Diana Palmer - Gorączka nocy.pdf

(1475 KB) Pobierz
Microsoft Word - Diana Palmer Goraczka nocy
Diana Palmer
GORĄCZKA NOCY
Przełożył
Wojciech Jasiakiewicz
Dom Wydawniczy REBIS
Poznań 1993
246151889.002.png
R o z d z i a ł 1
W windzie panował tłok. Rebeka Cullen próbowała tak balansować pudełkiem, w którym stały trzy
plastykowe kubki napełnione kawą, aby nie wylać jej na podłogę. Być może, gdyby nauczyła się robić
to naprawdę dobrze, mogłaby znaleźć pracę w cyrku i występować na arenie. Pokrywkom tych
plastykowych kubków nie można było zaufać — jak zwykle zresztą. Człowiek, który pracował za ladą
w tym małym sklepie na parterze, nie patrzył nigdy dwa razy na takie kobiety jak Rebeka. Poza tym,
kogo mogło obchodzić, czy kawa wyleje się na szary, niemodny kostium kobiety o tak nijakim
wyglądzie.
Pomyślała sobie, że na pewno wziął ją za jakąś bizneswoman, wściekłą babę, nienawidzącą mężczyzn.
Taką, której kariera zawodowa zastępuje męża i dzieci. Taką, po której nazwisku występuje długi ciąg
tytułów. Czyż nie byłby zaskoczony, widząc ją latem na farmie dziadka, bosą, ubraną w dżinsy z
obciętymi nogawkami i wojskową kurtkę? Jej długie, kasztanowe włosy o złotawym połysku spływały z
ramion aż do pasa. Ten kostium to zwykły kamuflaż.
Becky pochodziła ze wsi i była jedyną opiekunką swego dziadka - emeryta i dwóch młodszych braci.
Matka zmarła, kiedy Becky miała szesnaście lat, a ojciec odwiedzał ich tylko wtedy, gdy potrzebował
pieniędzy. Kilka lat temu wyniósł się do Alabamy i od tej pory nie mieli od niego żadnych wieści.
Becky wcale się tym nie martwiła. Miała teraz dobrą pracę. Prawdę mówiąc, ostatnia przeprowadzka
firmy prawniczej do Curry Station była jej bardzo na rękę, ponieważ nowe biuro, mieszczące się w
kompleksie przemysłowym na przedmieściach Atlanty, znajdowało się niedaleko od farmy jej dziadka,
gdzie wszyscy mieszkali. Był to jakby powrót w rodzinne strony, jako że jej rodzina mieszkała w
hrabstwie Curry od ponad stu lat.
Nie skarżyła się na pracę, uważała jednak, że jej szefowie powinni już dawno kupić nowy dzbanek do
parzenia kawy. Te wycieczki kilka razy dziennie do sklepiku stawały się bardzo męczące. W biurze
pracowały oprócz niej trzy sekretarki, recepcjonista i jeszcze jakichś dwóch prawników. Wszyscy
zajmowali ważniejsze stanowiska niż ona. To właśnie Becky musiała wykonywać czarną robotę. Idąc w
kierunku windy, wykrzywiła twarz ze złości. Miała nadzieję, że nic złego nie przytrafi się jej w drodze
na szóste piętro.
Jej orzechowe oczy szybko obrzuciły spojrzeniem cały korytarz. Odprężyła się, kiedy zorientowała się,
że wysoki mężczyzna nie czeka na windę. To, że miał lodowate, czarne oczy, nie było wcale takie złe.
Ani to, że prawdopodobnie nienawidził kobiet, a Becky w szczególności. Najgorsze jednak, że palił te
ohydne, cienkie, czarne cygara. Winda z takim pasażerem zamieniała się w piekło. Marzyła, by ktoś
powiedział mu, że istnieje zarządzenie zabraniające palenia w miejscach publicznych. Sama chciała
nawet to zrobić, zawsze jednak było dookoła mnóstwo ludzi, a Rebeka, mimo rogatej duszy, w tłumie
stawała się dość nieśmiała. Pewnego dnia jednak nie będzie nikogo, tylko on i ona, i wtedy powie mu,
co myśli o tych jego wyjątkowo śmierdzących cygarach.
Powędrowała myślami daleko stąd i czekała, aż winda zjedzie na dół. Przypomniała sobie, że ma gorsze
problemy niż ten mężczyzna od cuchnących cygar. Dziadek ciągle jeszcze nie doszedł do siebie po
ataku serca. Choroba zaczęła się nagle dwa miesiące temu i przerwała jego pracę na farmie. Becky było
bardzo ciężko. Dopóki nie nauczy się jeździć traktorem i siać zboża, pracując jednocześnie sześć dni w
tygodniu jako sekretarka prawnika, farma dziadka zmierzać będzie do ruiny. Starszy z jej braci był w
ostatniej klasie szkoły średniej, ciągle miał jakieś kłopoty i wcale nie pomagał w domu. Mack był w
piątej klasie i zawalił matematykę. Rwał się, co prawda, do pomocy, ale był jeszcze na to za mały.
Becky ukończyła dwadzieścia cztery lata i do tej pory nie miała żadnego prywatnego życia. Skończyła
szkołę, gdy akurat zmarła matka, a ojciec wyjechał w nieznane.
Becky zastanawiała się, jak mogłoby wyglądać jej życie. Mogłaby przecież chodzić na przyjęcia i
umawiać się na randki, mieć piękne stroje. Uśmiechnęła się do siebie na samą myśl o tym, że nie
musiałaby się nikim opiekować.
246151889.003.png
— Przepraszam — zamruczała kobieta z aktówką.
Potrąciła mocno Becky i omal nie wylała na nią całej kawy.
Dziewczyna powróciła ze swych marzeń do rzeczywistości w samą porę, aby dostać się do windy,
pełnej ludzi jadących z garażu w piwnicy. Udało się jej wcisnąć pomiędzy mocno wyperfumowaną
kobietę a dwóch mężczyzn zawzięcie dyskutujących o zaletach komputerów dwóch rywalizujących ze
sobą firm komputerowych. Doznała wielkiej ulgi, kiedy prawie wszyscy, nie wyłączając tej
wypachnionej damy, wysiedli na trzecim i czwartym piętrze.
O, Boże, jak ja nienawidzę komputerów — westchnęła Becky głośno, kiedy winda zaczęła powoli
wspinać się na szóste piętro.
Ja też ich nie cierpię — doszedł ją z tyłu niski, niezadowolony głos.
Omal nie wylała kawy, obracając się, żeby zobaczyć, kto to powiedział. Myślała, że jest w windzie
sama. Nie rozumiała, jak mogła nie zauważyć tego mężczyzny. Była kobietą trochę więcej niż średniego
wzrostu, ale on musiał mieć co najmniej metr osiemdziesiąt. Nie wzrost jednak był tutaj najważniejszy,
ale budowa ciała. Był to muskularny mężczyzna, zbudowany tak, że mógł mu tego pozazdrościć każdy
atleta. Miał szczupłe, piękne ręce o ciemnym odcieniu skóry i duże stopy. Kiedy nie cuchnął dymem
tytoniowym, pachniał najbardziej seksowną wodą kolońską, jaką Becky kiedykolwiek zdarzyło się
poczuć. Cała jego męska uroda kończyła się jednak na twarzy. Dziewczyna nie przypominała sobie, aby
gdzieś już widziała tak gburowato wyglądającego człowieka.
W jego twarzy uderzały ostre rysy i zawziętość. Miał grube, czarne brwi i głęboko osadzone, wąskie,
czarne oczy o szczególnie przenikliwym i ostrym spojrzeniu oraz prosty, elegancki nos. Niezbyt ostra
broda wyraźnie rzucała się w oczy. Na długiej i szczupłej twarzy odznaczały się kości policzkowe. Miał
naturalnie ciemną cerę, która bynajmniej nie powstawała od wystawiania skóry na działanie słońca.
Dziewczyna nie pamiętała, aby jego szerokie i dobrze ukształtowane usta kiedykolwiek się uśmiechały.
Przekroczył już trzydzieści pięć lat i na jego ciemnej twarzy zaczęły pojawiać się zmarszczki. Z jego
zachowania przebijał pewien porażający ją chłód. Głos wydawał się jego największą zaletą — głęboki i
czysty, bardzo dźwięczny, taki, który w zależności od nastroju może pieścić lub ranić. Rozchodził się z
łatwością.
Mężczyzna miał na sobie porządne ubranie, bez wątpienia kosztowny, ciemnoszary garnitur w drobne
prążki, białą bawełnianą koszulę i jedwabny krawat w duże, kolorowe wzory. Becky pomyślała sobie,
że do tej pory unikała go.
O, to pan — powiedziała z rezygnacją w głosie. Poprawiła w pudełeczku plastykowe kubki z kawą.
— Czy pan przypadkiem nie jest właścicielem tej windy? — spytała. — To znaczy, zawsze, kiedy do niej
wsiadam, jest już pan w środku. I zawsze pan narzeka i marudzi. Czy pan się nigdy nie uśmiecha?
Kiedy znajdę coś, co sprawi, że się uśmiechnę, będzie pani pierwszą osobą, która to zauważy —
odparł pochylając głowę, aby zapalić ostro pachnące cygaro. Miał najgrubsze i najbardziej proste włosy,
jakie kiedykolwiek widziała. Wzięłaby go za Włocha, gdyby nie te kości policzkowe i kształt twarzy.
Nienawidzę dymu z cygar — zauważyła, chcąc przerwać ciszę.
A więc niech pani nie oddycha, dopóki nie otworzą się drzwi — odparł z lekceważeniem w głosie.
— Jest pan najbardziej gburowatym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkałam! — wykrzyknęła.
Odwróciła się z furią i spojrzała na tablicę, wskazującą, na którym piętrze znajduje się winda.
— Bo nie spotkała pani mnie — stwierdził mężczyzna.
— Miałam bardzo dużo szczęścia.
Z tyłu doszedł ją stłumiony głos.
246151889.004.png
Pani pracuje w tym budynku?
Nie pracuję tutaj zawodowo. — Rzuciła mu przez ramię jadowity uśmiech. — Jestem utrzymanką
jednego z prawników z firmy Malcolm, Randers, Tyler and Hague.
Ciemne oczy mężczyzny uważnie przesunęły się po jej figurze, ubranej w bardzo przeciętny kostium,
zatrzymały się na bucikach na niskim obcasie i powędrowały do góry. Spojrzał jej w twarz, na której nie
było dzisiaj śladu makijażu. Miała miłe, orzechowe oczy, doskonale pasujące do jej śniadej twarzy,
szerokich policzków, pełnych ust i prostego nosa. Mężczyzna domyślał się, że na pewno wyglądałaby o
wiele atrakcyjniej, gdyby tylko zadała sobie trochę trudu.
— On chyba niedowidzi — odezwał się w końcu.
Oczy Becky błysnęły i zwęziły się, a jej dłonie mocniej chwyciły tacę. Starała się zapanować nad sobą.
Och, jaka by to była radość oblać go gorącą, parującą kawą. Mogłaby nawet za to odpokutować. Ale to
mogło mieć okropne konsekwencje. Bardzo potrzebowała tej pracy, a na dodatek on mógł znać jej
szefów.
— Nie jest wcale ślepy. — Odwróciła się w jego stronę, odpowiadając z lekką pychą w głosie. —
Nadrabiam brak atrakcyjnego wyglądu fantastyczną techniką w łóżku. Najpierw smaruję go miodem —
powiedziała konspiracyjnym szeptem i lekko pochyliła się do przodu — a potem stosuję specjalnie
tresowane mrówki...
Mężczyzna podniósł do ust cygaro i zaciągnął się, wydmuchując po chwili gęstą chmurę dymu.
— Mam nadzieję, że zdejmuje mu pani najpierw ubranie — powiedział. — Bardzo trudno jest zmyć
miód z materiału. To już moje piętro.
Rebeka cofnęła się, aby go przepuścić, i przyglądała mu się uważnie. To nie było ich pierwsze
spotkanie. Ten człowiek robił okropne uwagi i szydził z niej od pierwszego dnia jej pracy w tym
budynku. Miała go już serdecznie dosyć — kimkolwiek był.
Życzę panu miłego dnia — wycedziła słodkim głosem.
Dzień był całkiem dobry do chwili, kiedy spotkałem panią — mówiąc to, nawet się nie odwrócił.
— Dlaczego nie wsadzi pan sobie tego cygara w ...?!
Drzwi zamknęły się w chwili, kiedy wypowiadała ostatnie słowo. Winda zabrała ją na czternaste piętro.
Rebeka z westchnieniem spostrzegła jego numer. On rujnuje jej życie! Dlaczego musi pracować właśnie
w tym budynku? Dlaczego nie zgubił się gdzieś w tej Atlancie?
Winda pojechała na dół i tym razem zatrzymała się na szóstym piętrze. Ciągle jeszcze kipiąca złością,
szła do gabinetu swoich szefów. Przechodząc popatrzyła na Maggie i Jessikę, dwie pozostałe sekretarki,
pracujące ciężko w drugiej części pokoju. Becky miała swoje schronienie tuż obok gabinetu Boba
Malcolma, najmłodszego współwłaściciela firmy i jednocześnie swego głównego szefa.
Weszła bez pukania do dużego pokoju. Bob i jego dwaj współpracownicy, Harley i Jarrard,
zniecierpliwieni czekali na kawę. Bob rozmawiał z kimś przez telefon.
— Połóż to gdzieś, Becky, dziękuję ci — powiedział szorstko, dłonią zakrywając słuchawkę telefonu.
Spojrzał na jednego z kolegów. — Kilpatrick właśnie wszedł. Jak tam z czasem?
Becky podała milcząco kawę i usłyszała jakieś niewyraźne „dziękuję" od Harleya i Jarrarda. Bob zaczął
znowu rozmawiać przez telefon.
— Słuchaj, Kilpatrick, pragnę jedynie konferencji. Mam nowe dowody i chcę, żebyś je zobaczył. —
246151889.005.png
Szef uderzał pięścią o biurko, a jego smagła twarz poczerwieniała. — Do diabła, człowieku, czy ty
musisz być tak mało elastyczny? — westchnął gniewnie. — Dobrze, dobrze. Będę za pięć minut. —
Rzucił słuchawkę na widełki. — Mój Boże, modlę się, by on nie ubiegał się o ponowny wybór. Dopiero
drugi tydzień z nim pracuję, a już mam tego dosyć! Dlaczego nie mogę pracować z Danem Wade'em!
Dan Wade był prokuratorem Atlanty. Becky wiedziała, że jest bardzo miłym człowiekiem, ale tutaj, w
hrabstwie Curry, prokuratorem okręgowym był Rourke Kilpatrick. Być może — pomyślała sobie —jej
szef po prostu źle ułożył sobie z nim stosunki. Byłby prawdopodobnie równie miły przy pierwszym
spotkaniu jak Dan Wade.
Chciała powiedzieć to panu Malcolmowi, kiedy wtrącił się Harley.
— Czy możemy go winić? — spytał. — Miał w czasie ostatniego miesiąca więcej pogróżek w związku
z tą wojną o narkotyki niż jakikolwiek prezydent. To twardy facet i nie
ugnie się. Miałem już tutaj parę spraw i doskonale wiem, jaką Kilpatrick ma opinię. Jego nie można
kupić. To chodzący kodeks.
Bob usiadł na miękkim, obitym skórą krześle.
Przechodzą mnie zimne dreszcze, kiedy przypomnę sobie, jak Kilpatrick załatwił na sali mojego
świadka. Kiedy skończyła zeznawać, musieli jej dać środki uspokajające.
Czy pan Kilpatrick jest aż taki zły? — spytała Becky z cichą ciekawością w głosie.
Tak — odparł jej szef. — Nigdy go nie spotkałaś, prawda? Pracuje teraz w tym budynku, ponieważ
odnawiają jego biuro. To właśnie ten remont całego sądu, który przegłosowała komisja hrabstwa. Dla
nas jest o wiele wygodniej iść piętro wyżej niż jechać do budynku sądu. Oczywiście Kilpatricka
doprowadza to do wściekłości.
Kilpatrick nienawidzi wszystkiego, ludzi też — wyszczerzył zęby Hague. — Ludzie mówią, że
podły charakter to sprawa dziedziczna. On jest półkrwi Indianinem, a ściśle mówiąc — Czirokezem.
Jego matka przyjechała tutaj, aby po śmierci ojca Kilpatricka mieszkać z jego współplemieńcami.
Wkrótce jednak zmarła i Kilpatrick znalazł się pod opieką swego wuja, który był głową jednej z rodzin,
które założyły Curry Station. I to on dosłownie zmusił lokalną społeczność, żeby przyjęła Kilpatricka.
Był przecież federalnym sędzią — dodał, uśmiechając się. — Myślę, że to właśnie u niego nauczył się
tej swojej miłości do prawa. Wuja Kilpatricka też nie można było kupić.
Cóż, mimo wszystko przejdę się na górę i zaofiaruję mu swoją duszę w imieniu mojego
podejrzanego klienta — stwierdził Bob Malcolm. — Harley, bądź tak dobry i przygotuj sprawozdanie
na rozprawę Bronsona. Jarrard, Tyler siedzi teraz w biurze nad tą sprawą o nieruchomość, którą
się zajmujesz.
Dobrze, zajmę się tym — rzekł z uśmiechem Harley. — Mógłbyś wysłać Becky, by rozpracowała
Kilpatricka. Być może jej udałoby się go zmiękczyć.
Malcolm zaśmiał się delikatnie.
Zjadłby ją na śniadanie — odparł i zwrócił się do Becky. — Możesz pomóc Maggie, kiedy mnie nie
będzie. Trzeba nadgonić te kartoteki.
OK — odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem. — Powodzenia.
Bob gwizdnął i odwzajemnił uśmiech.
— Będzie mi bardzo potrzebne.
Becky popatrzyła za nim i westchnęła zadumana. Był taki troskliwy, mimo iż czasem miał charakter
barrakudy.
Maggie pokazała jej z pobłażliwym uśmiechem dokumenty, którymi powinna się zająć. Drobna, chuda,
246151889.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin