Bułhakow Michaił - Diaboliada.rtf

(98 KB) Pobierz
MICHAŁ BUŁHAKOW

MICHAIŁ BUŁHAKOW

DIABOLIADA

Przełożyli

Irena Lewandowska

Witold Dąbrowski

WYDARZENIA Z DNIA DWUDZIESTEGO

W tamtych czasach, kiedy każdy skakał z jednej posady na drugą, towarzysz Korotkow trwał w Cebamazapie (Głównej Centralnej Bazie Materiałów Zapałczanych) na etatowym stanowisku referenta i przepracował tak całych jedenaście miesięcy.

Zapuściwszy korzenie w Cebamazapie, cichy, subtelny blondyn Korotkow doszczętnie wywabił ze swojej jaźni myśl o tym, że na szerokim świecie zdarzają się tak zwane kaprysy losu, i zamiast tego zaszczepił w tejże jaźni przekonanie, iż on, Korotkow, będzie pracować w centrali, dopokąd nie zamrze wszelkie życie na kuli ziemskiej. Ale, niestety, wyszło niezupełnie tak...

Dwudziestego września 1921 roku kasjer Cebamazapu ocieplił głowę obrzydliwą uszastą czapką, włożył do teczki pręgowaną listę płac i wyjechał.

Stało się to o jedenastej godzinie po północy.

Wrócił zaś ówże kasjer o godzinie czwartej i pół po południu, zupełnie mokry. Przyjechał, strząsnął z czapki wodę, położył czapkę na biurku, na czapce teczkę i powiedział:

- Nie pchać się, panowie.

Następnie w nie wyjaśnionym celu poszukał czegoś na stole, wyszedł z pokoju i wrócił po kwadransie z wielką nieżywą kurą bez głowy. Kurę położył na teczce, na kurze dłoń i wyrzekł:

- Pieniędzy nie będzie.

- Jutro? - chórem zawołały kobiety.

- Nie - pokręcił kasjer głową - ani jutro nie będzie, ani pojutrze też. 'Nie tłoczyć się, panowie, bo mi, towarzysze, przewrócicie stół.

- Jak to? - zawołali wszyscy, z-naiwnym Korotkowem włącznie.

- Obywatele! - śpiewnie załkał kasjer, opędzając się łokciem od Korotkowa. - Przecież prosiłem!

- Ale jakże to tak? - krzyczeli wszyscy, a najgłośniej krzyczał ten pocieszny Korotkow.

- Proszę bardzo - ochryple wymamrotał kasjer, wyciągnął z teczki listę płac i pokazał ją Korotkowowi.

Powyżej tego miejsca, które wskazywał brudny pazur kasjera, było napisane na ukos czerwonym atramentem:

Wydać. Za tow. Subbotnikowa - Senat.

Niżej, fioletowym, napisano:

Pieniędzy nie ma. Za tow. Iwanowa - Smirnow.

- Jak to? - zawołał sam jeden Korotkow, a pozostali, sapiąc, naparli na kasjera.

- Ach, Boże! - bezradnie wystękał kasjer. - Co ja mogę? Mój ty Boże!

Śpiesznie wepchnął listę płac do teczki, naciągnął czapkę, teczkę wsunął pod pachę, machnął kurą, krzyknął: „Proszę mnie przepuścić!”, zrobił wyłom w żywym murze i zniknął w drzwiach.

Za kasjerem z piskiem poleciała blada rejestratorka na wysokich cienkich obcasach, lewy przy samych drzwiach odpadł z chrzęstem, rejestratorka zachwiała się, uniosła stopę i zdjęła pantofel.

I w pokoju została bosa na jedną nogę rejestratorka, a także wszyscy inni, wraz ze wszystkimi zaś również Korotkow.

PRODUKTY PRODUKCJI

W trzy dni po opisanym wydarzeniu drzwi do pokoju, w którym trudził się samotnie towarzysz Korotkow, uchyliły się i zapłakana kobieca głowa powiedziała nienawistnie:

- Towarzyszu Korotkow, proszę iść po swoje wynagrodzenie.

- Jak to? - radośnie zawołał Korotkow i pogwizdując uwerturę z opery Carmen, pobiegł do pokoju z napisem: „Kasa”. Przy stole kasjera wyhamował i szeroko otworzył usta. Dwie grube kolumny zbudowane z żółtych pudełek wznosiły się do samego sufitu. Żeby nie odpowiadać na żadne pytania, spocony i zdenerwowany kasjer przyszpilił pluskiewką do ściany listę płac, na której widniał teraz trzeci napis, zielonym atramentem:

Wypłacić produktami produkcji.

Za tow. Bogojawlenskiego - Preobrażeński.

Bardzo słusznie - Krzesiński.

Korotkow wyszedł od kasjera szeroko i głupawo uśmiechnięty. Niósł w rękach cztery wielkie żółte paczki, pięć malutkich zielonych, a w kieszeniach trzynaście niebieskich pudełek zapałek. W swoim pokoju, wsłuchując się w szum zdumionych głosów dobiegających z kancelarii, zapakował zapałki w dwie wielkie płachty dzisiejszej gazety i nic nikomu nie mówiąc, oddalił się z biura do domu. Przed bramą Cebamazapu omal nie wpadł pod samochód, którym ktoś przyjechał, ale kto to był, tego Korotkow nie zdążył zauważyć.

Przybywszy do domu, ułożył zapałki na stole i cofnął się, żeby móc je lepiej podziwiać. Głupi uśmiech nie schodził z jego twarzy.

Następnie Korotkow rozwichrzył swoje lniane włosy i powiedział do siebie:

- Nie ma co się przesadnie zamartwiać. Spróbujemy je sprzedać. I zapukał do sąsiadki Aleksandry Fiodorowny, która pracowała w Gubwinmagu.

- Proszę wejść - zabrzmiało głucho z pokoju.

Korotkow wszedł i zdumiał się. Aleksandra Fiodorowna, która przedwcześnie opuściła stanowisko pracy i przyszła do domu, w palcie i w czapce przykucnęła na podłodze. Przed nią równym rzędem stała bateria butelek zakorkowanych kawałkami papieru gazetowego. W butelkach znajdowała się ciemnoczerwona ciecz. Aleksanddra Fiodorowna zalewała się łzami.

- Czterdzieści sześć - powiedziała i odwróciła się do Korotkowa. - To atrament?.. Dzień dobry, droga sąsiadko – wykrztusił wstrząśnięty Korotkow.

- Wino mszalne - odparła sąsiadka i chlipnęła.

- Jak to, więc i u was? - jęknął Korotkow.

- I u was mszalnym? - zdumiała się Aleksandra Fiodorowna.

- U nas zapałkami - gasnącym głosem odparł Korotkow i zabrał się do ukręcania guzika przy marynarce.

- Ale przecież one się nie zapalają! - zawołała Aleksandra Fiodorowna, wstając i otrzepując spódnicę.

- Jak to - nie zapalają? - przeraził się Korotkow i pomknął do swojego pokoju.

Tam, nie tracąc ani minuty, złapał pudełko; otworzył je z trzaskiem i potarł zapałkę. Zapałka, sycząc, buchnęła zielonkawym ogniem, złamała się i zgasła. Korotkow zachłysnął się jadowitym zapachem siarki, gwałtownie zakasłał i zapalił następną. Następna wystrzeliła i bryznęła dwoma strumieniami ognia. Pierwszy trafił w szybę, drugi - w lewe oko towarzysza Korotkowa.

- A-ach! - krzyknął Korotkow i wypuścił z ręki pudełko.

Przez kilka sekund przebierał nogami jak wyścigowy koń i przy ciskał powiekę dłonią. Następnie ze zgrozą spojrzał w lusterko do golenia, przekonany, że stracił oko. Ale oko było na miejscu. Co prawda, bardzo czerwone i łzawiące.

- O mój Boże! - zmartwił się Korotkow, niezwłocznie wydobył z komody amerykański opatrunek, otworzył go, obandażował lewą połowę głowy i od razu upodobnił się do rannego na polu chwały.

Przez całą noc Korotkow nie gasił światła i leżał, pstrykając zapałkami. Wypstrykał w ten sposób trzy pudełka, przy czym udało mu się zapalić sześćdziesiąt trzy zapałki.

- Łże kretynka - mruczał. - Świetne zapałki.

Nad ranem pokój wypełniał duszący odór siarki. O świcie Korotkow usnął i przyśnił mu się idiotyczny straszny sen - na zielonej łące pojawiła się przed nim ogromna, żywa bilardowa kula na nóżkach. To było takie okropne, że Korotkow krzyknął i obudził się. W mętnej mgle jeszcze z pięć sekund zwidywała mu się kula, tuż obok, przy samym łóżku, kula mocno śmierdziała siarką. Ale potem wszystko to minęło, Korotkow przewrócił się kilka razy z boku na bok, zasnął i już się więcej nie budził.

POJAWIA SIĘ ŁYSY

Następnego rana Korotkow odchylił bandaż i przekonał się, że jego oko prawie wyzdrowiało. Niemniej jednak przesadnie ostrożny Korotkow postanowił chwilowo nie zdejmować opatrunku.

Pojawiwszy się w pracy ze znacznym opóźnieniem, chytry Korotkow, aby uniknąć niestosownych komentarzy wśród niższego personelu, udał się prosto do swojego pokoju, gdzie na stole znalazł dokument, w którym kierownik podwydziału umundurowań zapytywał kierownika bazy, czy maszynistkom zostanie wydane umundurowanie. Po przeczytaniu prawym okiem dokumentu Korotkow ruszył korytarzem do gabinetu kierownika bazy, towarzysza Czekuszyna.

I oto przed samymi drzwiami gabinetu napotkał nieznajomego, którego wygląd wstrząsnął nim, Korotkowem, do głębi.

Ów osobnik był tak niskiego wzrostu, że wysokiemu Korotkowowi sięgał zaledwie do pasa. Niedostatek jego wzrostu rekompensowały niezwykle szerokie bary. Kwadratowy tułów był osadzony na wykrzywionych nogach, lewa była w dodatku krótsza. Ale najbardziej zdumiewająco wyglądała głowa. Stanowiła idealną, gigantyczną kopię jajka osadzonego na szyi poziomo, ostrym końcem do przodu. Podobnie jak jajko, była absolutnie łysa i błyszczała do tego stopnia, że na ciemieniu, nie gasnąc ani na moment, lśniły odblaski. Drobniutka twarz nieznajomego była tak wygolona, że aż niebieska, a zielone, malutkie jak łebki od szpilek oczka siedziały głęboko w oczodołach. Miał na sobie rozpięty frencz uszyty z szarego koca, spod frencza wyzierała ukraińska haftowana koszula. Nogi tkwiły w spodniach z tegoż koca i obute były w niskie wycięte buty huzarskie z czasów Aleksandra I.

„T-typulo” - pomyślał Korotkow i ruszył ku drzwiom Czekuszyna, starając się wyminąć łysego. Ale ten zupełnie nieoczekiwanie zagrodził mu drogę.

- Czego pan sobie życzy? - zapytał łysy takim głosem, że nerwowy referent aż się wzdrygnął. To był głos identyczny z głosem miedzianego kotła, o tembrze takim, że każdy kto go słyszał, przy każdym słowie miał wrażenie, że ktoś szoruje mu kręgosłup papierem ściernym. Poza tym Korotkowowi wydało się, że słowa nieznajomego śmierdzą zapałkami. Bez względu na to wszystko, krótkowzroczny Korotkow zrobił coś, czego w żadnym wypadku robić nie należało, a mianowicie obraził się.

- Hm... to dosyć dziwne. Idę z dokumentami... Chciałbym wiedzieć, z kim mam...

- A czy pan nie widzi, co tu jest napisane na drzwiach?

Korotkow spojrzał na drzwi i zobaczył znany od dawna napis:

„Nie wchodzić bez zameldowania”.

- Jeśli idę, to widocznie mam powód - wygłupił się Korotkow, pokazując swój papier.

Łysy kwadratowy nieoczekiwanie rozgniewał się. Jego oczka rozbłysły żółtawymi iskierkami.

- Wy, towarzyszu - powiedział, ogłuszając Korotkowa miedzianymi dźwiękami - jesteście do tego stopnia niedorozwinięci, że nie rozumiecie znaczenia najprostszych urzędowych napisów. Jestem dogłębnie zdumiony, jak mogliście pracować do tej pory. W ogóle tu u was dzieją się ciekawe rzeczy, na przykład te podbite oczy na każdym kroku. Nie szkodzi, my to wszystko doprowadzimy do porządku. - „A-ach!” - jęknęło w duszy Korotkowa. - Dawać to!

Wypowiadając ostatnie słowa, nieznajomy wyrwał Korotkowowi z rąk dokument, przeczytał go momentalnie, wyjął z kieszeni spodni obgryziony chemiczny ołówek, przyłożył papier do ściany i ukośnie napisał na nim kilka słów.

- Odejść! - ryknął i wepchnął papier Korotkowowi, tak że o mało nie wybił mu ostatniego oka.

Drzwi do gabinetu zawyły i pożarły nieznajomego, a Korotkow ostatecznie osłupiał - Czekuszyna w gabinecie nie było.

Oprzytomniał speszony Korotkow po pół minucie, kiedy wpadł na Lidoczkę de Runi, osobistą sekretarkę Czekuszyna.

- A-ach! - jęknął Korotkow. Oko Lidoczki było zabandażowane identycznym amerykańskim opatrunkiem, z tą różnicą, że końce bandaża zawiązane były na kokieteryjną kokardkę.

- Co się stało?

- Zapałki! - odparła z irytacją Lidoczka. - Przeklęte zapałki.

- Kto to jest? - zapytał szeptem pognębiony Korotkow. - Pan jeszcze nie wie? - wyszeptała Lidoczka. - Nowy. - Jak to? - zapiszczał Korotkow. - A Czekuszyn?

- Wczoraj zdjęli - z nienawiścią powiedziała Lidoczka i dodała, pokazując paluszkiem drzwi gabinetu: - Niezły ananas. Czegoś równie obrzydliwego w życiu nie widziałam. Wrzeszczy! Z pracy wyrzucił! Łyse gacie! - dodała tak nieoczekiwanie, że Korotkow wybałuszył na nią oko.

- Jak on się naz...

Korotkow nie zdążył zapytać. Za drzwiami gabinetu zagrzmiał straszliwy głos: „Goniec!” Referent i sekretarka momentalnie pobiegli w przeciwnych kierunkach. Kiedy Korotkow trafił do swego pokoju, usiadł przy stole i sam do siebie wygłosił następujące przemówienie:

- Ajajaj... No, Korotkow, wpadłeś. Trzeba się jakoś ratować... „Niedorozwinięty”... Hm... Bydlę... Dobra! Jeszcze zobaczysz, jaki Korotkow jest niedorozwinięty.

I referent jednym okiem przeczytał pisaninę łysego. Na papierze widniały krzywe litery:

Wszystkim maszynistkom i kobietom w ogóle zostaną w odpowiednim czasie wydane wojskowe kalesony.

- To rozumiem! - z zachwytem wykrzyknął Korotkow i zadrżał z rozkoszy, wyobraziwszy sobie Lidoczkę w wojskowych kalesonach. Niezwłocznie wziął czysty arkusz papieru i w trzy minuty ułożył tekst:

Telefonogram

Do kierownika podwydziału umundurowań kropka w odpowiedzi na wasze pismo nr 1/20, 15015/6 z dnia 19 przecinek Cebamazap zawiadamia przecinek że wszystkim maszynistkom i w ogóle kobietom w odpowiednim czasie zostaną wydane wojskowe kalesony kropka kierownik myślnik podpis referent myślnik Warfołomiej Korotkow kropka.

Korotkow zadzwonił i kiedy przyszedł goniec Pantelejmon, powiedział:

- Zanieś kierownikowi do podpisu.

Pantelejmon kilkakrotnie poruszył wargami, wziął papier i wyszedł.

Przez następne cztery godziny Korotkow, nie wychodząc z pokoju, po to, żeby nowy kierownik, jeśliby mu przyszło do głowy zrobić obchód, zastał go pogrążonego w pracy, nadsłuchiwał. Ale ze strasznego gabinetu nie dobiegały żadne dźwięki. Raz tylko doleciał niewyraźny żelazny głos, który chyba groził, że kogoś wyrzuci z pracy, ale kogo konkretnie, tego Korotkow nie usłyszał, chociaż przystawiał ucho do dziurki od klucza. O wpół do czwartej po południu za ścianą kancelarii oderwał się głos Pantelejmona:

- Wyjechał. Samochodem.

Kancelaria natychmiast z hałasem opustoszała. Ostatni w samotności ruszył do domu Korotkow.

PARAGRAF PIERWSZY - KOROTKOW WYLECIAŁ

Następnego dnia Korotkow przekonał się z radością, że jego oko już nie wymaga leczenia bandażem, więc z ulgą pozbył się opatrunku, od razu wyprzystojniał i zmienił się na korzyść. Wypił naprędce herbatę, zgasił prymus, pobiegł do pracy, starając się nie spóźnić, i spóźnił się pięćdziesiąt minut, ponieważ tramwaj numer sześć, zamiast normalnie, pojechał okrężną drogą, tak jak siódemka, zajechał na odległe ulice zabudowane maleńkimi domkami i tam się zepsuł. Korotkow na piechotę przemaszerował trzy wiorsty i wbiegł do kancelarii właśnie wtedy, kiedy kuchenny zegar dawnej restauracji „Róża Alpejska” zadzwonił jedenaście razy. W kancelarii oczekiwało Korotkowa widowisko niesłychane jak na godzinę jedenastą rano. Lidoczka de Runi, Miłoczka Litowcewa, Anna Jewgrafowna, starszy księgowy Drozd, inspektor Gitis, Nomeracki - słowem, całe biuro, zamiast siedzieć na swoich miejscach przy kuchennych stołach „Róży Alpejskiej”, stało stłoczone przy ścianie, na której wisiała ćwiartka papieru. Kiedy Korotkow wszedł, zapadła nieoczekiwana cisza i wszyscy spuścili oczy.

- Dzień dobry państwu, co to takiego? - zapytał zdziwiony Korotkow.

Tłum rozstąpił się w milczeniu i Korotkow podszedł do ściany. Pierwsze linijki tekstu spojrzały na niego wyraźnie i jednoznacznie, ostatnie - przez łzawą odurzającą mgłę.

Zarządzenie nr 1

§1 Za karygodne lekceważenie swoich obowiązków, powodujące wołający o pomstę do nieba bałagan w ważnej służbowej korespondencji, jak również za stawienie się w miejscu pracy ze skandalicznie zmasakrowaną, najwidoczniej w czasie bójki, twarzą, tow. Korotkow zostaje zwolniony z pracy z dniem dzisiejszym, tzn. 26, z wypłaceniem mu pieniędzy na tramwaj do 26 włącznie.

Paragraf pierwszy był zarazem ostatnim, a pod paragrafem widniał uwieczniony literami podpis: kierownik Kalesoner.

Przez dwadzieścia sekund w zakurzonej sali kryształowej „Róży Alpejskiej” panowało idealne milczenie. Należy zaznaczyć przy tym, że najlepiej, najgłębiej, najtrumienniej milczał zielonkawy Korotkov. W dwudziestej pierwszej sekundzie milczenie pękło.

- Jak to? Jak to? - zachrzęścił dwukrotnie Korotkow, jak roztrzaskany butem puchar „Alpejskiej Róży”. - Nazywa się Kalesoner?

N a dźwięk straszliwego słowa kanceliści rozprysnęli się we wszystkie strony i w mig zasiedli przy stołach, niczym wrony na przewodach telegraficznych. Twarz Korotkowa zmieniła kolor ze zgniłozielonego na plamistą purpurę.

- Ajajaj - jęknął w oddali, wyzierając zza księgi głównej Skworiec - na czym to się kochany pan poślizgnął? Co?

- Ja my-myślałem, myślałem... - zaskrzypiał resztkami głosu Korotkow - zamiast „Kalesoner” przeczytałem „kalesony”. On pisze nazwisko małą literą!

Gaci nie włożę i niech on się lepiej uspokoi! - kryształowym głosem oświadczyła Lidia.

- Tsss! - zasyczał jak żmija Skworiec. - Co pani wygaduje? – Dał głębokiego nura w księgę buchalteryjną i przykrył się stronicą.

- A mojej twarzy nie ma prawa się czepiać! - cicho krzyknął Korotkow i z purpurowego zrobił się biały jak gronostaj. - Wypaliłem sobie oko naszymi kretyńskimi zapałkami, tak jak towarzyszka de Runi!

- Ciszej - pisnął pobladły Gitis. - Jak można? On je wypróbowywał i uznał za pierwszorzędne.

„D-r-r-r-r-rrr” - nieoczekiwanie zadźwięczał elektryczny dzwonek nad drzwiami... i natychmiast ciężkie ciało Pantelejmona spadło z taboretu i potoczyło się korytarzem.

- Nie! Zażądam wyjaśnień! Zażądam! - cienkim wysokim głosem zanucił Korotkow, potem popędził w lewo, popędził w prawo, dziesięć kroków przebiegł w miejscu, jego zdeformowane odbicie zatańczyło w zakurzonych alpejskich zwierciadłach, następnie dał nurka w korytarz i pomknął na światło mętnej żarówki wiszącej nad napisem: „Gabinety”. Zadyszany stanął przed straszliwymi drzwiami i ocknął się w objęciach Pantelejmona.

- Towarzyszu Pantelejmonie - niespokojnie mówił Korotkow puść mnie, bardzo cię proszę. Niezwłocznie muszę się widzieć z kierownikiem.

- Nie wolno, nie wolno, nikogo nie wolno wpuszczać. - I Pantelejmon potwornym cebulowym smrodem przygasił determinację Korotkowa. - Nie wolno. Idźcie sobie, idźcie, panie Korotkow, bo jeszcze przez pana spadnie na mnie nieszczęście.

- Ale ja muszę wejść, Pantelejmonie - przygasając, błagał Korotkow. - Widzisz, mój drogi Pantelejmonie, miało miejsce pewne zarządzenie... wpuść mnie, najmilszy Pantelejmonie.

- O mój Boże... - ze zgrozą zerkając na drzwi, wymamrotał Pantelejmon. - Mówię panu, że nie wolno. Nie wolno, towarzyszu!

Za drzwiami gabinetu zagrzmiał dzwonek telefonu i uderzył w miedź ciężki głos:

- Już jadę!

Pantelejmon odstąpił od Korotkowa - drzwi się rozwarły i korytarzem przecwałował Kalesoner w kaszkiecie, z teczką pod pachą. Pantelejmon w podskokach popędził za nim, a za Pantelejmonem, po chwili wahania, rzucił się Korotkow. Na zakręcie korytarza blady i wzburzony Korotkow przemknął pod łokciem Pantelejmona, wyprzedził Kalesonera i pobiegł przed nim tyłem.

- Towarzyszu Kalesoner - wymamrotał rwącym się głosem - poświęćcie mi jedną minutkę... Ja w związku z rozporządzeniem...

- Towarzyszu! - szczeknął wściekle zaaferowany ekspresowy Kalesoner, w biegu zmiatając z drogi Korotkowa. - Chyba widzicie, że jestem zajęty? Jadę! Jadę!

- Więc w związku z rozpo...

- Czy doprawdy nie widzicie, że jestem zajęty? Towarzyszu! Zwróćcie się do referenta.

Kalesoner wybiegł do holu, w którym stała na podwyższeniu ogromna porzucona szafa grająca z „Róży Alpejskiej”.

- Przecież to ja jestem referentem! - ze zgrozą wrzasnął Korotkow i płynął potem. - Proszę mnie wysłuchać, towarzyszu Kalesoner!

- Towarzyszu! - nie słuchając, zaryczał jak syrena Kalesoner, po czym odwrócił się w biegu do Pantelejmona i krzyknął:

- Zróbcie coś, żeby mnie nie zatrzymywano!

- Towarzyszu! - z przerażeniem zachrypiał Pantelejmon. - Dlaczego zatrzymujecie?

I nie wiedząc, co należy uczynić, uczynił, co następuje – chwycił Korotkowa w poprzek tułowia i leciutko przytulił do siebie, niczym ukochaną kobietę. Sposób okazał się skuteczny - Kalesoner umknął jak na wrotkach, sturlał się ze schodów i głównym wyjściem wyskoczył na ulicę.

- Pit! Piiit! -wrzasnął za szybami motocykl, strzelił pięć razy, zaciemnił dymem okna i znikł. Teraz dopiero Pantelejmon wypuścił Korotkowa, otarł pot z twarzy i zaryczał:

- Nie-eszczęście!

- Pantelejmonie... - spazmatycznym głosem zapytał Korotkow - dokąd on pojechał? Mów szybko, bo on jeszcze kogo innego, rozumiesz.

- Zdaje się, że do Centrozapu.

Korotkow jak wicher zbiegł ze schodów, wpadł do szatni, porwał palto i czapkę i wybiegł na ulicę.

DIABELSKA SZTUCZKA

Korotkow miał szczęście. Tramwaj akurat zrównał się z „Różą Alpejską”. Udany skok - i Korotkow już mknął w dal, obijając się na zmianę to o hamulec, to o worki na plecach pasażerów. Nadzieja płonęła w jego sercu. Motocykl nie wiadomo dlaczego zwolnił i teraz terkotał przed tramwajem; Korotkow chwilami tracił z oczu kwadratowe plecy, aby po chwili znowu je dojrzeć w obłokach dymu. Z pięć minut Korotkowem rzucało i miotało na pomoście, aż wreszcie motocykl zatrzymał się pod szarym budynkiem Centrozapu. Kwadratowa postać zanurzyła się w tłumie przechodniów i znikła. Korotkow w biegu wyskoczył z tramwaju, obrócił się dookoła własnej osi, upadł, rozbił kolano, podniósł z ziemi czapkę, uskoczył przed kołami samochodu i pośpieszył do holu.

Zostawiając mokre ślady, dziesiątki ludzi szło Korotkowowi na przeciw lub wymijało go. Kwadratowe plecy mignęły w połowie piętra i Korotkow, z trudem łapiąc oddech, wbiegł na schody. Kalesoner wchodził na górę ze zdumiewającą, nadnaturalną szybkością, i serce Korotkowa zamierało na myśl, że mógłby go stracić z oczu. Tak się też stało. Na piątym podeście, kiedy referent kompletnie opadł z sił, plecy rozpłynęły się w gęstwinie twarzy, czapek i teczek. Korotkow jak błyskawica wpadł na podest i na sekundę zawahał się przed drzwiami, na których były dwa napisy - jeden złoty na zielonym tle: „Dortoir pepinierek”, jeszcze z twardym znakiem starej pisowni, i drugi czarny na białym, bez twardego znaku: „Naczkanowydzzaop”. Na chybił trafił Korotkow otworzył te drzwi i zobaczył olbrzymie szklane pudła oraz mnóstwo biegających między nimi jasnowłosych kobiet. Otworzył pierwszy z brzegu szklany boks i natknął się na jakiegoś człowieka w granatowym garniturze. Człowiek ten leżał na stole i wesoło śmiał się do słuchawki telefonu. W boksie obok stało na stole pełne wydanie dzieł wszystkich Szellera-Michajłowa, a obok nieznajoma starsza osoba w chustce na głowie ważyła na wadze ohydnie cuchnącą suszoną rybę. W trzecim boksie panował nieustanny stukot przerywany dzwoneczkami - przy sześciu maszynach siedziało, pisząc i śmiejąc się, sześć jasnowłosych, białozębych kobiet. Za ostatnim przepierzeniem rozpościerała się bezkresna przestrzeń ozdobiona pulchnymi kolumnami. Nieznośny trzask maszyn wisiał w powietrzu, widać było nieprzeliczone męskie i kobiece głowy, ale Kalesonera wśród nich nie było. Skołowany i ogłupiały Korotkow zatrzymał kobietę, która właśnie biegła dokądś z lusterkiem w ręku.

- Czy nie widziała pani Kalesonera?

Serce Korotkowa zamarło z radości, kiedy kobieta zrobiła wielkie oczy i odpowiedziała:

- Widziałam, ale właśnie odjeżdża. Niech go pan goni.

Korotkow popędził przez salę kolumnową w kierunku, który mu wskazała maleńka biała dłoń o błyszczących czerwonych paznokciach. Kiedy przegalopował przez salę, znalazł się na wąskim mrocznym podeście i zobaczył rozwartą paszczę oświetlonej windy. Serce Korotkowa znalazło się w nogach - dopędził... paszcza pochłaniała właśnie kwadratowe, obite kocem plecy i czarną błyszczącą teczkę.

- Towarzyszu Kalesoner! - krzyknął Korotkow i zdrętwiał. Niezliczone zielone kręgi zatańczyły na podeście. Krata zasłoniła szklane drzwi, winda ruszyła, kwadratow...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin