prasie, tym razem zrobię wszystko, żeby ta sprawa dostała się do gazet

-  Nie ma pan prawa.

-  Mam. Jako prowadzący śledztwo mogę udzielić informacji dziennikarzom. I do mnie należy ocena, które informacje są pożądane z punktu widzenia postępowania dowodowego. Taka afera rozdmuchana przez prasę umożliwi mi odnalezienie wszystkich ludzi poszkodowanych przez waszą firmę.

-  Żadnej afery nie będzie.

-  Bo? - we wzroku porucznika Halłdora pojawiła iskierka rozbawienia.

-  Bo nikt się do pana nie zgłosi. I po co to panu, poruczniku? Jest pan jeszcze młody, całe życie przed panem...

Przez chwile Halldor zastanawiał się, czy w głosie Staban/ego brzmi dobrotliwe pobłażanie, czy groźba.

-  Widzę, że nie zna pan specyfiki naszej pracy. Tutaj przychodzą ludzie, którzy nie potrafią poradzić sobie z dzisiejszym dniem. Wszyscy załamani, wszyscy, którym się nie powiodło. A wychodzą od nas podniesieni na duchu - niepostrzeżenie Stabany wpadł w ton tłustego handlarza dobrocią - wychodzą z niezachwianą wiarą w lepsze jutro. Niech pan zrozumie, że nasza działalność to nie jest proste planowanie przyszłości ani ordynarne komputerowe wróżby. Zatrudniamy cały sztab wysoko wykwalifikowanych psychologów i...

-  Na etatach szamanów, którzy wyłudzają pieniądze od prymitywnych, łatwowiernych głupców.

Halldor nie to mówił, co myślał. Przed rozmową ze Stabanym bardzo uważnie przestudiował technikę modelowania stosowaną w „Instant Day". wcale jednak nie zamierzał chwalić się tym przed Stabanym. Wolał go sprowokować w nadziei, że zdenerwowany grubas powie wreszcie coś, co dałoby policji porządny punkt zaczepienia.

-  Tak, żerujecie na ludzkiej naiwności i głupocie - powtórzył.

-  To pan jest głupcem, poruczniku... - tym razem w zimnym i spokojnym głosie Stabany'ego nie było ani cienia złośliwości czy drwiny. Brzmiało to jak beznamiętne stwierdzenia mało ważnego faktu.

-  Co!? - Halldor aż poderwał się z krzesła.

-  Niech pan siada - obojętnie mruknął Stabany, wystukując jakiś kod na klawiaturze wideonu. - Z prywatnym gabinetem... - rzucił do mikrofonu. Potem obrócił aparat tak, żeby Halldor mógł zobaczyć ekran.

Porucznik powoli usiadł. Szarozielony plastyk ekranu pojaśniał i na tle urządzonego ze smakiem wnętrza pojawiła się postać prezydenta. Przez długą chwile Halldor nie mógł oderwać oczu od stylowego biurka i szerokiego, chippendale'owskiego krzesła z poręczami, na których spoczywały dłonie prezydenta. Błyskawicznie przypomniał sobie sprawę tajemniczego zaginięcia mebli z miejskiego muzeum. Złodziej musiał być wyjątkowo bezczelny, skoro ośmielił się skradzione sprzęty sprzedać samemu prezydentowi. Choć wtedy prezydent wcale jeszcze nie był prezydentem... Halldor nagle zdał sobie sprawę, że Stabany mówi coś do mikrofonu:

-  Słuchaj, Voitus. Mam tu policjanta, który kwestionuje legalność naszej firmy. Może ty umiałbyś trochę rozjaśnić mu w głowie? ostatecznie jesteś jednym z głównych udziałowców.

Tłusta twarz Voitusa przybliżyła się ku Halldorowi, potem zaczęła się rozpływać w coraz szerszym uśmiechu. Halldor poczuł się nieswojo pod spojrzeniem obmacującym jego twarz i naramienniki. W ułamku chwili prezydent zgasił dobrotliwy uśmiech, jego głos brzmiał równie obojętnie, jak głos Staban/ego:

- Ja go już gdzieś widziałem... Aha! Dobrze. Zapoznaj go z działalnością firmy. Tylko dokładnie...

-  Słyszał pan, poruczniku? - w glosie Staban/ego pojawił się ton pogróżki. - Zgodnie ze swoim życzeniem otrzyma pan dostęp do naszej aparatury oraz pamięci komputera... - zawiesił głos i uniósł brwi, jakby wzrokiem pokazywał komuś plecy Halłdora. Porucznik zerwał się z krzesła, szarpiąc zatrzask kabury. Zdążył wyciągnąć broń i w tej samej chwili poczuł ukłucie w kark, potem dziwną ociężałość dłoni. Z coraz większej odległości dopływał słabnący głos Stabany'ego:

-  Broń już nie będzie panu potrzebna, poruczniku Halldor. Zobaczy pan wszystko, albo nawet trochę więcej, niż się pan spodziewał... - później Halldor słyszał tylko coraz cichszy urągliwy śmiech.

Kiedy obudził się przywiązany do fotela, zobaczył przed sobą fragment olbrzymiej hali. Później zorientował się, że od najbliższej ściany dzieli go tafla grubego, niemal idealnie przejrzystego szkła. Za sobą słyszał czyjeś oddechy i kroki, lecz nie mógł obrócić głowy. Fotel ograniczał swobodę ruchów. Halldor rozluźnił naprężone mięśnie i przymknął oczy. Starał się nie myśleć o tym, co robią ludzie za jego plecami. I tak dolatywały do niego tylko głośniejsze stąpnięcia i niewyraźne słowa.

-  Czy już się pan obudził? - jeszcze parę chwil Halldor trwał z zamkniętymi oczami zanim zrozumiał, że to pytanie zadano jemu.

-  Tak. - Powoli uchylił powieki. Za szybą zobaczył twarz Stabany'ego. Lecz to już nie była twarz dobrodusznego grubasa, ujmującego klientów swoim łagodnym uśmiechem.

- To doskonale, bo nie mam zbyt wiele czasu. Sam pan rozumie. Praca... - przez moment na twarz dyrektora wrócił tamten zawodowy uśmiech człowieka, który obiecuje potencjalnym klientom laboratoryjny raj i najtańsze rozwiązanie ich życiowych problemów.

- Jak pan widzi, właśnie zapewniliśmy panu dostęp do naszych urządzeń. Myślę, że szczegółowe zapoznawanie pana z ich budową i zasadami działania byłoby bezcelowe, bo i tak nic pan nie zrozumie. Ograniczę się do szybkiego omówienia, żeby pan wiedział, co pana czeka. Później przejdziemy do demonstracji działania, zgoda?

Halldor tylko zmrużył oczy. Fotel nie pozwalał mu nawet na skiniecie głową. Stabany drwił dalej:

-  Zazwyczaj żądamy od klientów podpisania tego, co pan nazywa świstkami. Czyli oficjalnych oświadczeń, że nie będą rościć do naszej firmy pretensji bez względu na to, co zobaczą. Dla pana oczywiście uczynimy wyjątek. Osobiste polecenie prezydenta - brzuch Stabany'ego sfałdował się przy błazeńsko czołobitnym ukłonie - stanowi dla nas najzupełniej wystarczającą rękojmię pana lojalności. Ale czas na wyjaśnienia, których pan od dawna pragnie. Halldor zacisnął zęby usiłując nie zwracać uwagi na złośliwy ton Staban/ego. Nigdy nie znosił podłości, jaką niektórym typom daje poczucie własnej siły. Grubas patrzył na twarz porucznika z zimną obojętnością. Spokojnie mówił dalej:

-  My nie żerujemy na ludzkiej głupocie, jak pan niezbyt uprzejmie zauważyl My wychodzimy naprzeciw ludzkim słabościom i ciekawości. Kiedy ktoś znajduje się w wyjątkowo trudnej sytuacji, przychodzi do nas. My, oczywiście z zachowaniem pełnej komputerowej tajemnicy, odczytujemy jego dotychczasowe życie... - na słowa o zachowaniu tajemnicy Halldor uśmiechnął się ironicznie.

-  Niech się pan nie śmieje, poruczniku. Nas naprawdę nie obchodzą wasze prywatne odchyłki. Oczywiście co innego, kiedy w gręwchodzi interes społeczny. To dzięki nam policja ma względnie pełną listę potencjalnych anarchistów. Generalnie biorąc, zasada działania naszych maszyn jest genialnie prosta. Na podstawie wstępnych informacji oraz w oparciu o niektóre prawa niezmiennie rządzące każdym socjoskładem modelujemy najbardziej prawdopodobny rok przyszły w życiu naszego klienta. Dodatkowe sprzężenia zwrotne w nowych typach iteratorów gwarantują elastyczność modelu nawet wtedy, gdyby osobowość klienta w wyniku dostarczenia nowego zespołu danych miała ulec jakimkolwiek zmianom. Stąd zresztą bierze się owe dziewięćdziesiąt dwa i pół procenta dokładności w prognozach. Cóż, skoro pan przybył do nas oficjalnie jako przedstawiciel prawa, musimy uczynić odstępstwo od zasady zachowania tajemnicy służbowej. Zapoznamy pana z tym fragmentem pamięci komputera, który obejmuje sprawę Steppena Kruova. Aha! Dla wyjaśnienia dodam, iż ów rok z reklamy istotnie jest swego rodzaju symbolem. Nawet pan sobie nie wyobraża, z jakimi głupstwami ludzie potrafią przychodzić. Większość tych śmiesznych problemików nasze komputery rozwiązują w ciągu modelowego miesiąca. Zaledwie raz na parę tysięcy przypadków zdarzają się problemy nierozwiązywalne na przestrzeni jednego roku. Aby więc uniknąć głupich reklamacji, decyzje o przerwaniu zabiegu zostawiamy komputerowi, który wypuszcza pacjenta biologicznie starszego o czas objęty modelowaniem, ale za to już pogodzonego z życiem i przygotowanego na wszystko, co może mu się w rzeczywistości przytrafić. Oczywiście bardzo dużo zależy od psychicznej odporności pacjenta. Bywają tacy, którzy z byle gówna potrafią sobie zrobić problem na całe życie. Do takich należał ten cały Kruov. Sam się pan jednak przekona, że wyszedł stąd już w stanie, który prymitywna psychotronicyna ubiegłych stuleci określała mało precyzyjnym terminem „katharsis". Czy pan mnie słucha? - Stabany przerwał, zauważywszy przymknięte powieki Hałldora.

-  Oczywiście - porucznik otworzył oczy. - Zastanawiałem się tylko... - ze skierowanego w bok spojrzenia Stabany'ego Halldor domyślił się, że gdzieś tam musi się znajdować głośnik komunikatora

- ...jaki to problem zmusił tego nieszczęsnego Kruova do odwiedzenia waszej firmy.

Stabany obojętnie wzruszył ramionami.

-  A co mnie to obchodzi? Sam się pan dowie za chwilę. Ale dość spojrzał na zegarek. - Musze kończyć. Życzę miłego oglądania. Aha! - uśmiechnął się złośliwie. - Ponieważ pan zdaje się ma również jakiś swój moralny problem do rozwiązania, firma postanowiła ułatwić panu to zadanie. Oczywiście zupełnie gratis i poza kolejnością. Do osób przybywających tu z polecenia samego prezydenta podchodzimy z wyjątkową starannością. Można powiedzieć, że wręcz z rozkoszą spełniamy ich najskrytsze pragnienia...

Halldor z nienawiścią patrzył na plecy Stabany'ego. Przez moment dziwił się, że nie słyszy ciężkich kroków odchodzącego grubasa. Dopiero po chwili zrozumiał, że komunikator został wyłączony.

 

Przez cały czas doskonale pamiętał, co sprowadziło go do tej firmy, kryjącej się pod enigmatycznym skrótem „Instant Day".

Pamiętał, że rano wstał o parę minut za późno, w pośpiechu zaciął się przy goleniu. Leciutko pocałował śpiącą Kay w policzek, zmarnował parę sekund patrząc, jak leniwie przeciąga się i uśmiecha zasypiając znowu. Potem wybiegł z domu bez śniadania, żeby w porę znaleźć się na trasie patrolowca, który zawoził dyżurnych funkcjonariuszy do komendy. Ledwie zdążył wbiec do gmachu, kiedy zabrzęczał automatyczny portier. Zatrzyma] się w połowie kroku, z niechęcią obrócił głowę.

-  Co jest? - mruknął.

-  Porucznik Halldor natychmiast po przyjściu ma się zameldować u nadkomisarza Dagnera.

-  Diabli nadali... - mruknął ze złością i skręcił w korytarz wiodący do gabinetu nadkomisarza. Takie wezwanie z samego rana nigdy nie wróżyło nic dobrego. Teraz wprawdzie nie miał nic poważniejszego na sumieniu, ale nadzieja na spokojne śniadanie w kantynie rozwiała się bezpowrotnie. Będzie musiał o suchym pysku wysłuchać wątpliwych dowcipów Duperela na temat całego przebiegu swojej służby i wszystkich pomyłek, jakie zdarzyło mu się kiedykolwiek popełnić. Policyjna legenda głosiła , że na Duperela tylko jeden człowiek znalazł właściwy sposób. Jakiś wyszczekany stójkowy po spokojnym wysłuchaniu całej litanii ną temat jego pomyłek dorzucił:

-  I jeszcze to, że poszedłem do roboty w policji, panie nadkomisarzu.

Następnego dnia stójkowy pracował już jako kanalizator. Halldor mimo wszystko lubił swoją pracę. Energicznie zapukał w drzwi, odczekał przepisowe piec sekund i wszedł, tuż za progiem wyprężając się regulaminowo. Oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia, kiedy Duperel na jego widok uśmiechając się wybiegł zza biurka.

-  Doskonale, poruczniku. Doskonale! W naszej służbie punktualność to już połowa powodzenia. Druga część to oczywiście inteligencja i sumienność w wypełnianiu obowiązków.

-  Tak jest, panie nadkomisarzu - ogłupiały Halldor zdobył się jedynie na regulaminową formułkę.

-  A wiec polegając na pańskiej inteligencji, poruczniku... - Drobner wrócił za swoje biurko - ...powierzam panu najnowszą sprawę. Wczoraj rano niejaki Steppen Kruov wyszedł ze swojego domu. Dziś w nocy jego ciało znaleziono tuż przed bramą firmy „Instant Day". Żona tego Kruova nalega na jak najszybsze wyjaśnienie sprawy. Łączyła się ze mną już trzy razy, grożąc wywołaniem skandalu, powiadomieniem prasy i tak dalej. Oczywiście nie muszę panu tłumaczyć, że jej oszczerstwa kierowane pod adresem „Instant Day" są dowodem psychicznego niezrównoważenia. Aha! - nadkomisarz ponownie przybrał dobrotliwy ton starszego kolegi, który chciałby pomóc młodszemu i niedoświadczonemu. - Niech pan zwróci uwagę przede wszystkim na fakt, że Kruov miał kochankę. Dyskretny wywiad, niestety przeprowadzony w pośpiechu, pozwala przypuszczać, że żona Kruova o tym wiedziała. W każdym razie na pewno miała okazje, żeby się dowiedzieć. Ta druga również mieszkała w dzielnicy Baarnitsch. A sam pan wie, że przed plotkarami z takiej dzielnicy nic się nie ukryje. Zresztą te wszystkie duperele znajdzie pan w protokole u siebie na biurku.

Okazało się, że w pośpiesznie założonych aktach sprawy znalazło się o wiele więcej. Oprócz rzeczy osobistych i dokumentów Kruova, było tam rówież zdjęcie, wykonane przez policyjnego fotografa w kilkanaście minut po znalezieniu ciała. Według dokumentów Kruov miał dwadzieścia siedem lat. Halldor długo patrzył na obie fotografie - tę w dowodzie i te wykonaną już po śmierci - zanim zdecydował się na połączenie z żoną Kruova. I wcale nie był zaskoczony, kiedy kobieta nie rozpoznała swojego męża na policyjnym zdjęciu.

Pierwsze banalne rozwiązanie nasuwało się samo - zniechęcony i załamany Kruov postanowił zacząć życie na nowo. Znalazł sobie starego, obrośniętego włóczęgę, zaprowadził go pod bramę „Instant" i... Halldor zreflektował się. Kruov powinien przecież szukać kogoś młodego. Ponadto do udowodnienia takiej tezy Halldor potrzebował niezbitego świadectwa, że znaleziony denat i zaginiony Steppen Kruov nie są tą samą osobą. Czytając szczegółowy opis zwłok Halldor nagle trafił na ślad. Zmarły zamiast zębów miał wszczepione w dziąsła dwie płytki białego metaloplastu.

Odnalezienie dentysty, który wykonał zabieg było kwestią kilkudziesięciu minut. I jednocześnie okazało się całkowitym zaprzeczeniem pierwszej koncepcji Hałldora. Stomatolog nie tylko rozpoznał wykonane przez siebie protezy na indywidualne zamówienie, lecz odnalazł również w swojej kartotece nazwisko i adres pacjenta;

„Steppen Kruov, lat dwadzieścia sześć, dzielnica Baarnitsch, blok..."

Halldor zapomniał o śniadaniu. Oświadczenie stomatologa było zaprzeczeniem zdrowego rozsądku. Eliminowało nie tylko prywatną koncepcję Hałldora ale i to, co sugerował nadkomisarz Dagner.

Nathalie Kruov nie mogła zamordować swojego męża z zazdrości, działając w stanie chwilowego niezrównoważenia. Bo jej mąż, kiedy wychodził z domu, miał niespełna trzydzieści lat. Natomiast znalezione ciało Steppena Kruova miało biologicznych lat co najmniej siedemdziesiąt. I... tę samą protezę, wszczepioną przed zaledwie kilkoma miesiącami.

Po namyśle Halldor - wbrew wyraźnym sugestiom Duperela - wykazał brak inteligencji. Zdecydował się na zasięgnięcie szczegółowych informacji o działaniu firmy „Instant Day".

Podejrzenia dojrzewały w nim powoli. Teraz, w ciągu tych kilku sekund, jakie mu pozostały między odejściem Stabanyego a włączeniem pamięci komputera, zrozumiał wszystko. Do ciała Steppena Kruova podłączono synchroniczną sieć tysięcy miniaturowych elektrod. W tej chwili sam czuł ich nieprzyjemny chłód na całym ciele. Elektrody bez przerwy dwoma równoległymi torami pobierały i dostarczały informacje. Pobierały informacje prawdziwe o tym, co Kruov robił przez całe dotychczasowe życie, co myślał i co lubił, co czul, kiedy kochał żonę lub tamtą dziewczynę. A w zamian dostarczały mu setek i tysięcy bodźców tylko w części prawdziwych. Takich, które biologicznie postarzały jego mózg i ciało, lecz same przecież nie znaczyły nic. Były jedynie cyfrowym, nierealnym modelem świata, w jakim Kruov mógłby spokojnie żyć. To nie sam Kruov rozwiązywał swoje problemy, korzystając z pomocy szybkodziałającego komputera. Oszustwo tkwiło w tym, że maszyna podsuwała człowiekowi gotowe, starannie opracowane i wypróbowane schematy. Każdy, kto stąd wychodził, właściwie nie mał już żadnego wyboru. Stawał się przedłużeniem maszyny, realizując zaprogramowane sugestie. Halldor zrozumiał nagle o wiele więcej. Już wiedział, w jaki sposób przed dwustu laty zlikwidowano na całym świecie problemy alkoholizmu, buntu i narkomanii. Żadne używki nie były potrzebne, skoro za stosunkowo skromną opłatą można było sobie sprawić doskonale złudzenie bezproblemowego świata. I nikt nie zdawał sobie sprawy, że za te złudzenia płaci własną swobodą osobistą, prawem wolności myślenia i jeszcze cząstką prawdziwego życia. Halldor szarpnął się gniewnie, lecz wyszło mu tylko słabe drgnięcie. Zawinięte ku środkowi brzegi fotela i szczelna siatka elektrod na nagim ciele trzymały lepiej niż kaftan bezpieczeństwa.

- No, no, no, spokojnie - zagadał ktoś za plecami Halldora. - Nie tacy jak ty podskakiwali już w tym fotelu i nie dali rady. Posiedź jeszcze chwilkę. Podłączymy cię, żebyś nie zdechł z gjodu ani przypadkiem pod siebie nie napaskudził...

Halldor poczuł miękki dotyk chłodnego plastyku na podbrzuszu. Potem człowiek wepchnął miedzy zęby Halldora coś, co momentalnie dostosowało się do jego szczek i ust. Po chwili porucznik nie miał już wrażenia, że czegokolwiek jezykiem i wargami dotyka.

Skądś z góry cicho spłynęła kamera na teleskopowym wysięgniku, zatrzymała się na metr przed twarzą Halldora.

- No to nieźle musiałeś narozrabiać, chłopczyku - w polu widzenia Halldora nagle pojawił się człowiek, oburącz dźwigający ciężkie lustro w pozłacanych ramach. - Pan dyrektor ci przysyła. Żebyś sobie popatrzył, co się z tobą będzie działo. Przez chwile człowiek bezskutecznie usiłował ustawić lustro na przysuniętym do fotela szklanym stoliku. Chwiało się i traciło równowagę. Wreszcie człowiek ostrożnie odłożył lustro na podłogę, na moment zniknął za fotelem, wrócił w pole widzenia Halldora, trzymając w dłoni kawałek cienkiego kabla. Przysunął stolik bliżej, oparł brzeg lustra o kamerę, oplatał kablem kilka występów na złoconej ramie, końce przewodu przywiązał do teleskopowego pręta.

I wtedy Haldor zrozumiał, że jednak ma pewną szanse. Mimowolnie uśmiechnął się na myśl, że przecież zawdzięcza te ostatnią możliwość sadystycznej drwinie Stabany'ego. Grubas chciał, żeby porucznik w pełni zdawał sobie sprawę ze zmian, jakie zachodzą w jego ciele. Natomiast nie przewidział ani zasłonięcia kamery, ani tego, że porucznik Halldor nawet najtrudniejsze szachowe symultanki wygrywał w kilkunastu ruchach. Mózg policjanta pracował teraz szybko i spokojnie. Skoro Stabany chciał zostawić Halldorowi pełną świadomość umierania, to obejdzie się bez łamania blokady podświadomości. W efekcie przebieg procesu zostanie zubożony o kilka tysięcy czynnych sprzężeń z najwrażliwszym miejscem ludzkiej psychiki. Halldor przymknął oczy, obmyślając plan działania. Nawet nie zwrócił uwagi, kiedy facet z obsługi wycofał się cicho, znikł za oparciem fotela. Wiedział, że magnetyczne dyski ruszyły, bo nagle zaczął widzieć świat oczami Kruova. Jeszcze mógł sobie pozwolić na dekoncentracje. Miał nad komputerem te przewagę, że wiedział, co stało się z Kruovem po wyjściu z gmachu „Instant Day". Kiedy komputer mechanicznie odtwarzając wczorajszy dzień podsuwał Halldorowi obraz trojga przytulonych do siebie ludzi (jakimś zakamarkiem świadomości Halldor zanotował fakt, że Nathalie Kruov nie tylko wiedziała o istnieniu Joy Asmanee, ale nawet bardzo ją lubiła) myślał przede wszystkim o Kay, świadomie podsuwając maszynie bodźce rozbieżne z odczuwalnym obrazem. Spokojnie stwierdził, że problem jednostki nazywanej Steppen Kruov przestał go interesować i to właśnie był uchyb w modelowaniu procesu - pętle sprzężenia między maszyną a ciałem i myślami Halldora pozostały otwarte. Niebezpieczeństwo groziło tylko wtedy, gdyby zasnął ze zmęczenia. I nagle uprzytomnił sobie, że przecież zarwał prawie całą poprzednią noc. Za rzadko widywał Kay, żeby usnąć przy niej spokojnie. Przez ciało Halldora przepłynęła ostra fala paniki. Przypadek sprawił, że w tej samej chwili Kruov pogwizdując wesoło wracał właśnie do domu po pracy. Po chwili Halldor zorientował się, że ma jeszcze jeden dodatkowy atut. To, że myśli o wiele wolniej, niż maszyna. Świadomość ludzka ma zbyt wiele ograniczeń, nie może w ułamku jednej chwili objąć całego życia. Spostrzegł, że wychwytuje tylko znikomą część wrażeń, resztę odbiera tylko jako nieprzyjemne migotanie i dreszcze, jako skurcze mięśni napinających się bez sensu, koordynacji i celu. Za to mózg Halldora pracował jeszcze bez zarzutu, automatycznie odliczał mijanie kolejnych sekund, które dla Kruova były godzinami. Całą siłą woli powstrzymywał się od stwarzania szczegółowych planów walki - komputer miał te przewagę, że notował wszystko, co tylko powstało jako konkretny obraz w mózgu Halldora. Porucznik starał się myśleć jak najwolniej, podchwytywał i przeciągał wszystkie chwile bez obrazów. I wygrał. Wbrew pierwotnym dyspozycjom dyski magnetyczne z zapisem życia Kruova zmieniły bieg, dostosowały się do rytmu myślenia Halldora. Lecz to było jeszcze nic nie znaczące zwycięstwo, dopóki brzegi fotela oblepiające Halldora przy każdej najmniejszej próbie ruchu stawały się twardsze od stali, obciągniętej kauczukiem. Najtrudniejsze zaczęło się teraz, kiedy maszyna dostosowała się do fizjologii i osobowości Halldora. W ułamku chwili porucznik narzucił sobie pierwszą z brzegu obsesje. Mówić nie mógł, wiec myślał tym intensywniej.

"Jestem młodą, piękną dziewczyną. Jestem... Pracuje w kabarecie, ale może już za parę dni... Stoję przed lustrem i patrzę na siebie, nie wiem w co ubrać się dziś wieczorem. Ta kolacja z Iaanem Gardminem to już prawie początek wielkiego świata i kariery.

Może spodobały mu się moje piersi? Tak. Na pewno tak..."

Narzucona komputerowi sugestia przyniosła pierwszy skutek. Halldor poczuł, że szczelna sieć elektrod na jego torsie rozluźnia się powoli, dopasowując się do nieistniejącego biustu. W tej chwili błogosławił lustro, zasłaniające kamerę. A właśnie. Lustro. Ono też mogło się stać dodatkowym punktem w rozgrywce. Halldor odczekał, aż elektrody ustalą się w nowym położeniu, potem raptownie otworzył zaciśnięte powieki. Szok komputera odczuł jak wbicie w mózg rozpalonego gwoździa. Nawet nie mógł wrzasnąć ani zwinąć się z bólu. Przeczekał, aż ciemność ustąpi, potem podjął ostatnią, najbardziej ryzykowną decyzje. Jeżeli komputer uzna to za społeczne zagrożenie... Halldor przypomniał sobie dawno temu widziany, głupawy film. Uparcie powtarzał w myśli: .Jestem śpiącym potworem, zwiniętym w poczwarny, nieforemny kłąb. Budzę się i prostuje powoli na całą swoją dwumetrową wysokość, wyprężam olbrzymią pierś. Jak na ludzkie normy jestem wręcz gigantem... Jestem...."

Poręcze fotela rozchyliły się z wahaniem, usiłując dopasować się do kształtu stworzonego przez mózg Halldora. Porucznik trwał bez ruchu jeszcze chwilę, potem wstał powoli, wyślizgując się z rozluźnionego oplotu. Rozejrzał się uważnie, tuż za oparciem dostrzegł niezbyt skomplikowaną konsole, na której bezustannie migały jakieś światełka. Halldor - jeszcze opleciony elektrodami, jeszcze ciągle czując się potworem - powoli sięgnął po leżącą na konsoli pneumatyczną strzykawkę. Obejrzał ją, stwierdził, że ma jeszcze połowę zawartości i odłożył na miejsce. Potem ostrożnie przesunął głowę przez okno rozluźnionej siatki. Najniebezpieczniejsze, bo najkrótsze i najbardziej bezpośrednie połączenia z mózgiem zostały zerwane, Halldor czuł, że pozbawiona jego sterowania, siatka znowu szczelnie opina jego ciało. Względna swoboda ruchów, jaką zyskał po opuszczeniu fotela pozwoliła mu sięgnąć do konsoli, przełączyć komputer na jałowe trwanie - na szczęście ze schematu zapamiętał, jak należy spiąć właściwe obwody tak, aby wyjście komputera stało się jednocześnie punktem podawania wejściowego sygnału. Teraz Halldor zaczął się śpieszyć. Wiedział, że ma bardzo mało czasu do chwili, kiedy relaksacje przesterują pierwsze bloki komputera. Zarówno wyłączenie, jak i spalenie maszyny prowadziłoby do odkrycia faktu, że Halldorowi udało się uwolnić. A tego porucznik chciał za wszelką cenę uniknąć. Jego wzrok ponownie padł na strzykawkę. - To pewnie tym mnie załatwili - mruknął z namysłem. Wziął strzykawkę do reki, nacisnął - w głąb pomieszczenia strzeliła cieniutka strużka cieczy. - Tak - Halldor uśmiechnął się, cicho podchodząc do drzwi. - Jednak powinni przy mnie zostawić jakiegoś strażnika. Chyba do tej pory jeszcze nikt im się stąd nie wywinął.

Powoli i ostrożnie uchylił drzwi, obrzuci! korytarz jednym szybkim spojrzeniem, dostrzegł w jego końcu oszkloną dyżurkę, w której spokojnie drzemał sobie portier. Za nim ciemniało okno. - To już noc - pomyślał Halldor, bezszelestnie sunął po korytarzu. Po chwili był już przy drzwiach, delikatnie dotknął klamki. Zaskrzypiała. Halldor zacisnął zęby, położył palec na spuście strzykawki, jednym gwałtownym ruchem otworzył drzwi, wycelował. Półprzytomny strażnik powoli osunął się z krzesła. Halldor chwycił go w pasie, przerzucił sobie przez ramie, ugiąt się pod ciężarem, lecz pobiegł z powrotem do swojego boksu. Prawie obdarł portiera z ubrania, naciągnął na jego ciało porzucone przed chwilą elektrody, ułożył go w fotelu i rozłączył zblokowane obwody. Wiedział, że narkotyczny sen złamie pierwszy opór strażnika. A kiedy tamten zacznie się budzić, będzie już dla niego za pożno. Halldor wzdrygnął się na myśl, co by było, gdyby podłączono go do komputera parę minut wcześniej. Ubrał się szybko w mundur portiera, wyjął z kabury jego broń, parę razy przesunął bezpiecznik, usiłując wyczuć i poznać wszystkie możliwe opory. Potem schował stupor do kabury i spokojnie wyszedł. Po korytarzu stąpał już swobodnie, nawet lekko uśmiechając się do swoich myśli. Przechodząc obok otwartych drzwi dyżurki sięgnął po porzuconą strzykawkę, sprawdził ile w niej jeszcze zostało płynu, schował do kieszeni. Za załomem korytarza znalazł windę i schody. Początkowo zamierzał zbiec na dół, potem skierował się ku windzie i znowu zatrzymał się w połowie kroku. Jednak nie czuł się na Kle pewnie, żeby ryzykować zbyt wiele. Powoli schodził z dziewiątego pietra. Nawet zdjął buty, żeby nie sprawiać zbytniego hałasu, założył je dopiero tuż przed dotarciem do ostatniego półpietra. Na parterze zaskoczyło go to, że w olbrzymim hallu nie było nikogo. Nieufnie podszedł do drzwi, obejrzał je uważnie, szukając śladów jakiegoś ukrytego systemu alarmowego. Potem wyprostował się. pokręcił głową i pchnął skrzydła drzwi na boki. Jedynym zabezpieczeniem było wyłączanie na noc fotokomórki. Spokojnie wyszedł na parking przed gmachem, wsiadł do zostawionego rano wozu patrolowego. Widać nawet nie zadali sobie trudu zawiadomienia Duperela, co się stało w głównym gmachu „Instant Day". I Halldor wcale nie miał o to pretensji. Dzięki temu zyskał swobodę działania. Uśmiechną! się jeszcze raz, przypominając sobie prywatny adres Stabany'ego i słowa Duperela o inteligencji i sumienności w sprawdzaniu nawet najdrobniejszych szczegółów, które mogłyby mieć jakikolwiek związek z aktualnie prowadzoną sprawą. Nie włączając syreny ani ostrzegawczych świateł na dachu, Halldor nacisnął pedał rozrusznika i wyjechał z parkingu, kierując się w stronę podmiejskiego centrum Kranin.

W dwadzieścia minut później Halldor kolbą stupora ogłuszył nocnego stróża i przez uchylone drzwi na taras wśliznął się do wnętrza parterowej willi. Światła były zapalone, wiec ktoś powinien być w domu. Porucznik nasłuchiwał chwile, potem cicho ruszył przed siebie starając się omijać wszystko, co mogłoby się stać pułapką dla nieproszonego gościa. Wybierał jedynie odkryte fragmenty podłogi. Kiedy doszedł już do połowy domu zorientował się, że wszystkie te środki ostrożności były niepotrzebne. Z łazienki dolatywał głośny szum wody i fałszywe podśpiewywanie. Halldor na chwile zatrzymał się pod drzwiami, potem szybko sprawdził pozostałe pomieszczenia - oprócz człowieka śpiewającego w łazience w całym domu nie było nikogo. Powoli uchylił drzwi, potem otworzył je na całą szerokość i szybko podszedł do wanny. Tak szybko, że Stabany nie zdążył zrozumieć, co się stało. Dla wstępnego ułatwienia rozmowy Halldor wepchnął głowę grubasa do wody i przytrzymał przez kilkanaście sekund. Tamten rzucił się, ale w zbyt obszernej wannie nie znalazł żadnego oparcia. Halldor cofnął dłoń, pozwalając Stabany'emu wychylić głowę spod wody. Z rozbawieniem obserwował, jak z twarzy grubasa szybko znika zdziwienie i niezadowolenie, zastępowane przez gwałtowny grymas przerażenia.

- Myślę - Halldor nieco przykręcił kurek, żeby nie wydzierać się bez potrzeby - ... że wanna jest równie dobrym miejscem do rozmowy, jak tamten fotel. Milcz! Twojego nocnego stróża uśpiłem, wiec wrzask nic ci nie da.

Mimo to Stabany otworzył usta do krzyku, Halldor otwartą dłonią uderzył go w twarz, mówiąc z wyrzutem: -  Przecież prosiłem.

Może uderzenie, może spokojny ton Halldora uspokoiły Slabany'ego.

-  Czego chcesz? - przerażonymi oczyma bez przerwy śledził każdy ruch Halldora.

-  Ostatnio wspominałeś o oddaniu mi drobnej, przyjacielskiej przysługi. Przyszedłem poprosić cię o jeszcze jedną...

-  O...? - Stabany zamarł z wpólotwartymi ustami.

-  Nic szczególnego. Ty pewnie znasz dokładny adres prywatnego mieszkania Voitusa...

Stabany gwałtownie potrząsnął głową i znowu zamarł bez ruchu. Tylko z jego oczu znowu wyjrzał strach.

Halldor bez patrzenia sięgnął ręką w tył, zakręcił kurki do oporu.

Przelałoby się - mruknął wskazując brodą poziom wody dochodzący już niemal do brzegu wanny. - Szkoda podłogi. A co do tego ostatniego drobiazgu, to przecież nie uwierzę, że nie znasz adresów swoich najlepszych przyjaciół - leciutko mrużył oczy. - To bardzo nieładnie okłamywać biednych policjantów. Bo przecież ja nie byłem pierwszy, prawda?

-  Tamci dawali się przekonać - steknąl Stabany, usiłując wygramolić się z wanny.

-  Nie - Halldor potrząsnął głową. - Nie wyjdziesz, dopóki się nie dowiem.

-  Po co ci to? - Stabany odprężył się.

-  Z nim także chciałbym porozmawiać. Potrzebuję... - Halldor na pól sekundy zawiesił głos. - Widzisz, mam już trzydzieści dwa lata i cholernie mało szanse awansowania dalej. Duperel mnie nie lubi. Przecież dlatego wpakował mi te cholerną łamigłówkę...

-  Głupi jesteś - Stabany wygodnie rozparł się w wannie. - W trzy dni po odfajkowaniu sprawy dostałbyś służbowe przeniesienie do wewnętrznych w randze nadkomisarza. Teraz trzeba będzie odkręcać, to co dzisiaj namotałeś Ale ja ci pomogę... - Stabany zmrużył powieki, opanowując domyślny i zarazem złośliwy uśmieszek.

-  Skoro chodzi o taki drobiazg...

-  Wolę gwarancje, a nie obietnice - Halldor spojrzał na grubasa nieufnie. - Najpierw adres. I rozmowa z prezydentem jeszcze dziś. Przy mnie.

Proszę bardzo - Stabany uśmiechnął się szeroko. - Voitus ma kilka gabinetów, ale dziś jest o trzy domy dalej.

-  Co? - Halldor przypomniał sobie pancerny samochód stojący przed którąś bramą na tej samej ulicy. - W porządku. Aie mimo to wolałbym sprawdzić. Na wszelki wypadek podaj inne adresy.

Wyliczanie trwało około dziesięciu minut. Pod koniec listy Halldor ze zniechęceniem machnął ręką, mrucząc:

-  Przestań, przestań do licha. Wystarczy. A teraz... - pochylił się nad wanną i uważnie zajrzał w oczy Stabany'ego. Patrzył tak długo, aż w spojrzeniu grubasa pojawił się powoli narastający strach.

-  A teraz przejdziemy do właściwego celu mojej wizyty.

Stabany rozpaczliwie usiłował poderwać głowę, jego ręce i nogi przez kilka chwil rozchlapywały wodę dokoła wanny. Lecz Halldor trzymał mocno i tak długo, dopóki woda w wannie nie uspokoiła się całkowicie. Polem długo i starannie wycierał dłonie, popatrując na wykrzywioną i obrzękłą twarz Staban/ego. Wyszedł z łazienki, cicho zamykając drzwi.

Parę chwil później sadowił się w swoim wozie, układając kolejny plan działania. Tutaj jedyną względnie realną szansą było bezczelne zaskoczenie. O tym, żeby bez kłopotu obezwładnić kilkunastu goryli nawet nie marzył. Ale gdyby podjechał pod bramę służbowym wozem...

Powoli nacisnął pedał i ruszył w stronę pancernego wozu stojącego nieopodal. I nagle poczuł, że równie powoli zapada się w miękką, nieogarnioną ciemność.

 

Stabany stał przed fotelem, uśmiechając się złośliwie, potem lekko wzruszył ramionami, obrócił się do towarzyszących mu mężczyzn.

-  Zabierzcie to stąd - rozkazał, pokazując martwe ciało starca zagubione w olbrzymim fotelu. - A jego rzeczy odeślijcie do komendy policji do nadkomisarza Dagnera. Nie powiedziałbym, że się ucieszy. Ostatecznie teraz będzie miał na głowie już dwie baby do uspokojenia.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin