LU. IV-VI. Szklarski Alfred - 2 - Tomek na Czarnym Lądzie.pdf

(979 KB) Pobierz
Alfred Szklarski - 2 - Tomek na Czarnym L¹dzie.rtf
ALFRED SZKLARSKI
TOMEK NA CZARNYM L Ą DZIE
Londyn, dnia 20 czerwca 1903 roku.
Droga Sally!
Wczoraj przyjechał do Londynu mój kochany Ojciec! Wiesz ju Ŝ zapewne, co to oznacza. Wyruszamy na now ą wypraw ę łowieck ą , tym razem
do Kenii i Ugandy w Afryce. B ę dziemy chwytali: goryle, hipopotamy, nosoro Ŝ ce, słonie, lwy i Ŝ yrafy! Czy mo Ŝ esz to sobie wyobrazi ć ?! Po
usłyszeniu tej wiadomo ś ci nie spałem niemal cał ą noc, my ś lałem ju Ŝ o niezwykłych przygodach, jakie mog ą si ę nam przydarzy ć na Czarnym
L ą dzie.
Jutro wyje Ŝ d Ŝ amy do Hamburga. Ojciec spotka si ę tam z panem Hagenbeckiem trudni ą cym si ę sprzeda Ŝą dzikich zwierz ą t do cyrków i
ogrodów zoologicznych. Ojciec z panem Smug ą , tym sławnym podró Ŝ nikiem i łowc ą zwierz ą t, którego poznała ś podczas naszego pobytu w
Australii, pracowali do tej pory w przedsi ę biorstwie pana Hagenbecka. Ale obecn ą wypraw ę organizujemy całkowicie na własn ą r ę k ę . Stało si ę
to mo Ŝ liwe dzi ę ki spieni ęŜ eniu bryły złota ofiarowanej mi w Australii przez pana O’Donella, gdy dopomogłem jemu i jego synowi w uwolnieniu
si ę z r ą k rozbójników.
Udajemy si ę wi ę c do Afryki. Oprócz ojca i pana Smugi jedzie z nami równie Ŝ bosman Nowicki. Oczywi ś cie zabieram mego wiernego Dinga.
Zmienił si ę bardzo od czasu, kiedy ofiarowała ś mi go na pami ą tk ę . Z młodego, rozkosznego psiaka przeistoczył si ę w dzielnego Przyjaciela.
Oddali ś my go w Anglii do specjalnej szkoły, gdzie przyucza si ę psy do polowania na grubego zwierza. Byłaby ś z niego dumna tak jak ja, gdyby ś
mogła go teraz zobaczy ć . W tej chwili le Ŝ y przy moim biurku i przekrzywiwszy głow ę , spogl ą da na mnie, jakby wiedział, do kogo pisz ę .
My ś lałem, Ŝ e przed wyruszeniem na now ą wypraw ę uda mi si ę razem z ojcem odwiedzi ć wujostwa Karskich w Warszawie. T ę skno mi troch ę
za nimi, bo przecie Ŝ sp ę dziłem u nich tyle lat po ś mierci Matki. Nie jest to jednak mo Ŝ liwe, dopóki Rosjanie okupuj ą Warszaw ę . Na pewno zaraz
by aresztowali Tatusia, który za spiskowanie przeciwko carowi musiał ucieka ć za granic ę .
Dzi ę kuj ę Ci, kochana Sally, za miłe listy. Kiedy je czytam, zawsze mi si ę przypomina, jak to dzi ę ki Dingowi znalazłem Ci ę wtedy zagubion ą w
buszu w pobli Ŝ u Waszej farmy. Widzisz, Ŝ e ch ę tnie dotrzymuj ę obietnicy i cz ę sto pisz ę w swoim oraz Dinga imieniu. Mam nadziej ę , Ŝ e naprawd ę
przyjedziesz z wizyt ą do Anglii, jak zapewniaj ą Twoi Rodzice. Poznałem Twego Stryja, u którego masz zamieszka ć po przybyciu do Londynu.
Mówił mi, Ŝ e spodziewa si ę Ciebie za kilka miesi ę cy. On równie Ŝ , chocia Ŝ nie jest ju Ŝ tak młody, kocha podró Ŝ e i przygody.
Teraz oczekuj moich listów z Afryki. Postaram si ę przesła ć Ci kilka ciekawych fotografii. Pozdrawiam Ci ę serdecznie, moja Droga
Przyjaciółko, a Dingo li Ŝ e ró Ŝ owym j ę zorem Twój mały nosek.
Tomasz Wilmowski
P. S. Dingo naprawd ę polizał Twoj ą fotografi ę . Kupiłem doskonały nó Ŝ my ś liwski.
Tomek
1
NIEZWYKŁE SAFARI
Tomek poruszył si ę niespokojnie na w ą skiej koi. Otworzył oczy i natychmiast rozejrzał si ę po kabinie. Promienie wschodz ą cego sło ń ca
o ś wietlały j ą przez okr ą gły iluminator. Zrazu chłopiec nie mógł poj ąć , dlaczego zbudził si ę nieoczekiwanie o tak wczesnej porze. Zacz ą ł wi ę c
czujnie nasłuchiwa ć ; po krótkiej chwili nie miał w ą tpliwo ś ci - jego sen przerwało nagłe znieruchomienie statku.
Zgrzyt ła ń cuchów opuszczanych kotwic oznaczał, Ŝ e przybyli ju Ŝ do Mombasy w Afryce Równikowej.
Tomek zerwał si ę z koi. Szybko narzucił na siebie ubranie, po czym wybiegł na pokład. Marynarze zakotwiczali statek w malowniczej
zatoce. Bł ę kitno-zielone morze otaczał półkolem l ą d porosły wspaniał ą , tropikaln ą ro ś linno ś ci ą . Z dala mo Ŝ na było rozró Ŝ ni ć strzeliste palmy
kokosowe z pióropuszami koron obok starych, zadziwiaj ą cych ogromem baobabów, rozło Ŝ yste drzewa mangowe, szerokolistne migdałowce i
smukłe papajowce. W ś ród drzew bieliły si ę mury domów, a na wzgórzu w ś rodku miasta sterczały rumowiska dawnej budowli obronnej.
Białawe rafy koralowe, ci ą gn ą ce si ę wzdłu Ŝ pokrytego bujn ą zieleni ą wybrze Ŝ a, dodawały Mombasie niezapomnianego uroku.
W zatoce stało kilkadziesi ą t statków ze zwini ę tymi Ŝ aglami. Wi ę kszo ść z nich miała nieskazitelny kształt starych arabskich Ŝ aglowców. Gdy
si ę na nie spogl ą dało, wydawa ć si ę mogło, Ŝ e tutaj czas nie post ę puje naprzód. Od wieków niezmiennie północno-wschodni monsun, wiej ą cy od
wybrze Ŝ y Azji, przywiewał podobne stateczki do Mombasy, natomiast wiatr południowo-zachodni umo Ŝ liwiał im powrót do portów
macierzystych. Jak dawniej, tak i teraz z kuchni okr ę towych mieszcz ą cych si ę pod płóciennymi dachami unosił si ę zapach korzeni, którymi
Arabowie zwykli przyprawia ć po Ŝ ywienie.
Tomek rozgl ą dał si ę z zainteresowaniem. Przecie Ŝ port Mombasa miał bardzo ciekaw ą , cho ć nie zawsze chlubn ą przeszło ść . Od paru
wieków stanowił niejako bram ę dla całej Afryki Wschodniej. Podczas dawnego najazdu Portugalczycy spalili miasto, lecz dzi ę ki w ę złowemu
poło Ŝ eniu na szlaku komunikacji morskiej, szybko d ź wign ę ło si ę z popiołów. Przez długie lata Mombasa była jednym z głównych o ś rodków
handlu niewolnikami. Dziesi ą tki tysi ę cy afryka ń skich Murzynów wywieziono st ą d na dalekie kontynenty.
Tomek rozmy ś lał o tym i nie mógł po prostu poj ąć , i Ŝ w tak uroczym zak ą tku popłyn ę ło tyle krwawych łez nieszcz ę snych bra ń ców.
- A to dopiero z ciebie ranny ptaszek! - odezwał si ę Wilmowski, podchodz ą c do syna ze Smug ą i bosmanem Nowickim.
- Zbudziłem si ę , gdy maszyny ucichły na statku - odparł chłopiec. - Podziwiam pi ę kny krajobraz i stoj ą ce w porcie malownicze stare
Ŝ aglowce. Zastanawiam si ę , czy nie słu Ŝ yły do wywo Ŝ enia st ą d niewolników.
- Jestem tego niemal pewny - wtr ą cił bosman Nowicki i zaraz dodał ciszej: - Słyszałem, brachu, Ŝ e w Mombasie podobno jeszcze teraz
handluje si ę lud ź mi. Je Ŝ eli masz wielk ą ochot ę , to za sztuk ę perkalu mo Ŝ esz kupi ć tutaj Murzyna lub Murzynk ę .
- Czy to naprawd ę mo Ŝ liwe, tatusiu? - zapytał Tomek, gdy Ŝ niezbyt dowierzał słowom Ŝ artobliwego bosmana.
- W roku tysi ą c osiemset czterdziestym pi ą tym Anglicy wymogli na miejscowym sułtanie podpisanie porozumienia zakazuj ą cego
wywo Ŝ enia niewolników z Afryki Wschodniej. Łatwiej jednak było spowodowa ć zawarcie umowy, ni Ŝ dopilnowa ć zaprzestania handlu
przynosz ą cego du Ŝ y dochód Arabom oraz niektórym kacykom murzy ń skim. Nic wi ę c dziwnego, Ŝ e i dzisiaj jeszcze handluje si ę w tym kraju
niewolnikami - odpowiedział Wilmowski.
Tomek nie prosił o dalsze wyja ś nienia, gdy Ŝ uwag ę jego pochłon ę ła du Ŝ a motorówka, w której przybyli na statek angielscy urz ę dnicy
portowi. Dzi ę ki rekomendacjom Hagenbecka, dobrze znanego władzom angielskim, Wilmowski szybko załatwił wszelkie formalno ś ci celne i
łowcy wkrótce mogli zej ść na wybrze Ŝ e.
W porcie panował nadzwyczaj o Ŝ ywiony ruch. Murzyni oraz Arabowie rozładowywali i załadowywali statki, w zakamarkach pokładów
bawiły si ę gromady brudnych, półnagich dzieci. Murzy ń scy rybacy wynosili z łodzi kosze pełne wielkich, kolorowych krabów, poruszaj ą cych
niezgrabnie długimi ko ń czynami.
Dalsze obserwacje Tomka i jego towarzyszy przerwał wysoki, chudy m ęŜ czyzna, który wła ś nie do nich podszedł.
- Czy mam przyjemno ść powita ć panów Wilmowskiego i Smug ę ? - zapytał, uchylaj ą c białego korkowego hełmu.
- To zapewne pan Hunter? Spodziewali ś my si ę , Ŝ e b ę dzie nas pan oczekiwał w porcie - odparł Wilmowski, wyci ą gaj ą c dło ń . - Oto reszta
towarzystwa: pan Smuga, bosman Nowicki i mój syn Tomek.
Hunter przywitał si ę ze wszystkimi kolejno. Był on zawodowym przewodnikiem i tropicielem zwierz ą t. Został polecony Wilmowskiemu
przez jednego ze współpracowników Hagenbecka na przewodnika wyprawy łowieckiej, a powiadomiony telegraficznie o dniu ich przyjazdu, ju Ŝ
czekał na wybrze Ŝ u.
Nale Ŝ y wyja ś ni ć , Ŝ e organizatorzy ekspedycji łowieckich zazwyczaj najmowali zawodowych wytrawnych białych strzelców-tropicieli,
znaj ą cych doskonale okolic ę . Zagł ę bianie si ę bez nich w dziki, nieznany kraj byłoby zwykłym szale ń stwem. Hunter ju Ŝ od dawna przebywał w
Kenii i brał udział w wielu wyprawach. Posiadał szczególn ą dla naszych łowców zalet ę - władał do ść biegle j ę zykiem polskim, którego nauczył
si ę towarzysz ą c polskiemu podró Ŝ nikowi i badaczowi Janowi Dybowskiemu w jednej z jego wypraw do Konga. Hunter mieszkał w Mombasie w
małym jednopi ę trowym domku poło Ŝ onym w pobli Ŝ u malowniczych ruin dawnej fortecy portugalskiej. U niego rozgo ś cili si ę nasi łowcy.
Nast ę pnego dnia po przybyciu do Mombasy Wilmowski zwołał z samego rana waln ą narad ę . Zaraz na pocz ą tku rozmowy tropiciel zapytał,
na jakie zwierz ę ta łowcy maj ą zamiar polowa ć . Wyja ś nie ń udzielił mu podró Ŝ nik Jan Smuga, on to bowiem na pro ś b ę Wilmowskiego opracował
plan wyprawy.
- Nasze stosunkowo skromne ś rodki finansowe z góry wykluczaj ą łowy na zbyt wiele gatunków zwierz ą t - mówił Smuga. - Dlatego te Ŝ
mamy zamiar chwyta ć jedynie okazy, za które b ę dziemy mogli uzyska ć w Europie najwy Ŝ sze ceny. Uzgodnili ś my t ę spraw ę z Hagenbeckiem i
zarz ą dem ogrodu zoologicznego w Nowym Jorku. Uzyskali ś my konkretne zamówienia. Z tego powodu przede wszystkim interesuj ą nas goryle.
Hunter gwizdn ą ł z cicha. Po krótkiej chwili milczenia powiedział: - W Kenii nie znajdziecie małp człekokształtnych.
- Słusznie, lecz w okolicach jeziora Kiwu, a wi ę c na pograniczu Konga i Ugandy, Ŝ yj ą goryle górskie, natomiast w d Ŝ ungli Ituri znajdziemy
goryle wła ś ciwe. Tam wła ś nie mamy zamiar na nie polowa ć - odparł Smuga.
Po do ść długim namy ś le Hunter powiedział:
- Prawd ę mówi ą c, nie brałem dot ą d udziału w polowaniu na goryle. Jak wynika z tego, co tu usłyszałem, chcecie złowi ć je Ŝ ywe. No, nie
wiem, czy przemy ś leli ś cie dobrze cał ą spraw ę . Nie b ę dzie to takie łatwe przedsi ę wzi ę cie.
- Nie jeste ś my nowicjuszami, panie Hunter - spokojnie wtr ą cił Wilmowski.
- Wiem o tym, lecz moim obowi ą zkiem jest przestrzec was przed niebezpiecze ń stwem gro Ŝą cym podczas łowów na goryle - odparł Hunter. -
Nie tylko niedost ę pno ść terenu oraz dziko ść zwierz ą t b ę d ą utrudniały łowy. W tamtych okolicach nie jest zbyt spokojnie. Na pewno przyjdzie
nam si ę zetkn ąć z plemionami murzy ń skimi, które jeszcze nie widziały białych ludzi lub, co gorsza, wycofały si ę ze wschodnich wybrze Ŝ y w
obawie przed handlarzami niewolników. Mo Ŝ emy si ę spotka ć z niezbyt Ŝ yczliwym przyj ę ciem.
- Musimy si ę z tym liczy ć - przyznał Smuga. - Jeste ś my wyposa Ŝ eni w doskonał ą bro ń . Postaramy si ę równie Ŝ o godnych zaufania,
odwa Ŝ nych ludzi, aby móc polega ć na nich we wszystkich okoliczno ś ciach.
- Najlepsza bro ń palna, nawet w r ę ku wytrawnego strzelca, nie ustrze Ŝ e przed zatrut ą strzał ą zdradliwego Bambutte... - wolno powiedział
Hunter.
W tej chwili bosman Nowicki zrobił ś mieszny grymas. Tomek zachichotał, lecz szybko si ę opanował i zapytał:
2
- Kto to s ą ci Bambutte?
- To Pigmejczycy zamieszkuj ą cy okolice nad rzek ą Semliki Chocia Ŝ s ą najni Ŝ szymi lud ź mi ś wiata, ka Ŝ dy z nich potrafi zatrut ą strzał ą
wypuszczon ą z łuku powali ć nawet najwi ę kszego słonia - wyja ś nił Hunter. - Idziesz niby to przez nie zamieszkan ą przez ludzi d Ŝ ungl ę , a tu
nagle z drzewa ś wi ś nie mała strzała i byle ci ę tylko drasn ę ła, Ŝ egnasz si ę z tym ś wiatem.
Bosman wstrz ą sn ą ł si ę , mrukn ą ł pod nosem co ś nieprzyjemnego o Pigmejczykach Bambutte. Hunter znów zagadn ą ł Smug ę :
- Jakie jeszcze zwierz ę ta oprócz goryli macie zamiar łowi ć ?
- Czy słyszał pan co ś o okapi? - zapytał Smuga.
Twarz Huntera spochmurniała jeszcze bardziej. Wzruszył ramionami i rzekł:
- Słysze ć to i słyszałem... Wspominał mi o tym gubernator Ugandy, Sir Harry Johnston. Dowiedział si ę od Stanleya, z którym sam
rozmawiał, Ŝ e w puszczach na zachód od Jeziora Alberta rzekomo Ŝ yje du Ŝ e, podobne do osła zwierz ę . Budow ą ma jakoby przypomina ć Ŝ yraf ę .
Krajowcy mówi ą c o tym zwierz ę ciu u Ŝ ywali nazwy okapi.
- Czy Stanley lub Johnston widzieli okapi? - zaciekawił si ę Wilmowski.
- O ile mi wiadomo, do tej pory Ŝ aden biały człowiek nie widział tego legendarnego zwierz ę cia. My ś l ę równie Ŝ , Ŝ e w ogóle nikt go nie
widział. Co ś mi si ę wydaje, Ŝ e podczas naszego safari b ę dziemy tropi ć jakie ś senne mary - powiedział Hunter chmurz ą c czoło.
- No, jak pan jednak widzi, nie zostałem tak całkowicie bł ę dnie poinformowany - zauwa Ŝ ył Smuga u ś miechaj ą c si ę przyja ź nie. - O okapi
słyszałem w Szwajcarii, i to od kogo ś , kto w zupełno ś ci zasługiwał na zaufanie. Podobno zwierz ę ta te mo Ŝ na spotka ć .
- Je Ŝ eli nie s ą one jedynie wytworem czyjej ś wyobra ź ni, b ę dziemy łowili okapi i, jak mówili ś my, goryle. Co jeszcze macie panowie w
programie? - zapytał tropiciel.
Smuga roze ś miał si ę i odparł:
- Przebrn ę li ś my ju Ŝ chyba przez najgorsze. Reszta zapewne stanowi dla pana codzienny chleb. Chcemy łowi ć lwy, lamparty, Ŝ yrafy i
szympansy. Mamy równie Ŝ zamiar schwyta ć par ę młodych hipopotamów i słoni oraz nosoro Ŝ ca. Musimy przecie Ŝ zapewni ć sobie rentowno ść
wyprawy na wypadek, gdyby nie udało si ę dowie źć do Europy Ŝ ywych goryli i gdyby ś my nie zdołali wytropi ć okapi, w których istnienie tak
bardzo pan pow ą tpiewa.
- Zwierz ę ta te mogliby ś my znale źć w Kenii. Natomiast pierwsze przedsi ę wzi ę cie b ę dzie wymagało, no... powiedzmy... du Ŝ ego ryzyka. Czy
panowie stanowczo obstajecie przy wykonaniu zało Ŝ onego planu?
- Postaramy si ę zrealizowa ć go w cało ś ci - powa Ŝ nie potwierdził Smuga. - Wypraw ę t ę urz ą dzamy na własny koszt. Nie mo Ŝ emy sobie
pozwoli ć na straty.
- Czy ma to oznacza ć , Ŝ e bez wzgl ę du na gro Ŝą ce niebezpiecze ń stwa jeste ś cie zdecydowani wyruszy ć na t ę wypraw ę ? - upewniał si ę Hunter.
- Nie zwa Ŝ aj ą c na nic, drogi panie!
- Nawet na bezpiecze ń stwo tego chłopca? - zdumiał si ę tropiciel wskazuj ą c Tomka.
- Zostaw pan naszego mikrusa w spokoju - wtr ą cił rubasznie bosman Nowicki, który mimo wielu lat sp ę dzonych poza Warszaw ą nie zatracił
gwary u Ŝ ywanej na Powi ś lu. - U tego chłopaka nie znajdziesz pan cykorii nawet na lekarstwo, a głow ę ma nie od parady. Jestem ciekaw, czy
przyci ś ni ę ty do muru mierzyłby ś pan tygrysowi mi ę dzy ś lepia zamiast w komor ę . Bo nasz mikrus inaczej nie strzela!
- Czy pan mówi to powa Ŝ nie? - zapytał Hunter.
- Bosman powiedział szczer ą prawd ę - odparł Smuga. - Tomek zabił w ten sposób tygrysa, który przypadkowo wydostał si ę z klatki na statku
podczas naszej ostatniej wyprawy. Strzałem tym uratował mi Ŝ ycie i swoje równie Ŝ . Jest bardzo odwa Ŝ ny, strzela nadzwyczaj celnie. Musz ę
jeszcze dla ś cisło ś ci doda ć , Ŝ e jako strzelec. Tomek jest uczniem bosmana Nowickiego.
- Niech si ę pan o mnie nie obawia, prosz ę pana - wtr ą cił Tomek. - Bosman zawsze sprawuje nade mn ą opiek ę podczas łowów, a przecie Ŝ
Ŝ aden goryl nie dorówna mu sił ą .
Bosman obruszył si ę na to mimowolnie dwuznaczne porównanie. Reszta m ęŜ czyzn roze ś miała si ę ubawiona. Hunter pierwszy spowa Ŝ niał i
powiedział:
- Goryl przegryza z tak ą łatwo ś ci ą luf ę karabinu, jak ty łamiesz zapałk ę w palcach. Wi ę c chcecie panowie zaryzykowa ć wszelkie
niebezpiecze ń stwa?
- Nie b ę dziemy si ę lekkomy ś lnie nara Ŝ ali, lecz mamy szczery zamiar wykona ć nasz plan całkowicie - o ś wiadczył Wilmowski. - Czy
potwierdza pan teraz sw ą zgod ę na udział w wyprawie?
Hunter przenikliwym wzrokiem obrzucił czterech łowców. W jasnych oczach Wilmowskiego odzwierciedlały si ę rozwaga i opanowanie.
Hunter pomy ś lał, Ŝ e człowiek ten nie zwykł post ę powa ć nierozwa Ŝ nie. Z postaci Smugi biła znów stanowcza pewno ść siebie, której si ę nabywa
jedynie przez pokonywanie niebezpiecze ń stw. Tak wi ę c i Smuga budził zaufanie jako towarzysz przyszłych łowów. Błyski niecierpliwo ś ci w
oczach Tomka mówiły za siebie. Gdy Hunter spojrzał z kolei na herkulesowo zbudowanego bosmana, napotkał jego kpi ą cy wzrok. Wydało mu
si ę , Ŝ e ten s ę katy jak pie ń drzewny olbrzym drwi sobie z niego i jego zastrze Ŝ e ń . Pod wpływem tego ironicznego spojrzenia rumie ń ce wyst ą piły
na twarz tropiciela.
“Małpolud... Zło ś liwy małpolud! - pomy ś lał. - Ale naprawd ę wygl ą da na to, Ŝ e mo Ŝ na z nim wzi ąć nawet diabła za rogi!”
Tropiciel nie wytrzymał niemej drwiny bosmana z Powi ś la. Przymkn ą ł na chwil ę oczy, a gdy je znów otworzył, nie było ju Ŝ w nich cienia
wahania.
- No, pal licho goryle i te... okapi. Id ę z wami - zadecydował troch ę podniesionym głosem.
- Wobec tego układ jest ostatecznie zawarty - powiedział zadowolony Wilmowski. - Anga Ŝ ujemy pana na okres pół roku. Zaliczk ę na poczet
honorarium w wysoko ś ci dwumiesi ę cznej pensji wypłacamy natychmiast, reszt ę zdeponujemy u bankiera, którego wska Ŝ e nam pan w
Mombasie. Zgoda?
- Zgoda! - powtórzył Hunter i podał siln ą dło ń Wilmowskiemu.
- Byłem pewny, Ŝ e pan z nami pójdzie - zawołał Tomek.
- A to dlaczego?
- Bo... bo chyba ka Ŝ dy łowca chciałby sprawdzi ć , czy okapi istniej ą w rzeczywisto ś ci. Przecie Ŝ to ogromnie ciekawe!
Hunter powa Ŝ nie spojrzał na chłopca.
- Dziwne to, synu, ale naprawd ę si ę nie pomyliłe ś . Sprawa okapi intryguje mnie od wielu lat. Pewien znajomy proponował mi kiedy ś
wypraw ę w celu rozwi ą zania tej zagadki. Odmówiłem mu jednak, mimo Ŝ e sp ę dziłem z nim prawie cały rok na polowaniu w okolicach Jeziora
Wiktorii. Wtedy wi ę cej przywi ą zywałem wagi do Ŝ ycia ni Ŝ dzisiaj...
- Czy spotkało pana co ś złego? - zapytał Tomek nie ś miało.
- Rok temu umarła moja Ŝ ona, któr ą bardzo kochałem.
- To przykre - szepn ą ł chłopiec. - Wiem, jak si ę robi smutno i ci ęŜ ko, gdy człowiek zostaje sam.
3
PRZYGOTOWANIA DO WYPRAWY
Po słowach Tomka zapanowała w izbie chwila kłopotliwego milczenia. Ka Ŝ dy z obecnych stracił ju Ŝ przecie Ŝ kogo ś z najbli Ŝ szych lub za
kim ś t ę sknił. Tote Ŝ łowcy szczerze współczuli Hunterowi. W milczeniu spogl ą dali na jego pochylon ą na piersi głow ę . Pierwszy odezwał si ę
Smuga:
- Nikt nie uchroni si ę przed swoim przeznaczeniem. Zamiast wi ę c teraz rozmy ś la ć o smutnych konieczno ś ciach Ŝ ycia, zastanówmy si ę nad
tym, co nas czeka podczas wyprawy. Przede wszystkim ka Ŝ dy powinien si ę orientowa ć w stosunkach panuj ą cych w Kenii i Ugandzie, aby nie
narazi ć si ę ź niej na ró Ŝ ne niespodzianki.
- Musz ę wyja ś ni ć , Ŝ e pan Smuga, jak zwykle podczas naszych łowów, b ę dzie odpowiedzialny za bezpiecze ń stwo uczestników ekspedycji -
poinformował Wilmowski. - Jest do ś wiadczony, ju Ŝ kilkakrotnie podró Ŝ ował po Afryce, ja znów słyszałem du Ŝ o o tym kontynencie, lecz
bosman i mój syn przybyli tu po raz pierwszy. Tymczasem, jak zaznaczył pan Smuga, dla unikni ę cia w przyszło ś ci niespodzianek wszyscy
powinni ś my zna ć tutejsze warunki, a nawet i troch ę historii tego kraju. Porozmawiajmy wi ę c teraz na ciekawi ą ce nas tematy.
- Je Ŝ eli o mnie chodzi, to orientuj ę si ę ju Ŝ w historii Afryki - wtr ą cił Tomek niby to oboj ę tnym tonem, lecz przekorne błyski w jego oczach
ś wiadczyły, Ŝ e od dawna przewidział mo Ŝ liwo ść sprawienia ojcu niespodzianki.
- Hm, z twoich słów wynika, Ŝ e wiesz co ś nieco ś o Kenii i Ugandzie - zdziwił si ę Wilmowski. - Mo Ŝ e wi ę c podzielisz si ę z nami swymi
wiadomo ś ciami?
Tomek rozsiadł si ę wygodnie, poło Ŝ ył dło ń na głowie siedz ą cego przy nim Dinga i przymru Ŝ ywszy oczy wyrecytował nieomal jednym
tchem:
- W ko ń cu czternastego wieku Portugalczycy, jako pierwsi z Europejczyków, zainteresowali si ę wschodnimi wybrze Ŝ ami Afryki.
- Fiu, fiu! A to ś si ę gn ą ł, brachu, gł ę boko - mrukn ą ł bosman Nowicki rozsiadaj ą c si ę wygodniej.
Tomek spojrzał na niego z wyrzutem i ci ą gn ą ł dalej: - Wyparli arabskich i perskich kupców, a potem w ró Ŝ nych punktach wybrze Ŝ a
rozmie ś cili małe garnizony wojskowe dla ochrony swych interesów. W pierwszej połowie osiemnastego wieku Arabowie z Omanu
Chłopiec odetchn ą ł gł ę boko. Triumfuj ą co spojrzał na m ęŜ czyzn.
- Brawo, Tomku! Sk ą d si ę tego wszystkiego dowiedziałe ś ? - zapytał Smuga.
- Z encyklopedii w londy ń skiej bibliotece - wyja ś nił Tomek z zadowoleniem.
- Mo Ŝ na ci powinszowa ć roztropno ś ci i pilno ś ci - pochwalił ojciec. - Widz ę , Ŝ e jeste ś dobrze przygotowany na t ę wypraw ę . Mo Ŝ e teraz pan
Hunter łaskawie poinformuje nas o stosunkach panuj ą cych w ś ród krajowców, z którymi podczas łowów b ę dziemy musieli si ę zetkn ąć .
- Ludy zamieszkuj ą ce Keni ę Ŝ yj ą jeszcze w stanie plemiennym, to znaczy grupuj ą si ę w plemionach nie tworz ą c jakiegokolwiek pa ń stwa -
wyja ś nił Hunter. - Ludno ść nie jest zbyt liczna z powodu du Ŝ ej ś miertelno ś ci, no i panosz ą cego si ę do niedawna jeszcze handlu niewolnikami.
Poszczególne plemiona cz ę sto prowadz ą mi ę dzy sob ą wojny o bydło b ą d ź broni ą si ę przed białymi kolonistami zagarniaj ą cymi im najlepsze
pastwiska. Obecnie najwi ę cej kłopotu sprawiaj ą wojowniczy Masajowie i Nandi, którzy napadaj ą nie tylko na swych słabszych współbraci, ale
tak Ŝ e na poci ą gi kursuj ą ce od roku tysi ą c dziewi ęć set pierwszego na linii Mombasa-Kisumu. Mimo to dotarcie kolej ą do granic Ugandy stanowi
najłatwiejszy odcinek naszej marszruty.
- Jak sobie przypominam, Masajowie zamieszkuj ą okolice Kilimand Ŝ aro. Tam, w razie nie sprzyjaj ą cych warunków w Ugandzie, mamy
zamiar odby ć drug ą cz ęść łowów - wtr ą cił zafrasowany Wilmowski.
- Postaramy si ę nawi ą za ć z nimi przyjazne stosunki. Znam jednego z ich wodzów - uspokoił go Hunter. - Gorzej jednak b ę dzie w Ugandzie,
dok ą d musimy si ę uda ć , aby schwyta ć goryle i okapi. Przecie Ŝ wpływy Anglików s ą tam jeszcze bardzo powierzchowne. Mieszka ń cy
południowej i zachodniej cz ęś ci Ugandy nie s ą zbyt łatwi do ujarzmienia. W przeciwie ń stwie do plemion zamieszkuj ą cych Keni ę , dawno ju Ŝ
utworzyli kilka silnych królestw. Najwi ę ksz ą rol ę odgrywa królestwo Bugandy, od którego, razem z reszt ą wcielonych prowincji, cały kraj
przybrał nazw ę Ugandy.
Wilmowski uwa Ŝ nie słuchał tych wyja ś nie ń ; teraz rozło Ŝ ył na stole map ę . Wszyscy si ę nad ni ą pochylili.
- Wydaje mi si ę , Ŝ e terenem naszych łowów b ę dzie Buganda - odezwał si ę Smuga podnosz ą c głow ę znad mapy.
- Kto tam jest obecnie władc ą ? - zagadn ą ł Wilmowski.
- Kabak ą , czyli królem, jest obecnie kilkuletni chłopiec Daudi Chwa - odparł Hunter.
- Jak krajowcy ustosunkowani s ą do białych? - pytał dalej Wilmowski.
- Przyja ź nie, gdy to odpowiada ich interesom - rozpocz ą ł Hunter. - Kiedy w roku tysi ą c osiemset siedemdziesi ą tym pi ą tym Stanley przybył
do Bugandy, ówczesny kabaka, Mutesa, oznajmił mu, Ŝ e ch ę tnie b ę dzie widział misjonarzy w swoim kraju. Ochłódł jednak szybko, gdy za nimi
nie ujrzał wojska, koniecznego do ochrony przed zakusami Egipcjan. Jego nast ę pca, Mwanga, dwukrotnie stawiał opór Anglikom. Teraz rz ą dzi
tam jego nieletni syn bardziej ulegaj ą cy wpływom, ale kto wie, czy nie jest to tylko cisza przed burz ą . Nieliczne oddziałki brytyjskie s ą kropl ą w
g ę stwie d Ŝ ungli.
Hunter zamilkł. Wilmowski i Smuga spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Tropiciel słusznie przestrzegał ich przed niebezpiecze ń stwem.
Trzeba było mie ć doborow ą , siln ą eskort ę , aby si ę nie narazi ć na kłopoty. Tylko bosman Nowicki zdawał si ę nie przejmowa ć sytuacj ą . Wesoło
mrugn ą ł do Tomka, po czym odezwał si ę niefrasobliwie:
- Co ś cie tak, szanowni panowie, pospuszczali nosy na kwint ę ? Bugandczyki nie lubi ą Anglików i nie ma im si ę co dziwi ć . Któ Ŝ by kochał
naje ź d ź ców? Nasza wyprawa to zupełnie inna para kaloszy. Tomek pobawi si ę troch ę z małoletnim kabaka i wyklaruje mu raz dwa, Ŝ e Polacy
nie lec ą na niczyj ą ziemi ę .
Tomek natychmiast si ę o Ŝ ywił:
- Pan bosman podsun ą ł mi pewn ą my ś l - zawołał. - Je Ŝ eli król Bugandy jest tak młody, to na pewno usposobi si ę do nas przychylnie, gdy mu
ofiarujemy jak ąś ładn ą zabawk ę .
- Chyba kocioł do gotowania je ń ców - mrukn ą ł Hunter.
- Czy oni s ą ludo Ŝ ercami? - zaniepokoił si ę Tomek.
- Wprawdzie nie słyszałem o tym, ale wiele dziwnych rzeczy mo Ŝ na ujrze ć w gł ę bi Czarnego L ą du - odparł Hunter.
- Nie martwmy si ę na zapas, a na wszelkie niespodzianki najlepszym lekarstwem jest odpowiednie zabezpieczenie si ę przed nimi - wtr ą cił
Smuga. - Przede wszystkim musimy mie ć pewn ą eskort ę . Kogo radzi pan zaanga Ŝ owa ć ?
- Musimy si ę zastanowi ć . Idziemy mi ę dzy wojownicze plemiona, powinni ś my wi ę c mie ć ludzi odwa Ŝ nych i sprawnych do walki, aby nie
zawiedli w niebezpiecze ń stwie. Masajowie b ę d ą si ę chyba najlepiej nadawali do tego celu.
- Czy oni naprawd ę s ą tak dzielni? - zapytał Tomek.
- O, tak, odwaga ich jest powszechnie znana. To prawdziwi wojownicy - potwierdził tropiciel. - Wyobra ź sobie, Ŝ e ju Ŝ od niemowl ę cia
przygotowuj ą chłopców do rzemiosła wojennego.
- W jaki sposób to robi ą ?
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin