Arnold Judith - Zapisane w gwiazdach.pdf

(371 KB) Pobierz
105586278 UNPDF
JUDITH ARNOLD
Zapisane w gwiazdach
In The Stars
Cykl: Zapisane w gwiazdach/Written In The Stars
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Koziorożec. Grozi ci ryzyko zrobienia z siebie głupca. Bądź szczególnie
ostrożny w kontaktach ze zwierzętami i przedstawicielami przeciwnej płci. Jeśli
nie podejmiesz zdecydowanych działań, stracisz dużą szansę. Ktoś w kapeluszu
przyniesie ci szczęście. Pamiętaj jednak, że szczęście ma wiele postaci i nie
zawsze łatwo je rozpoznać.
Derek Palmer upił łyk gorącej kawy, ziewnął i jeszcze raz przeczytał
horoskop. Siedem wyrazów w pierwszym zdaniu i ostrzeżenie przed ryzykiem.
Interesujące.
Zanotował: siedem i ryzyko. Po chwili wypisał z tekstu rzeczowniki:
głupiec, płeć, szansa, kapelusz, szczęście. Pozostałe ominął, ponieważ pojawiły
się w liczbie mnogiej.
– Mój system. – Potrząsnął głową. – Kompletna bzdura.
Nie miał żadnego systemu i wolał, żeby jego partnerzy, ani tym bardziej
klienci, o tym się nie dowiedzieli. Gdyby ta metoda wyszła na jaw, zarówno on,
jak i firma byliby skończeni.
Jednak prawda była taka, że horoskop działał. Dopóki tak było, Derek nie
zamierzał nic zmieniać w swoim systemie.
Znów uniósł kubek z kawą, która wystygła na tyle, by już nie parzyć ust.
Gdy kofeina zaczynała działać, świat powoli nabierał wyrazistości.
Zamyślony Derek siedział przy stoliku w swojej malutkiej kuchni. Szafki
z jasnego, klonowego drewna i białe dekoracje przyjemnie kontrastowały z
dębową podłogą. Okno wychodziło na niewielki ogródek otoczony kamiennym
murkiem. Wiedział, że na wiosnę sąsiadka z parteru posadzi kwiatki i obsieje
trawą pozostały skrawek ziemi. Nie miał pojęcia, czemu z uporem starała się
wprowadzić do Upper East Side posmak przedmieścia. Sam, gdy miał ochotę
znaleźć się wśród zieleni, udawał się do pobliskiego Central Parku. Patrząc
przez okno, doszedł do wniosku, że właśnie teraz przydałby się mu pobyt wśród
bujnej roślinności, jednak w połowie stycznia Central Park nie miał zbyt wiele
do zaoferowania. W powietrzu zaczynały już tańczyć pierwsze płatki śniegu. Na
razie nie osiadały na ubraniach przechodniów ani nie okrywały ziemi białym
kobiercem, ale w powietrzu czuło się zimę.
105586278.001.png
Wepchnął do ust resztę ciastka i zerknął na pierwszą stronę gazety.
Pobieżnie przeczytał nagłówki artykułów i powrócił na stronę z horoskopem.
Gdy dotrze do biura, przeczyta „New York Timesa” i „Wall Street Journal”.
Oba dzienniki rzetelnie opisywały wydarzenia, ale żaden nie miał horoskopu.
Pewnie wydawcy uznali, że inteligentny czytelnik nie kieruje się w życiu
przepowiedniami astrologów.
Derek nie uważał się za szczególnie inteligentnego, choć w jego biurze
wisiał dyplom znanego uniwersytetu i liczne zaświadczenia ukończenia
poważnych kursów oraz szkoleń. Kiedyś, dla zabawy, postanowił zainwestować
pieniądze na giełdzie, kierując się systemem opartym na horoskopie. Ku jego
zdumieniu dokonane w ten sposób inwestycje okazały się o wiele korzystniejsze
od tych, które sporządził, wykorzystując logiczne przesłanki. Od tej pory
wypracował sobie szyfr oparty na horoskopie z gazety „America Today”,
którym posługiwał się w swoich maklerskich działaniach.
Początkowo ostrożnie korzystał z tego dziwacznego źródła informacji,
jednak wyniki giełdowych operacji mówiły same za siebie. Po niedługim czasie
doszedł więc do wniosku, że nie powinien się wahać, skoro w ten sposób
pomnaża zyski swoich klientów i pozwala firmie rozkwitać. Partnerzy w spółce
uznali go za giełdowego geniusza, przezwali nawet Magikiem. Pseudonim
przylgnął do niego na dobre i stał się znany również poza biurem. Nikt nie
musiał wiedzieć, skąd Derek czerpie natchnienie do swoich trafnych inwestycji.
Póki jego pomysły pozwalały zarobić klientom pieniądze na giełdzie, system,
którym się kierował, nie miał znaczenia.
Dopił kawę, zwinął gazetę i opłukał kubek. Szybko umył zęby i wrzucił
do plecaka aktówkę i wygodne buty. Na ramiona zarzucił skórzaną kurtkę,
nałożył kask i zapiął rolki. Może łatwiej byłoby zejść po schodach w
skarpetkach, a rolki założyć na dole, ale Derek nabrał już wprawy w poruszaniu
się tym nietypowym środkiem komunikacji.
Nie zawsze zdarzała się okazja, by jechać do pracy na rolkach. Było to
możliwe tylko w te dni, w które nie czekały go żadne oficjalne spotkania,
wymagające marynarki i krawata. Jednak poranna jazda dostarczała mu
przyjemności i energii na cały dzień, poza tym miło było poruszać się po
zakorkowanych ulicach szybciej niż samochody i autobusy. Do pracy nie
dotarłby w tak krótkim czasie nawet metrem, szczególnie że czekała go
105586278.002.png
przesiadka na potwornie zatłoczonej stacji.
Padający leniwie śnieg nie spowalniał jazdy. Mimo niskiej temperatury
powietrze było raczej rześkie niż mroźne.
Dotarł już do skraju Central Parku, gdy nagle pojawił się Herman. Była to
uparta wiewiórka, która niemal codziennie odwiedzała go, żeby rzucać
żołędziami w szyby jego domu, budząc go upartym stukotem. Derek nawiązał z
Hermanem niechętną znajomość, nawet nadał mu imię. Do tej pory był
przekonany, że wiewiórki przesypiają zimę, ale widocznie te z Nowego Jorku
miały własne poglądy na sprawę hibernacji. Włóczyły się po okolicy,
obgryzając bezlistne gałązki, lub też siedziały na chodniku i bezwstydnie
żebrały o okruszki.
Inni mogli sądzić, że Herman jest tak naprawdę całą armią wiewiórek, tak
do siebie podobnych, że aż nierozpoznawalnych, ale Derek wiedział swoje. Z
łatwością rozpoznałby Hermana wśród innych zwierzątek. Jego futerko było
bardziej srebrzyste, a w wypukłych czarnych oczkach czaiła się inteligentna
złośliwość. Zawsze patrzył na Dereka z irytacją i niechęcią. Derek nie miał
pojęcia, czemu ta szalona wiewiórka go nienawidzi. Mógł się tylko domyślać, że
zazdrości mu domowego ciepełka, podczas gdy sama musi marznąć na zimnych,
szarych ulicach. A może Herman nie lubi go dlatego, że Derek nie nabierał się
na jego przymilne minki. Jako jedyny nie karmił wiewiórek smakołykami, nie
przemawiał do nich przymilnie.
Zazwyczaj po prostu ignorował Hermana, jednak dziś zwierzak
postanowił dokonać samobójczego zamachu. Widząc zbliżającego się Dereka,
błyskawicznie zeskoczył z drzewa i przycupnął na środku chodnika, rozkładając
szeroko srebrzysty ogon. W jego szalonych oczach płonęła złośliwa satysfakcja.
Przy zderzeniu Derek nie odniósłby większych obrażeń, nie chciał jednak
przejechać tej zwariowanej bestii. Uniósł jedną rolkę, żeby uderzeniem o
chodnik uruchomić hamulec, ale w tej samej chwili Herman znalazł się wprost
pod jego nogami. Derek wykonał niekontrolowany pląs i upadł na chodnik.
Mógłby przysiąc, że usłyszał szatański chichot podłej wiewiórki.
Przechodnie zaoferowali mu pomoc, ale nie była ona konieczna. Derek
wiedział, jak upadać, by zminimalizować ryzyko obrażeń. Mimo to ubrudził
spodnie, a lewe kolano nieprzyjemnie piekło. Był pewien, że do wieczora
pojawi się na nim spory siniak. Poza tym nic mu nie dolegało. Plecak nawet się
105586278.003.png
nie rozpiął.
Przez chwilę rozważał powrót do domu i zmianę spodni, ale szybki rzut
oka na zegarek uświadomił mu, że spóźni się do firmy.
– To niebezpieczny sport – oznajmił jeden z przechodniów, patrząc na
jego rolki i spodnie ubrudzone ziemią.
– Jedyne niebezpieczeństwo na trasie stanowią zwariowane wiewiórki –
odparł Derek, spoglądając spode łba na Hermana, który usiadłszy na barierce
oddzielającej chodniki i ścieżki rowerowe od trawników, z zadowoleniem
czyścił sobie futerko.
Herman nie był głupi. Gdy tylko wyczuł, że Derek mu się przygląda,
przeskoczył na pobliskie drzewo, gdzie był całkowicie bezpieczny.
– Jeszcze raz dziękuję za pomoc – dokończył po chwili Derek. –
Naprawdę nic mi nie jest.
Wstał, poprawił plecak i sprawnie odjechał z miejsca katastrofy. Nic
poważnego mu nie dolegało, ale lewe kolano wciąż bolało i, co gorsza,
zaczynało puchnąć. Gdy dotrę do biura, natychmiast przyłożę lód, pocieszył się
w myślach. Dobre i tyle, że nie podarłem spodni.
W połowie drogi do biura kolano zaczęło sztywnieć, a chodniki stawały
się coraz bardziej zatłoczone, co dodatkowo utrudniało jazdę. Derek posunął się
nawet do tego, że chwilami zjeżdżał na jezdnię pomiędzy stojące w porannym
korku samochody. Nie było to najbezpieczniejsze, ale doszedł do wniosku, że
skoro uniknął kraksy z małą wiewiórką, tym bardziej da radę omijać spore
wozy.
Wreszcie dotarł do dzielnicy biurowców. W jednym ze szklanych
drapaczy chmur mieściło się biuro firmy maklerskiej Dayton, Palmer &
Schwartz. Przejechał przez obszerny hol, dotarł do windy i nacisnął guzik. Już w
windzie zdjął kask i zmierzwił dłonią przyklepane włosy. Zanim drzwi
zamknęły się bezszelestnie, dołączyła do niego kobieta z pobliskiej kawiarni z
tacą pełną kubeczków aromatycznego napoju. Derek uśmiechnął się do niej
przepraszająco, rozpiął zapięcia rolki i wysunął ze sztywnego buta lewą stopę.
Kobieta popatrzyła na niego pogardliwie i wysiadła na czwartym piętrze.
– No co? Noga mnie boli – wymruczał, gdy już nie mogła go słyszeć.
Z ulgą zmienił pozycję i poczuł, że ból nieco zelżał. Schylił się, żeby
odpiąć drugą rolkę i niemal stracił równowagę, gdy winda zatrzymała się na
105586278.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin