Anioły przeznaczenia, Andrzej Piotr Załęski.rtf

(64 KB) Pobierz

Anioły przeznaczenia, Andrzej Piotr Załęski

Spis treści

 

Wstęp

1. Przeznaczenie albo wolność – oto jest pytanie

2. Dyskretny urok świata subtelnego, czyli w duszę z butami

3. Drogowskazy losu

4. Energetyczne aspekty świata duchowego

5. Anielskie archetypy energetyczne

5.1. Metatron

5.2. Waawija

5.3. Yelajel

5.4. Saitel

5.5. Olmija

5.6. Maashija

5.7. Lelael

5.8. Akaija

5.9. Keatiel

5.10. Azaiel

5.11. Aladiah

5.12. Lawija

5.13.Yaija

5.14. Yezalel

5.15. Mebael

5.16. Araiel

5.17. Okmija

5.18. Lewija

5.19. Kelial

5.20. Liwoija

5.21. Fenlija

5.22. Nlokiel

5.23. Yejaiel

5.24. Meloel

5.25. Haawija

5.26. Nitaija

5.27. Aajo

5.28.Yirtiel

5.29. Saaio

5.30. Reijael

5.31. Ewamel

5.32. Lekabel

5.33. Weshirija

5.34. Leahija

5.35. Yehawija

5.36. Kewekija

5.37. Mendial

5.38. Aniel

5.39. Haamija

5.40. Rehael

5.41. Yeyeziael

5.42. Eiel

5.43. Mihael

5.44. Wawalija

5.45. Yelaija

5.46. Salija

5.47. Ariel

5.48. Aslajo

5.49. Mihal

5.50. Weoel

5.51. Deneiel

5.52. Ihaschia

5.53. Amamia

5.54. Nanael

5.55. Nitael

5.56. Mibhaija

5.57. Puiael

5.58. Nemamija

5.59. Yeyelel

5.60. Erohiel

5.61. Micrael

5.62.Wemibael

5.63. Jahoel

5.64. Anewal

5.65. Mahauel

5.66. Damabija

5.67. Menkel

5.68. Aioel

5.69. Habuija

5.70. Grael

5.71. Yabomaija

5.72. Aijael

5.73. Mewamaija

6. Wybór drogi życiowej zgodnej z przeznaczeniem

Zakończenie

Bibliografia

 

Wstęp

 

W niewielkiej, zapomnianej przez Boga i ludzi wiosce, położonej pomiędzy wzgórzem z jednej, a starym, ciągnącym się dziesiątki kilometrów lasem, urodził się chłopiec. Był początek kwietnia i ciepłe tchnienie nadchodzącej wiosny budziło powoli drzewa i trawy z zimowego snu. Już od tygodnia, kiedy tylko dziecko przyszło na świat, jego ojciec czuł się tak wspaniale, jak nigdy dotąd. Dziś również wstał przed świtem z ochotą i radością, co wcześniej nie zdarzało się mu zbyt często. Zbliżało się właśnie południe i do zaorania pozostało mu już niewiele. Chciał skończyć do obiadu, więc pogonił konie, a one posłusznie przyspieszyły kroku. Przez te dni rozpierała go radość i duma, że wreszcie ma następcę, dziedzica. Kiedy tak chodził za pługiem wdychając pachnące świeżo wzruszoną ziemią powietrze, zaczęły go nachodzić różne myśli. Najpierw dziękował Bogu, że po trzech latach dał mu wreszcie potomka, potem porwało go uczucie miłości i wdzięczności do żony, a gdy już trochę się uspokoił, począł się zastanawiać i rozważać, jak potoczy się życie jego syna.

 

Wiedział jedno, teraz już gospodarstwo i ziemia bez rak do pracy i następcy nie zostaną. Uśmiechnął się do tej myśli i wyobraził sobie, jak będzie go wszystkiego uczył, pokazywał, radził. Pomyślał sobie, że przecież czasy się zmieniają, idzie nowoczesność i pewnie syn będzie chciał kupić ciągnik i snopowiązałkę albo też i zgrabiarkę do siana. Nigdy nie był entuzjastą tych nowych maszyn, ale we wsi są już przecież dwa traktory, a będzie pewnie jeszcze więcej.

 

– A niech tam! – mruknął od nosem.

 

Zważywszy, że tyle hektarów, lżej będzie obrabiać maszynami niż w konie. Do tego uważał, że jego synowi powinno być w życiu lepiej niż jemu. Żeby nie musiał już tak harować od świtu do zmroku, schodząc sobie nogi za końmi w polu. Sam wykształcenia nie miał, skończył tylko 7 klas, ale uważał, że wystarcza mu to w zupełności. Sądził też, że wszystkie te szkoły, to tylko wymigiwanie się od pracy, na roli oczywiście, bo innego zajęcia za pracę nie uważał.

 

Ani się spostrzegł, jak pogrążony w myślach skończył robotę i wjeżdżał właśnie na podwórze. Po obiedzie zabrali się z żoną do przebierania ziemniaków do sadzenia, a że kilka razy trzeba było pójść do dziecka, zeszło im na tej robocie całe popołudnie. Kiedy już skończyli, zasiedli do kolacji i w jej trakcie przyszła w odwiedziny znachorka. Tak ją tu nazywali – starsza kobieta, która mieszkała na skraju wsi i całe dnie chodziła po lasach zbierając różne zioła i jagody, którymi leczyła ludzi z okolicy. Właśnie dowiedziała się o narodzinach i chciała zobaczyć maleństwo i sprawdzić, czy aby mu coś nie dolega. Usiadła na ławce przy oknie i dobre kilka minut przyglądała się dziecku. Pokiwała głową, zapatrzyła się następnie gdzieś w dal i cicho, choć stanowczo powiedziała:

 

– Nie zostanie on wam na gospodarce, w świat pójdzie, szkoły pokończy, kimś ważnym zostanie. Ludźmi będzie kierował, wielka przyszłość przed nim. W obce kraje nawet pójdzie, ale do kobiet nie szczęścia nie będzie miał długo, późno urodzą mu się dzieci.

 

Ojciec popatrzył ze złością na znachorkę, odwrócił głowę w stronę żony i rzekł:

 

– Gada byle co, co ona tam może wiedzieć.

 

– Może wiem, może nie wiem – odrzekła i po chwili zapytała. – A jakie dacie mu imię?

 

– Jan, po dziadku – odpowiedziała żona.

 

Zapadła cisza i wszyscy rozważali słowa, które padły, aż przerwało ją stukanie do drzwi, najpierw krótkie, ciche, potem coraz głośniejsze, natarczywe. Dźwięk zaczął się zmieniać i przeszedł w jednostajne, przerywane na krótko dzwonienie telefonu. Obudził on śpiącego mężczyznę, który gwałtownie się zerwał i podniósł słuchawkę.

 

– Panie dyrektorze, przepraszam, że dzwonię pod ten numer, ale nigdzie nie mogłam pana znaleźć. Przyjechali prawnicy w sprawie umowy i nie wiem, co mam im powiedzieć – sekretarka chciała dodać coś jeszcze, ale mężczyzna zdążył już otrząsnąć się ze snu i szybko jej przerwał:

 

– Wy nigdy nie wiecie, co robić! Po co tam tkwicie? Zaraz będę, niech siedzą i czekają! – grzmotnął słuchawką o widełki, zaklął głośno, potem rozejrzał się po pokoju, jakby czegoś szukał, ale dał spokój, odetchnął głęboko, usiadł na łóżku i zamyślił się nad tym, co mu się śniło. Zbyt wiele nie pamiętał, były to bardziej odczucia niż treść, próbował sobie przypomnieć, lecz nie bardzo mu to wychodziło. Wtem, zupełnie nieoczekiwanie, naszły go wspomnienia. Przeniósł się myślami do czasów młodości, kiedy to walczył z ojcem o to, żeby pójść do ogólniaka, a potem jak uciekł z domu na studia. Przez 2 lata nie pokazywał się u rodziców, choć przez ten czas ledwie dawał sobie radę i nieraz nie miał co jeść. Ojciec nigdy mu nie wybaczył, że zostawił gospodarstwo i poszedł do miasta. Zawsze powtarzał, że jego miejsce jest we wsi, na roli. Jan przyjeżdżał teraz czasem na wieś, najczęściej w czasie urlopu, rzadko na święta, ale z ojcem nie miał o czym rozmawiać, a dawny konflikt położył się między niemi przeszkodą nie do pokonania. W pracy awansował szybko, był zdolny, bystry i pracował za dwóch. Zawsze mówił co myślał w oczy i dlatego podpadł szefowi. Nie chciał pozwolić sobą pomiatać, więc się zwolnił. Kiedy już sądził, że jego kariera się skończyła, dostał taką propozycję od zagranicznego koncernu, że na początku nie mógł w to uwierzyć. Pracuje tam już od 10 lat i od dwóch jest dyrektorem na cały kraj. Zaproponowali mu niedawno pracę w centrali i wyjazd za granicę, ale on ciągle jeszcze się wahał i zastanawiał. Pomyślał jeszcze o swych nieudanych związkach, kłótniach, o tym, że jest do niczego i tylko pracować potrafi, a dla tej, na której mu zależy nie ma czasu. W końcu dobiegał już czterdziestki, a tu ani żony, ani dzieci, ani komu to wszystko, czego się dorobił, zostawić. Przez te niewesołe myśli ulotniło się jednak wspomnienie wczorajszego wieczoru spędzonego przy świecach, romantycznej muzyce… Choć bał się kolejnego rozczarowania, pomyślał, że znów musi spróbować. Czas wyjść przeznaczeniu naprzeciw.

 

 

 

1. Przeznaczenie albo wolność – oto jest pytanie

 

Obie alternatywy są codziennie odmieniane przez wszystkie przypadki i używane w dyskusjach na różnorodne tematy. Przyjrzyjmy się zatem, co tak naprawdę oznaczają, a co zniekształca i utrudnia ich zrozumienie. Według Praktycznego Słownika Poprawnej Polszczyzny przeznaczenie oznacza „nieuchronną konieczność wyznaczającą bieg spraw, zwłaszcza los człowieka”. Taka definicja wielu zaniepokoi, ponieważ przybliża do kojarzących się z tym od razu takich pojęć jak fatum, determinizm, które mówią: człowieku, wszystko jest z góry zaplanowane i będzie przebiegać w sposób, na który nie masz żadnego wpływu, nic od ciebie nie zależy, możesz się tylko temu poddać, zatem jesteś niczym w bezwzględnej machinie mielącej losy milionów. Wiara w takie pojęcia i przywiązanie do nich mogą zrodzić jedynie depresję, a najczęściej wynikają one z głęboko zakorzenionego lęku wywołanego tym, że nie wiemy, co robić, by być szczęśliwymi. Tak rozumiane przeznaczenie nie odpowiada prawdzie, ani też nie ma wiele sensu i mów tylko, że jest jak jest i lepiej nie będzie. Mało to pocieszająca perspektywa i wątpię by mogła wnieść coś konstruktywnego do naszych rozważań. Przyjrzyjmy się zatem bliżej, jak rozumieją to pojęcie główne filozofie religijne Wschodu i Zachodu.

 

Na początek chciałbym zaznaczyć, że żaden poważny system religijny nie przedstawia przeznaczenia jako nieuchronnej konieczności zachodzących zdarzeń. Za to każdy ma z tym pojęciem duże problemy teologiczne. W chrześcijaństwie na przykład jest mowa o tak zwanej predestynacji, pojęciu teologicznym mówiącym o odwiecznym przeznaczeniu człowieka jako istoty wybranej do zbawienia, które można osiągnąć z pomocą łaski bożej. Należy to rozumieć tak, że przeznaczenie jest równoznaczne z wybraniem do zbawienia. Tak więc otrzymujemy od Boga ofertę, możliwość popartą ukierunkowanym jego działaniem, tak abyśmy byli w stanie ten cel osiągnąć. Widzimy więc, że przeznaczenie oznacza bycie przeznaczonym do czegoś, tak jak chleb przeznaczony jest do jedzenia, tak człowiek do zbawienia. Koncepcja chrześcijańska nie odbiera człowiekowi możliwości wyboru, może on ofertę bożą przyjąć bądź odrzucić.

 

W islamie terminem odpowiadającym przeznaczeniu jest kadar, który oznacza boskie uporządkowanie wszelkich spraw we wszechświecie. Sam Koran nie precyzuje czym owo uporządkowanie jest, dlatego powstały dość znaczne różnice poglądów, co spowodowało pojawienie się dżabarytów, którzy w pełni uzależniali losy człowieka od woli Boga oraz kadarytów podkreślających rolę wolnej woli w kształtowaniu ludzkiego przeznaczenia. Rozliczne wątpliwości dotyczące tego pojęcia wynikają z wielu przyczyn, choć wydaje się, że ich istotą jest indywidualny osąd każdego człowieka na miarę jego światopoglądu, wyznawanej religii, kultury, pozycji społecznej itd. Często spotykamy się z sytuacją, gdy w kontekście pojęcia przeznaczenie ktoś mówi o danym wydarzeniu: „taka karma”, rozumiejąc przez to, że tak musiało się stać, jak również uznając, iż zrozumienie go przekracza jego możliwości – przynajmniej w danym momencie.

 

Dochodzimy tutaj do istoty filozofii religii buddyjskiej, która posługuje się terminem karman (z sanskrytu – działanie) określającym każdy czyn człowieka jako element wpisany w ogólne prawo moralne i powodujący konkretne skutki. Gromadząc dobre uczynki zmniejszamy swoje obciążenia i zobowiązania karmiczne, zaś popełniając złe czyny szkodzimy sobie, ponieważ będziemy musieli je odkupić trudnościami, cierpieniem i ciężką pracą. Odpracowanie całych zobowiązań karmicznych prowadzi do wyzwolenia z odwiecznego cyklu narodzin i śmierci oraz przejście w stan duchowy na zawsze. Co ciekawe, buddyzm to filozofia z natury ateistyczna, która nie posiada idei Stwórcy, Boga kierującego losami świata. Nadrzędną zasadą jest Prawo – działające niezawodnie, bezwzględnie, bezwarunkowo i zawsze. Pamiętamy przecież, że Budda nie był Bogiem, lecz człowiekiem, który wskazał ludziom drogę do wyzwolenia sam je osiągając. Jednocześnie chcę dodać, że buddyzm nie jest doktryną materialistyczną, ponieważ nie uznaje materii za jedyny i podstawowy substrat Wszechświata.

 

Nasze trudności ze zrozumieniem czym jest przeznaczenie pogłębia współczesny, zglobalizowany świat z dostępną w każdej chwili informacją, łatwym kontaktem z innymi kulturami oraz wciskającą się w każdy kąt ogłupiającą nas reklamą, a nawet grożącą, że bez posiadania setek najróżniejszych rzeczy nie dostąpimy zbawienia w rozumieniu dzisiejszego świata oczywiście. A jako że dziś ludzi nie interesuje byt, a dobrobyt, więc zbawiają się nieustannie stertami niepotrzebnych im do niczego przedmiotów, zapominając tym samym kim są i dokąd zmierzają. Jeśli do tego dodać, że światopogląd możemy kupić sobie dziś jak buty w sklepie na odpowiednią okazję i po kawałku wybierając sobie skąd popadnie różne elementy, to otrzymujemy człowieka, który wierzy w Jezusa, ćwiczy jogę, pokłada nadzieję w kolejnych inkarnacjach i jest przekonany, że Elvis żyje.

 

Przedstawiając ten karykaturalny obrazek chcę pokazać pewien model, który funkcjonuje od pewnego czasu, lecz go nie oceniam. Kto wie, być może przyniesie on ludziom pewne korzyści i okaże się lepszą drogą do poszukiwania swojej tożsamości i celów w życiu niż dotychczasowe. Przyszłość wyda werdykt czy ta tendencja jest znakiem czasu i naturalnym etapem naszych poszukiwań. Dodam przy tym, że jakkolwiek wiele elementów światopoglądu ludzi obecnej doby jest ze sobą sprzecznych, nijak ma się do siebie, bądź połączone razem nie stanowią spójnego systemu, to jednak mimo oczywistych mankamentów wydaje się to być lepsze niż sztywne doktryny trenowanych w XX wieku ideologii takich, jak faszyzm, komunizm czy ortodoksyjne nacjonalizmy okraszone antysemityzmem lub wojującą religią. Wtedy człowiek mógł sytuować się wobec nich jedynie poprzez system zerojedynkowy, a że rzeczywistość okazywała się być znacznie bardziej złożona niż owe systemy mogły przewidzieć, to też powstał zbiór absurdów, których już dziś nikt nie rozumie. Funkcjonowały takie pojęcia jak wyroby czekoladopodobne, inteligencja pracująca czy wierzący komuniści. W imię tych absurdów toczono wojny, ginęły miliony ludzi. Stąd też sądzę, że nawet niekiedy chaotyczne poszukiwania własnych wartości są dziś o wiele bezpieczniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.

 

Ludzie z reguły są pragmatyczni, dlatego poszukują najlepszych narzędzi, aby sprawnie poruszać się w swoim świecie. Jednym z podstawowych jest mit. Każdy z nas czy wie o tym, czy żarliwie temu zaprzecza, żyje w określonej mitologii. Niektóre z mitów przynależą do wszystkich i są naszym wspólnym dziedzictwem. Wierzymy w nie, uznajemy treści jakie podają i powodują, że trudne i mało zrozumiałe aspekty życia jesteśmy w stanie dzięki nim sobie wytłumaczyć, a co ważniejsze przyjąć je i się z nimi godzić. Mit często przeciwstawiany jest prawdzie i w potocznym znaczeniu antycypuje bajkową, wirtualną rzeczywistość, w stosunku do której dorosły człowiek odnosi się z pobłażaniem, rozumiejąc, że dobry jest on dla dzieci, które dzięki temu mogą poznać pewne zasady. A jednak ludziom potrzebne są mity, bo pozwalają oswoić sprawy, których nie strawiliby w inny sposób. Prawda zaś do mitu ma się tak, jak gorzka tabletka do cukierka. Wszyscy wiemy, że czasem tabletka jest konieczna, lecz przecież na co dzień ich nie przyjmujemy, bo wtedy życie byłoby nie do zniesienia. Cukierek zaś pomaga nam o czymś zapomnieć i zwyczajnie się cieszyć.

 

Najbliższy zrozumienia pojęć takich jak los czy przeznaczenie jest mit o Syzyfie. Jak głosi opowieść był najprzemyślniejszym z ludzi i zdradzając im sekret najwyższego boga Zeusa sprawił, że przestali umierać. Jednak bogowie postanowili ukarać Syzyfa, który złamał przyjęte prawa. Choć dwa razy udało mu się wyrwać ze szponów śmierci, to jednak dosięgła go kara bogów. Nie uniknął swego losu i w Podziemnym Świecie został skazany na wtaczanie wielkiego głazu na wysoką górę. Przed szczytem jednak głaz wymykał mu się z rak i spadał, wobec czego musiał on zaczynać pracę od nowa i tak przez całą wieczność. Zgodnie z przekazem mitu, w co wierzy nadal wielu ludzi, swoje przeznaczenia nie można bezkarnie uniknąć. Jeśli ktoś buntuje się przeciwko swemu losowi, łamie obowiązujące prawa, to ściąga na swoją głowę nieszczęścia znacznie gorsze niż ów znienawidzony los.

 

Wokół siebie możemy znaleźć wiele przykładów pomagających zrozumieć czym jest przeznaczenie. Począwszy od przedmiotów, widzimy na przykład, że młotek przeznaczony jest do wbijania gwoździ i jeśli spróbujemy użyć go do otwarcia drzwi, to być może w końcu nam się to uda, lecz z pewnością nic dobrego nam z tego nie przyjdzie, ponieważ drzwi będą nadawać się jedynie do wymiany. Trzymając się tego przykładu rozumiemy również, że jeśli wbijając gwóźdź uderzymy się w palec, nie możemy mieć pretensji do młotka, ponieważ został użyty niezgodnie z przeznaczeniem. Ta zasada działa także w stosunku do ludzi. Gdyby na przykład humanista, pisarz postanowił prześcignąć Einsteina w odkrywaniu uniwersalnych praw fizyki z pewnością zmarnowałby wiele czasu na bezcelowe poszukiwania aż zrozumiałby, że nie ma w tym kierunku zdolności i nie tylko nic nie odkryje, ale nawet być może nie będzie w stanie opanować fizyki na poziomie szkoły średniej.

 

Każdy z nas został obdarzony pewnym talentem i wszystko, co musimy zrobić, to odkryć go i podążyć w kierunku jego realizacji. W tym miejscu chciałbym zaznaczyć, że rozważania o przeznaczeniu mają sens jedynie wtedy, gdy zakładamy istnienie Siły Wyższej, Boga – czynnika sprawczego i utrzymującego świat w określonym porządku. Wobec tego dla ateisty to pojęcie jest bezsensowne i nic nie oznacza. Jeśli bowiem przyjmiemy, że żadnego Boga nie ma, a nasze istnienie sprowadza się do kilkudziesięciu lat spędzonych na Ziemi, co choćby w obliczu czasu istnienia kosmosu stanowi krótkie mgnienie, to jakie znacznie może mieć dla nas czy dla świata fakt jak to życie spędzimy. Wyobraźmy sobie taki porządek zdarzeń, że w pewnym momencie pojawiamy się, istniejemy, poznajemy świat wokół siebie, działamy, budujemy, robimy plany, a tu w pewnym momencie nasza świadomość się wyłącza – umieramy. Wszechświat istnieje dalej, ludzie chodzą do pracy, odpoczywają itd., ale nas już nie ma, pozostaje pustka nicości, tak jakbyśmy spali, z tym, że nigdy nas nie było i nigdy nie będzie. Wobec takiej perspektywy to jak spędzimy swoje życie nie ma żadnego znaczenia, bo nie przenosi żadnych konsekwencji. Następuje śmierć i wszystko niknie. Nie ważne czy coś po sobie zostawiliśmy, czy kochaliśmy, czy nienawidziliśmy. Święty czy zbrodniarz, pracuś czy leń – finał ten sam. Tak przedstawia się ateizm, bez znieczulenia naukowymi środkami z zakresu etyki czy filozofii.

 

To dobry moment, by przejść do drugiej strony równania, czyli wolnej woli lub inaczej możliwości swobodnego wyboru. Po pierwsze ani determinizm, ani pełna wolność w postaci czystej w przyrodzie nie występują. Funkcjonują we wspólnej świadomości jako idee, ale też jako pojęcia pomagające opisać miejsce i rolę człowieka w otaczającym go świecie. Wolność w ogólnie przyjętym znaczeniu to wartość przysługująca jednostce, która pozwala jej podejmować decyzje bez zewnętrznego przymusu. Jednocześnie świadczy o swobodzie i niezależności. W obecnym czasie przynajmniej w Polsce nie można mówić, że nie mamy wolności. Sami widzimy, ile dzięki jej obecności w ciągu tych kilkunastu ostatnich lat się zmieniło. Ksiądz Józef Tischner mówił, że problemem nie jest brak wolności, ona jest, tylko co teraz z nią zrobić? W tym cała rzecz.

 

Wracając do pojęcia wolności trzeba powiedzieć, że sam brak zewnętrznego przymusu jeszcze wolnością nie jest. Kto wie, czy nie ważniejsze jest być niezależnym, a tym samym wolnym od swoich wewnętrznych ograniczeń takich jak: stereotypy, przesądy, wpojone w dzieciństwie negatywne kody, lęki i obawy oraz wszystko to, co sprawia, że widzimy nasze otoczenie jako potencjalne zagrożenie i musimy mu sprostać. Przecież każdy racjonalnie myślący człowiek powinien wybrać dla siebie wszystko, co najlepsze: zdobyć wykształcenie, zawód sprawiający satysfakcję, harmonijnie współżyć z innymi, odnieść sukces itd. A jednak widać gołym okiem, że tego rodzaju drogi wielu nie wybiera, większość klepie swoją biedę jak umie, narzeka i wini wszystkich wokół za swój los. Wiosek z tego prosty, widać nie wszyscy mogą i są w stanie wybierać dla siebie to, co najlepsze i z jakiegoś powodu wybierają gorsze. To znak, że brak im wolności wewnętrznej, są tak pozapinani psychicznymi zamkami, że trudno im się nawet rozeznać w swojej sytuacji.

 

Interesujące, że o ile do pojęcia przeznaczenia przypisane są różnego rodzaju konotacje ideologiczne, filozoficzne czy religijne, to kiedy idzie o wolność, przyznają nam ją bez wyjątku wszystkie doktryny zarówno ateistyczne, jak i religijne. Wynika z tego, że wolność musi być dla człowieka jedną z najważniejszych wartości. A jednak wolność nie może funkcjonować jako wartość sama w sobie w oderwaniu od człowieka. Rozumiem przez to, że jako taka stanowi rodzaj narzędzia, które jest niezbędne dla rozwoju jednostki, grupy czy narodu. Niestety czasem okazuje się być ostrym narzędziem, którym można się nieźle skaleczyć. Trochę przypomina to sytuację z jazda na łyżwach, na początku boimy się i często przewracamy, ale musimy próbować, bo inaczej nigdy się nie nauczymy.

 

W przypadku tych rozważań ważniejszy i bardziej nas interesujący jest aspekt wolności jednostki, wobec czego szerszy kontekst będzie nas interesował o tyle, o ile wpłynie na nią znacząco. W związku z tym należy zaznaczyć, że w odniesieniu do każdego z nas wolność ma dwa wymiary: zewnętrzny i wewnętrzny. Pierwszy z nich to wszelkie okoliczności związane z czynnikami obiektywnie wpływającymi na nas i wymuszającymi określone działania lub też uniemożliwiającymi je. Do czynników zewnętrznych trzeba zaliczyć wszelkie ograniczenia prawne, obyczajowe, społeczne, ale także władze innych osób nad nami, biedę, bark wykształcenia itd. Rozumiemy tym samym, że brak wyżej wymienionych czynników oznacza wolność, natomiast ich obecność w określonym stopniu ją ogranicza. Znamiennym jest fakt, że w polu widzenia zdecydowanej większości ludzi znajdują się właśnie te czynniki. Często słyszę zdania typu: „w tym kraju nie można się uczciwie dorobić” lub „gdybym miał pieniądze, to dokonałbym wielkich rzeczy” albo „co ja mogę, o wszystkim decyduje mój szef, żona, mąż, matka (wybrać właściwe)”. Naturalnie nie mówimy tu o sytuacjach występujących w ustrojach totalitarnych, gdzie w zasadzie nic nie wolno.

 

Tego rodzaju ograniczenia zawsze mają charakter przejściowy. Jedne ulegają osłabieniu, inne znikają, w to miejsce pojawiają się kolejne. Ogólnie można powiedzieć, że ogranicza nas opór tak zwanej materii. Nic w tym dziwnego, bo przecież sami jesteśmy materią i tak samo możemy być źródłem ograniczeń dla innych. Najczęściej zewnętrzne przeszkody są dobrą wymówką, by zrzucić z siebie odpowiedzialność i nie podejmować wysiłku w kierunku, który jest nam właściwy. Mówimy wtedy – tego się nie da zrobić, tym samym wysyłamy do otoczenia sygnał, że wybieramy bezwład i pasywność. Zauważmy, dokonaliśmy wyboru. Wszystkie religie zgodnie przyznają, że Bóg obdarzył nas wolną wolą czyli możliwością wyboru dobrego lub złego. Aby to było możliwe, stworzył również warunki, w których człowiek porusza się pośród różnego rodzaju przeszkód, ograniczeń i niedogodności. Gdyby na świecie nie było przeszkód, to jaki mielibyśmy wybór. Wszyscy doszliby do nieba z pieśnią na ustach. Jakoś jednak Bóg niestety nie przewidział dla nas takiej drogi zbawienia. Stąd też proponuję, by wszystkie zewnętrzne czynniki ograniczające naszą wolność traktować jako naturalny stan dynamicznego świata i postrzegać jako wyzwanie, rodzaj szansy, która raz wykorzystana może spowodować całą kaskadę zmian w naszym życiu. Wie o tym każdy, kto odniósł sukces.

 

Drugim rodzajem wolności jest ta wewnętrzna. To skarb największy i dostępny nielicznym z nas. Kto go posiada, będzie wolny w każdym miejscu i w każdym czasie, na wygnaniu, w więzieniu, na bezludnej wyspie. Ten rodzaj wolności był na przykład udziałem Martina Luthera Kinga, Nelsona Mandeli, Andreja Sacharowa. Każdy z nich działał w skrajnie trudnych warunkach, a jednak żadna zewnętrzna, nawet największa siła, nie była w stanie zmusić ich do milczenia, do rezygnacji z zamierzonych działań. Takich ludzi nie można złamać, można ich co najwyżej zabić. Systematyczne przedstawienie tego zagadnienia mogłoby zająć osobną książkę, dlatego tutaj ograniczę się do kilku najważniejszych stwierdzeń. Po pierwsze człowiek posiadający wewnętrzną wolność nie przywiązuje się w sposób szczególny ani do przedmiotów, ani do osób. Kocha wszystko, co jest w zasięgu jego poznania, lecz pozwala na naturalny bieg spraw, niczego nie zatrzymuje dla siebie. Przypomina mi się w tym miejscu rada, jakiej udzielił mędrzec mężczyźnie, który miał problemy z żoną. Poradził mu w taki mniej więcej sposób: „Jeśli kochasz kobietę, to pozwól jej odejść, a jeśli i ona cię kocha, to wróci do ciebie, jeśli zaś nie, to znaczy, że nigdy jej nie miałeś. Jakkolwiek się stanie, będziesz wolny”.

 

Następna sprawa, to obecność w naszej psychice wszelkiego rodzaju negatywnych wzorów, kodów i destrukcyjnych modeli postępowania. Cały ten bagaż otrzymujemy jako dziedzictwo genetyczne od przodów oraz we wczesnym dzieciństwie, na co oczywiście nie mamy wpływu. Praca nad usuwaniem tego rodzaju barier pochłania energię całej rzeszy psychologów i psychiatrów, lecz jest to o tyle trudne, że zakotwiczają się one głęboko w naszej podświadomości, a my uznając, iż są nam potrzebne, sami utrudniamy ich usunięcie.

 

Wreszcie na koniec wspomnę o roli, jaką w budowaniu wewnętrznej wolności pełnią silna wola i osobowość. Te dwie cechy są jak miotły, gdyż pozwalają skutecznie pozbywać się emocjonalnych śmieci, pracować nad wadami oraz przełamywać zewnętrzne przeszkody. A jak być wolnym? To nadal pozostaje tajemnicą,  choć pewną wskazówkę daje nam wybitny filozof ksiądz Józef Tischner: „Wolność nie włazi w człowieka po przeczytaniu książek. Wolność przychodzi po spotkaniu drugiego wolnego człowieka. Kiedy niewolnik spotka człowieka wolnego albo go za tę jego wolność znienawidzi, albo sam staje się wolny”.

 

Pytanie zawarte w tytule tego rozdziału sprowadza się do alternatywy czy podlegamy bezwzględnemu działaniu tajemniczej siły, losowi, fatum, czy też sami decydujemy o wszystkim, idziemy tam, gdzie chcemy i robimy, co przyjdzie nam do głowy. Aby odpowiedzieć na to pytanie, powinniśmy rozumieć, że żyjemy w dwubiegunowym świecie i nie jesteśmy w stanie ogarnąć całości jednocześnie. Ślepy los i nieograniczona niczym wolność to przeciwieństwa, skrajności wyznaczające skalę, po której się poruszmy. One nie wykluczają się, ale dopełniają. Przyzwyczajeni do czarno-białego widzenia problemu, które chcemy rozwiązywać, musimy jednak pogodzić się z faktem, że są też inne odcienie i barwy i to właśnie one chronią przed naszym okiem tajemnice przeznaczenia i sprawiają, iż życie w każdym momencie jest tak fascynujące.

 

 

 

4. Energetyczne aspekty świata duchowego

 

Naczelna zasada ezoteryczna mówi, że każdy element budowy i funkcjonowania świata, posiada swoje odwzorowanie na innych poziomach. Można z tego wyciągnąć wniosek, że cały Wszechświat został stworzony według jednego, uniwersalnego prawa, które działa niezawodnie na każdym poziomie jego istnienia. Ma to dla nas ważne praktyczne znaczenie, ponieważ obserwując choćby mały wycinek rzeczywistości, możemy poprzez analogię poznawać inne jej fragmenty, niedostępne nam bezpośrednio. To ważne narzędzie badawcze, stosowane szeroko przez naukę, która jednak tylko sobie przyznaje takie prawo, od innych zaś żąda bezpośrednich dowodów. Istnienia świata duchowego nie sposób udowodnić na drodze prostego eksperymentu, ale wszelkie argumenty pośrednie są przez naukę odrzucane.

 

A przecież wiemy doskonale, że obecny model budowy kosmosu został oparty w znakomitej większości na dowodach pośrednich. Weźmy na przykład takie obiekty kosmiczne, jak kwazary lub czarne dziury, ich obecności nie sposób potwierdzić próbkami materii, ani nawet zdjęciami. One zostały odkryte i opisane przez badanie zmian promieniowania w ich pobliżu oraz analizę zachowania cząstek materii, których własności zbadano tu, na Ziemi. Na przykład stopień pochłaniania cząstek światła w niektórych rejonach kosmosu doprowadził uczonych do wniosku, że musi tam być skupisko materii o szczególnych własnościach i w taki sposób odkryto czarne dziury. Wnioski z tych badań są jasne i nikt rozsądny ich nie neguje, choć przecież pewnie nigdy obiekty te nie będą dostę...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin