Ezoteryka chrześcijaństwa.pdf

(83 KB) Pobierz
116953144 UNPDF
Ezoteryka chrześcijaństwa
Ezoteryka chrześcijaństwa
Maria
Moje credo
Pragnę dzielić się z Wami moją wiedzą i doświadczeniami życia duchowego . Myślę, że człowiek
może opowiadać tylko o tym, co sam dotychczas zrozumiał i czego sam dotychczas doświadczył w
wymiarze swego przeżywania wewnętrznego. Dla mnie rozwój duchowy to ciągłe poszukiwanie i
przeżywanie Prawdy o Człowieku i o Bogu, prawdy o naszej relacji z Nim, o poszukiwaniu
wewnętrznej wolności, dojrzałości i mądrości, szczęścia i pełni, o poszukiwaniu miłości, o
spełnieniu...
Oczywiście, wszyscy wiemy, że duchowość owiana jest nimbem tajemniczości, rozmaitych mitów i
iluzji - a to daje nieuniknienie furtkę różnym manipulacjom i skrzywieniom. Życie duchowe
człowieka uwarunkowane jest z pewnością m.in. jego poziomem świadomości, głębi i
przenikliwości wobec Prawdy o jego własnej rzeczywistej, tej najprawdziwszej motywacji .
Rozwój duchowy nie jest sztuką artystyczną, ani sztuką walki ze samym sobą, ani morderczą
samokontrolą, ani dążeniem do doskonałości, ani spektakularnymi technikami psychotronicznymi,
ani zabiegami magicznymi, ani szamanizmem, ani mediumizmem, ani chanellingiem... W
duchowości nie da się niczego osiągnąć na siłę wyszukanymi ćwiczeniami i praktykami. Nie da się
też używać rozwoju duchowego instrumentalnie - "dla szpanu", dla pozyskania gratyfikacji
psychologicznej i poprawy własnego wizerunku wobec siebie samego i innych, podniesienia swego
prestiżu czy zdobycia poklasku. Życiu duchowemu towarzyszy natomiast często doświadczenie
niezrozumienia i odrzucenia przez otoczenie - doświadczenie pokory.
Rozwój duchowy człowieka nie opiera się na energiach Księżycowych kultu Gaji, ani na
Merkuriuszowo-Jowiszowym kulcie intelektu i wiedzy, ani na energiach Saturna - rygoryźmie,
deprywacji, samoudręczaniu, pokucie, poprawności kosmicznej, doskonałości, lękliwym, ślepym i
niewolniczym posłuszeństwie określonym zakazom i nakazom tradycyjnych religii, czy też -
domniemanym groźnym bóstwom i energiom...
Rozwój duchowy człowieka bazuje na najsubtelniejszych energiach Urana, Neptuna i Plutona,
przejawiających się w odwadze, pragnieniu i determinacji dążenia ku poznawaniu prawdy, w byciu
sobą, w autentyczności, otwartości i szczerości, w otwartym sercu - kochającym, dającym i
przyjmującym, w bezinteresowności, empatii, trosce i uważności dla innych, w impulsie ducha i
tęsknocie za bliską, przyjacielską i partnerską, pełną miłości i ufności relacją z Bogiem.
Coś o mnie
Zawikłany życiorys, doświadczenie traumy i pragnienie zrozumienia sensu własnego życia
pobudzały mnie do poszukiwań na rozmaitych ścieżkach - poprzez studiowanie astrologii
ezoterycznej, zgłębianie psychologii i psychoterapii, poszukiwanie światła i przekazów Boga
skierowanych do człowieka, rozsianych w różnych religiach oraz poprzez zanurzenie się w
medytacjach chrześcijańskich... Historia mojego życia i wszystkie te poszukiwania doprowadziły
mnie nieoczekiwanie do mojej indywidualnej ścieżki duchowej, która stała się najbardziej
fascynującą przygodą mojego życia, obok miłości, niosąc ze sobą spełnienie i pasję życia...
I tym właśnie chciałabym się dzielić z Wami.
Maria
Spis tekstów:
· Rozwój duchowy a wolność i doktryny
· Chrześcijaństwo ezoteryczne i egzoteryczne
Rozwój duchowy a wolność i doktryny
Cieszę się ogromnie, że są oto takie miejsca gdzie brać "poszukująca" może swobodnie wymieniać
swoje dociekania i poglądy na nurtujące je tematy i inspirować się wzajemnie.
Wypowiedzi innych czasem nas nieco dziwią, czasem poruszają, czasem smucą a czasem wręcz
radują, ale zawsze - inspirują nas do poszukiwania w sobie WŁASNEGO, intuicyjnego stanowiska
wobec dyskutowanych kwestii, stanowiska, które będzie oczywiście adekwatne do naszego
indywidualnego etapu ewolucji duszy i związanej z tym etapem, dostępnej nam świadomości - a
więc jak najbardziej "odpowiedniego" i "doskonałego" rozumienia dla każdego z nas z osobna w
danym momencie.
Nie za mierzam osobiście osądzać tu innych. Myślę, że osądzanie innych jest nie tyle nawet
"niewłaściwe", co zwyczajnie nie ma sensu, bo każdy z nas jest przecież po prostu na innym
etapie wędrówki duszy do Prawdy, Wolności i Miłości - do Boga i swojej bliskiej, autentycznej
relacji z Nim; A każdy etap jest zwyczajnie potrzebny i wręcz konieczny - nie da się żadnego
pominąć; Trzeba wszystkiego doświadczyć, by móc wyciągnąć własne wnioski i móc posuwać się
dalej i dalej w sposób świadomy, z własnej woli, id ąc za swoim pragnieniem z chęcią i z radością.
Każdy etap jest nieuniknionym, niezbędnym i równie waż nym elementem ewolucji duszy - tak jak
fazy rozwoju kwiatu od pączka do pełnego jego rozkwitu, jak fazy rozwoju dziecka od niemowlęcia
do dorosłości i dojrzałej osobowości - to naturalne, zdrowe i w tym jest zawarta wielka mądrość
Stwórcy i całego Jego dzieła stworzenia.
Wymaga to jedynie po prostu zrozumienia, akceptacji i cierpliwości oraz zawierzenia się
Prowadzeniu Bożemu w realizacji wszystkich najgłębszych pragnień naszej duszy. Nie oznacza to
wcale, że wystarczy się położyć i czekać na oświecenie - to byłaby postawa bycia "letnim" (na co
właśnie zwracał szczególną uwagę Jezus), pasywnym, biernym, życia w stagnacji, bez pasji i bez
pragnień, które nie ma wiele wspólnego ze świadomym wejściem na ścieżkę rozwoju duchowego.
Ale kiedy już dusza nasza dojrzeje do odgrzebania głęboko zakorzenionego w nas, zasianego w
nas dawno, od zarania - naszego pragnienia odkrywania i budowania w pełni Wolności naszej
bezpośredniej i bliskiej, szczerej i serdecznej, pełnej pasji Miłości i Ufności naszej relacji z Bogiem
i kiedy zdecydujemy się zrobić wszystko dla realizacji tego pragnienia, kiedy zdecydujemy się
włożyć "nasze 100%" - reszta zostanie nam "dodana" przez Boga.
Powstaje tu, rzecz jasna, pytanie zasadnicze - Czym jest owo "nasze 100%"?
Otóż jest to podjęcie - w pełnej Wolności - z własnej woli i autentycznego pragnienia - decyzji o
śmiałym, rzec by można także - szaleńczym (bo wbrew logice tego świata) Zawierzeniu Bogu -
Jego Miłości i Prowadzeniu w realizacji naszych najgłębszych pragnień.
Wiąże się to z przekraczaniem bariery lęku przed konfrontacją z Prawdą o sobie i o otaczającym
nas świecie, jak również - z lękiem przed zmianą w nas tej percepcji siebie, świata i Boga oraz -
przed koniecznością zmian w naszym życiu, jako dalszej, naturalnej konsekwencji naszej zmiany
wewnętrznej.
"I poznacie Prawdę, a Prawda was wyswobodzi" - zapowiadał Jezus (J.8,32).
Wbrew pozorom, taka autentyczna konfrontacja z Prawdą o sobie i swoich prawdziwych
motywacjach działania (dotyczy to także oczywiście działania w kierunku rozwoju wewnętrznego!)
niesie w sobie zawsze ogromne ryzyko utraty dotychczasowej równowagi, jako-takiego poczucia
bezpieczeństwa i własnego poczucia wartości, które sobie latami wypracowywaliśmy, posługując
się różnymi wewnętrznymi mechanizmami obronnymi;
Psychologia zidentyfikowała dotychczas ponad 200 tego typu mechanizmów obronnych -
stosowanych podświadomie przez nas "wybiegów" potrzebnych nam i niezbędnych wręcz w celu
"przetrwania", tak w dzieciństwie jak i później w dorosłości, dopóki nie dojrzejemy wewnętrznie do
tego, aby się z tym wszystkim zmierzyć świadomie.
Dopóki nie dojrzejemy do tego - żyjemy w iluzji na temat siebie i świata, w błędnej percepcji
siebie i świata oraz swojej relacji ze światem i z Bogiem, będąc wciąż nieświadomie niewolnikami
swoich - bardzo głębokich i dalekosiężnych nieraz - "zakręceń", zranień etc.
Ludzie nie posiadający autentycznej wiary w Miłość i Prowadzenie Boga, Jego naturalną akceptację
i oczywiste rozumienie naszej drogi ewolucji duszy jak i wszystkich możliwych płynących stąd
skutków i "efektów" związanych z kolejnymi etapami rozwoju naszej duszy - nie są w stanie
odnaleźć swojego poczucia wartości w swym boskim pochodzeniu i relacji z Bogiem jako te zawsze
kochane i rozumiane przez Niego Jego dzieci.
Aby więc przetrwać w jako-takim zdrowiu/komforcie psychicznym usiłują oni zatem niestrudzenie
budować swoje poczucie własnej wartości w oparciu o akceptację i szacunek lub podziw innych,
próbując przez całe życie "być kimś" - budują kosztem wielu wyrzeczeń i nakładanego sobie
jarzma, oraz mozolnej pracy nad sobą, swój "pozytywny wizerunek" - czy to popularnej
osobistości, człowieka wiedzy czy władzy, różnego rodzaju możliwości i tzw. sukcesu, czy to
pilnego, lojalnego i często - nadgorliwego ucznia i wyznawcy jakiejś (najlepiej - znanej i
szanowanej) doktryny, religii czy szkoły rozwoju wewnętrznego etc.
Często izolują się i wywyższają nad otaczający świat, nie dorastający, w ich mniemaniu, do ich
poziomu. Jest w nich ciągle jeszcze więcej potrzeby osądzania i potępienia otaczającego świata niż
akceptacji, niż rozumienia i szacunku dla każdego etapu rozwoju otaczających nas dusz,
wędrujących wespół z nami do tego samego celu, choć często jeszcze w fazach głębokiej
nieświadomości... (że wspomnimy tu choćby biegłych w starej, szanowanej tradycji i wiedzy
teologicznej Faryzeuszy zadufanych w sobie i zamkniętych zupełnie na rozwój duchowy w
kierunku relacji Miłości Boga i Człowieka...)
Zdarza się, że ludzie tacy podejmują czasem z rozmaitych powodów i motywacji różnego rodzaju
psychoterapie, które zaczynają przybliżać ich do Prawdy o ich historii życia i o ich prawdziwych
motywacjach działania, odzierając ich z kolejnych warstw iluzji. Jeśli nie nastąpi w tym momencie
przesunięcie punktu oparcia (dla poczucia własnej wartości) z własnego "pozytywnego wizerunku"
na oparcie się na fundamencie autentycznej, bliskiej, bezpośredniej relacji z Bogiem, Jego pełnej
akceptacji, zrozumieniu i bezgranicznej, bezwarunkowej Miłości do każdego swego dziecka, na
każdym jego etapie rozwoju, to wówczas człowiek taki dochodzi do punktu krytycznego grożącego
w najgorszym razie destrukcją psychiczną, a w najlepszym razie - stagnacją i zatrzymaniem się
na pewnym, akceptowalnym dla niego, możliwym do "wytrzymania" poziomie prawdy o sobie i
swoich prawdziwych motywacjach działania.
Ale kiedy odkrywamy wreszcie, że nasza WARTOŚĆ jest przyrodzonym nam, bezwarunkowo nam
ofiarowanym i zagwarantowanym na zawsze darem Boga, niezależnie od naszego etapu rozwoju i
wynikającego z niego poziomu świadomości, naszych słabości i "niemożności", naszego działania
na dostępnym nam w danej chwili poziomie, wówczas przestajemy zaciekle i z mozołem walczyć o
swój doskonały i nieskazitelny wizerunek, a to "dołując" siebie czasem, a to kiedy indziej
popadając w pychę i wynosząc się nad innych... Zarzucamy swoje dotychczasowe mozolne
zmagania i walkę ze sobą, napędzającą nam dotąd ciągły niepokój i lęk przed jakąś "wpadką" czy
"obsuwą".
Przypomnijmy sobie znów tutaj radość ojca ze świadomego wyboru powrotu syna
"marnotrawnego", byłego rozpustnika i utracjusza oraz postać jego brata - małostkowego,
zawistnego o miłość ojca i rozżalonego, nie rozumiejącego nic, syna wiecznie "grzecznego",
próbującego wszak zawsze zasłużyć i zapracować sobie mozolnie na miłość ojca - być może
różnymi wyrzeczeniami, ofiarami, karnością etc...
"Miłosierdzia chcę, a nie ofiary" (Mat.9,13).
"Gdyż miłości chcę, a nie ofiary. Poznania Boga, a nie całopaleń." (Oz.6,6)
Kiedy więc wreszcie odkryjemy źródło i fundament naszej własnej Wartości, oparty na naszej
bliskiej relacji z Bogiem - porzucamy "mozół", odkrywając, że jest on po prostu niepotrzebny ani
Bogu, ani nam samym, i zaczynamy żyć "na luzie", lekko i radośnie, z pasją, z akceptacją i
miłością dla innych i dla siebie, a stare nawyki w naszych relacjach z ludźmi, dawne
przyzwyczajenia, przywiązania i poglądy -okazują się również zupełnie niepotrzebne. Ta zmiana to
"efekt uboczny" zmiany fundamentu, na którym wspiera się nasze podstawowe Poczucie Wartości.
Nie da się nigdy na siłę osiągnąć takich zmian w sposób autentyczny i dogłębny - pomimo wielu
szumnych i górnolotnych deklaracji, praktyk oczyszczających, wyrzeczeń, ascezy etc.
Myślę bowiem, że w rozwoju duchowym chodzi tak naprawdę nie tyle o poskramianie umysłu czy
narzucaną sobie ascezę, co raczej - o uwolnienie się od kontroli racjonalnego umysłu na rzecz
otwarcia się na głos serca i uzdolnienie go z czasem do bezwarunkowej miłości i akceptacji -
wszystko inne znajdzie się wówczas "na swoim miejscu" jako produkt czy efekt "uboczny".
Intuicyjnie wyczuwam, bowiem, że istotą Boga jest raczej zdecydowanie Bezwarunkowa Miłość i
Akceptacja, niż cokolwiek innego.
Wspomnijmy tu sobie choćby zalecenie Św. Franciszka: "Kochaj i rób co chcesz" .
Przeczuwam też, że rozwój duchowy nie ma wiele wspólnego z doktrynami, jarzmem,
morderczymi praktykami, wyrzeczeniami czy usuwaniem pragnień.
Pewna jestem natomiast, że Bóg zasiewa w każdej duszy, na każdym etapie jej rozwoju i w
każdym jej wcieleniu - PRAGNIENIA ODPOWIEDNIE na ten czas, na dany etap i na dane wcielenie.
Naszym zadaniem jest właśnie "dokopanie" się do tych pragnień i podjęcie się ich realizacji,
przekraczając bariery lęku i zawierzając w pełni wsparciu i prowadzeniu Boga.
I to jest właśnie branie odpowiedzialności za swoje własne życie; Żyjąc pod dyktando innych ludzi
i cudzych recept, nie zrealizujemy nigdy w pełni naszych zadań ukrytych w naszych głęboko
zasianych pragnieniach.
W rozwoju duchowym nie chodzi o nałożenie na siebie jarzma morderczych praktyk i wyrzeczeń,
usuwania pragnień...
Jestem przekonana, że rozwój duchowy nie toleruje przymusu, kagańca, kija ani marchewki - "nic
na siłę" nie da się osiągnąć w rozwoju duchowym.
Przypomnijmy sobie symboliczną przypowieść z jednej z książek Antony de Mello o tym jak
człowiek chciał, "w dobrej wierze", przyspieszyć i ułatwić rozwój motyla - chuchał na poczwarkę
przepoczwarzajacą się powoli, swoim naturalnym rytmem, w motyla, aż niegotowa i poganiana na
siłę - umarła...
Wszystko ma swój czas i miejsce.
Pomagajmy więc sobie nawzajem życzliwie i w duchu wzajemnej akceptacji i szacunku dla
swojego czasu i miejsca na drodze doświadczania i rozwoju, dzielmy się między sobą swoimi
doświadczeniami życia duchowego i światłem, nie zapominając jednak i o tych, którzy też wędrują
przecież ku temu samemu celowi, choć trwają wciąż jeszcze w iluzji i nieświadomości...
Wielu z nas czuje się po prostu bezpieczniej i bardziej komfortowo wśród tych z nas "pracujących
na podobnej fali", ale mam głębokie przeczucie wewnętrzne, że jesteśmy tu wszyscy na ziemi
wymieszani i splątani losami nieprzypadkowo - po to mianowicie, abyśmy się nie izolowali i nie
wynosili nad innych, ale dzielili się światłem z każdym, kto może zaczynać być gotowy na
poszukiwanie go, jak również i z tymi, którzy nie są jeszcze gotowi, ale być może mają zacząć już
dostrzegać wymiar duchowy, choć na razie nie rozumieją i boją się go, odrzucają i wykpiwają
głośno... Każdy z nas wie, jak trudno jest nam czasem obcować z nimi w bliskości, dlatego wielu z
nas ucieka często od tego wyzwania i odsuwa się od nich, wybierając "swój" krąg.
Byłoby z kolei naiwnym i idealistycznym twierdzić, że wszyscy "oni" lgną za to do "nas", bo
wyczuwają jakąś naszą pozytywna energię czy też dostrzegają światło... Ich lęk przed
indywidualną, samodzielną drogą i nasza odmienność wywołuje raczej często sporą dozę wrogości
i pogardy dla "nas". Nie dziwmy się temu - przypomnijmy sobie wszakże, że tłum wolał uwolnić
rzezimieszka Barabasza, a skazać na śmierć Jezusa - za Jego odmienność i pomimo jego
charyzmy, która dla nich nie była jeszcze widocznie w ogóle dostrzegalna.
Ale dla każdego wszakże nadejdzie w końcu odpowiedni czas na przebudzenie się jego
duszy.
"Nikt nie może przyjść do mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec..." (Jan 6,44).
"Napisano bowiem u proroków: I będą wszyscy pouczeni przez Boga. Każdy, kto słyszał od Ojca i
jest pouczony, przychodzi do mnie." (Jan 6,45, Izaj.54,13)
W końcu i tak wszystkie drogi prowadzą do Rzymu - w naszym ezoterycznym rozumieniu - do
szczytu góry /do końca drogi/ do Boga...
Kiedy uczniowie donieśli swemu mistrzowi, że oto kręcą się w pobliżu tacy, co "nie są z nami, a
głoszą etc.", On nie potępił ani nie osądzał ich w żaden sposób - wręcz przeciwnie:... "Nie
zabraniajcie. Bo kto nie jest przeciwko nam, ten jest za nami" . (Mat. 9,39-40)
"Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje, a kto szuka, znajduje, a kto kołacze, temu otworzą"
(Mat.7,7-8)
Wiele wskazuje na to, że jest tak, że nasze dusze wchodząc na drogę rozwoju duchowego
zaczynają na początku iść śladem pewnych gotowych, sformułowanych przez innych "recept" -
przechodząc na różnych etapach swej ewolucji duszy przez rozmaite wypróbowane już przez
innych ścieżki - w zależności od zapotrzebowania na dane doświadczenia duszy i osiągnięty
poziom świadomości.
Nie wartościujmy ich, nie róbmy krytycznych porównań między nimi - wszystkie one mogą być
potrzebne duszy na danych, kolejnych, niezbędnych etapach jej rozwoju...
Przeczuwam też, że wielce prawdziwe jest twierdzenie, że w miarę posuwania się w naszym
rozwoju duchowym dostajemy od Boga - napotykamy na swojej drodze - różnych swoich
nauczycieli i mistrzów odpowiednich dla nas na danym etapie - kolejnych mistrzów prowadzących
nas coraz dalej, aż ku samodzielności w rozeznawaniu Prowadzenia Bożego na swojej
indywidualnej drodze.
Jak wiadomo jednak - i nie zapominajmy o tym! - jest też wokół nas wielu mistrzów i proroków
fałszywych. Dla wielu z nas wciąż rozeznanie co do tego przedstawia ogromny problem. Są jednak
oczywiście rozmaite aspekty ich "prowadzenia", po których można ich rozpoznać: "Po ich owocach
poznacie ich" . (Mat.7,16).
Prawdziwy mistrz prowadzi swoich uczniów konsekwentnie ku otwartości na Prawdę o sobie, o
innych i o Bogu, na Wolność i realizację Wolnego Wyboru, otwiera ich na autentyczną Akceptację i
Miłość Bezwarunkową, oraz prowadzi ku coraz większej Samodzielności i Niezależności oraz
Własnej Drodze i Własnemu Rozeznawaniu. I odwrotnie - fałszywi prorocy i mistrzowie dążą do
odgradzania ucznia od innych, budując w nim specyficzny wizerunek samego siebie, implikując
wynoszenie się nad innych i wszelkiego rodzaju ortodoksje, fanatyzmy i fundamentalizmy.
Podobnie, budują też wielki dystans pomiędzy człowiekiem (uczniem) a Bogiem, stawiając
Zgłoś jeśli naruszono regulamin