Barbour Anne - Nie kochaj łotra 02 - Nareszcie w domu.pdf

(815 KB) Pobierz
Anne Barbour NARESZCIE W DOMU
Anne Barbour
NARESZCIE W DOMU
1
J eżeli to prawda, że nieszczęścia chodzą parami, co już dawno przekroczyłam normę na ten tydzień - myślała
ponuro Claudia Carstairs, wyglądając przez okno. Był wczesny ranek, jej ulubiona pora dnia. Cały świat dopiero
budził się ze snu, a poranne słońce świeciło wesołym blaskiem na murawę i odbijało się w małej sadzawce
pośrodku trawnika. Jednakże tego poranka młoda kobieta nie widziała piękna otaczającego ją świata.
Odwróciwszy się od okna, wyjęła z szafy stare spodnie oraz równie sfatygowaną koszulę i kurtkę. Ubierając się,
policzyła w myślach kłopoty, które ostatnio zwaliły się jej na głowę. Jenny już niedługo powinna się oźrebić, a
wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że poród będzie ciężki. Squire Foster, który od dawna użyczał
jej pastwisk dla owiec, powiedział, że nie będzie tego dłużej robić. A na dodatek podobno we wsi pojawił się
nieznajomy zadający pytania o Ravencroft i jego nieżyjącego już właściciela.
Zamarła z jednym butem uniesionym w ręce i wzdrygnęła się na tę myśl. Nieznajomy. Oczywiście, mogło się
okazać, że to nic takiego. Maleńka wioska Marshdean znajdowała się na szlaku prowadzącym do Gloucester i
wędrowcy często do niej trafiali. Ale ten kręcił się po okolicy już od dwóch dni - i dlaczego pytał o Emanuela?
Zamyślona skończyła się ubierać, po czym wzdrygnęła się gwałtownie. Przebiegła grzebieniem po wzburzonych
włosach koloru pszenicy, ciasno ściągnęła je wstążką i włożyła na głowę duży, bezkształtny kapelusz. Zanim
wyszła z pokoju, z przyzwyczajenia zerknęła w lustro. Westchnęła.
- Dobry Boże - mruknęła ze zniecierpliwieniem, a jej jasnobrązowe oczy zwęziły się. - Tylko spójrz na siebie!
Ale to nie o wygląd jej chodziło, lecz o wzrost. Była niska - myszka, a nie kobieta, jak sama o sobie mówiła - a w
męskim ubraniu, które było jej strojem roboczym, wydawała się jeszcze mniejsza. I o wiele mniej pociągająca,
niżby sobie życzyła. Ponownie wzruszyła ramionami. Niewiele mogła na to poradzić, prawda?
Przeszła szybkim krokiem przez uśpiony jeszcze dom. Jak to się jej często ostatnimi czasy zdarzało, poczuła
przepełniające ją szczęście. Wreszcie wolna! Co prawda lada moment groziło jej bankructwo, ale nie była już żoną
Emanuela Carstairsa. Przetrwała koszmar małżeństwa z nim i już nigdy nie będzie musiała znosić jego dotyku.
Nigdy więcej nie będzie musiała cierpieć dominacji nad sobą jakiegokolwiek mężczyzny. I, co najlepsze w tym
wszystkim, Ravencroft należał do niej!
W każdym razie - uśmiechnęła się ponuro - tak długo, jak będzie w stanie opędzić się od wierzycieli... i szwagra.
Na tę myśl przestała się uśmiechać. Omal nie zapomniała. Jeszcze tylko cztery dni i Rose z Thomasem spadną jej
na kark. Wielkie nieba, zdawało się, że w tym tygodniu nieszczęścia chodzą czwórkami!
Przeszła na palcach przez hali, starając się nie obudzić ciotki Augusty. Bardzo ją kochała, ale doprawdy nie miała
czasu na wysłuchiwanie kazań o tym, że „młode panienki nie powinny paradować w męskim ubraniu na oczach
całego świata”. Gdy dotarła do kuchni, z przyjemnością wciągnęła zapach świeżo zaparzonej kawy i pieczonego
chleba.
1
- Hmm, jak tu cudownie pachnie, pani Skinner - powiedziała do siwowłosej kobiety krzątającej się przy piecu. Ta
oderwała się od pracy i przyniosła do stołu kubek gorącej kawy.
- Mam nadzieję, że usiądzie pani i zje przyzwoite śniadanie, pani Claudio - rzekła. - Usmażenie jajek zajmie mi
tylko chwilkę, a szynka już jest pokrojona.
Dziewczyna objęła małą, pulchną kobiecinę.
- Nie mam na to czasu, ale z przyjemnością zjem trochę tego chleba. - Sięgnęła po nóż i ukroiła sobie spory
kawałek, po czym posmarowała go obficie masłem i dżemem. Gryząc go, wesoło pomachała zmartwionej kobiecie
i pobiegła do stajni.
Dotarła na dziedziniec w chwili, gdy koniuszy, Jonasz Gibbs, wyprowadzał Jenny z boksu. Dotknął dłonią
kapelusza.
- Dzień dobry pani. - Wskazał ponuro na klacz. - Coś mi się zdaje, że Jenny zamierza się dzisiaj źrebić. Już
zaczęło jej płynąć mleko.
Claudia zerknęła na sutki klaczy, a potem na siwego koniuszego. Był jej podporą i ostoją w najgorszych czasach.
Sukces, jaki osiągnęła w hodowli koni, był w większości zasługą dobrych rad i wskazówek starego. Może i był
kapryśnym starym diabłem - pomyślała z rozbawieniem - ale całe życie spędził w Ravencroft i jego oddanie
zarówno dla niej, jak i dla tej ziemi, było tak niezniszczalne, jak otaczające posiadłość wzgórza.
- Już najwyższy czas - powiedziała gładząc klacz po nosie. - Myślisz, że będziemy mieli z nią dużo kłopotu?
- Oj, tak. Jeszcze nie zdarzyło się jej urodzić małego, nad którym by się nie namęczyła. Zawsze coś wydziwi.
Wszystkie źrebaki urodziły się kilka miesięcy temu, a tu połowa czerwca, a ona dopiero chce się źrebić. Wielka,
głupia bestia - powiedział czule do ucha klaczy. Ta w odpowiedzi oparła mu pysk na piersi.
- Czarodziej jest ojcem, więc źrebak z pewnością będzie ogromny - rzekła Claudia. - I czarny jak noc - dodała
myśląc o ciemnej jak skrzydło kruka sierści jej ukochanego ogiera. Modliła się cicho, by długo oczekiwany źrebak
okazał się dumą i nadzieją stajni. Spłodzony przez jej najlepszego i jedynego ogiera, urodzony przez najlepszą
klacz... Kto wie, co z niego wyrośnie?
Jonasz oprowadzał klacz po dziedzińcu, dostosowując się do powolnego, kołyszącego kroku ociężałego
zwierzęcia. Cały czas uważnie obserwował pupilkę, czy przypadkiem nie zdradza dalszych oznak zbliżającego się
porodu. Claudia przez chwilę patrzyła na nich z nie ukrywanym rozczuleniem, po czym zwróciła się ku stajniom.
Jak zwykle poczuła przypływ dumy na ich widok. Co prawda na razie Ravencroft było niewielką stadniną, ale
Claudia była pewna, że jej stajnie mogły się równać z najlepszymi w Anglii. Posiadłość została zbudowana przez
przodków „poprzedniej rodziny”, jak Claudia nazywała Standishów z Ravencroft. Podobno ziemia była w rękach
lordów Glenravenów od czasów Henryka VIII Tudora. To znaczy do czasu, gdy przejął ją Emanuel Carstairs.
Stajnie były z cegły i kamienia, podobnie jak ogromny dom. Wszystko było budowane bardzo solidnie, lecz
zostało karygodnie zaniedbane przez ostatniego właściciela - nawet dziedziniec zamienił się z czasem w
nieporządną rupieciarnię. Jednakże przez ten rok, który minął od śmierci męża, Claudia wraz z Jonaszem i
Lucasem, którego żartobliwie nazywała swoim pomocnikiem, zdołali doprowadzić to miejsce do stanu
używalności.
Claudia udała się w kierunku stajni. Zanim weszła do ciemnego korytarza, raz jeszcze zatrzymała się, by
podziwiać spokojną ciszę i piękno poranka. Po obchodzie stajni i upewnieniu się, że wszyscy jej mieszkańcy w
dobrym stanie przetrwali noc, wzięła do ręki widły i zaczęła wybierać gnój spod koni.
Przez kilka minut oddawała się temu nie lubianemu przez siebie zajęciu, gdy nagle poczuła w stajni czyjąś
2
obecność. Obróciła się na pięcie i zobaczyła stojącego w drzwiach mężczyznę. Stał, niefrasobliwie opierając się o
framugę, i wydawał się bardzo zadowolony z siebie.
Nie wiedząc czemu, od razu zgadła, że to właśnie nieznajomy, o którym mówił jej Lucas. „Kręcił się dokoła
Trzech Sosen, jakby nie miał nic lepszego do roboty, tylko gapić się i zadawać pytania”.
Claudia przyjrzała się nieprzyjaźnie przybyszowi. Zwróciła uwagę, że ciemna kurtka i spodnie są znoszone, z ta-
niego materiału. Nieznajomy był wysoki i szczupły, a włosy miały ten sam kolor, co jedwabista grzywa
Czarodzieja. Jego oczy - nad wyraz jasne i szare - zdawały się świecić w mroku stajni.
- Coś ty za jeden i czego tu szukasz? - zapytała szybko, celowo mówiąc z szorstkim wiejskim akcentem. Rzecz
jasna nie bała się tego mężczyzny. Jonasz był na dziedzińcu, a także Lucas kręcił się gdzieś w pobliżu. A jednak na
widok przybysza poczuła niepokój - podkradł się do niej bezszelestnie, jak dzikie zwierzę.
Zbliżył się z nonszalancką gracją, która ją zaskoczyła.
- Przepraszam, chłopcze - powiedział dziwnie władczym tonem, nie pasującym do znoszonego brudnego ubrania.
- Szukam koniuszego.
Szczery uśmiech rozjaśnił nieregularne rysy jego Warzy, co sprawiło, że wydał się nagle młodszy. Claudia
pomyślała, że ma pewnie nie więcej niż dwadzieścia kilka lat.
Nieznajomy zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na nią zaskoczony.
- Przepraszam - rzekł z miękkim znajomym akcentem mieszkańców Cotswolds. Więc pochodził stąd? Nie był
zwykłym przyjezdnym? - Zdaje się, że powinienem powiedzieć... panienko?
- Zgadza się - odparła wojowniczo. Już nieraz miała okazję usłyszeć niepochlebne opinie od mężczyzn, dotyczące
jej roboczego stroju. Nawet nie chodziło o to, że spodnie i koszula były niemodne, ale po pierwsze były
bezkształtne, a po drugie - o wiele na nią za duże. Zdawało się, że jej mała figurka tonie w nich. Claudia
przekonała się poza tym, że mężczyźni są o wiele bezczelniejsi, jeżeli widzą kobietę w spodniach. Zupełnie jakby
to upoważniało ich do niestosownych uwag.
A jednak nic oprócz lekkiego zdziwienia nie pojawiło się na twarzy nieznajomego.
- A po co ci koniuszy? - zapytała Claudia; nadal nie, wypuszczając wideł z ręki.
- Szukam pracy, panienko. W wiosce powiedziano mi, że właściciel tej posiadłości hoduje konie. Już nieraz
miałem do czynienia z końmi, więc pomyślałem, że może znajdę tu pracę.
Przyglądała mu się spod przymrużonych powiek. Najpierw zadawał pytania dotyczące Ravencroft, a teraz szuka
tu pracy. Kim on jest i skąd pochodzi? A przede wszystkim, czego tu szuka? To prawda, że nie wyglądał groźnie,
ale wyczuwała w nim jakieś napięcie, gdy tak stał oparty o framugę drzwi. Zdawało się, że pod tą delikatną
budową kryje się stalowa natura. Obserwowała, jak odwraca się, by pogładzić długimi, szczupłymi palcami
nozdrza konia stojącego w boksie tuż obok wejścia.
- Jak się nazywasz? - zapytała ostro, zapominając, że jeszcze przed chwilą udawała prostą wiejską dziewczynę.
- Jem - odrzekł nieznajomy, a jego brwi podniosły się w lekkim zdziwieniu. - Jem January. A teraz, panienko...
miło mi się z tobą rozmawiało, ale czy mogłabyś mi powiedzieć, gdzie znajdę koniuszego?
Claudia wyczuła w jego głosie ton niechęci i zesztywniała z upokorzenia. Z pewnością pomyślał, że jest prostą
wiejską dziewuchą, niewartą zachodu i brzydką jak nieszczęście. Tak brzydką, że nie mogła sobie znaleźć męża i
teraz wybiera gnój ze stajni i ubiera się w stare, śmierdzące końskim potem łachy.
Jem January wcale tak nie myślał. Z początku zdawało mu się, że ma przed sobą zwykłego chłopca stajennego,
lecz szybko zauważył zaokrąglenia pod grubą koszulą ze zgrzebnego samodziału. Podobał mu się również
3
melodyjny głos, który przemówił do niego szorstkimi słowami. To przyciągnęło jego zawsze żywą uwagę, ale gdy
przedziwne zjawisko przemówiło do niego tonem dobrze urodzonej i wychowanej damy, jego ciekawość i
zaskoczenie nie miały granic.
Chętnie zgłębiłby tę małą tajemnicę, ale przypomniał sobie, że przybył tu w określonym celu i nie mógł tracić
czasu na błahostki. Z tego, czego zdążył dowiedzieć się w wiosce, obecny właściciel Ravencroft chciał przywrócić
majątkowi dawną sławę w hodowli koni, więc praca stajennego zdawała się być najpewniejsza. Dlaczego -
zastanawiał się niecierpliwie Jem - ta zwariowana pannica nie chce mu powiedzieć, gdzie znajdzie przełożonego?
- Wątpię, czy... - zaczęła rumieniąc się.
Przerwała gwałtownie, a Jem pobiegł wzrokiem za jej spojrzeniem. W drzwiach pojawił się starszy mężczyzna.
Tuż za nim stał młody, potężnie zbudowany chłopak o bardzo nieprzychylnym wyrazie twarzy.
- Czy coś się stało, psze pani? - zapytał starszy człowiek. - Usłyszeliśmy jakieś głosy. Czy wszystko w porządku?
Psze pani? - pomyślał Jem. O co tu chodzi?
- Nie, Jonaszu. Wszystko w porządku. Ten... młody człowiek przyszedł tu w poszukiwaniu pracy.
Jonasz! Jem przyjrzał się uważnie pomarszczonej twarzy pod strzechą siwych włosów. Dobry Boże, to naprawdę
był Jonasz. Jonasz Gibbs! Wielkie nieba, nigdy by się nie spodziewał, że zastanie tu kogoś pamiętającego dawne
czasy... Cóż, jedyne, co mu teraz pozostało, to mieć nadzieję, że stary go nie rozpozna. W końcu minęło już
dwanaście lat. Uśmiechnął się.
- Szuka pracy, co? - warknął Jonasz. - A czym mu zapłacimy, dobrym słowem? - Chciał powiedzieć coś więcej,
ale zamilkł w chwili, gdy spojrzał uważniej na Jema. W tym samym momencie zza jego pleców wychynął Lucas.
- To ten gość, pani Carstairs. Ten, co to pani mówiłem, że węszył w wiosce... pytał o Ravencroft.
Pani Carstairs! Brwi Jema po raz kolejny uniosły się w niemym zdziwieniu. Zdawało się, że niespodziankom tego
poranka nie ma końca. Czy to naprawdę wdowa po Emanuela Carstairsie? Oczekiwał kogoś bardziej... bardziej
imponującego. Spojrzał na nią niewinnie.
- Węszył? - zapytał przywdziewając na twarz maskę urażonej niewinności. - No cóż, może i faktycznie tak było.
Bardzo potrzebuję tej pracy. A jeżeli chodzi o... Ravencroft, prawda? Pomyślałem, że dobrze się będzie dowiedzieć,
gdzie potrzebują rąk do pracy. I tu mnie skierowano. - Zdjął czapkę i stał trzymając ją w obu rękach. - To pani jest
panią Carstairs? Właścicielką posiadłości?
Nagła uległość Jema nie przypadła jej do gustu. Zupełnie do niego nie pasowała. Skinęła jednak głową mając
rozpaczliwą nadzieję, że wyszło to z odpowiednią godnością. Boże, gdybyż tylko nie wyglądała tak okropnie... i
nie śmierdziała tak paskudnie!
- To prawda - odrzekła. - Ale obawiam się, że Jonasz ma rację. Nie zatrudniamy nowych pracowników.
Oczy Jema się zaokrągliły.
- Ale dama, taka jak pani... wyrzucająca gnój ze stajni? To nie wypada... Z pewnością przyda się wam pomoc.
- Możliwe - rzekła szorstko Claudia. - Jednak to niewielka hodowla i jeżeli mam być całkiem szczera, młody
człowieku, nie stać nas na zatrudnienie jeszcze jednego pracownika... jak na razie.
- Będę pracował za wyżywienie i dach nad głową, psze pani. - Do głosu Jema zakradła się nutka desperacji. -
Mógłbym też pracować jako zwykły służący... albo nawet lokaj.
Claudia już zaczęła się od niego odwracać, ale te słowa ją powstrzymały. Obróciła się gwałtownie na pięcie.
- Lokaj? - Spojrzała na niego podejrzliwie. - Nie wyglądasz na lokaja.
Gdy patrzyła na niego, w młodzieńcu zaszła zaskakująca zmiana. Wyprostował się, jakby połknął pogrzebacz, i
4
szybko wygładził zmierzwione włosy. Ukłonił się lekko, zawierając w tym geście szacunek na równi z arogancją
właściwą służącym na wysokim stanowisku, i przemówił do niej zupełnie inaczej niż przed chwilą.
- Ma pani całkowitą rację, madame. Jednak z doświadczenia wiem, że pozory mogą mylić.
- Najwyraźniej - odrzekła Claudia i gryząc wargę w zamyśleniu, spojrzała na Jonasza. - Za parę dni przyjadą
Thomas i Rose, a ja jeszcze nie postarałam się o zastępstwo za Morgana. Ciocia Gussie bardzo się tym martwi.
Morgan. Jem zmarszczył brwi na dźwięk tego nazwiska. Co się stało z Morganem? Zmarł? Bardzo był już stary,
gdy Jem widział go ostatnio. Otrząsnął się lekko i spojrzał na panią Carstairs.
- Thomas się obrazi, jeżeli w drzwiach powita go pokojówka. Nie mamy nawet zwykłego służącego.
- W takim razie na pewno się przydam - powiedział Jem, prezentując swój wypróbowany czarujący uśmiech.
Trzy pary oczu natychmiast wlepiły się w niego podejrzliwie. Młoda wdowa stała przez kilka chwil nieruchomo,
nie mogąc się najwyraźniej zdecydować.
Claudia ani na jotę nie ufała dziwnemu przybyszowi. Pomimo układnego zachowania zadawał mnóstwo zagad-
kowych pytań. Z drugiej strony, może lepiej będzie go mieć na oku w najbliższym czasie? Lepiej wiedzieć, gdzie
jest i co robi.
- Jeżeli naprawdę będziesz pracował za wyżywienie i dach nad głową, chętnie cię przyjmę. Jonasz pokaże ci,
gdzie możesz spać. - Podała mu widły. - Kiedy już tu skończysz, Jonasz powie ci, co masz potem robić.
Jem poczuł ukłucie niepewności i zawodu. Miał nadzieję, że uniknie popisu prawdziwej pracy w stajni. Bo
chociaż dużo mówił, wątpił, czy kilka lat spędzonych za młodu w stajni ojca dało mu wystarczające
doświadczenie, by zdołał oszukać Jonasza. Nie wiedział, czy podoła zadaniom bardziej skomplikowanym niż
noszenie wody czy machanie widłami. Jedyne, co mu pozostało, to ufać Opatrzności, że wkrótce awansuje na
lokaja. Szkoda Morgana... Nawet jeżeli jeszcze jeden staruszek, który mógłby go rozpoznać, przysporzyłby mu
kłopotu... Szkoda.
Reszta dnia przebiegła w spokoju. Jem przebrał się w inne spodnie, jeszcze bardziej znoszone i podarte; od
Lucasa, nadal nastawionego bardzo podejrzliwie, pożyczył koszulę i zabrał się do roboty. Po sprzątnięciu całej
stajni rozniósł koniom wodę i obrok. Na szczęście pozostała praca ograniczyła się do czyszczenia, oliwienia i
smarowania uprzęży. Zadowolony pomyślał, że może jednak uda mu się ten mały podstęp.
Jednak wypracowana postawa głupkowatego chłopka-roztropka o mało nie załamała się, gdy po raz pierwszy
wszedł do pokoiku na zapleczu stajni. Dobry Boże, zdawało się, że zaledwie wczoraj stąd wyszedł! W kącie stało
ogromne stare biurko, używane do załatwiania stajennych interesów. Obok szafy, pociemniałe ze starości, kryły w
sobie opasłe tomy ksiąg i rejestrów. A na sąsiedniej ścianie, w szklanych gablotkach, wisiały długie szeregi wstęg,
medali i dyplomów, wygranych przez stajnię na przestrzeni wielu lat. A nawet... taki Był tam nawet portret
Dzielnego... jego pierwszego kucyka, który sam namalował. Oprawiony w drewniane ramki, wisiał między
portretami dwóch najbardziej zasłużonych dla stajni klaczy.
Zakręciło mu się w głowie i musiał oprzeć się o krzesło, by nie upaść. Odwrócił się na odgłos szurania tuż za
sobą.
- Czyżby już się pan zmęczył, panie January? - zapytał cierpko Jonasz. Nie czekając na odpowiedź, szybko mówił
dalej: - W sąsiednim pokoju znajdzie pan jeszcze trochę sprzętu nadającego się do naprawy.
Bez słowa Jem odwrócił się i wypadł z pokoju.
Następne niemiłe chwile przeżył przy kolacji. Wraz z Jonaszem i Lucasem poszedł do domu i gdy przechodzili
przez kuchnię, znowu opadły go wspomnienia. To prawda, że nie spędził wiele czasu w tej części Ravencroft, ale
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin