Marzenia nie tracą mocy - 04 - Ross JoAnn - Pokochałem czarownicę.pdf

(649 KB) Pobierz
690954069 UNPDF
JOANN ROSS
POKOCHAŁEM
CZAROWNICĘ
Harlequui
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż • Praga
Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
690954069.001.png
ROZDZIAŁ
1
Krągły księżyc żeglował po czarnym niebie, rozsnuwając
srebrzystą poświatę nad prastarym borem, w którym samotna
kobieta z gracją dzikiej pantery przemykała pomiędzy spląta­
nymi pniami bezlistnych dębów. Gdy tak zmierzała ku polanie
poprzez kłębiące się mgły, jej czarna peleryna wtapiała się
w mrok.
Nocną ciszę zakłócały jedynie smętne zawodzenie wiatru,
który miotał wierzchołkami sosen, głuche pohukiwanie sowy
i monotonny rechot żab na podmokłych polanach. Muzyka
nocy głęboko zapadała w duszę kobiety, jeszcze bardziej pod­
sycając burzę, która rozszalała się w jej sercu.
Była to muzyka z pradawnych czasów, kiedy ludzie drże­
li ze strachu przed niewidzialnymi istotami, kryjącymi się
w nocnym mroku. Istotami, które skupiały w swoich rękach
mądrość i władzę.
Muzyka z czasów magii.
Gdy kobieta dotarła na polanę, zwróciła swą piękną twarz
ku niebu, a wtedy spłynęła na nią magiczna moc jej ojca
- księżyca. Uniosła ręce w górę, zwróciwszy dłonie ku bla­
dym gwiazdom. Jej pełne, karminowe usta zaczęły śpiewnie
recytować słowa, których nauczyła się niemal w kolebce. Sło-
wa przekazywane z pokolenia na pokolenie; słowa, które mia­
ła we krwi i które sprawiały, że była tym, kim była.
Czarownicą.
Gdy zakończyła powitalną litanię, zsunęła z głowy kaptur
i zrzuciła pelerynę. Wiatr porwał długie włosy, omotując nimi
jej twarz, niby jedwabistą pajęczyną. Kobieta miała na sobie
szaty, w które przystrajała się, ilekroć szła stawić czoło tym,
co w mroku nocy chcieli ukryć swe niecne plany.
Napierśnik w kształcie dwóch misternie wykutych muszli
z czarnej, połyskującej stali zasłaniał jej kształtny biust, na
widok którego szybciej biły męskie serca. Długie, smukłe
nogi okrywały wysokie, czarne buty, sięgające do pół uda.
Szyję dziewczyny otaczał srebrny łańcuch z amuletem,
który spoczywał między jej cudownymi piersiami. Otworzy­
ła amulet, wyjęła zeń fiolkę napełnioną aromatycznym olej­
kiem i spiyskała nim zebrane wcześniej polana, ułożone
w stos w świętym, kamiennym kręgu.
Wyciągnęła ręce nad suchym drewnem i w tej samej chwi­
li, pod wpływem przepełniających ją wibracji, strzeliły w górę
czerwone płomienie.
Czując, jak przenika ją żar, Morganna zamknęła oczy
i przywołała w pamięci twarze wrogów. Oczyma duszy zoba­
czyła ich topniejących jak wosk w roztańczonych, śmiercio­
nośnych płomieniach. Słyszała, jak krzyczą w agonii i wraz
z nimi przeżywała ich mękę. Stwory ciemności własnym cier­
pieniem musiały okupić swoją czarnoksięską moc.
Trawiona zabójczym żarem, Morganna nie poddawała się.
Z jej ust nie wyrwał się żaden krzyk. Zemsta była jej przezna­
czeniem, a skoro jej los był z góry postanowiony i nieuniknio­
ny, w milczeniu znosiła ból.
A kiedy dokonał się akt zemsty i kojący deszcz ugasił
rozszalałe płomienie, Morganna raz jeszcze uniosła ręce ku
czarnemu niebu i zaintonowała modlitwę dziękczynną.
- Dokonało się - powiedziała i odetchnęła z ulgą.
A potem wyczerpana osunęła się na ziemię i zapadła w le­
targ, który miał ją uzdrowić i zdjąć z jej ramion dobrowolnie
przyjęty ciężar.
„Dokonało się".
Kreśląc swój podpis pod ostatnią ilustracją do księgi przy­
gód Morganny, Królowej Nocy, Gavin Thomas z zadowole­
niem pokiwał głową.
Tym razem zwalczająca zło czarownica przeszła samą sie­
bie. A i wyglądała przy tym wyjątkowo atrakcyjnie, pomyślał,
mierząc krytycznym wzrokiem obrazek, przedstawiający
zmysłowe kobiece ciało, na które ogień i księżyc rzucały
pomarańczowosrebrzyste refleksy.
Gavin Thomas doskonale wiedział, że jego śmiałe ilustra­
cje pobudzają wyobraźnię wielu nastoletnich chłopców. Ale
co w tym złego? Z tym pytaniem nieraz zwracał się do ludzi,
którzy krytykowali jego powieści w obrazkach i nazywali je
komiksami. A poza tym, jego książki nie były ani w połowie
tak erotycznie jednoznaczne, jak większość telewizyjnych
programów, powszechnie oglądanych przez młodzież.
Zaś Morganna, choć parała się czarną magią, reprezen­
towała przecież siły dobra, a nie zła.
To właśnie powiedział w ubiegłym tygodniu Tomowi Sny-
derowi, który zaprosił go do swojego programu. Dodając jesz­
cze, że dla obecnego młodego pokolenia Morganna była
kimś w rodzaju Supermana, tyle że znacznie od niego ład­
niejszym.
Na zakończenie wywiadu oświadczył, że gdyby spotkał
kobietę, która bodaj w połowie przypominałaby Morgannę,
natychmiast by się z nią ożenił.
Tom uznał to za żart i roześmiał się swoim znanym wszy­
stkim, schrypniętym śmiechem nałogowego palacza. Skąd
mógł wiedzieć, że Gavin wcale nie żartował?
List przyszedł poranną pocztą. Tara Delaney nie musiała
otwierać kremowej koperty, żeby wiedzieć, co jest w środku.
Adres zwrotny - pewnego adwokata z Arizony - mówił sam
za siebie.
Czemu, na Boga, nie zostawią jej w spokoju?
Wrzuciła nie otwarty list do kosza na śmieci i udała się
do sypialni, żeby wreszcie dokończyć się pakować. Zaleg­
łe wakacje na Kauai zaplanowała wiele miesięcy temu. Wy­
najęła na dwa tygodnie apartament tuż przy plaży, zarezerwo­
wała bilety na samolot, a także kupiła dwa kostiumy kąpie­
lowe i śnieżnobiały frotowy szlafrok. Już jutro będzie leżeć
na plaży, grzejąc się w promieniach słońca, obłożona książka­
mi, które namiętnie kupowała i nigdy nie miała czasu prze­
czytać.
- Zasłużyłaś sobie na te wakacje - powiedziała sama do
siebie, pakując przybory toaletowe. - Zapracowałaś sobie na
nie - dodała, wrzucając do kosmetyczki tubkę kremu z fil­
trem. - Nie możesz dopuścić do tego, żeby ktoś pokrzyżował
ci plany.
Na ogół takie przemówienia odnosiły skutek. I tym razem
pewnie tak by się stało, gdyby nie drobny, niepokojący szcze­
gół - spoczywający w koszu na śmieci list.
- Cholera! - Tara wróciła do pokoju, wyjęła list z kosza
i otworzyła kopertę srebrnym nożem w kształcie celtyckiego
krzyża, który dostała w prezencie od ojca w noc świętojańską.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin