Ucieczka Hansa Franka.pdf

(151 KB) Pobierz
Ucieczka Hansa Franka
Ucieczka Hansa Franka
2011/02/27
Co takiego zaszło w domu pisarza, że ten aż zachrypł? Bo z pewnością
nie takim tonem rozmawia się o sztuce w takim towarzystwie...
Przedstawiamy nieznany, "karkonoski", epizod z jednej z najbardziej
spektakularnych ucieczek z Polski - rejterady Hansa Franka, nierzadko
nazywanego "katem Polaków".
Gospoda Waldschlösschen w Hain(dziś Przesieka) w Karkonoszach. Odnaleziono tam polskie dzieła sztuki
/Odkrywca
Kiedy w mroźnym styczniu 1945 roku Hans Frank, w licznym towarzystwie , pospiesznie opuszczał Wawel,
kolumna samochodów ze zrabowanymi dziełami sztuki skierowała się w kierunku zachodnim. O ile biografowie
Franka jednym tchem wymieniają Seichau (dzisiejszy Sichów pod Jaworem) jako ważny, bo kilkudniowy punkt
etapowy tejże ucieczki, o tyle natychmiast wymienia się Bad Ailbing w Bawarii, dokąd ostatecznie Frank ze swoją
świtą dotarł. Jednak po drodze zaszło coś, co dotąd umykało biografom, a nie może być pominięte przy analizie
wywożonych i ukrywanych przez generalnego gubernatora dzieł sztuki. Kiedy Hans Frank znalazł się w
Karkonoszach.
Kat Polaków oraz erudyta
Tu bowiem w Agnetendorf (po wojnie Agnieszków, dzisiaj Jagniątków - dzielnica Jeleniej Góry ) znajdował się
dom Gerharta Hauptmanna, w wybudowanej na początku XX wieku willi Wiesenstein ("Łąkowy Kamień").
Hauptmann i Frank - co ich łączyło? Z jednej strony krwawy kat Polski i Polaków wysyłający tysiące ludzi na
śmierć, z drugiej erudyta, wykształcony humanista, pianista, miłośnik opery i szachów, szczycący się przyjaźnią
Richarda Straussa i właśnie pisarza, noblisty Gerharta Hauptmanna.
1
450147724.001.png
Nie były to pierwsze odwiedziny Hansa Franka w domu tego ostatniego. Dokładnie rok wcześniej, 4 stycznia 1944
roku o wpół do ósmej wieczorem żona pisarza, Margareta, odbiera telefon. Generalny gubernator osobiście
awizuje swój przyjazd do Hauptmanna za dwa dni.
Archiwum w basenie
Rzeczywiście, 6 stycznia, krótko przed południem Frank i jego żona Brigitte pojawiają się w "Łąkowym Kamieniu"
w Agnetendorf. Towarzyszy im adiutant gubernatora, SS-Sturmbahnführer Helmuth Pfaffenroth. 7 stycznia na
urodzinach Margarety Hauptmann, obok trójki gości z Krakowa, zjawia się całe partyjne kierownictwo z
Hirschbergu (Jeleniej Góry ) - starosta Georg von Schellwitz, nadburmistrz Blasius, jeleniogórski szef NSDAP -
Stumpe. Wszyscy wpisują się do księgi gości "Łąkowego Kamienia".
Osiemdziesięciodwuletni Hauptmann - o dziwo - znakomicie wytrzymuje to 7-godzinne urodzinowe przyjęcie.
Następnego dnia rankiem Frank odprawia żonę Brigitte do Krakowa a sam... korzysta z okazji i pogrąża się w
lekturze. Bogate archiwum Hauptmanna w Agnetendorf pozostaje w jego dyspozycji. Powstało w latach 1928-
1931 dzięki archiwiście Ludwikowi Jaunerowi. Wykorzystano do tego celu część dolnego parteru "Łąkowego
Kamienia", gdzie w jednym z pomieszczeń wybudowano pierwotnie basen kąpielowy. Po 30 latach
przekształcono go na archiwum.
Składały się nań szkolne i młodzieńcze wiersze, warianty tekstów, nie drukowane poezje, rękopisy, utwory
autobiograficzne, teksty do filmów, dziennik, blisko 2,5 tys. nadanych listów (był wówczas zwyczaj pisania przez
kopię i zachowania jej w zbiorach nadawcy) oraz ponad 40 tys. listów otrzymanych. Potem gubernator i pisarz
odbywają wspólny godzinny spacer.
Przedstawienia dla żołnierzy
Po popołudniowej herbacie Frank odczytuje głośno wszystkim zebranym przygotowane wystąpienie na jubileusz
Wiener Philharmoniker oraz specjalnie napisany przez Hauptmanna artykuł, stanowiący przyczynek do jubileuszu
wiedeńskich muzyków. Frankowi nie spieszy się na Wawel. Przebywa w gościnnym domu jeszcze kolejne dwa
dni - pochłania się lekturze w archiwum, dużo rozmawia.
Jest dobrotliwy i przyjazny, jak zwykle. W niczym nie przypomina groźnego kata Polski. Dopiero 10 stycznia o 9
rano wraz z adiutantem Pfaffenrothem opuszcza gościnną willę i odjeżdża do Krakowa. Ale więź z pisarzem
będzie nadal podtrzymywana. Osobiście wyda zezwolenie, aby, np. w kwietniu 1944 roku, w Generalnym
Gubernatorstwie zgodzić się na teatralne przedstawienia dla jednostek Wehrmachtu. W repertuarze znajdzie się
"Michael Kramer" Hauptmanna i... "Świętoszek" Moliera.
Hans Frank - Generalny Gubernator okupowanych ziem Polski. Prawnik w służbie nazistów /Odkrywca
"W razie potrzeby pobrać do sztuk tekstylia (kostiumy, garderoba, materiały - przyp. J.S.) z żydowskiego
magazynu SS" - proponuje Frank. Późną jesienią na urodziny Hauptmanna wyśle z Krakowa życzenia: "Choć tak
strasznie ciąży na nas brzemię czasu i choć tak przerażająco ukazuje się cierpienie naszego narodu, wielkość
ducha i kultury, którą obdarowali nas wielcy, jest niezniszczalna. To nią się pokrzepiamy. A do tego potężnego
bogactwa wewnętrznego narodu niemieckiego Pan, Wielce Szanowny Mistrzu, przyczynił się w kolosalnej mierze"
(14 XI 1944).
To ni była ucieczka lecz "przegrupowanie"
W jednych z bożonarodzeniowych życzeń Frank napisze z Krakowa: "Stoimy tu twardo na straży i poczyniliśmy
wszelkie przygotowania, by na wypadek ataku Rosjan móc go z całą mocą odeprzeć. Rosjanie nigdy nie dostaną
Krakowa". Za kilkanaście dni te słowa nie będą miały żadnego znaczenia, bo Frank z Krakowa po prostu
ucieknie. Rosjanie będą już niedaleko. Choć on sam nigdy nie użyje słowa "ucieczka", na zarządzonej 15 I 1945
r. na Wawelu naradzie będzie mowa o "przegrupowaniu".
Josef Bühler, sekretarz stanu Rządu Generalnego Gubernatorstwa oszukując do końca powie, iż owo
"przegrupowanie" przeprowadza się nie po to, aby pożegnać się z Krakowem, lecz by "zapewnić możliwość
podjęcia na powrót związanych z tym miastem obowiązków". Tego dnia "wrażliwy erudyta" Frank wyda swój
ostatni rozkaz - rozstrzelania w Dąbiu nad Wisłą 79 mieszkańców tej przyłączonej w 1911 roku do Krakowa
miejscowości. 15 stycznia Rosjanie będą już w Kielcach, dzień później zajmą Radomsko i Częstochowę.
"Wszystkie rzeczy uratowane"
Przebieg dnia ucieczki z Krakowa, 17 stycznia, jest w miarę dokładnie znany. Jeszcze w samo południe Frank
zarządził ostatnie posiedzenie "rządu". O godzinie 13.25 wyruszyła na zachód pierwsza kolumna samochodów, w
tym ciężarówek, załadowanych dokumentami i dziełami sztuki, ze słynną "Damą z łasiczką" Leonarda da Vinci na
czele. Druga grupa pojazdów wyjechała około godziny 17.
2
450147724.002.png
Frank swoim mercedesem z tablicą rejestracyjną Ost-47 jechał przez Mogilany, Kalwarię, Bielsko, Ostrawę, by
dotrzeć do Opola około 22 wieczorem. Następnego dnia część samochodów udała się do Wrocławia, zaś sam
Frank do Sichowa na Dolnym Śląsku. Towarzyszyła mu liczna 20-25 osobowa eskorta. Wszyscy zakwaterowali
się w pałacu hrabiego Manfreda von Richthofena.
"Oto dowód - pisał do żony Brigitte już z Sichowa 18 stycznia Frank - że w ostatniej chwili cały i zdrowy
wyjechałem z Krakowa. Wszystkich naszych ludzi zdołałem uratować. To było strasznie trudne zadanie. Jutro
jadę do Wrocławia, do Boepplego. Przyjadę, jak tylko się da. Opowiem Wam wiele ciekawego. Wszystkie rzeczy
uratowane". To ostatnie zdanie dotyczyło zrabowanych w Polsce dzieł sztuki.
Frank zapowiada się u pisarza
W piątek, 19 stycznia na krótko odwiedza Wrocław, miejsce tymczasowej siedziby swego rządu. I powraca do
Sichowa. Tu przez kilka dni wraz ze swoimi współpracownikami segreguje wywiezione z Krakowa, zrabowane
dzieła sztuki i akta. Część akt pali. 20 stycznia jedna z ciężarówek, eskortowana przez Waltera Schüllera, radcę
Sądu Krajowego dociera do pałacu Muhrau (Morawa pod Strzegomiem), będącego w posiadaniu hrabiny von
Wietersleben. Trafia tam bogata kolekcja dzieł sztuki. A co zamierza sam Frank?
Dom pisarza Gerharta Hauptmanna (Wiesenstein, "Łąkowy Kamień") w Karkonoszach /Odkrywca
Zapewne ma obmyślony wcześniej jakiś plan, związany z Gerhartem Hauptmannem. Już 18 stycznia, a więc w
pierwszym dniu przybycia do Sichowa, Frank natychmiast telefonuje stamtąd do pisarza. I zapowiada swój
przyjazd do niego, w Karkonosze. Odnotowuje to w "Dzienniku" żona pisarza. Jednak Frank nie przybywa ani 19,
ani też 20 stycznia.
Co zdarzyło się w domu pisarza?
W niedzielę 21 stycznia Margareta Hauptmann notuje dalej w "Dzienniku": "Niedziela. Z Sichowa przed 6
(wieczorem - przyp. J.S.) wizyta generalnego gubernatora dr. Hansa Franka w towarzystwie profesora Richarda
Schneidera i adiutanta Pfaffenrotha. Nocują tutaj. Wieczorem ściągnięty zostaje (do domu Hauptmanna - przyp.
J.S.) dr Behl. Struny głosowe Gerharta mocno nadwyrężone , zachrypnięty". Tyle krótka, acz dająca do myślenia
notatka Margarety Hauptmann.
Frank, który również prowadził "Dzienniki", a było ich aż 39, odnotował jedynie pobyt w Agnetendorf. Co więc
takiego zaszło w domu pisarza, że ten aż zachrypł? Bo z pewnością nie takim tonem rozmawia się o sztuce w
takim towarzystwie.
Milczące spojrzenie kosztowności
Najpierw należy wyjaśnić, jaką rolę odgrywał tajemniczy dr Behl. Był przyjacielem Hauptmanna, badaczem i
znawcą jego twórczości. Wcześniej, w 1942 roku, wraz z Felixem A. Voigtem zajmował się przygotowaniem
"Dzieł wybranych" pisarza, stanowiących prezent na jego 80. urodziny. W styczniu 1945 roku Carl Friedrich
Wilhelm Behl zajmował się już porządkowaniem i przygotowywaniem do wywozu w bezpieczniejsze miejsce
archiwum Hauptmanna. Miał być nim zamek Kaibitz koło Kemnath w Górnym Palatynacie.
Od dwóch lat ten pochodzący z Berlina naukowiec i wydawca mieszkał w karkonoskiej wsi Agnetendorf.
Zbliżający się front zmusił Behl'a do zintensyfikowania prac nad hauptmannowskimi zbiorami. "Wkrótce wszystko
zostało uporządkowane. Behl otrzymał upoważnienie, aby w razie potrzeby wywieźć archiwum do Zachodnich
Niemiec. (...) Hauptmann żegnał długim milczącym spojrzeniem kosztowności, które zgromadził przez ostatnie
pięćdziesiąt lat: marmurowe torso Afrodyty, głowę Sokratesa, maskę Napoleona, cenne obrazy Liebermanna,
Corintha, Leo Königa, wiele dużych i małych skarbów. Nadeszły dni nerwowego oczekiwania. Zapowiedziany
samochód z Drezna nie przybywał (...)" - tak o pracy Behl'a pisał w "Czy jestem jeszcze w swoim domu?" Gerhart
Pohl.
Czy pisarz sprzeciwił się woli Franka?
Choć Dieter Schenk w swej biografii o generalnym gubernatorze zauważa jedynie, że Frank i Hauptmann "o czym
z sobą rozmawiali - nie wiadomo", można wysnuć wniosek, że gość z Krakowa chciał wykorzystać
hauptmannowskie archiwum jako "przykrywkę" do umieszczenia w nim części wiezionych z Krakowa łupów. Stąd
zapewne to nagłe ściągnięcie na rozmowę Carla Behl'a. Stąd tak gorączkowy jej przebieg, po których Hauptmann
stracił głos. Czy pisarz sprzeciwił się woli Hansa Franka? Zapewne tak, bo Frank nigdy więcej nie pojawił się w
Karkonoszach.
Frank następnego dnia po południu opuścił "Łąkowy Kamień", co odnotowała w swoim "Dzienniku" Margareta
Hauptmann, by nigdy więcej się tu nie pojawić. Kiedy 6 lutego Hauptmannowie wyjechali na kurację do Drezna
(tam przeżyli bombardowanie miasta 13 i 14 lutego) Carl Behl mógł się zająć dalszym porządkowaniem i w końcu
- nie bez komplikacji - wywozem archiwum.
3
450147724.003.png
Podpisy Himmlera i Hitlera
Ostatecznie złożyło się na niego 7 skrzyń, ponumerowanych i posiadających szczegółowe inwentarze każda.
Kopię list inwentarzowych zatrzymał Behl przy sobie. Na marginesie, gdy napotkano na trudności z transportem
archiwum Hauptmanna, jeleniogórski aparatczyk NSDAP pisarz Hans Christoph Kaergel z Hain (Przesieka)
zwrócił się o pomoc do samego Goebbelsa.
Gerhart Hauptmann
Ten zgodził się, ale pod warunkiem, że transport uda się do Górnego Palatynatu przez... Poczdam i Berlin. Jakież
było zdziwienie Amerykanów, gdy w kwietniu 1945 roku okazano im w jednej z miejscowości na zajętych na
południu Niemiec terenach, archiwum Gerharta Hauptmanna. Rzucała się w oczy korespondencja na firmowych
papierach RSHA, Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, z oryginalnymi podpisami Himmlera a nawet
Hitlera! Goebbels rozegrał znaczne lepiej to, co nie udało się wcześniej Hansowi Frankowi. "Przykrywką" do
wywozu z Berlina dokumentacji RSHA były zbiory archiwalne Hauptmanna.
Hulaszczy tryb życia
A Frank? Kiedy powrócił do Sichowa z nie do końca udanej wizyty w Karkonoszach, hulanka jego ludzi trwała w
najlepsze . "Uderzający był hulaszczy tryb życia różnych pracowników krakowskiego urzędu, którzy marnotrawili i
nie oszczędzali sprowadzonej tu żywności i alkoholu (...) dom mój został opuszczony w kompletnym chaosie. W
większości pomieszczeń walały się otworzone opakowania z żywnością, artykuły gospodarstwa domowego,
otwarte butelki wódki i przedmioty osobistego użytku, które niestety, nie mogły być z powrotem spakowane i
ponownie użyte. W kilku korytarzach pozostawiono parę butelek wódki. (...) Natychmiast po wyjeździe
gubernatora Franka, mój dom został splądrowany przez licznych uchodźców i żołnierzy" - zeznawał na piśmie
właściciel pałacu w Sichowie, Manfred von Richthofen.
Czekał na to, co przyniesie los
22 stycznia w Sichowie załadowano kolejne trzy ciężarówki. Jedna z nich ponownie trafia do Morawy pod
Strzegomiem. Dwie trafiły na początku lutego do Schoberhof w Bawarii, gdzie przebywała żona Frrnka. Co
ciekawe, kiedy popołudniem 11 lipca 1945 roku tuż po odnalezieniu w wiosce Hain w Karkonoszach, w gospodzie
Walschlösschen, trzech obrazów Jana Matejki, Stanisław Lorentz, poszukujący zrabowanych przez hitlerowców
dzieł sztuki , udał się wraz ze Zdzisławem Straszakiem, sekretarzem polskiego pełnomocnika rządu na okręg
Jeleniej Góry późniejszego starosty Wojciecha Tabaki, z wizytą do Agnetendorf, do pozostającego w swoim
domu pisarza Gerharta Hauptmanna.
Obaj rozmawiali o powojennej przyszłości. Hauptmann oczekiwał dla siebie zapewnienia ze strony rządu
polskiego ochrony i bezpieczeństwa , do czego - pośrednio - Lorentz się zobowiązał i słowa dotrzymał. Podczas
tego spotkania nigdy nie padło nazwisko Hansa Franka, który ledwie pół roku wcześniej gościł w tych samych
progach "Łąkowego Kamienia", a teraz w Bad Mondorf , przy granicy z Luksemburgiem, w jenieckim obozie dla
prominentów III Rzeszy czekał na to, co przyniesie mu los i decyzje wojennych zwycięzców. Niemieckiemu
pisarzowi dzielenie się wiedzą o tym, że gdzieś między Sichowem, Cieplicami a Przesieką, Frank mógł "pogubić",
a tak naprawdę ukryć zrabowane Polsce dzieła sztuki, mogło tylko zaszkodzić. A Polacy? Szukali zrabowanych
dzieł sztuki dalej, nawet z dobrym skutkiem. Choć często przy kolejnych "trafieniach" na polskie skarby pomagał
przypadek. Zbyt często...
Janusz Skowroński
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL
4
450147724.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin