Lien Merete - Zapomniany Ogród 10 - Egerhøi.pdf

(721 KB) Pobierz
Merete Lien
Egerhøi
Z języka norweskiego przełożyła
Marta Petryk
Rozdział 1
Emily miała wrażenie, że leży wśród ciemności na
dnie morza. Ból zniknął, głosy umilkły. Dookoła pa­
nowała cisza. Otworzyła oczy i wysoko nad miejscem,
gdzie leżała, dostrzegła światło, które wzywało ją do
siebie. Na próbę poruszyła rękami i nogami, poczuła,
że da radę popłynąć do góry. Ciało było jej posłuszne
i Emily unosiła się ku powierzchni poprzez czarną,
zimną wodę. W następnej chwili wypłynęła na świat­
ło dzienne.
- Obudziła się!
Poczuła czyjeś ręce, które wycierały jej czoło wil­
gotną ściereczką.
- Moje dziecko! - krzyknęła Emily i poczuła, że
panika ogarnia ją niczym potężna fala.
Stara służąca pochyliła się nad Emily i popatrzyła
na nią ze współczuciem w oczach.
- Tym razem nie było to pani pisane - powie­
działa.
Jej głos był nieskończenie łagodny, a ręce, które
gładziły czoło Emily, niosły pociechę.
- Takie jest życie. Nie każdemu ziarenku dane
jest zakiełkować. Bóg tak chciał.
- Gdzie jest Gerhard?
- Pan Lindemann i doktor są u starszej pani. Pan
Lindemann nie wie jeszcze...
- Babka! Jak ona...
- Nie wiemy, co się z nią dzieje. Nie wzywałyśmy
doktora ani pana Lindemanna, ponieważ było już za
późno. Doktor nie zdołałby pani pomóc.
Emily zrozumiała. Na podłodze leżało zakrwawio­
ne prześcieradło, a przy drzwiach stało wiadro. Stra­
ciła dziecko.
Stara służąca pogłaskała ją po czole.
- Straciłam dwójkę, zanim urodził się mój pierw­
szy synek. To się zdarza. Uważam, że lepiej jest
stracić dziecko, zanim się urodzi niż później. Często
są za słabe, by żyć, te maleństwa, które odchodzą do
Boga, nim ujrzą światło dnia.
Emily przełknęła ślinę. Czuła suchość w ustach
i słaby ból w podbrzuszu.
- Babka - powiedziała znów. - Jak ona się czuje?
- Cóż, starsza pani miała atak serca. I tak żyje
dłużej niż większość ludzi. Zobaczymy, co z nią bę­
dzie. Kiedy wybije jej godzina, Bóg powoła ją do
siebie.
Wszystko powróciło: zwierzenia babki i kartki
z dziennika starego doktora Stanga. Służące, które
rozmawiały o Dinie. Emily zamknęła oczy i wdycha­
ła ciężki, słodkawy zapach unoszący się w pokoju.
Nie wierzyła w klątwy, lecz słowa służących wciąż
dźwięczały jej w uszach. Emily czuła się tak, jakby
oblepiło ją coś złego i brudnego. Z tego, co mówiły
dziewczęta, wynikało, że stosunki między Gerhar­
dem a Diną nie były tak dobre, jak on by sobie tego
życzył.
Emily usłyszała skrzypnięcie drzwi. Otworzyła
oczy i zobaczyła, że stoi w nich czuwająca dotychczas
przy niej kobieta.
- Zobaczę, co ze starszą panią - powiedziała - za­
pytam, czy doktor ma teraz czas, żeby panią obejrzeć,
pani Lindemann.
- Zawołaj mojego męża. - Emily spróbowała
unieść się na łóżku, ale ciało nie było jej posłuszne
i opadła z powrotem. - Jeśli tylko babka go nie po­
trzebuje!
- Gerda właśnie wyszła - powiedziała jedna
z dziewcząt, które zostały w pokoju. - Nie usłyszy
pani.
Gerda. Takie imię nosiła kobieta, która jak mat­
ka pocieszała Emily. Dziewczyna, która się ode­
zwała, była jedną z tych siedzących wtedy przy
łóżku i rozmawiających o Dinie. Teraz pochylała
się nad tobołkiem z pościelą. Druga dziewczyna
złapała wiadro.
Emily została sama. Jej ciało było ciężkie jak z oło­
wiu, a oczy same się zamykały, chociaż próbowała
trzymać je otwarte. Musiała chwilę odpocząć. Prze­
spać się.
- Daj jej spać.
Obcy męski głos wdarł się w sen Emily i ją obu­
dził.
- Mogę ją zbadać, gdy się obudzi. Najpierw coś
zjedzmy. Mieliśmy dziś ciężką przeprawę. Morze by­
ło wzburzone.
Kto to powiedział? Głos mówiącego nie był nie­
znajomy. Emily z trudem otworzyła oczy.
- Straciłaś dziecko, Emily. Przykro mi.
To był Victor. Co on sobie wyobraża? Czyżby
uważał, że ma prawo informować ją o tym, co sama
dobrze wiedziała i tak boleśnie odczuwała?
- Co z babcią? - spytała cicho.
- Emily! Ukochana!
Gerhard podbiegł do łóżka, ale Victor zatrzymał go
ruchem ręki.
- Muszę ją zbadać. Proszę poczekać na zewnątrz,
panie Lindemann.
Wzbierający gniew dodał Emily sił. Nie pozwoli
się badać, nie jemu!
- Jak się czuje babcia? - spytała ponownie.
- Starsza pani Egeberg przeżyje, jeżeli Bóg po­
zwoli. Miała atak serca, teraz śpi. Mówimy jednak
o tobie, Emily. Kiedy zaczęło się krwawienie?
- Dzisiaj.
- Dlaczego nic nie powiedziałaś? - zapytał Victor.
- Byłeś u babci, kiedy się zaczęło.
- Ona jest już stara. Ty i dziecko byliście waż­
niejsi.
- Czy mogłeś mi pomóc?
- Nie. Było za późno.
Skinęła głową.
- Zostaw mnie samą z mężem.
- Jak tylko cię zbadam.
- Nie chcę, żebyś mnie dotykał!
- Co ty mówisz? - Victor Stang sprawiał wrażenie
głęboko wstrząśniętego.
- Właśnie to, co słyszysz. Nie chcę, żebyś mnie
badał.
- Na litość boską, Emily! Straciłaś dużo krwi, jes­
tem tu jako twój lekarz.
- Nie! Nie po tym, jak potraktowałeś pannę Jep-
pesen.
Victor obrócił się do Gerharda.
- Histeryzuje - powiedział, rozkładając ręce.
- Moje żona nie jest histeryczką, doktorze Stang.
Wręcz przeciwnie. Według mnie sprawia wrażenie
spokojnej i opanowanej. Proszę wyjść. Służące przy­
niosą coś do jedzenia i picia.
- Straciłaś dziecko - powtórzył Victor. - Muszę...
Spojrzała mu w oczy.
- To się zdarza wielu kobietom, nieprawdaż?
- No tak. - Victor obruszył się na te słowa. - Oczy­
wiście, że tak, ale...
- A ile z nich bada później lekarz? Myślę, że
niewiele. Tylko czas może mnie uleczyć. Idź już.
- Pozwól przynajmniej zaaplikować sobie proszki
na sen - powiedział trochę spokojniej.
Emily potrząsnęła głową. Pamiętała, co matka mó­
wiła o lekarstwach, które obydwie dostały po pró­
bie morderstwa w hotelowej piwnicy. Matka użyła
Zgłoś jeśli naruszono regulamin