Jak Esme dostała swoją wyspę. część IV .doc

(30 KB) Pobierz

Rozdział IV

Moje zmysły były bardzo wyczulone na wszystkie bodźce zewnętrzne. Umysł wypełniał słodki zapach wyspy, a także odgłosy unoszących się nad plażą ptaków morskich i fal rozbijających się o brzeg. Nad tym wszystkim górowało niemal grzeszne uczucie jego skóry ocierającej się o moją. Tego dnia uciekłam od zalewanego strugami deszczu miasteczka, aby znaleźć się w najwspanialszym raju, odpowiadającemu moim wyobrażeniom o niebie. Inaczej niż poprzedniego dnia - kiedy to martwiłam się ubłoconymi dywanami i zatopionymi grządkami kwiatów - w tej chwili błogo oddawałam się przyjemnościom, zapominając o reszcie świata. Liczyło się tylko to miejsce, ta sytuacja. Chociaż nie – najważniejszy był on.

Gruntownie wykorzystaliśmy wszystkie zapewnione przez wyspę udogodnienia, wnikliwie i długo skupiając się na odtworzeniu szczegółów „sceny na plaży”, o której Carlisle wspominał niecałą dobę temu. Nigdy tego nie zapomnę, aż do końca mojej nieskończenie długiej egzystencji.

Po wszystkim, zaspokojeni i szczęśliwi, położyliśmy się na hamaku, który Carlisle znalazł na pokładzie łodzi i zawiesił między dwoma palmami. Podczas gdy jego palce bezwiednie biegły wzdłuż moich nagich pleców, pozwoliłam myślom wolno wędrować w najbardziej rozkosznych kierunkach – co chwilę przypominałam sobie cudowny czas spędzony na wyspie, rozważając go jako ucieczkę od szarej rzeczywistości.

Po naszej rozmowie na chodniku niedaleko kina Carlisle z pośpiechem zabrał mnie do domu. Nie zdążyliśmy przejść przez frontowe drzwi, kiedy pojawiła się Alice, wpychając nam do rąk dwie nieduże, ale pojemne walizki.

- Już was spakowałam, a bilety czekają na odbiór na lotnisku. Poprosiłam o pomoc Jaspera, więc odpowiednio przygotowana łódka stoi już prawdopodobnie na przystani. Ach, i kiedy będziecie w Rio, podajcie im moje nazwisko. Wtedy dadzą wam samochód, który wynajęliśmy – powiedziała z pośpiechem, niemal podskakując z podniecenia. – Esme, spakowałam nowy kostium kąpielowy, to nie tak, że go potrzebujesz, ale taki strój wydaje się odpowiedni… Z pewnością spodobają ci się ubrania, które wybrałam na tę podróż! Kupiłam je już w zeszłym tygodniu.

Parzyłam się na nią bezmyślnie, krańcowo zszokowana. Tymczasem Alice obróciła się w stronę Carlisle’a i kontynuowała:

- Edward zadzwonił do szpitala i powiedział im, że masz jakiś okropny przypadek grypy żołądkowej i że nie powinni spodziewać się ciebie w pracy przez co najmniej tydzień – oznajmiła, a następnie odwróciła się ponownie w moją stronę z szerokim uśmiechem na swojej małej twarzyczce. – Rosalie i Emmett dokończą malowanie ścian i położą podłogi w domu Collinsów. Tak więc… - przerwała i radośnie klasnęła rękami. – Nie musicie się śpieszyć z powrotem.

- Alice – wyszeptałam, całkowicie przytłoczona sympatią i wdzięcznością dla mojej najmłodszej córki. Oniemiała, mogłam się tylko pochylić i mocno ją uściskać.

Kiedy ją puściłam, zaśmiała się lekko, wyraźnie z siebie zadowolona.

- Z tego, co wiem, nie ma tam dzikich zwierząt, więc aby zaspokoić pragnienie i zapolować, będziecie musieli wrócić na kontynent. Zalecam pływanie. Nie powinno zająć dużo czasu i nie będzie przyciągało uwagi – przerwała i szybko przeniosła wzrok na Carlisle’a, po czym ponownie spojrzała na mnie. – Więc? Na co czekacie? – spytała. Ponownie klasnęła i lekko podskoczyła. – Idźcie już! Przecież nie chcecie spóźnić się na samolot! Sio! – upierała się, popychając nas w stronę schodów. Jej ręka raz po raz zwiększała nacisk na moich plecach, jakby chciała mnie zmusić do szybszych ruchów.

Wsiedliśmy do samochodu, obserwując stojącą na frontowych schodkach Alice. Machała do nas energicznie, niemal dygocząc z podekscytowania.

- Będziecie mieli piękną pogodę przez cały tydzień, więc się nie martwcie! Dobrej zabawy! Obiecuję, że po waszym powrocie dom nadal będzie tutaj stał, cały i nienaruszony!

Niespodziewany śmiech Carlisle’a wyrwał mnie z mojego snu na jawie. Podniosłam się nieznacznie na łokciach, ułożyłam ręce na jego klatce piersiowej, jedną dłoń pokrywając drugą, a następnie oparłam o nie podbródek. Spojrzałam na niego wyczekująco.

Czułam się tak, jakbyśmy byli aktorami odgrywającymi scenę Biblijną. Carlisle leżał na plecach pode mną, z ręką ułożoną swobodnie za głową. Jedna z jego nóg oplatała mnie na wysokości kolan, druga co chwilę dotykała piasku, gdy delikatnie kołysał hamakiem; rytm tego ruchu odpowiadał częstotliwości rozbijania się fal o brzeg, niknięcia białych pian w złocistym piasku plaży.

Carlisle ponownie się zaśmiał, a kąciki jego ust powędrowały do góry. Odwzajemniłam uśmiech.

- Co cię tak bawi? – zapytałam, podczas gdy moje palce ślizgały się po gładkiej skórze jego brzucha.

- Tak sobie myślałem, że… potrzebujemy większej wanny. – Podniosłam jedną brew, a on kontynuował: – Chociaż nie, basen byłby znacznie lepszy. Niepraktyczny, ale dałby nam dużo więcej miejsca… - Westchnął uradowany i zamknął oczy, jakby próbował sobie coś wyobrazić.

- Basen… - powtórzyłam, zastanawiając się, co miał na myśli.

Moje oczy nagle się poszerzyły, kiedy zrozumiałam, o co mu chodzi: dlaczego chciał wymienić wannę na większą, dlaczego rozważał zbudowanie basenu w ogródku. Sapnęłam na wspomnienie naszych wcześniejszych podwodnych zajęć.

- Carlisle! – wykrzyknęłam zaskoczona i wiedziałam, że gdybym mogła się rumienić, teraz moja twarz miałaby odcień głębokiej czerwieni.

Otworzył oczy i zamrugał. Uśmiechnął się jeszcze bardziej i odepchnął nogę od ziemi mocniej niż to robił zazwyczaj. Hamak zakołysał się gwałtownie, przez co musiałam przycisnąć się do Carlisle’a, aby uniknąć upadku.

Niespodziewanie grube, białe liny rozerwały się i spadliśmy na miękki piasek, zagubieni w plątaninie własnych rąk i nóg. Roześmiał się głośno, a ja po chwili, kiedy początkowe oszołomienie już minęło, dołączyłam do niego.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin