Zbuntowane Anioły-rozdz.43-45.doc

(175 KB) Pobierz

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY TRZECI

 

 

Zanim milczące i nieszczęśliwe docieramy do znajomego pomarańczowego  zachodu słońca w ogrodzie, po wędrówce w prze-moczonych butach robią nam się pęcherze na piętach. Bolą i pieką przy każdym  kroku, ale nie mogę się teraz nimi przejmować. Musimy uratować Ann - jeśli jeszcze żyje.

-Boże drogi co wam się słało? - To Pippa. Zmyła krew z policzków; nie wygląda już przerażająco, lecz spokojnie i pięknie.

- Nie ma czasu na wyjaśnienia - odpowiadam. - Wodne nimfy porwały Ann. Musimy je odnaleźć.

-Oczywiście, nie opuścisz Ann - zauważa Pippa pod nosem.

Nie reaguję na to.

- Mówiłam, żebyście nie przychodziły do mnie po  pomoc.

-Pip! - warczy Felicity. - Przysięgam, że jeśli teraz nas zawiedziesz, to do końca życia nie przyjdę cię odwiedzić.

Pippę zaskakuje nagła furia przyjaciółki. - Zrobiłabyś to?

- Tak.

-No dobrze - poddaje się Pippa. - Jak chcecie z nimi walczyć? Jest nas tylko trójka.

- Pip ma racje. Potrzebujemy pomocy - zgadzam się.

-A co z gorgoną? - pyta Pip. - Już raz nam pomogła. Kręcę przecząco głową.

- Nie wiemy, czy teraz można jej ufać. Prawdę mówiąc, nie wiemy  czy można ufać jakiemukolwiek stworzeniu z międzyświata.

- A czy w ogóle komukolwiek można? - zastanawia się Pippa.

Biorę głęboki wdech. - Będę musiała wrócić po pomoc.

Felicity ze złością mruży oczy. - Mówiłaś, że nie zostawimy Ann. Że nie będzie tak jak  ... jak ostatnio.

Pippa odwraca wzrok.

- Chcę sprowadzić pannę Moore - wyjaśniam.

- Pannę Moore? A co ona może zrobić? -dziwi się .

- Me wiem - wybucham, pocierając obolałe skronie. - Nie mogę poprosić o pomoc naszych krewnych. Zamknęliby mnie na zawsze! To jedyna osoba, jaka by mnie wysłuchała. Nikt inny nie przychodzi mi do głowy.

- No więc dobrze - zgadza się Felicity. - Przyprowadź ją.

 

Potrzebna jest magia i skupienie, żeby przywołać drzwi ze światła i niepostrzeżenie przemknąć przez ulice Londynu. Ogrom-nie ryzykuję, robiąc to i używając mocy, która jest nieprzewidywalna, ale jeszcze nigdy nie byłam tak zrozpaczona. Magia nie chroni; mnie jednak przed londyńskim deszczem. Zanim udaje mi się dotrzeć do mieszkania panny Moore, jestem przemoczona do suchej nitki. Na szczęście pani Porter nie ma w domu i drzwi otwiera moja była nauczycielka.

- P-panno M-moore - udaje mi się wydukać, szczękając zębami z zimna.,

- Panno Doyle! Co się stało? Zupełnie pani przemokła.  Na litość  boską, proszę wejść!

Prowadzi innie na górę do swojego mieszkania i sadza przed kominkiem, żebym się ogrzała.

- Przepraszam za najście, ale muszę coś pani powiedzieć. To pilna sprawa.

- Oczywiście, proszę - zgadza się bez wahania, słysząc strach w moim glosie.

- Potrzebujemy pani pomocy. Pamięta pani te historie o Zakonie, które opowiadałyśmy? Nie byłyśmy do końca szczere. To jest prawda. Wszyściusieńko: międzyświat, Zakon, Pippa, magia. Widziałyśmy to. Przeżyłyśmy to. Wszystko. A teraz wodne nimfy po-rwały Ann. Musimy ją odzyskać. Proszę. Niech nam pani pomoże. Moje słowa płyną równie wartko co strugi deszczu po szybach w mieszkaniu panny Moore. Gdy kończę, nauczycielka przygląda mi się  przez chwilę.

-Gemmo, wiem, ze sporo przeszłaś, gdyż straciłaś nie tylko mamę, ale i przyjaciółkę.,. - Kładzie dłoń na moim kolanie. Chce mi się płakać. Ona mi nie wierzy.

-Nie! Nie opowiadam bzdur, żeby zasłużyć na współczucie! To wszystko prawda! - krzyczę. Wymyka mi się podwójne kich­niecie. Gardło mam obolałe i opuchnięte.

- Chcę ci wierzyć, lecz... - Przechadza się przed kominkiem. -Możesz mi to udowodnić?

Kiwam głową.

- No to dobrze, jeśli możesz mi to udowodnić tu i teraz, to ci uwierzę, jeżeli nie, natychmiast odwiozę cię do domu i porozma­wiam z twoją babcią.

- Umowa stoi. - Znów kiwam głową. - Hester...

Nie marnuję czasu. Chwytam ją za rękę i używam tych nędz­nych resztek magli, jakie mi zostały, aby przywołać drzwi Gdy otwieram oczy, są tam, a kompletnie zdumioną twarz panny Moore oświetla jasny blask. Nauczycielka zamyka oczy i ponownie je otwiera, ale drzwi nie znikają.

- Proszę iść za mną - mówię.

Biorę ją za rękę i przeciągam na drugą stronę. Wymaga to ode mnie sporego wysiłku. Robię się coraz słabsza. Ledwie czuję szum jej krwi zasilającej serce, które musi nagle aakceptować fakt, że logika to tylko kolejna tworzona przez nas iluzja.

Ogród, migocząc, nabiera kształtów. Widać ziemię usłaną fio­letowymi kwiatami, potem pojawia się drzewo o korze zwijającej się w różane płatki oraz wysokie chwasty i dziwne muchomory. Przez chwilę obawiam się. czy wstrząs nie okaże się zbyt silny dla panny Moore. Unosi drżącą dłoń do ust, a drugą przesuwa po pniu drzewa. Zgarnia garść płatków i przesypuje je  między palcami, w oszołomieniu wędrując przez szmaragdowozieloną trawę.

Przysiada na głazie.

- Ja śnię. To złudzenie. Na pewno.

- Mówiłam pani.

- Mówiłaś. - Dotyka fioletowego kwiatu, który przemienia się w w węża pończosznika i wpełza na drzewo, znikając nam z oczu. - Och.'

Oczy panny Moore robią się wielkie - Pippa! - Przyjaciółki wybiegają nam na powitanie.  Panna Moore z wahaniem wyciąga rękę, żeby dotknąć jedwabistych włosów  Pippy.

- To ty, prawda?

- Tak, proszę pani, to prawda - potwierdza dziewczyna. Panna Moore przykłada rękę do brzucha, jakby próbowała uspokoić.

- Naprawdę tu jestem? Nie śnię?

-Nie śni pani - zapewniam ją.

Hester niepewnym krokiem wędruje przez ogród, rozglądając się wokół. Przypomina mi się moja pierwsza wizyta tutaj i zdumienie, które czułam. Idziemy za nią pod zmatowiałym srebrnym łukiem na polankę, na której niegdyś stały runy. Spogląda na wypaloną ziemię.

- Tutaj Gemma rozbiła Runy Wyroczni, w których była zmagazynowana magia - wyjaśnia Pippa.

- Och - odpowiada panna Moore, jakby znajdowała się tysiące kilometrów stąd, - To dlatego szukałyście tej swojej świątyni?

- Tak - potwierdzam. - I nadal szukamy.

- Czyli nie znalazłyście jej jeszcze? -Nie. Próbowałyśmy, ale mroczne duchy zwiodły nas na manowce. I wtedy wodne nimfy porwały Ann - wyjaśniam.

- Musimy ją uratować, proszę pani - błaga Felicity, Panna Moore prostuje się.

- Oczywiście, ze musimy. Gzie znajdziemy te stworzenia?

-Żyją w rzece - odpowiadam.

- Mieszkają tam?- dopytuje się panna Moore.

- Nie wiem.

- Gorgona na pewno wie,  gdzie one mieszkają - podpowiada Pippa.

Panna Moore szeroko otwiera oczy ze zdumienia. - jest tu gorgona?

-Tak - potwierdzam. - Ale nie mam pewności, czy można jej ufać. Została związana magią Zakonu, żeby mówić tylko prawdę i nie czynić nam krzywdy, lecz magia już nie jest taka, jaka była kiedyś.

- Rozumiem - mówi panna Moore - Mamy jakieś inne wyjście?

- Na pewno nie istnieje szybszy sposób - oznajmia Felicity. - A nam brak czasu. Powinnyśmy zaufać gorgonie.

Nie podoba mi się, że muszę zawierzyć stworzeniu z między-świata, ale Fee ma rację. Trzeba odnaleźć Ann najszybciej, jak to tylko możliwe.

Gorgona czeka cierpliwie przy brzegu. Gdy się zbliżamy, zwraca swoją  potworną głowę o wijącej się fryzurze w naszym kierun­ku Panna Moore wzdryga się na ten widok.

Gorgona mruga niepokojącymi żółtymi oczami.

- Widzę, że przyprowadziłyście nową przyjaciółkę.

- Starą przyjaciółkę - prostuje Felicity. - Gorgono przedsta­wiam ci pannę Hester Moore.

- Panna Moore - syczy zielona, oślizgła głowa.

- Tak, Hester Moore - mówi nauczycielka. - Miło cię poznać.

- Wszyscy tak twierdzą - odpowiada gorgona.

Trap opada i panna Moore wchodzi na łódź, jakby się spodzie­wała, że może ona w każdej chwili zniknąć.

- Gorgono - odzywam się - tego dnia, gdy odwiedziłyśmy Las Świateł, wodne nimfy odpłynęły w tamtym kierunku. - Pokazuję w dół rzeki. - Czy wiesz, gdzie mieszkają?

_ Tak jessst - odpowiada, a jej wężowe oczy otwierają się i zamykają powoli. - Laguna jest ich domem, ale otacza ją czarna skała. Mo­gę was dowieźć tylko do skały, dalej będziecie musiały iść na piechotę.

- To nam wystarczy - stwierdza Pippa.

- Ich pieśń jest przepiękna - ostrzega gorgona. - Umiecie oprzeć się jej urokowi?

- Będziemy musiały - odpowiadam. Wchodzimy na pokład i wielka barka zawraca, aby popłynąć w dół rzeki. Biorę amulet w dłonie.

- Księżycowe oko... - mówi panna Moore. - Mogę?

Podaję jej naszyjnik.

- To kompas. Trzeba go trzymać w ten sposób. Kołysze go w rękach, ale amulet nie lśni, żeby wskazać drogę.

Teraz już z pewnością zeszłyśmy ze ścieżki t jesteśmy zdane tylko na siebie. Zachód słońca w ogrodzie zostaje za nami i łódź wpływa w zieloną mgłę, przez którą trudno cokolwiek dojrzeć.

- jak odkryłyście to miejsce? - pyta panna Moore, rozglądając się wokół w absolutnym zdumieniu.

- Dzięki mojej mamie - wyjaśniam. - Była członkinią Zakonu. Nazywała się Mary Dowd.

- To ta dziewczyna z pamiętnika? - przypomina sobie nauczycielka. Kiwam głową.

-I uważacie, że panna McCleethy ją zabiła?

- Tak. Sadzę, że przenosiła się ze szkoły do szkoły, szukając mnie.

- A co zrobisz, kiedy po ciebie przyjdzie? Wpatruję się w wirujące smugi mgły.

- Zadbam o to, by już nigdy nikogo nie skrzywdziła. Panna Moore bierze mnie za rękę,

- Boję się o ciebie. Gemmo, Ja też.

Robi się cieplej. Pot ścieka mi między łopatkami, mokre pasma włosów kleją mi się do czoła.

- Ależ gorąco - narzeka Felicity, ocierając twarz wierzchem dłoni

- Koszmarnie. - Pippa unosi włosy, żeby nie dotykały jej szyi.

Ale rezygnuje, ponieważ nie wieje wiatr, który mógłby ją ochłodzić.

Panna Moore wpatruje się w rzekę, chłonąc wszystkie widoki i dźwięki. Spoglądam w przepływającą pod nami wodę i zastanawiam się co się stało z Mae oraz Bessie Timmons i resztą  dziewczyn z fabryki- Czy zostały pochłonięte i uwięzione przez mroczne duchy z Krainy Zimy? Czy stało się to szybko, czy też miały czas, by uświadomić sobie pełny koszmar tego, ca je spotyka?

Zamykam oczy, żeby odegnać te myśli i pozwolić, by ukoiło mnie kołysanie łodzi.

-Zbliżamy się do płycizny - ostrzega gorgona. Rzeka zaczyna zmieniać barwę. Widzę jej dno, upstrzone fluorescencyjnymi  kamieniami i mieliznami, od których blasku nasze dłonie   wydają się zielone i niebieskie. Łódź zatrzymuje się. -Nie mogę płynąć dalej - oznajmia gorgona.

- Stąd pójdziemy piechotą - odpowiadam. - Możemy wziąć ze sobą sieci?

Gorgona kiwa gigantyczną głową. Podczas gdy moje przyja­ciółki szykują się do zejścia na ląd, gorgona wzywa mnie do siebie.

- Uważaj, byś i ty nie wpadła w sieci. Wasza Wysokość - przestrzega.

- Dobrze - odpowiadam zaniepokojona. Ale gorgona kręci głową. Węże wiją się i syczą

. -Niektóre sieci dostrzegamy dopiero wtedy, gdy jesteśmy w nie już całkowicie zaplątani.

- Gemmo! - wola Felicity głośnym szeptem. Pędzę, by do nich dołączyć. Felicity zabrała swoje strzały. Pip i panna Moore niosą sieci i linę. Schodzimy z trapu w sięgającą kostek wodę i ruszamy na ląd przesłonięty wałem chmur. Grunt pod nami jest twardy i śliski. Musimy chwycić się za ręce by się nawzajem podtrzymywać. Mgła nieco się rozwiewa, ukazując niegościnny krajobraz - czarne skały, wśród których widać małe parujące sadzawki. W powietrzu wiszą zielone opery siarki.

Na czworakach wdrapujemy się na postrzępiony skalny szczyt. Pod nami rozciąga się szeroka laguna, Fluorescencyjne kamienie na  jej  dnie świecą zielononiebieskim blaskiem i barwią mgłę.

-Widzę ją!-woła Felicity.

- Gdzie? - Pyta panna Moore, spoglądając w dal.

Felicity wskazuje równą, pionową skale na drugim krańcu laguny. Ann w samej koszuli przywiązano do niej, jakby była figurą dziobową na statku. Pustym wzrokiem patrzy prosto przed siebie.

Przywiążą pieśń do skały. Nie pozwólcie, żeby pieśń umarła.

- Nie pozwólcie, by pieśń umarła - powtarzam. - Ann jest pieśnią. To próbowała nam przekazać Nell.

- Ruszajmy - nakazuje Felicity i zaczyna schodzić.

- Czekaj - mówię, powstrzymując ją. Wodne nimfy wynurzają się z głębin, a ich lśniące głowy w łunie bijącej od wody wyglądają jak wypolerowane kamienie, Śpiewają słodko dla Ann. Czar ich głosów zaczyna na mnie działać.

- One są jak syreny z legend. Nie słuchajcie, zakryjcie uszy -poleca panna Moore. Robimy tak wszystkie prócz Pippy. Na niej ich urok nie robi wrażenia, a ja znów sobie przypominam, że to nie jest już Pippa, którą znałyśmy, niezależnie od tego, jak bardzo chciałybyśmy udawać, że jest inaczej.

Wodne nimfy przesuwają czymś w rodzaju morskiej gąbki przez splątane włosy Ann, nadając im perłowy, zlotozielony odcień. Błoniastymi dłońmi głaszczą ją po ramionach oraz nogach i pozostawiają na niej błyszczące łuski. Potem omywają gąbką skó­rę dziewczyny, która też nabiera złotozielonego zabarwienia.

Nimfy przestają śpiewać.

- Co one robią? - szepczę.

Twarz panny Moore ma ponury wyraz.

- Jeśli legendy mówią prawdę, to przygotowują pannę Bradshaw.

- Do czego? - pyta Fee. Panna Moore milczy chwilę.

- Do oskórowania.

Zapiera mi dech z przerażenia.

Daleko na drugim końcu laguny mgła robi się jaśniejsza i nabiera kształtu. Pojawia się jedna upiorna dziewczyna, a potem następna i następna, aż ukazują sią wszystkie trzy. Trójca w bieli.

Przez chwilę patrzą w naszym kierunku, uśmiechając się tajemni­czo, jednak nie zdradzają naszej obecności.

-Na ziemię - mówię, ciągnąc pannę Moore za spódnicę. Nauczycielka kładzie się płasko na skale. - To bardzo mroczne du­chy. Nie powinny się dowiedzieć, że pani tu jest.

Dziewczęta wołają coś do nimf w języku, którego nie znam. Kiedy zerkam nad krawędzią skały, widzę, że panny w bieli pro-wadzą nimfy wokół falochronu, po czym cała grupa znika nam z oczu.

-Teraz - rozkazuję,

Najszybciej, jak to możliwe, schodzimy ze skalistego klifu i sta­jemy na brzegu.

- Kto pójdzie? - pyta niespokojnie Pippa.

- Ja - ofiarowuje się panna Moore.

- Nie - protestuję. - ja, bo jestem za nią odpowiedzialna. Panna Moore kiwa głową.

- Jak sobie życzysz.

Nauczycielka przewiązuje się liną w pasie.

- jeśli sytuacja zacznie się komplikować, szarpnij za linę, a my cię wyciągniemy.

Chwytam za drugi koniec i płynę w kierunku Ann. Woda oka­zuje się zaskakująco przyjemna, ale aż się otrząsam na myśl dla­czego. Po chwili czuję, że muszę zamknąć oczy, żeby w ogóle pły­nąć naprzód, W końcu docieram do przyjaciółki.

- Ann? - szepczę, po czym powtarzam trochę głośniej: - Ann!

- Gemma? - dziwi się, jakby na moment przebudziła się z nar­kotycznego zamroczenia. - To ty?

-Tak - szepczę. - Przyszłyśmy po ciebie. Nie ruszaj się.

Owijam linę wokół jej talii i mocno zawiązuję. Palce mam śliskie od wody z laguny, ale udaje mi się rozluźnić węzły przytrzymujące  jej stopy i dłonie. Ann wpada do wody z cichym pluskiem.

 

 

- Gemmo! - woła Felicity szeptem z brzegu - Nie pozwól jej się utopic.

Szarpię za linę i Ann, krztusząc się, wyskakuje na powierzchnię już przytomna. Hałaśliwie rozchlapuje wodę.

- Ann! Ciii. Usłyszą Cię...

Usłyszą cię...

Za późno. Po drugiej stronie laguny nimfy  zakończyły naradę z potwornymi dziewczętami w bieli i wiedzą już co zamierzam zrobić. Ruszają błyskawicznie w moją stronę z wściekłym wrzaskiem, który boleśnie rani moje uszy. Nie podoba im się, że zabrałam im maskotkę. A potem widać tylko srebrzyste łuki pleców, gdy nurkują jedna po drugiej i płyną szybko, złaknione naszej gładkiej skóry.

Odpycham się od skały, wlokąc za sobą przyjaciółkę. Czuję, że panna Moore z całej siły ciągnie linę ale obie musimy walczyć z bezwładnym ciałem Ann.

- No. dalej. Ann,, musisz kawałek  popłynąć - pertraktuje

I Ann usiłuje płynąć crawlem i chaotycznie młóci ramieniami wodę, ale nie wściekłymi nimfami mknącymi w   naszym kierunku.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin