Karpyshyn Drew - Wrota Baldura II Tron Bhaala.pdf

(721 KB) Pobierz
Karpyshyn Drew Wrota Baldura II
Drew Karpyshyn
Wrota Baldura II:
Tron Bhaala
Baldur's Gate II:
Throne of Bhaal
Przełożyła Anna Studniarek
Wydanie oryginalne: 2001
 
319064221.001.png
Wydanie polskie: 2002
 
Mamo, tato – ta książka jest dla was.
Podziękowania
Ta powieść nie powstałaby bez udziału Jamesa Ohlena, Kevina Martensa,
Davida Gaidera i innych twórców Tronu Bhaala z firmy BioWare. Dzięki,
chłopaki.
 
Prolog
Marpenoth, 1368 DR
– Cicho, Ravio – ostrzegł żonę Gerdon. – Obudzisz chłopca. Przestraszysz go.
– Powinien się bać, Gerdonie. Ja się boję – odpowiedziała Ravia, tłumiąc łkanie.
– Wiesz, co mówią ludzie. Egzekucje, publiczne palenie...
– Nie, Ravio! – Gerdon uderzył pięścią w ciężki stół stojący pośrodku
niewielkiego pomieszczenia, które służyło jego rodzinie za kuchnię. Stół ten zrobił
własnymi rękami, podobnie jak stojące obok krzesła i łóżko w drugim pokoju.
Gerdon sam wybudował nawet drewniane ściany ich domu i dach nad głową. – Nie
pozwolę wygnać się z mojej ziemi... z mojego domu... przez to szaleństwo!
Ravia potrząsnęła głową. Gdy zwróciła się do męża, jej głos był łagodny.
– Wolałbyś raczej zginąć, Gerdonie? Ty i twój syn? Splugawiona krew płynie też
w żyłach Terrela.
Gerdon nie odpowiedział od razu, lecz zaczął spacerować po ich niewielkim
domu. Miał już dosyć tych kłótni z żoną noc w noc. Był zły – na Ravię, na świat,
nawet na siebie, lecz bardziej jeszcze bał się, że żona może mieć rację. Jednak nie
chciał poddać się jej pragnieniu ucieczki.
– Te historie przyszły z północy, z Amnu. To barbarzyńcy! Amnianie zabiliby
sąsiadów za garść monet. Szukają tylko pretekstu.
Ravia wstała ze swojego miejsca przy stole i stanęła na drodze męża. Zmusiła go,
żeby zwrócił na nią uwagę, starannie rozważył jej słowa, zamiast zbyć je
machnięciem ręki.
– Z każdym tygodniem słyszymy więcej opowieści, mężu. Z każdym tygodniem
słyszymy plotki z miast i wiosek leżących coraz bliżej naszej krainy. Już nie tylko z
Amnu. Wiesz, że to samo dzieje się teraz w Tethyrze i Calimshan. Nie możesz tego
zignorować, Gerdonie!
– To miasto nie jest takie – sprzeciwił się Gerdon, uspokajająco przytulając do
 
siebie żonę... choć nie wiedział, kto kogo właściwie uspokaja. – To prości rolnicy, jak
my. Nasi sąsiedzi nigdy nie zrobią nam krzywdy. Znam ich.
Ravia nie odpowiedziała. Gerdonowi nie podobała się ta cisza, więc dalej
próbował uspokajać żonę.
– Zresztą i tak nie uwierzą, gdyby ktokolwiek im powiedział. Oprócz nas nikt nie
wie, nawet Terrel.
– A może powinien – odpowiedziała Ravia szeptem.
* * *
Uciekaj. Żadnych pytań, żadnych odpowiedzi. Żadnego wahania, żadnych
wyjaśnień. Uciekaj, po prostu uciekaj.
Ojciec powtarzał tę lekcję Terrelowi każdego wieczora przez ostatni miesiąc.
Terrel miał tylko dziesięć lat. Nie rozumiał zbyt dobrze słów, których używał ojciec –
prześladowanie, lincz, ludobójstwo, dziedzictwo, pomiot Bhaala. Terrel był jednak na
tyle duży, by zrozumieć to, co najważniejsze w słowach ojca.
– Jeśli zobaczysz obcych na farmie, Terrelu, uciekaj. Jak najszybciej i jak
najdalej. Po prostu uciekaj.
Wracając z pracy w polu, Terrel usłyszał ich na długo przed tym, nim ich
zobaczył. Wieczorny wiatr niósł gniewne krzyki. Tłum maszerował prosto przez pole,
depcząc plony jego ojca. Zmierzch rozświetlały ich pochodnie, sprawiające, że tłum
wydawał się skąpany w pomarańczowym blasku. Jeszcze chyba nie zobaczyli Terrela,
uwagę zwracali raczej na odległy dom, niż na niewielką postać na skraju pola, ledwo
widoczną w ciemnościach.
Terrel widział ich, oświetlonych przez trzymane pochodnie. Nawet z tej
odległości rozpoznał wielu mężczyzn, którzy czasami przychodzili do ojca, by robić z
nim interesy. Dopiero gdy chłopiec zobaczył wśród tłumu nieznane mundury
żołnierzy, posłuchał wskazówek ojca. Zaczął uciekać.
* * *
Domek został otoczony. Krąg żołnierzy i najemników wokół niewielkiej farmy
stopniowo zacieśniał się jak pętla na szyi znienawidzonego dziecka Bhaala. Chmara
ludzi z miasta stała na obrzeżach kręgu. Bardzo chcieli coś widzieć, ale obawiali się,
że sami zostaną zobaczeni. Przywódca żołnierzy, ubrany w ciężki płaszcz z kapturem,
przyglądał się całej scenie z bezpiecznej odległości.
W domu panowała cisza, lecz przez niewielkie szpary w ścianach prześwitywało
światło. Uzbrojeni mężczyźni zbliżyli się i zatrzymali, zaś z tłumu cywilów za nimi
wypchnięto do przodu burmistrza.
Burmistrz, przestępując z nogi za nogę, rozejrzał się wokół, szukając pocieszenia
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin