Riggs Paula Detmer - Przypadkowy tatuś.pdf

(413 KB) Pobierz
311716522 UNPDF
Paula Detmer Riggs
Przypadkowy tatuś
311716522.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Stacy Patterson patrzyła, jak domy przemykają za szybami
samochodu z szybkością ponad stu kilometrów na godzinę.
- Len, proszę cię, zwolnij! - próbowała przekrzyczeć ryk
podrasowanego silnika.
Za kierownicą smukłego czarnego transama siedział jej
były mąż. Pod daszkiem granatowej czapeczki grup
antyterrostycznych, której nie miał już prawa nosić, jego
urodziwa kiedyś twarz wykrzywiła się groteskowo.
- Mówiłem, że cię znajdę, dziwko, i nie pozwolę, żebyś
mnie znowu rzuciła! - Wyszczerzył zęby w obłąkańczym
uśmiechu.
Przyspieszył jeszcze, wprowadzając wóz w zakręt z taką
szybkością, że zapiszczały opony. Szarpnięta pasem Stacy
poczuła, że tył samochodu tańczy gwałtownie. Krzyknęła
ostrzegawczo.
Len zaklął i szarpnął kierownicą. Myślała, że odzyskał
panowanie nad wozem, póki nie dostrzegła sosny wznoszącej
się tuż przed nimi. Zbyt przerażona, by krzyczeć, pochyliła się
w rozpaczliwej próbie chronienia kruchego życia w jej
brzuchu.
Uderzenie cisnęło Stacy na deskę rozdzielczą, a potem pas
szarpnął ją do tyłu. Ból gorącą igłą przeszył głowę. Ostatnia
myśl przed zapadnięciem w ciemność dotyczyła dziecka, które
nosiła.
Boyd MacAuley usłyszał przeraźliwy huk zderzenia,
kiedy wysoko na rusztowaniu otaczającym ozdobną
wieżyczkę wiktoriańskiego domu pracowicie montował nowy
witraż. Zanim się jeszcze odwrócił, wiedział, że kolejny
kierowca nie zauważył sławnego ostrego zakrętu od strony
ulicy Astoria i trafił w drzewo po drugiej stronie szosy.
Zbiegł jak najszybciej po drabinie. Był już na dole, w
chwili gdy otworzyły się drzwi niewielkiego domu obok.
311716522.003.png
- Dzwoń pod 911! - krzyknął do chudej dziewięciolatki,
która stanęła w progu.
Heidi Lanier odwróciła się na pięcie i zniknęła wewnątrz.
Pędząc przez trawnik, Boyd szybko ocenił sytuację.
Sportowy transam, który trafił w pień drzewa, był zbyt starym
modelem, by posiadać poduszki powietrzne. Jeśli pasażerowie
nie zapięli pasów...
Samochód uderzył w pień z taką siłą, że maskę zgniotło
niczym puszkę coca - coli. Potężnie zbudowany kierowca
wypadł przez przednią szybę i leżał teraz twarzą w dół, wśród
rozbitego szkła na pogniecionej masce. Wyglądał na
trzydzieści parę lat i sądząc po przekrzywionej głowie, nie
miał szans żyć dłużej.
Boyd ściągał w biegu brudne robocze rękawice. Zdyszany,
przytknął dwa palce do szyi mężczyzny i modlił się, by
wyczuć choć słaby puls. Kierowca był jednak martwy albo tak
bliski śmierci, że nawet karetka reanimacyjna by go nie
ocaliła.
Przez rozbitą szybę spojrzał na pasażerkę. Drobna kobieta,
na oko przed trzydziestką, ubrana w luźną męską koszulę i
szorty, zwisała nieruchomo z siedzenia, przytrzymywana
przez pas bezpieczeństwa. Włosy miała pozlepiane krwią, a na
desce rozdzielczej dostrzegł czerwoną plamę.
Niech to szlag, pomyślał. Obiegł samochód i sięgnął po
klamkę od strony pasażera. Błyszczący chrom parzył mu dłoń,
a drzwi nie chciały się otworzyć. Albo zablokował się zamek,
albo rama wozu zgięła się przy zderzeniu. Miał już pobiec do
swojej furgonetki po narzędzia, kiedy zobaczył, że kobieta się
poruszyła.
- Słyszy mnie pani?! - krzyknął przez szybę.
Ktoś mnie wołał? Stacy odwróciła głowę, otwierając
szeroko oczy w mgle pulsującego bólu. Każde mrugnięcie,
311716522.004.png
każdy oddech kosztował ją wiele wysiłku. Przed sobą widziała
drzewo, w które uderzył ich samochód.
Tłumiąc mdłości, wolno obróciła głowę w stronę siedzenia
kierowcy i natychmiast tego pożałowała. Poczuła, że jej skóra
pokrywa się lepkim potem. Już raz zemdlała, w początkach
ciąży, i rozpoznała znaki ostrzegawcze.
- Proszę pani? Proszę posłuchać.
Głos dochodził gdzieś z bardzo daleka. Stacy zamrugała
powiekami i odwróciła się w stronę drzwi. Z wielkim
wysiłkiem zdołała zogniskować spojrzenie na człowieku
widzianym z drugiej strony szyby. Najpierw dostrzegła
klamrę, spinającą luźny ciesielski pas na wytartych i brudnych
dżinsach. Powyżej widoczny był umięśniony tors barwy
brązu, pokryty warstwą potu. Na rękach mężczyzny wystąpiły
żyły, gdy szarpał drzwiczki, usiłując je otworzyć. Z trudem
uświadomiła sobie, że chce jej pomóc.
- Niech pan pomoże jemu - spróbowała krzyknąć. Zerknął
ponad nią i zacisnął lekko wargi, zanim znów spojrzał jej w
oczy. Zrozumiała.
- Czy może pani otworzyć drzwi?
Twarz mężczyzny ocieniało rondo słomkowego kapelusza,
Stacy dojrzała tylko głęboko osadzone oczy koloru hartowanej
stali, nie całkiem prosty nos i szerokie usta ściśnięte w wąską
linię.
- Proszę pani! Drzwi!
- Nie są zamknięte - wykrztusiła zimnymi wargami.
- Zaklinowały się - warknął mężczyzna. Przynajmniej tyle
zrozumiała. Huk w głowie utrudniał myślenie. Mężczyzna
popatrzył na nią przez sekundę, po czym wyprostował się i
wyciągnął coś zza pasa. Młotek, uświadomiła sobie po chwili
skupienia.
- Wybiję szybę. Niech pani zakryje twarz! - zawołał.
Wybije szybę? To ma sens, pomyślała i zdołała kiwnąć głową,
311716522.005.png
zanim zasłoniła twarz lodowatymi dłońmi. Usłyszała trzask,
poczuła odłamki hartowanego szkła na ramieniu i krzyknęła.
Po kilku sekundach uniosła głowę. Mężczyzna, dłońmi w
rękawicach, wyłamywał resztki szyby. Potem chwycił
drzwiczki, oparł lewą nogę o karoserię i szarpnął. Metal
zazgrzytał przeraźliwie, ale nie ustąpił.
- Niech to szlag... - mruknął i otarł pot z czoła.
Zacisnął zęby, naprężył mięśnie i spróbował znowu.
Kiedy Stacy już była pewna, że się pokaleczy, drzwi
odskoczyły. Poczuła podmuch gorącego powietrza.
Mężczyzna przykucnął i zwolnił zaczep pasa. Zaważyła,
że zdjął rękawice i wsunął je za ciesielski pas. Miał duże
szorstkie ręce i mocno umięśnione ramiona.
Oblizała wargi i próbowała przypomnieć sobie jakieś
słowa podziękowania, gdy usłyszała cienki głos.
- Nic jej nie jest?
Obok mężczyzny stanęła chuda dziewczynka. Wyglądała
najwyżej na dziesięć lat i była przestraszona. Stacy chciała ją
uspokoić, ale nie miała siły.
- Wyjdzie z tego - odparł mężczyzna, po czym zapytał: -
Karetka już jedzie?
- Tak. Pani z pogotowia powiedziała, że będą tu za pięć
minut... I żeby nie ruszać pasażerów.
- Dobrze.
Pochylił się, a jego ciało osłoniło Stacy przed ostrym
słońcem.
Choć wdychała gorące powietrze, jednak czuła się jak
przemarznięta. Kiedy zaczęła dzwonić zębami, mężczyzna
zaklął krótko i polecił:
- Heidi, prędko, przynieś z domu koc. Dziewczynka
mszyła biegiem przed siebie.
- Nie... powinnam... marznąć - wyszeptała Stacy.
311716522.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin