Jadwiga Coulcmahler
Doris i jej siostra
Tytuł oryginału: Dorrit und ihre Schwester
©Translation by Aleksandra Markiewicz
DfiR
ISBN 83-86107-17-0
Projekt okładki i stron) tytułowej
Marek Mosiński
Redakcja i korekta
Elżbieta Ciągwa
Wydawca: Edytor-Akapit. Katowice 1994
0
Skład i łamanie: Z.U. „Studio P" Katowice
Ark. druk. 10,75. Ark. wyd. 11,25.
Druk i oprawa:
Cieszyńska Drukarnia Wydawnicza
Cieszyn, ul. Pokoju l
Zam. nr 2168/K-94
Dorrit i Micaela, córki Kurta
Riemanna, odbywały podróż morską
z Nowego Jorku do Hamburga w
towarzystwie Lienharda von Rieda,
narzeczonego Dorrit. Miały one za
sobą ciężkie przeżycia, których
przyczyną były egoistyczne plany
ojca. Dziewczyny były córkami
jednego ojca, lecz różnych matek.
Nikczemność ich ojca wpędziła do
grobu matkę Dorrit, a wykończyła
matkę Micaeli.
Kurt Riemann należał do tych
bezwzględnych egoistów, którzy
myślą wyłącznie o sobie. Wykorzystawszy
matki, chciał także wykorzys-
tać córki, zwłaszcza że Dorrit, starsza
z córek, która dotychczas
mieszkała u przybranych rodziców,
odziedziczyła duży majątek po
ciotce. Nieduży spadek otrzymała także
Micaela. Na szczęście Kurtowi
Riemannowi nie powiodły się jego
niecne plany zagarnięcia majątku
starszej córki dzięki jej narzeczonemu i
Micaeli.
W Nowym Jorku siostry przejęły
spadek po ciotce. Dorrit stała się
dziedziczką ogromnej fortuny, a
Micaela otrzymała około stu tysięcy
marek.
Siostry płynęły teraz do
Hamburga. Stamtąd miały się udać do
Turyngii, do majątku Neustetten, który
był własnością przybranych
rodziców Dorrit. Tam miało być
wyprawione wesele dziewczyny
z Lienhardem von Riedem. Micaela
miała zamieszkać u siostry.
Dotychczas żyła na ranczo, które jej
matka, Hiszpanka, wniosła
w posagu, a Kurt Riemann, człowiek
niesolidny i utracjusz, do-
prowadził do ruiny. Współwłaścicielem
posiadłości był kuzyn Micaeli,
Rodrigo. Micaela żyła tu w
odosobnieniu. Poza ojcem i kuzynem
mieszkała tu służąca i gromada zdziczałych gauchos, chłopców stajen-
nych, przed którymi musiała się energicznie bronić. Nigdy nie roz-
stawała się z browningiem.
Miała niespełna siedemnaście lat. Sprawiała jednak wrażenie star-
szej i dojrzalszej. Jej maniery — w przeciwieństwie do siostry, która
dzięki nieżyjącym już przybranym rodzicom odebrała staranne europej-
skie wychowanie i była wykształconą damą — pozostawiały wiele do
życzenia.
Micaela podziwiała swą piękną, jasnowłosą siostrę. O swoim
istnieniu dopiero niedawno się dowiedziały. Razem przeżyły już bardzo
trudne chwile. Dzięki nim stały się sobie bardzo bliskie. Dorrit starała
się przekazać młodszej siostrze część swej wiedzy i pokierować jej
wychowaniem. Z oddaniem wprowadzała ją w zupełnie dla niej nowe
życie.
Pod pewnymi względami Micaela miała jednak przewagę nad
siostrą: była bardziej energiczna i życiowo dojrzalsza. Nie było w tym nic
dziwnego, skoro musiała radzić sobie z gromadą zdziczałych mężczyzn.
Nikogo też nie dziwiło, gdy wymknęło jej się wyrażenie mało dla damy
stosowne. W jej postawie tyle było spokoju i zdecydowania, że sprawiała
wrażenie w pełni dojrzałej.
Dorrit i Micaela stały przy relingu parowca płynącego do Hambur-
ga. Były same. Lienhard von Ried jak co rano gimnastykował się w sali
ćwiczeń. Siostry były już na basenie, a teraz czekały na towarzysza
podróży, aby wspólnie zjeść śniadanie.
Napawały się widokiem spokojnego w blasku słońca morza. Wcią-
gając głęboko powietrze, Micaela z westchnieniem powiedziała:
— Jakiż to diabelnie piękny widok, Dorrit! Ta bezkresna tafla wody
przypomina mi prerię wokół naszego ranczo. Gdy harcował po niej
wiatr, smagając tysiące traw, wyglądało to jak igraszki fal morskich.
Dorrit z czułością popatrzyła w piękną twarz siostry obramowaną
czarnymi włosami, pamiątką po hiszpańskiej matce. Po ojcu Niemcu
Micaela odziedziczyła niebieskie oczy. Jej skóra, teraz osmagana
wiatrem i słońcem, była idealnie gładka. Obie siostry były niezwykle
piękne, ale każda była inna. Szybko ściągnęły na siebie uwagę mężczyzn.
Dorrit popatrzyła na siostrę i powiedziała:
— Mica, znowu powiedziałaś „diabelnie"!
Lekki rumieniec pokrył opaloną twarz Micaeli. Westchnęła głę-
boko.
— Ach, Dorrit, co ty będziesz ze mną miała! Obawiam się, że nie
potrafię przyswoić sobie europejskich manier. Tak się staram, a nieus-
tannie wymyka mi się jakieś mocne słowo.
Dorrit czule objęła siostrę.
— Nie martw się, Mico, wkrótce wyzbędziesz się tych przyzwycza-
jeń. Dopilnuję, abyś się z tym jak najszybciej uporała.
— Wzięłaś na swoje barki poważny obowiązek, widzę przecież, jak
często kompromituję cię swoim niestosownym zachowaniem.
— Och, kochana Mico, twoje zachowanie nie jest aż tak niestosow-
ne, znakomicie panujesz nad sobą. Podziwiam cię za twój spokój
i zdecydowanie.
— Podziwiasz mnie? Ach, kochana Dorrit, to ciebie trzeba po-
dziwiać. Ja w każdym razie czynię to od rana do wieczora i uważam, że
to za mało. Jesteś delikatna i taka mądra, kocham cię.
Dorrit serdecznie ucałowała siostrę.
— Moja słodka siostrzyczko, tak więc podziwiamy się wzajemnie,
ale liczy się przede wszystkim to, że z całego serca się kochamy.
Uroczy, ciepły uśmiech przemknął po zbyt poważnej i surowej
twarzy Micaeli.
— Najwspanialsze jest to, że odnalazłyśmy się i że możemy się
kochać. Czasami wydaje mi się to snem, który wkrótce się skończy, a ja
znowu znajdę się w skromnym pokoju na ranczo, gdzie czułam się ciągle
zagrożona i musiałam we własnej obronie często sięgać po broń.
Dorrit przytuliła siostrę, na której twarzy malował się ból.
— Moja biedna Mico. Nie myśl już o tym więcej. Jesteś teraz z nami.
Będzie ci dobrze w Neustetten, będziesz mogła wreszcie rozkoszować się
swoją młodością. Jeszcze nic nie jest stracone, jesteś jeszcze taka młoda,
chociaż czasami sprawiasz wrażenie starszej i bardziej rozsądnej ode
mnie.
— No tak, Dorrit, lata spędzone na ranczo liczyć trzeba podwójnie.
%ło mi ciężko, a do tego ta ciągła walka z rozrzutnością ojca. Czasami
nie miałam grosza przy duszy. Kiedy gauchos domagali się zapłaty,
awanturując się przy tym, ojciec zostawiał mnie z nimi samą, abym.
ich uspokoiła... wtedy... nie chcę już o tym myśleć, dzieku Bogu mam to
za sobą.
— I nie musisz już o tym myśleć, kochana Mico. O, idzie Hardy,
więc zjemy teraz śniadanie.
Lienhard von Ried podszedł do sióstr, ucałował dłoń Dorrit,
a potem serdecznie przywitał się z Micą.
— Dobrze spałyście?
— Wyspałam się cudownie, ale Mica znowu budziła się w nocy. Nie
zdążyła się jeszcze przyzwyczaić do hałasu pracujących maszyn — po-
wiedziała Dorit.
Hardy uśmiechnął się ze zrozumieniem.
— Tak, Mico, idealna cisza, do której byłaś przyzwyczajona na
ranczo, to już przeszłość, nawet w Neustetten panuje większy ruch.
Musiałabyś zamieszkać w mojej posiadłości, w Riedburgu, aby ją
odnaleźć.
Mica spojrzała na niego zamyślona.
— O Riedburgu musisz mi jeszcze dużo opowiedzieć, Hardy. Czy
mieszkasz tam jeszcze?
— Oczywiście.
Zdziwienie odmalowało się w jej oczach.
— Czy pozostaniesz tam po ślubie z Dorrit?
Dorrit oblała się rumieńcem i spuściła wzrok. Hardy popatrzył
przyjaźnie na Mice, która, chociaż była pod wieloma względami nad
wiek dojrzała i rozsądna, często sprawiała wrażenie bardzo dziecinnej
i niedoświadczonej. Ale to właśnie dodawało jej uroku. Za uroczą
uważał ją też Lienhard von Ried. Widząc, że jego narzeczona zaczer-
wieniła się na słowa siostry, powiedział:
— Nie, Mico, po naszym weselu przeniosę się do Neustetten. Chcę
sam zarządzać majątkiem.
— Ale jesteś przecież w trakcie pisania pracy naukowej pod-
sumowującej rezultaty twoich podróży badawczych. Chyba jej nie
zaniechasz?
— Będę nadal pracował naukowo, ale tylko w godzinach wolnych
od pracy. Nie to jest najważniejsze, abym szybko napisał pracę. Moim
głównym obowiązkiem jest teraz zarządzanie majątkiem Dorrit.
Micaela westchnęła.
_ Wiem że będziesz miał dużo pracy. Jestem szczęśliwa, że Dorrit
została główną spadkobierczynią ciotki. Bałabym się mieć tak dużo
pieniędzy. Jeśli ktoś walczył o to, co niezbędne do życia, to gdy stanie się
posiadaczem nawet drobnej sumy, jest bardzo szczęśliwy. Te sto tysięcy
marek, które zapisała mi ciotka, to dla mnie aż nadto. Więcej mi się nie
marzy.
_ Nie zabraknie ci też niczego, jak długo ja sama coś mam
_ dodała czule Dorrit.
— Czy nie moglibyśmy wreszcie zjeść śniadania? — powiedziała
Mica. — Jestem już bardzo głodna, a śniadania na parowcu są o wiele
lepsze od tych, które jadałam na ranczo.
— No to chodź szybciutko zaspokoić swój wilczy apetyt, ale
uważaj, bo stracisz swą idealną talię.
— Na szczęście nie mam skłonności do tycia, musiałabym diabelnie
dużo jeść, och przepraszam, znowu się zapomniałam. To straszne, że nie
mogę się od tego odzwyczaić.
— Jeszcze trochę cierpliwości, Mico.
— Ale Dorrit tak się stara, a ja jestem niewdzięcznicą i ciągle
zapominam o jej naukach.
— Och, uważam, że jesteś już zbyt ucywilizowana; szkoda by było,
gdybyś utraciła swą naturalność.
— Tej Mica nie utraci, nawet jeśli wyzbędzie się dosadnych
wyrażeń. Ale mogłaby cierpieć, gdyby z tego powodu stała się obiektem
zainteresowania.
— O tak, to gapienie się na mnie jest okropne. Najchętniej
schowałabym się wtedy do mysiej dziury albo uciekła na ranczo
— powiedziała dziewczyna. — Nie, nie, kochana Dorrit, pracuj dalej
nade mną. Za dużo mam jeszcze przywar, które Hardy uprzejmie
nazwał „naturalnością". Ale jeśli teraz nie pójdziecie ze mną na
śniadanie, zacznę wyć jak wygłodniały dziki zwierz.
Śmiejąc się Hardy i Dorrit wzięli Micaelę między siebie i poszli na
śniadanie. Było bardzo smaczne. Micaela jadła z prawdziwą przyjem-
nością. Myślała przy tym o czerstwym chlebie, który był jej „przy-
smakiem" śniadaniowym na ranczo. Mieszkali o kilka godzin drogi od
Bonary, najbliższego miasteczka, dlatego też służąca sama co tydzień
piekła w domu chleb.
Podczas śniadania obserwowano ich ze wszystkich stron. Kilku
pasażerów parowca wymieniło z nimi pozdrowienia. Obie siostry
uchodziły na pokładzie za prawdziwe piękności. A ponieważ Dorrit
występowała jako narzeczona Lienharda von Rieda, uwaga pasażerów
koncentrowała się na osobie Micaeli Riemann, której nieco egzotyczny
sposób bycia wzbudzał zainteresowanie.
Micaela miała w sobie rzeczywiście coś szczególnego, wręcz orygi-
nalnego. Potrafiła w sposób niezwykle naturalny mówić o sprawach,
które młode damy pomijają zwykle milczeniem. W swojej naiwności nie
ukrywała pod płaszczykiem obłudnej pruderii tego, co uważała za
prawdziwie ludzkie. Nie szukała upiększeń. Wszystko nazywała po
imieniu. To mogłoby zachęcić mężczyzn do śmielszych zachowań, ale
tyle w niej było cudownej naturalności i świeżości i taka była subtelna, że
tylko nieokrzesany prostak ośmieliłby się zbliżyć do niej. Takich
osobników Lienhard trzymał jednak od niej z daleka. W ten sposób
uniknęła przykrych doświadczeń.
Ciotka pozostawiła Micaeli dwadzieścia pięć tysięcy dolarów,
równowartość stu tysięcy marek, które miały być jej wypłacone po
wyjściu za mąż. Wyznaczyła jej także miesięczną pensję w wysokości
dwustu pięćdziesięciu dolarów. Dla dziewczyny, która do tej pory
musiała się liczyć z każdym groszem, był to ogromny majątek. Dlatego
chętnie pozostawiła ojcu swoją część ranczo, aby tylko nie utrudniał jej
połączenia z siostrą. Życie wydawało się teraz Micaeli bezproblemowe.
Obawiała się jednak, że to wszystko może prysnąć jak bańka mydlana.
Nie czuła się najlepiej wśród ludzi, z którymi się teraz stykała. Była
zbyt wrażliwa, by nie zauważyć, że jest przez nich traktowana jak
dziwadło. I kiedy zdarzyło się, że któryś z panów obdarzył ją słowem
zbyt wyszukanym, pytała samą siebie, dlaczego ci ludzie odnoszą się do
niej z taką życzliwością i przypisują jej tyle godnych podziwu przy-
miotów. Nie mogła się wtedy powstrzymać, aby nie odpowiedzieć im
zdecydowanie i szczerze, co o tym myśli. Dziwiła się, dlaczego rozmów-
cy określali jej odpowiedzi jako „zachwycające", a ją uważali za „godną
uwielbienia". Bardzo się starała, aby nie zachować się wobec nich
niewłaściwie.
Z czasem Micaela przyzwyczaiła się do tych komentarzy, ale
podobały jej się one coraz mniej. Uważała, że są nieszczere. W swojej
naiwności w ogóle nie brała pod uwagę, że ona jest uroczą dziewczyną
i wzbudza w otoczeniu zachwyt. Zdziczali gauchos na ranczo niejedno-
krotnie dawali jej do zrozumienia, jak ponętną jest dziewczyną, ale
czynili to w sposób tak jednoznaczny, że często musiała odpierać ich
zaloty z bronią w ręku. Gdyby wiedziała, że te pięknie brzmiące słowa
niewiele różnią się od nagabywań gauchos, uzbroiłaby się prawdopo-
dobnie w browning i pokazała, że potrafi się obronić przed grubiańskimi
zalotami.
Dorrit próbowała jej wyjaśnić niuanse układów damsko-męskich.
Jak zawsze zrobiła to bardzo delikatnie i taktownie.
Tymczasem parowiec zbliżał się do wybrzeży Niemiec i następnego
ranka oczom pasażerów ukazał się ląd. Przed południem dopłynęli do
Cuxhaven i wkrótce cała trójka opuściła statek i udała się do Hamburga.
Zatrzymali się w hotelu, w którym Lienhard jeszcze w Nowym Jorku
zamówił dla nich pokoje.
W Hamburgu Dorrit zrobiła zakupy dla siebie i siostry. Micaela
towarzyszyła jej wszędzie. Szeroko otwartymi oczyma patrzyła na
siostrę, gdy ta kupowała eleganckie przedmioty i płaciła za nie ogromne
sumy. Dla niej, dziewczyny przybyłej z zupełnie innego świata, w którym
nie było wszystkich tych luksusowych rzeczy, był to niemal szok,
chociaż Dorrit przywiozła jej z Europy piękne suknie, a w Nowym Jorku
kupiła jej wszystko, co powinna posiadać młoda dama. Micaela
nauczyła się już poruszać w pięknych i eleganckich strojach, ale
nieustannie myślała o skromnym odzieniu, które nosiła na ranczo. Była
jednak zachwycona nowymi wspaniałymi strojami i czuła się w nich
swobodnie.
Gdy siostry chodziły po sklepach, Lienhard von Ried załatwiał
rozmaite interesy. W hotelu spotykali się podczas posiłków.
Po dwóch dniach pobytu w Hamburgu cała trójka wyjechała do
Neustetten.
Dla Micaeli każdy nowy dzień był czymś cudownym. Zdumiewało
ją życie i ruch w Hamburgu, ale jeszcze bardziej zadziwił ją Berlin.
Trzęsła się ze strachu, gdy pędzili samochodem, a inne samochody
przemykały obok nich, a przecież odważnie cwałowała na najdzik-
szych koniach po rozległej, otaczającej ranczo prerii, stawiała czoło
nieokrzesanym gauchos i tysiącu niebezpieczeństw. Przeraźliwy hałas
miejski wytrącał ją z równowagi. Odetchnęła więc z ulgą, gdy opuścili to
miasto.
Mica w posiadłości Dorrit czuła się znacznie pewniej. Nie docierał tu
zgiełk miejski, było prawie tak cicho i spokojnie jak na ranczo, tak
przynajmniej jej się wydawało. Turyńska posiadłość ziemska w porów-
naniu z hałaśliwym dużym miastem była oazą spokoju.
Wkrótce odbył się ślub Dorrit i Lienharda. Nie chciano odwlekać tej
uroczystości, choć nie upłynął jeszcze rok od śmierci przybranych
rodziców dziewczyny. W trudnej jednak sytuacji obu sióstr najlepszym
rozwiązaniem było oddanie się pod opiekę Lienharda von Rieda.
Do ślubu Lienhard przebywał w swojej posiadłości w Riedburgu,
gdzie mieszkali tylko oddany mu służący Breitner i jego żona. Już po
kilku dniach pobytu tam zaprosił obie siostry do zamku. Micaela
podziwiała starą budowlę, rozkoszowała się panującą tu ciszą, cieszyła
oczy ogródkiem uprawianym przez panią Breitner i była zachwycona
urokliwym zakątkiem w cieniu trzech dorodnych lip, które rosły przed
zamkiem. Pod tymi lipami pani Breitner przygotowała stół do po-
południowej kawy. Micaela napawała się widokiem, jaki się stąd
roztaczał. Widać było także Neustetten.
Po kawie i zjedzeniu upieczonej przez panią Breitner babki, Micaela
poszła do pełnego warzyw i najróżniejszych kwiatów ogródka. Oceniła,
że Riedburg jest o wiele piękniejszy od Neustetten. Dopiero tu zrozumiała,
dlaczego Lienhard przywiązany jest tak do tego miejsca; tu były pamią-
tki minionej świetności, tu odnajdywał spokój, gdy wracał po długich
podróżach do ojczyzny, tu miał doskonałe warunki do pracy naukowej.
Lienhard chciał pozostać w Riedburgu nie tylko do ślubu. Po-
stanowili z Dorrit, że spędzą tu pierwszy tydzień małżeństwa, a dopiero
potem przeprowadzą się do Neustetten.
Wesele było bardzo skromne. Zaproszono tylko najbliższych przyja-
ciół, pastora z żoną i najstarszą córką, która pracowała w Neustetten
i była nieocenioną pomocnicą Dorrit w gospodarstwie. Gdy młoda para
wyjechała do Riedburga, gdzie z uroczystym powitaniem czekali już
państwo Breitnerowie, Micaela pozostała w Neustetten sama. Miała
teraz warunki, aby zastanowić się nad swoim zupełnie odmienionym
życiem. Wydarzenia ostatnich tygodni jak wichura przewaliły się nad jej
głową. Nie uświadamiała sobie jeszcze do końca, co się właściwie
wydarzyło. Jej życie teraz było tak różne od tego na ranczo, że nie
potrafiła się w nim jeszcze odnaleźć.
Kochała Dorrit i cieszyła się, że są razem. Teraz, gdy została sama,
uświadomiła sobie, że może być uciążliwa dla młodej pary. Narastał
w niej strach, że stanie się ciężarem dla ludzi, z którymi przyjdzie jej żyć
pod jednym dachem. Zastanawiała się, jak tego uniknąć.
Zawsze, odkąd pamiętała, była samotna. Jej matka wcześnie zmarła,
a ojciec mało się o nią troszczył. Towarzyszem jej dziecięcych zabaw był
kuzyn Rodrigo, o ile w ogóle był w jej życiu jakiś czas zabaw, ale potem
ojciec wciągnął go w swoje niecne interesy i Rodrigo zatracił swoje
najlepsze cechy. Ojciec zawsze był złym duchem w życiu wszystkich
ludzi, z którymi bliżej przebywał. Pierwszą żonę, matkę Dorrit, wpędził
do grobu, drugą, matkę Micaeli, okłamywał i zdradzał. Swojego
bratanka popchnął na złą drogę. Zamiast uczciwie zarządzać przypa-
dającą Rodrigowi częścią posiadłości, przepuścił ją przy udziale chłop-
ca. Dorrit i Micaela z ledwością unikały razów ojca i byłby je fizycznie
i psychicznie zniszczył, gdyby dłużej z nim były.
Przykro jest myśleć z pogardą o własnym ojcu, którego nikczemność
mogła rzucić cień na dzieci i okryć je hańbą. Dobrze, że Dorrit tak
wcześnie odeszła od ojca i znalazła tyle miłości u przybranych rodziców,
mo...
ZULUS555