Jacquemard, Serge Pułapka‚.pdf

(420 KB) Pobierz
SERGE JACQUEMARD
SERGE JACQUEMARD
Pułapka
W
Rozdział 1
Witali Smantow udawał, że przygląda się stiukom na suficie. W rzeczywistości nie
tracił ani słowa z tego, co mówił Jean-Francois Dagueyre.
- Słucha mnie pan? - warknął ten ostatni.
Na ustach Rosjanina pojawił się nikły uśmieszek.
- Milczenie nie oznacza braku zainteresowania - odpowiedział sentencjonalnie.
- Sprawia pan wrażenie roztargnionego.
- Wpatrywanie się w twarz rozmówcy zmniejsza moją zdolność koncentracji. Będzie się
pan musiał do tego przyzwyczaić. Nie jestem Zugradinem.
Siemion Maksymowicz Ugorenko, którego Jean-Francois znał pod nazwiskiem
Zugardin, przez wiele lat był oficerem prowadzącym francuskiego dziennikarza. Kiedy po
śmierci Breżniewa sekretarzem generalnym KC KPZR wybrano Jurija Andropowa, Ugorenkę
awansowano dzięki znakomitym ocenom figurującym w jego aktach personalnych i odwołano
do Moskwy, gdzie objął ważne stanowisko w KGB. Jego miejsce zajął Witali Pawłowicz. W
głębi duszy czuł, że Francuz nie jest zachwycony tą zmianą. Nie czuli do siebie sympatii.
Jean-Francois Dagueyre zasępił się.
- Z wami Słowianami nigdy nic nie wiadomo - powiedział zgryźliwie.
Rosjanin obojętnie wzruszył ramionami.
- Może wrócimy do Jacques’a Manlaya? - zasugerował, nadal kontemplując stiuki na
suficie. - Starajmy się nie popadać w dostojewszczyznę, inaczej nie unikniemy szablonu i
celebry. A więc jak panu poszło u Manlaya?
- Udało mi się skłonić go do pokazania tego słynnego zdjęcia, o którym napomknął nie
wiedząc, jaką przedstawia wartość.
- Nie wystąpił pan z propozycją kupna?
- Nie mogłem się zdecydować; ryzyko było za duże, mógłby zacząć coś podejrzewać.
- A jest pan pewien, że niczego nie podejrzewa?
- Absolutnie pewien.
Smantow zapalił jednego ze swych rosyjskich papierosów z długim ustnikiem, które
kupował całymi kartonami w sklepiku przy ambasadzie. Dagueyre skrzywił się. Nienawidził
zapachu tego tytoniu z zimnych krajów. Podszedł do okna, otworzył je i natychmiast na
trzecie piętro dotarł ogłuszający hałas z niezwykle ruchliwej ulicy de Rivoli.
- Proszę zamknąć okno - sucho rozkazał Rosjanin.
W duchu zgromił Siemiona Maksymowicza Ugorenkę za jego zbytni liberalizm i
tolerancję. Odwieczny aksjomat nigdy nie traci na aktualności: trzeba mieć żelazną rękę w
aksamitnej rękawiczce. Dagueyre za dużo sobie pozwala. Musi jak najszybciej wziąć go w
cugle.
- Jest pan pewien że człowiek na zdjęciu to rzeczywiście Tanguy de Viellebois de
Natachat?
- Nie ma mowy o pomyłce. Natachat, to brzmi trochę z rosyjska, prawda?
W jego słowach kryło się zawoalowane szyderstwo. Smantow nawet nie drgnął.
- I Manlay nie zdaje sobie sprawy, jakiej ceny mógłby zażądać za to zdjęcie?
- Dla niego przedstawia wyłącznie wartość uczuciową, jest wspomnieniem z dawno już
minionych lat burzliwej młodości. Wie pan, jacy są ci faceci ze skrajnej prawicy. Przy każdej
okazji na powierzchnię wypływa ich harcerska przeszłość. Widok kwiatu lilii wyciska im łzy
z oczu. Gdy gregoriański chór odśpiewa im Tantum ergo* rozdziawiają gęby z podziwu. To
ludzie żyjący przeszłością, śmiesznie sentymentalni.
* Tantum ergo „Pod tak wielkim Sakramentem upadamy na twarze”, średniowieczny hymn kościelny.
(Przyp. tłum.).
W jego głosie brzmiała pogarda. Dagueyre zaśmiał się donośnie i dodał:
- Manlay przypomina tych zacofanych ludzi, którzy w pańskim kraju biją jeszcze
pokłony przed ikonami.
- O nic pana nie podejrzewał?
- Absolutnie o nic. Jestem dla niego sympatykiem prawicy, dziennikarzem, który
wysmaży nieco nostalgiczny artykuł o jednym z widm przeszłości, oczywiście ze względu na
policję nie podając, gdzie ono teraz przebywa. Manlay był tak wzruszony, że pokazał mi
swoje archiwum. To zdjęcie jest niebywałym kąskiem! Gdyby go nie wyciągnął, wróciłbym z
kwitkiem, bez żadnych szans na sprawdzenie czy w krążących plotkach jest coś z prawdy.
- Czy powiedział, jak zrobił to zdjęcie? W jakich okolicznościach?
- Podczas tajnego spotkania głównych uczestników akcji. Starałem się nie zadawać mu
żadnych, dodatkowych pytań na ten temat. Bałem się, że zacznie coś podejrzewać.
- Dlaczego? - zdziwił się Smantow. - Ostatecznie dziennikarz powinien być ciekawy, a
nawet wścibski.
- Ma pan rację - z ociąganiem przyznał Dagueyre - ale to sprawa takiego kalibru, że
zaparło mi dech w piersiach. I odebrało mowę!
- Czy Manlay zorientował się, jak bardzo jest pan poruszony?
- Nie. Był zbyt zajęty monologowaniem, grzebaniem się we wspomnieniach, pono-
wnym przeżywaniem przeszłości. Mówi się, że zakochani są sami na świecie. Podobnie jest z
ludźmi, którym zebrało się na wspominki.
Rosjanin spojrzał spod oka na Francuza. Nie podobał mu się filozoficzny ton, jakim
Dagueyre przemawiał od pewnego czasu.
- Czy Manlay miał dużo zdjęć? - spytał po chwili milczenia.
- Nie. Najwyżej trzydzieści. Podziemna działalność niezbyt temu sprzyja. I tak dobrze,
że znajdują się jeszcze w jego posiadaniu.
- I była to jedyna fotografia, na której figuruje Viellebois de Natachat?
- Jedyna.
- A kto jest na innych?
- Koledzy z wojska, członkowie rodziny i oczywiście inni uczestnicy zamachu.
Smantow zgasił papierosa w reklamowej popielniczce, której brzydota kontrastowała z
umeblowaniem pokoju, świadczącym o wyrobionym guście.
- Inni uczestnicy zamachu?
- Ci, których nie zdołano aresztować. Fotografie były robione za granicą w różnych
egzotycznych zakątkach: w Rio de Janeiro, na Wyspach Bahama oraz w innych miejscach, z
których trudno było ich ekstradować. W owych czasach mieli masę pieniędzy. Dokonali
szeregu napadów, co przyniosło im mnóstwo forsy.
- Ilu ich było?
- Jeszcze dwóch.
- Co się z nimi stało?
- Zostali za granicą i jak mi powiedział Manlay, rozpierzchli się po świecie. Zdaje się,
że tylko on jeden tęsknił za krajem.
Smantow zmarszczył brwi i zastanowił się.
- Może tamci dwaj wiedzą o tej sprawie z Viellebois de Natachat - powiedział, choć w
gruncie rzeczy wcale w to nie wierzył.
Dagueyre obłudnie podszedł znów do okna i otworzył je, by przewietrzyć pokój. Znów
do salonu wtargnęły odgłosy z ulicy de Rivoli.
- Nie sądzę - rzucił przez ramię.
- Dlaczego? - zaoponował Rosjanin, mimo że myślał dokładnie tak samo jak jego
rozmówca.
- Któryś z nich powiedziałby o tym Manlayowi. Zarówno tamci trzej jak i on sam, nie
przepuściliby tak niezwykłej okazji, a Manlay pamiętałby o tym zdjęciu. Co za wspaniała
okazja do szantażu! Viellebois de Natachat niczego by im nie odmówił!
Smantow pokiwał głową.
- Może wyczuli, że to zbyt niebezpieczne - rozważał. - W końcu Viellebois został grubą
- ba, nawet bardzo grubą rybą, daleko poza zasięgiem pukawek ekipy, o której pan wspo-
minał. A gdyby starali się do niego dobrać przy pomocy broni większego kalibru, jest więcej
niż prawdopodobne, że odpowiedziałby zadając brutalnie śmierć, co moim zdaniem wystar-
czyłoby, by zalecić tym ludziom ostrożność i rozwagę.
- Jestem dokładnie tego samego zdania - przytaknął Dagueyre, omiatając spojrzeniem
elegancką perspektywę nabrzeża Voltaire.
Smantow doznał nagłego olśnienia.
- Ale czy ostatecznie Manlay wymienił jego nazwisko?
Dagueyre odwrócił się całym ciałem i oparł o parapet okna.
- Rzeczywiście! - zawołał. - Ani razu nie wymienił nazwiska Viellebois de Natachat.
Ale z pewnością przez dyskrecję? Manlay nie jest donosicielem.
Smantow nie mógł sobie odmówić marnego kalamburu, jaki mu przyszedł do głowy:
- Jest człowiekiem honoru, nie donosicielem.
Dagueyre skrzywił usta w uśmiechu.
- Proszę nie liczyć, że zacytuję pańskie gierki słowne w swoim artykule.
Rosjanin przerwał mu nie cierpiącym sprzeciwu gestem.
- Jeśli już o tym mowa; niech pan da sobie spokój z artykułem, jaki zamierza pan
napisać o Manlayu i reszcie. Lepiej nie wzbudzać podejrzeń Viellebois. Musi mieć niezwykle
wyczuloną uwagę na wszystko, co dotyczy tamtych czasów i może wskrzesić złe wspomnie-
nia. Czy Manlay mówił, że Viellebois wie o istnieniu tego zdjęcia?
- Nie.
- Według mnie Manlay zrobił je po cichu albo na polecenie dowódcy komanda. Jest
sprzeczne z wszelką logiką, by Viellebois pozwolił się fotografować. To kwestia zwykłej
ostrożności. Ze wszystkiego co o nim wiem, mogę wnosić, że nie popełniłby takiego błędu.
- Teraz pańska kolej - powiedział Dagueyre ziewając. - Ja daję sobie spokój, jak pan mi
kazał. Jeśli potrzebuje pan pomocy, mogę znów spotkać się z Manlayem.
Smantow przecząco potrząsnął głową.
- Dziękuję. Proszę tylko powiedzieć, gdzie mogę go znaleźć.
W spojrzeniu Dagueyre’a odmalowało się zakłopotanie.
- To trochę skomplikowane, bo jest niesłychanie ostrożny i trzyma się z dala od
miejskiego tłoku. Opiszę panu jednak, jak można dotrzeć do jego kryjówki. Acha! Jeszcze
jedno...
W jego głosie zabrzmiała nuta sarkazmu.
- Będziecie musieli wziąć go z zaskoczenia. Manlay nie lubi obcych i ma przy sobie
broń...
Rozdział 2
- Zgadzasz się, żebym ci zrobiła test na temat filmu? - spytała Florence.
Manlay rozkoszował się smakiem starego alkoholu produkowanego w tych stronach,
prezentu od zaprzyjaźnionego pasterza, który przez zaskakujący mimetyzm upodobnił się do
swych baranów.
- Test na temat filmu? - odpowiedział ostrożnie. - Skąd go wytrzasnęłaś? Z jakiegoś
pisma?
Parsknęła śmiechem.
- Ależ nie. Sama go wymyśliłam.
- Po co?
- Żeby cię jakoś rozgryźć. Intrygujesz mnie.
Zanurzył rękę w chłodnej wodzie strumienia. Pasterz zapewniał, że między kamieniami
przemykają pstrągi, a człowiek sprawny może je schwytać ręką. Manlaya aż bolały oczy od
wypatrywania srebrzystego, migotliwego kształtu. Jednak mimo że mieszkał tu już od kilku
tygodni, nigdy dotąd nie zobaczył choćby jednego pstrąga. A wzrok miał sokoli. Wniosek:
albo pasterz się mylił, albo łgał, by wydać się kimś interesującym. Prawdopodobnie samot-
ność urozmaicona jedynie towarzystwem baranów sprawiła, że wymyślał te bajki.
- Więc jak, zgadzasz się? - nalegała Florence.
Wyjął rękę i otrząsnął z niej wodę.
- Zgadzam - przytaknął.
Wesoło klasnęła w ręce.
- Zanim zaczniemy, zadam ci jedno pytanie. Czy widziałeś dużo filmów?
- Mnóstwo. Mam bzika na punkcie kina.
- Znakomicie. Tym wiarygodniejszy będzie test. Dobrze, zaczynamy. Który z wymie-
nionych filmów ci się podoba: „Do utraty tchu”, „Pancernik Potiomkin”, „Przeminęło z
wiatrem”?
- „Przeminęło z wiatrem”.
- Którego z następujących reżyserów najbardziej lubisz: Bergmana, Godarda czy Forda?
- Forda.
- Który z wymienionych aktorów jest twoim zdaniem najlepszy: Vittorio Gassman,
Gerard Depardieu czy Humphrey Bogart?
- Nigdy nie widziałem Gerarda Depardieu. Ale jeśli chodzi o dwóch pozostałych, wy-
bieram Bogarta, mimo że Gassman jest także utalentowanym aktorem. Biorę jednak pod uwa-
gę styl, nie wartość.
- Zgoda. W każdym razie zaczynam mieć już jakieś pojęcie o twoich upodobaniach.
Dlatego sądzę, że mając do wyboru Catherine Deneuve, Monikę Vitti i Raquel Welch
będziesz się zastanawiał tylko nad Deneuve i Welch?
- Skądże - zaprotestował. - Wybieram Monikę Vitti. Bardzo mi się podobała „Czerwona
pustynia” Antonioniego.
Uśmiechnęła się rozbawiona, lecz nie przekonana.
- Szachrujesz. I kłamiesz, a to wychodzi na jedno.
Zerwał źdźbło trawy i żuł je z drwiną w oku.
- Twoja analiza psychologiczna jest powierzchowna - zarzucił. A to niewybaczalne u
pedagoga.
Wybuchnęła śmiechem.
- Wprawiasz mnie w zakłopotanie – powiedziała zrezygnowana.
Udał zdziwienie.
- To już koniec twego testu na temat filmu? Nie chcesz drążyć dalej?
- To mi wystarczy. Jesteś człowiekiem zafascynowanym przeszłością, amatorem
produkcji hollywoodzkiej z lat trzydziestych, czterdziestych i pięćdziesiątych, wielbicielem
kina komercyjnego. Wolisz dobrych rzemieślników od artystów i nie interesujesz się poszuki-
waniami twórczymi i estetycznymi. Prawdopodobnie po śmierci Marylin Monroe musiałeś
zalewać się łzami, a dzięki Bardotce rozczulają cię skazywane na zagładę małe foki.
- Analiza psychologiczna więcej niż powierzchowna - powtórzył nie przestając żuć
Zgłoś jeśli naruszono regulamin